0:000:00

0:00

"Chcę zapewnić wszystkich Polaków, że rząd polski jednoznacznie i zdecydowanie przeciwstawia się jakimkolwiek relokacjom nielegalnych imigrantów na terenie naszego kraju" - powiedział szef MSWiA, Mariusz Kamiński podczas konferencji prasowej 8 czerwca 2020. "Jest to stanowisko jasne, jednoznaczne i niepodlegające negocjacjom".

Tą deklaracją minister obwieszczał wystosowanie do Komisji Europejskiej listu sprzeciwiającego się m.in. powrotowi do polityki relokacji. Podpisali go ministrowie spraw wewnętrznych państw Grupy Wyszechradzkiej (Polski, Słowacji, Węgier i Czech) oraz Estonii, Łotwy i Słowenii.

Nasz rząd w przedwyborczym nasileniu nie byłby sobą, gdyby tego momentu nie wykorzystał zapewniając o swoim odwiecznym sprzeciwie wobec relokacji i powtarzając w mediach publicznych wszystkie nagromadzone przez lata bzdury i półprawdy.

Świetną okazją była wyborcza debata, którą zainaugurowano pytaniem o relokację dając Andrzejowi Dudzie okazję do powtórzenia bzdurnego argumentu o ludziach skazywanych na Polskę.

Przeczytaj także:

Przyjrzyjmy się temu, co jeszcze mówi rząd i jak to się ma do tego, co wiemy o unijnych planach.

Nowy pakt, czyli "elastyczna solidarność"?

Projekt Nowego Paktu w Sprawie Migracji i Azylu miał się ukazać w lutym, ale pandemia przesuwa go z miesiąca na miesiąc. Według ostatnich zapowiedzi Komisja przedstawi go pod koniec czerwca. Jakie rozwiązania się w nim pojawią? Nie wiadomo, ale toczącym się od miesięcy dyskusjom towarzyszą wycieki różnych informacji.

Jednym z najtrudniejszych punktów do uzgodnienia jest nowy system podziału odpowiedzialności, który zastąpi lub zmodyfikuje system dubliński.

Zakłada on, że pierwsze państwo europejskie, do którego dociera osoba wnioskująca o ochronę międzynarodową, jest państwem, które wniosek musi rozpatrzyć.

Takie rozwiązanie miało pomóc uniknąć dalszej migracji osób wnioskujących wewnątrz UE. System dubliński przyniósł też jednak przeciążenie urzędniczego systemu w kilku krajach granicznych i przeludnienie obozów.

Próbą rozwiązania tego problemu była solidarna relokacja wprowadzona w 2015 roku, która jednak poniosła porażkę, między innymi dzięki biernemu oporowi Polski i Węgier, które złamały prawo nie przyjmując uchodźców.

Od tamtej pory kruchy europejski spokój opierał się na mdłych deklaracjach i umowie z Turcją, która miała zatrzymywać u siebie uchodźców, choć sama ochoczo ich generowała, dewastując Syrię.

Prezydent Erdogan zademonstrował kilka miesięcy temu, że umowy z Europą niewiele go obchodzą i chętnie wykorzysta zdesperowanych uchodźców do szantażowania Unii. Przeciążone państwa przyjmujące zaczęły uciekać się do przeróżnych sposobów odpychania uchodźców od swoich granic.

COVID-19 został w wielu krajach (na przykład w Polsce) chętnie wykorzystany do ograniczenia prawa do wnioskowania o azyl, chociaż zaognił sytuację osób szukających schronienia.

Jeszcze pod koniec 2019 roku Niemcy, Malta, Włochy i Francja przekonywały do strategii surowszego selekcjonowania osób, które mogą złożyć wniosek na zewnętrznych granicach UE, a potem sprawiedliwemu rozlokowaniu wnioskujących na kraje UE uwzględniając np. PKB czy liczbę ludności.

Niewiele wskazuje, żeby takie rozwiązanie miało zostać wprowadzone. Inną rozważaną propozycją jest model "elastycznej solidarności", która pozwalałaby państwom na wybór formy pomocy: przyjęcie uchodźców czy przekazanie środków np. na ochronę granic.

Polska nie mogłaby się zatem buntować przeciwko takiemu rozwiązaniu - jeśli nie chce przyjmować uchodźców, zapłaci, żeby wspomóc inne państwa. Problem w tym, że pomoc uchodźcom nie należy do priorytetów rządu, który lubi deklarować, że pomaga na miejscu, ale w praktyce - pomaga coraz mniej.

Europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski już przedstawia pomoc finansową jako formę kary i mówi o "powrocie do przymusowej relokacji". "Będzie ta sama zasada: albo przyjmujesz albo płacisz" - relacjonował europoseł.

Nie czekając na dokument, rząd i wierne mu media wyciągają z szafy dawne straszaki i kłamstewka dotyczące relokacji. Poniżej mały przegląd.

"Nielegalni imigranci" i przestrzeganie prawa

Zastępowanie słowa uchodźca czy - bardziej precyzyjnie - osoba ubiegająca się o azyl, formułą: nielegalny imigrant nie jest oczywiście przypadkowe. Pisaliśmy o tym tutaj:

"Jesteśmy gotowi do prowadzenia solidarnej, wspólnej i spójnej polityki ochrony zewnętrznych granic #UE, ale polegającej na przestrzeganiu obecnego prawa, a nie na bezrefleksyjnym wpuszczaniu nielegalnych imigrantów na teren UE" - mówił Kamiński.

Jeśli chodzi o przestrzeganie prawa, które stanowi, że każdy wniosek o ochronę międzynarodową musi zostać przyjęty i rozpatrzony (w czasie rozpatrywania wniosku cudzoziemiec przebywa na terenie UE legalnie), to Polska przoduje akurat w jego łamaniu.

Międzynarodowa zasada non-refoulement, która mówi, że nie można deportować do kraju, w którym cudzoziemcowi grozi śmierć lub nieludzkie traktowanie, też nie jest szczególnie respektowana.

"Bezprawny" wyrok TSUE

Polska, Węgry i Czechy złamały europejskie prawo odmawiając przyjęcia uchodźców – zawyrokował Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej 2 kwietnia 2020 roku. Chodzi o unijny program solidarnej relokacji uchodźców, który Węgry, Czechy i Polska postanowiły solidarnie zignorować.

"Jako Polska wskazywaliśmy jeden prosty argument w postępowaniu - nie zostaliśmy dopuszczeni do sytuacji w której mamy możliwość zbadania, kto ma do Polski przyjechać. Mieliśmy tylko kwotę, którą musimy przyjąć, nie wiedząc tak naprawdę kto będzie wśród tych osób" - argumentował w wywiadzie dla Radia Maryja wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Bartosz Grodecki.

To bzdura. Przypomnijmy:

  • procedura relokacji obejmowała tylko osoby z kilku państw, których lista była stale aktualizowana przez Komisję Europejską. Były to osoby, które według prawa międzynarodowego są uchodźcami: uciekające z powodu zagrożenia zdrowia lub życia, często z terenów objętych działaniami zbrojnymi;
  • kandydaci do relokacji byliby podwójnie sprawdzani: najpierw przez urzędników unijnych, a potem przez urzędników kraju członkowskiego, który miałby ich przyjąć. W przypadku Polski odpowiedzialny za to jest Urząd ds. Cudzoziemców, który w stosunku do każdej osoby przeprowadziłby indywidualną procedurę w kwestii tego, czy należy jej się ochrona międzynarodowa – taką samą, jak wobec każdego uchodźcy trafiającego do Polski inną drogą niż procedura relokacji;
  • w maju 2016 roku rząd PiS wprowadził poprawki do ustawy o udzielaniu cudzoziemcom ochrony na terytorium RP, zakładające, że każdy uchodźca przybywający do Polski w ramach relokacji będzie prześwietlony trzykrotnie (już po pierwszej kontroli przez urzędników unijnych): przez policję, Straż Graniczną i ABW. Jeśli którakolwiek z tych instytucji uznałaby daną osobę za zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego, nie zostałaby ona przyjęta (art. 86 Ustawy o cudzoziemcach). To oznacza, że polski rząd ma faktyczną wolność w ustalaniu, kto stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa.

Trybunał rozpatrując sprawę Polski i Węgier podkreślał, że mechanizm relokacji zakładał kontrolę państwa przyjmującego nad każdym uchodźcą kierowanym do niego w ramach procedur. Podczas tej kontroli można było odmówić przyjęcia konkretnej osoby, jeśli znalazły się do tego wystarczające przesłanki.

Problem w tym, że Polska nie chciała się żadnym konkretnym przypadkom nawet przyglądać. Rząd zasłaniając się hasłem "bezpieczeństwo" arbitralnie odmówił przyjęcia kogokolwiek.

TVP przedstawiło sprawę nieco inaczej.

Pomagamy na miejscu, walczymy z handlem ludźmi

"To, co my postulujemy, to umocnienie granic zewnętrznych UE poprzez wzmacnianie możliwości Straży Granicznej i Frontexu oraz pomoc tym ludziom w kraju pochodzenia" - mówił wiceminister Grodecki.

Rząd PiS od lat uważa się za wynalazcę i lidera pomysłu pomocy na miejscu. To tak naprawdę hasło, pod którym nie kryje się nic, bo ta rzekomo solidarna Polska na pomoc na miejscu przeznacza coraz mniej pieniędzy.

W kontekście skąpej pomocy, jaką oferuje rząd, kolejny argument jest zupełnie nieprzyzwoity. Grodecki uważa, że Polska sprzeciwiając się relokacji, walczy z handlem ludźmi.

"Ci, którzy przywożą te biedne osoby do Europy doskonale wiedza, że jeżeli wdrożymy mechanizmy relokacji i będziemy rozmieszczali tych ludzi w państwach członkowskich, to będą cały czas ten proceder kontynuować i na nieszczęściu tych ludzi robić kolosalne pieniądze"- mówi wiceminister.

"Przypomnijmy, że głównie dotyczy to kobiet i dzieci. Temu chcemy się w ten sposób stanowczo przeciwstawić".

Grodecki zakłada najwyraźniej, że nieszczęście ludzi jest akceptowalne, byle nie zarabiali na nim handlarze ludźmi. Prawdopodobnie nie widzi też związku między tą rozpaczą a skąpym finansowaniem pomocy na miejscu, wojnami i katastrofą klimatyczną.

Wyciągając sytuację kobiet i dzieci być może nie wie, że to Polska ma w Europie największy współczynnik wniosków o azyl składanych właśnie przez kobiety z dziećmi. To Czeczenki uciekające przed represjami i przemocą seksualną, które Straż Graniczna często ignoruje na granicy albo deportuje do kraju zagrożenia.

Nowy pakt, stara niemoc

Wielu obserwatorów zwraca uwagę, że unijny plan wydaje się kłaść coraz większy nacisk na ochronę granic zewnętrznych i skuteczne deportacje, rozwadniając wymiar pomocowy i humanitarny. List państw Wyszechradzkich utrzymany jest w podobnym tonie.

Niewiele mówi się tam o pomocy, więcej o uszczelnianiu granic, umowach z państwami trzecimi. Czytając list można zapomnieć, że na granicy są ludzie, którzy uciekają przed wojną albo nędzą.

Większą uwagę poświęca się imigrantom z "państw bezpiecznych", chociaż niewiele wskazuje, żeby uwzględniano fakt, że sytuacja mniejszości bywa diametralnie różna od sytuacji przeciętnego obywatela.

Nie zwraca się też uwagi na konsekwencje zmian klimatycznych, do których walnie się przyczyniamy. Ani że europejski dramat dużej liczby uchodźców, nijak się ma do sytuacji biedniejszych krajów spoza UE, które przyjmują o wiele więcej uchodźców oraz skali migracji wewnątrz krajów dotkniętych konfliktami.

Argument: nie pomagajmy i zamknijmy granice, to przestaną przychodzić padał już z ust przedstawicieli wielu europejskich rządów. Vincent Cochetel, przedstawiciel wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców jest innego zdania.

Mimo, że państwa europejskie odcięły pomoc na morzu, coraz więcej osób ryzykuje jedną z najniebezpieczniejszych przepraw przez morze Śródziemne. "Obecność łodzi ratowniczych lub ich brak nie ma większego wpływu na liczbę osób próbujących przypłynąć. Okres koronawirusa jasno to pokazał" - mówi Cochetel i szacuje, że od stycznia do końca maja na morzu zginęło ok. 180 osób.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze