0:00
0:00

0:00

W nocy z wtorku 28 lipca na środę na kilku warszawskich pomnikach zawisły tęczowe flagi. "To nasze wezwanie do walki. Jak długo będziemy zasypiać z myślą, że i tak nic się nie zmieni. Tak długo będzie trzeba przypominać o tym, że istniejemy. Że nie jesteście sami i same. To miasto jest też nasze. Walczcie" - napisały w manifeście aktywistki.

Premier Morawiecki i wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta zinterpretowali to inaczej. „Grupa bojówkarzy LGBT sprofanowała szereg pomników” - grzmiał Kaleta. „Środowiska LGBT prezentują pewną ideologię, która za cel obrała sobie wartości patriotyczne i chrześcijańskie”.

Przeczytaj także:

Wiceminister złożył sprawę do prokuratury. 3 sierpnia policja zaczęła zatrzymywać aktywistki i była z siebie dumna: „zatrzymanie pozostałych to jedynie kwestia czasu” - pisała Warszawska policja na Twitterze. Aktywistki wyłapywano na ulicy, na wakacjach w Bieszczadach, w mieszkaniu znajomych. Bez szczególnej przyczyny przetrzymywano je na komisariacie ponad dobę. Podczas posiedzenia Zgromadzenia Narodowego 6 sierpnia i zaprzysiężenia Andrzeja Dudy przeciwko represjom wobec osób LGBT protestowały posłanki i posłowie Lewicy.

OKO.press rozmawia z Łanią ze Stop Bzdurom, jedną z aktywistek zatrzymanych przez policję w związku z akcją wieszania tęczowych flag na warszawskich pomnikach.

Marta K. Nowak: Powiedz coś o sobie.

Łania: Mam 22 lata, od 2 lat jestem queerową [nieheteronormatywną] aktywistką. Półtora roku temu w odpowiedzi na kampanię Stop Pedofilii razem z Margo założyłam Kolektyw Stop Bzdurom, żeby zwalczać homofobiczną propagandę.

Czy wasza złość na to, co dzieje się w Polsce zaczęła się właśnie od namiotów i furgonetek atakujących osoby LGBT?

Ostatnia kadencja PiS była wyjątkowo queerfobiczna, ale wcześniej też było dość nieprzyjemnie. Może nie tak źle, jak w 2020, ale nie dało się być lesbą i nie słyszeć chamskich tekstów, nie dostawać dziwnych wiadomości, nie być bombardowaną polityką.

Ale w pewnym momencie wszystko przyśpieszyło. Bosak zaczął się robić popularny, a jak Konfederacja przewałkowała już Żydów, znaleźli sobie nowy temat: osoby LGBT. Te namioty i furgonetki to była kulminacja wszystkiego – połączono pedofilię z pedałami i edukacją seksualną.

Najgorsza była jednak ostatnia kampania prezydencka.

Żyjąc w Polsce od lat byłaś w stanie przewidzieć, że oto w sierpniu 2020 roku furgonetki z hasłami „pederaści żyją 20 lat krócej” będą bezkarnie jeździć po Warszawie, a za wywieszenie tęczowej flagi ścigać będzie prokuratura?

Nie, Polska jest absurdalna, ciągle cię zaskakuje. Spodziewasz się czegoś złego, a przychodzi coś dziesięć razy gorszego. Parę lat temu nawet bym sobie nie wyobraziła, że w centrum Warszawy będą stały namioty, w których będzie się ludziom opowiadało, że gej chce uczyć ich dzieci masturbacji. Takie rzeczy słyszy się z krajów, gdzie homoseksualizm karany jest śmiercią. To jest ten poziom nagonki.

A my chyba wciąż mamy poczucie, że w Polsce jest całkiem spoko, a LGBT to tylko taki temacik, jak już inne się skończą. A kiedy oglądasz dokumenty o Polsce i sytuacji LGBT kręcone przez osoby z zagranicy, nagle dociera do ciebie w jakim kraju żyjesz. I że ta kara śmierci nie jest tak abstrakcyjna, jak by się mogło wydawać.

Piszecie o sobie: "od reszty grup LGBTQ+ wyróżniają nas nasze bezczelne mordy, bezkompromisowość i metody, o których nie śni się ani TVP Info ani reszcie patoprawicy". Dlaczego postanowiłyście wyróżnić się akurat tak?

Zrozumiałyśmy, że musimy takie być, kiedy zaczęłyśmy robić pierwsze potańcówki na warszawskiej patelni w proteście przeciwko homofobicznym namiotom. Przychodziło mnóstwo nastoletnich dzieciaków, które bardzo chciały czegoś bardziej wkurwionego, niż oferowały Kampania Przeciw Homofobii czy Miłość nie wyklucza.

Nie było przestrzeni, żeby otwarcie powiedzieć, że nie jest wcale tak, że love is love, że miłość to miłość, bo furgonetka jeździ pod moim domem, odbiera mi chęć do życia, a koleś pod blokiem chce mnie zabić.

Mówienie: miłość, tolerancja i kwiatki w lufy jest kompletnie nieadekwatne do tego, co się dzieje, kiedy otaczają nas mury zasprejowane hasłami: "zakaz pedałowania", "zabić LGBT". Naklejenie obok hasła "Miłość nie wyklucza" wygląda jak ponury żart.

Chciałyśmy, żeby powstało miejsce, gdzie wkurwienie jest legitymizowane, gdzie nie ucisza się ludzi za mówienie brzydkich słów, wyrzucanie z siebie, co czują. Na przykład tego, że ich tolerancja ma granice.

Na społeczności LGBT wymusza się uśmiechy, wyrozumiałość. To nieuczciwe. Typ idzie na ciebie z cegłą, a ty nie możesz mu środkowego palca pokazać?

Postanowiliśmy mówić otwarcie to, co słychać w kuluarach. To daje osobom poczucie, że nie są z tym co myślą same, że wcale nie wariują. Dostajemy potem wiadomości: hej, zablokowałem dzisiaj furgonetkę. Co prawda na 2 minuty, ale dużo mi to dało.

Sporo jest też słów krytykujących wasze metody.

Tak, piszą nam: "co robicie, będą nas przez was nienawidzić!". Jakby nie widzieli, że i tak nas nienawidzą, nie ważne, co i jak robimy.

Nawet kiedy jesteśmy grzeczne i urocze, prawica i tak montuje sobie na nas materiały, składa groźne filmy z marszu i podkłada muzykę jak z horroru. Hejt na nas nie wynika z tego, że robimy cos źle, tylko że państwo jest turbo homofobiczne.

To przykre słyszeć po każdej akcji, nawet pokojowej, głosy ze środowiska queer: "Nie obnoście się tak", "Zetrzyj brokat, wyglądasz jak ciota". Część osób daje się zastraszyć przez prawicę i jej opresyjną polskość, dali sobie wmówić, że w tym kim są, jest coś niewłaściwego. Mówią nam, że atakujemy, ale my się przecież bronimy.

Nie chce powiedzieć, że my jesteśmy fajne i radykalne, a inni beznadziejni. Inne organizacje robią świetną robotę. My nie napiszemy projektu ustawy, doskonale zrobi to KPH. Ale taka grupa jak my też jest potrzebna - żeby podnosić morale polskiego środowiska queer.

Piszecie: chcemy wygrać z biernością, ukrywaniem się, strachem i osamotnieniem. Ktoś się chyba w tych waszych planach zorientował, bo wyciągnięto przeciwko wam ciężkie armaty. Jako podejrzane w sprawie wieszania tęczowych flag spędziłyście dobę lub dwie na komisariacie. Ciebie zatrzymano 12 godzin po Margo, 4 sierpnia. Jak to wyglądało? Spodziewałaś się tego?

Wiedziałam, że kiedyś mogą po nas przyjść, ale na pewno nie przy takiej okazji. Wywieszenie tęczy to nie jest sprawa, która wymaga wjazdu na chatę, przeszukania, rozbierania do naga.

Policja jakimś cudem dowiedziała się, że jestem w mieszkaniu znajomej, chociaż prawie tam nie bywam. Nie wiemy, jak weszli. O 8 rano zmaterializowali się w mieszkaniu, zastając mnie śpiącą w łóżku.

Byli w cywilu, nie chcieli mi niczego powiedzieć, grozili, że skują, że mam się nie stawiać. I potem w tym mieszkaniu dość długo siedzieli, nie wiem dlaczego. Udawali, że robią jakieś przeszukanie, ale wyglądało to tak: coś podnieśli - to twoje? Nie. Aha. I odkładali.

Siedzieliśmy tam z dwie godziny, ciągle przychodziły kolejne pary policjantów. W końcu było ich 8, żeby wyprowadzić jedną małą mnie.

Zabrali moje rzeczy, na komendzie mnie przeszukali, kazali się rozbierać do naga. Zabrali sznurowadła, sznurki z bluzy, majtki...

Majtki?

Tak, stringi, że niby się na nich mogę powiesić. Szybko okazało się, że to zatrzymanie z samego rana było zupełnie bez sensu, bo zarzuty miałam dostać dopiero następnego dnia. Już o 13 zawieźli mnie na dołek.

Nagle o 21 jednak wieźli mnie znowu na Wilczą. I tam siedziałam w kajdankach i czekałam, aż przyjadą technicy i pobiorą mi odciski palców. Potem znowu zawieźli mnie na dołek i znowu przeszukali.

Co się działo na dołku? Byłaś na to doświadczenie przygotowana?

Nic. Byłam sama, dopiero w nocy dorzucili do mojej celi jakąś dziewczynę. Nie wiem, czy byłam na to wszystko mentalnie gotowa, ale w mojej głowie traktowałam to jak dziwny obóz harcerski. Śpisz na kawałku dechy i wojskowym kocu, siedzisz w podziemiu z małym okienkiem pod sufitem i jarzeniówką, która wypala oczy. Nie masz co robić. Dostałam jakąś kiepską fantastykę do czytania, więc czytałam.

Nie złamało mnie to doświadczenie, ale nie było to nic miłego. Nieważne, jak jesteś przygotowana i ile się już nasłuchałaś, kiedy zamykają się za tobą wielkie metalowe drzwi i zostajesz sama z tą jarzeniówką i ciszą, bez wieści, jest ci źle.

Słyszałam sambę, która grała pod komendą [akcja solidarnościowa zorganizowana przez Anarchistyczny Czarny Krzyż] i to było niesamowicie miłe. Takie gesty są na wagę złota, ratują z osamotnienia.

Miałaś kontakt z prawnikiem?

Tak, całe szczęście. Kolektyw antyrepresyjny SZPIL(A) bardzo szybko zorganizował opiekę prawną Zdążyłam się z prawniczką zobaczyć jeszcze w mieszkaniu, kiedy mnie aresztowano. Myślę, że miało to wpływ na to, jak byłam później traktowana.

Wiedzieli, że jestem pod opieką i nie mogą wciskać mi kitów. Jedna z zatrzymanych koleżanek nie miała prawnika. Wywieźli ją z głuszy, gdzie była na wakacjach, szpanowali, czego to o niej nie wiedzą. Straszyli ją, nadużywali władzy, odmawiali jedzenia czy pójścia do toalety. Ona miała z nas najgorzej.

Jak na komendzie widzą cię w kajdankach, traktują cię jak jakiegoś podczłowieka. Ja miałam trochę lepiej, raczej robiono sobie ze mnie żarty, rzucano głupie komentarze. Czułam się pewniej dzięki prawniczce, ale też dlatego, że byłam przygotowana - znałam swoje prawa, wiedziałam jak się zachować. Ale gdyby to był ktoś nieprzygotowany, mogłoby być gorzej.

To taki obrzydliwy stan jak być znowu w szkole, tylko skuta i w budynku pełnym osób, które tobą gardzą. Musisz prosić o pójście do łazienki, kubeczek wody. Dla dorosłej osoby to strasznie poniżające doświadczenie.

Byłaś zatrzymana ponad 30 godzin. W celu?

Dopełnienia "czynności", które trwały 15 minut. O 6 rano zrobiono mi pobudkę, włączając tę przeklętą jarzeniówę. Dostałam kromkę chleba z topionym serkiem i zabrali mnie na komendę. Posadzono mnie tam po 7:00 w kajdankach i tak siedziałam i siedziałam. Zarzuty przedstawiono mi dopiero koło 10:00. Powiedziałam, że się nie przyznaje i odmawiam składania wyjaśnień. Podpisałam papier. Tyle.

O 11 było po wszystkim, ale i tak siedziałam jeszcze na tym krzesełku do 15 z kawałkiem. Dopiero wtedy mnie wypuszczono. Zostałyśmy potraktowane jak terrorystki. Margo trzymali prawie dwie doby bez żadnego sensu i powodu.

Jaką wyciągniecie z tego naukę?

Że trzeba działać dalej. Zobaczyłyśmy przy okazji, jaki wokół tego wszystkiego panuje chaos. Nikt nic nie wiedział. Siedziałam w tych kajdankach i słuchałam policji, która narzeka, że musi się tym zajmować, że o co w tym w ogóle chodzi... To nie było żadne wielkie policyjne dochodzenie, tylko polityczny spektakl. Wyglądało to tak, jakby dostali zlecenie złapania kogoś za ciężko powiedzieć co i nie było osoby, która chciała się tym zajmować.

Panował straszny burdel. Wszystko po to, żeby Kaleta [wiceminister sprawiedliwości, który zgłosił sprawę flag na prokuraturę] mógł sobie opowiadać, jakie to groźne przestępczynie zostały dzięki niemu złapane. A nas przecież musieli zwyczajnie wypuścić. Wygłupili się. Kontakt z policją był oczywiście nieprzyjemny i obrzydliwy, było mnóstwo dziwnych komentarzy, ale nam to w działaniu nie przeszkodzi. Nie są tacy straszni, jakby chcieli być.

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze