0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

Oficjalne stanowisko PO w sprawie legalizacji związków partnerskich - jeśli Koalicja Obywatelska wygra wybory - jest jasne.

"W końcu związki partnerskie, najwyższy czas je wprowadzić" - zadeklarował przewodniczący PO Grzegorz Schetyna w najważniejszym wystąpieniu na konwencji programowej 13 lipca.

Było to zaskakujące, ponieważ dzień wcześniej, 12 lipca, w pierwszym dniu konwencji, Schetyna - próbujący jeszcze zmontować koalicję z konserwatywnym PSL - mówił zupełnie co innego. Zapytany, czy w kampanii znajdzie się miejsce na związki partnerskie i liberalizację prawa do aborcji, oświadczył:

"Absolutnie nie będzie [miejsca na te sprawy]. Wszyscy członkowie muszą przyjąć zasady programowe, które będziemy podzielać. Musimy mówić jednym głosem o zasadach programowych. Będziemy się różnić. Ale na podkreślanie swojego programu czas przyjdzie później" - powiedział w radiowej "Trójce" 12 lipca.

Najwyraźniej po rozstaniu z PSL, nastąpiła zmiana deklaracji. Ale w kolejnych wystąpieniach - także w wywiadach dla OKO.press - najważniejsi politycy i polityczki PO mówili w sprawie związków różne rzeczy. Byli (i były) "za", ale zwykle pojawiało się jakieś "ale".

Kidawa-Błońska: "podyskutujemy po wyborach"

"Z pewnością trzeba będzie pochylić się nad uregulowaniem związków partnerskich. Czas po wyborach parlamentarnych byłby dobry na rozpoczęcie poważnej i pozbawionej stereotypów dyskusji na ten temat. Na pewno będzie tak, jak z in vitro. Pamięta pan, jak długo do tego dochodziliśmy? Ile trwało, zanim Polacy przekonali się, że to bezpieczna i wyczekiwana przez wiele par metoda i ją zaakceptowali?" - mówiła OKO.press wicemarszałek Sejmu i członkini sztabu wyborczego PO Małgorzata Kidawa-Błońska w wywiadzie opublikowanym 11 lipca.

Przypomnijmy, że PO uchwalenie prawa o in vitro zajęło 5 lat - zrobiła to dopiero w drugiej kadencji.

Kidawa-Błońska nie mówiła "wprowadzimy związki", tylko "trzeba się pochylić" (a więc: "zastanowimy się nad tym") oraz "rozpoczniemy poważną dyskusję", "dyskusja potrwa, bo musi być poważna".

Jest to zupełnie inny przekaz od oficjalnego stanowiska przewodniczącego wygłoszonego zaledwie dwa dni po publikacji wywiadu. Nie wiadomo, ile czasu ma trwać "pochylanie się" i "dyskutowanie".

Przyznajmy: wicemarszałkini Sejmu udzieliła nam tego wywiadu na kilka dni przed konwencją programową. Być może dziś - w sytuacji, gdy Koalicja Obywatelska idzie osobno z PSL - powiedziałaby co innego.

Mucha: “przegłosujemy, jak będzie większość”

W wywiadzie dla OKO.press - już po konwencji - posłanka PO Joanna Mucha na pozór wypowiadała się jednoznacznie.

"Nie mam wątpliwości, że związki partnerskie powinny być zalegalizowane. To prawo człowieka i nie dotyczy tylko osób homoseksualnych. Jeśli chodzi o małżeństwa, to nie ma społecznego przyzwolenia, żeby taka ustawa przeszła przez Sejm" - mówiła nam Mucha 27 lipca.

Polityczka dodała jednak natychmiast:

"Proszę jednak pamiętać, że u nas nigdy nie było i nie będzie dyscypliny partyjnej w głosowaniach światopoglądowych. Sejm jest odzwierciedleniem ludzi, którzy nas wybierają. Przy wprowadzaniu zmian trzeba pamiętać o legitymacji społecznej, tak żeby co kadencję wahadło się nie odwracało".

Co to znaczy? Jeśli PO nie wprowadzi dyscypliny partyjnej w sprawie związków partnerskich, część jej polityków będzie przeciw. Z pewnością w całości przeciw będzie PiS.

Do czego prowadzi taka postawa PO, widzieliśmy już wielokrotnie. W styczniu 2018 roku projekt obywatelski liberalizujący dostęp do przerywania ciąży trafił do kosza, ponieważ 29 posłów PO oraz 10 posłów .Nowoczesnej nie przyszło na głosowanie. "Samozaoranie" - pisaliśmy w OKO.press. Zapowiedź "nie będzie dyscypliny" może oznaczać w praktyce "nie uchwalimy, nawet jak wygramy, bo nigdy nie będzie większości".

OKO.press sprawdziło historię głosowań PO w sprawach związków partnerskich w latach 2011-2015. Coraz mniej osób głosowało za, coraz więcej przeciw. Wzrastała także liczba posłów PO wstrzymujących się od głosu i niegłosujących w ogóle. W ostatnim głosowaniu nad wprowadzeniem projektu ustawy ws. związków partnerskich (zgłoszonego przez Ruch Palikota) do porządku obrad spośród 202 posłów PO zaledwie 75 było za, aż 91 – przeciwko. 17 wstrzymało się od głosu, a 19 nie głosowało.

Przeczytaj także:

Pomaska: “to nie jest najważniejszy temat”

Politycy Koalicji Obywatelskiej starają się często na temat związków partnerskich po prostu nie wypowiadać. Nawet ci, którzy deklarują się jako zwolennicy ich wprowadzenia, prędko dodają, że w kampanii wyborczej należy mówić o czymś innym.

Przykład?

"Kwestia związków partnerskich nie powinna być głównym tematem kampanii, je trzeba po prostu wprowadzić, nie ma tu nad czym debatować.

Dajmy ludziom żyć tak, jak tego chcą. Jest kwestia ochrony środowiska, kwestia edukacji, która wymaga pilnej naprawy, kwestia służby zdrowia, to są dla nas priorytety w kampanii" - mówiła w OKO.press posłanka Agnieszka Pomaska w wywiadzie 24 lipca.

Co to oznacza? "Nie mówmy o tym tyle", a dla dziennikarzy - "nie pytajcie nas o to tak często". Skoro partia ma jasne stanowisko w tej sprawie, to dlaczego tak wzbrania się o nim mówić? PO próbowała tej samej strategii omijania problemu - bez skutku - w czasie kampanii przed wyborami do Europarlamentu wiosną 2019 roku.

PiS mówi o "planie Rabieja"

Tymczasem PiS i tak atakuje Platformę za rzekomy "skręt w lewo" (o tym, że nic takiego nie nastąpiło, pisaliśmy tutaj).

W wywiadzie dla tygodnika "Sieci" (29 lipca) wicepremier Jacek Sasin jasno powiedział, że kwestia praw LGBT ma posłużyć PiS do mobilizacji elektoratu, który - uśpiony wysokimi sondażami partii władzy - może nie pójść na wybory.

"Nie godzimy się na »plan Rabieja«, a więc najpierw związki partnerskie, później małżeństwa homoseksualne, a na końcu adopcja dzieci" - mówił Sasin.

Oczywiście żaden "plan Rabieja" nie istnieje. Paweł Rabiej, wiceprezydent Warszawy z ramienia .Nowoczesnej (a prywatnie także gej) go nie sformułował. W wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej" mówił, że chciałby, aby kiedyś tak się stało - ale to nie jest plan, tylko życzenie liberalnego polityka. Nazwa jest jednak wygodna - sugeruje, że PiS walczy ze spiskiem mrocznych sił, wymierzonym w polską tradycyjną rodzinę, z homofobicznym podtekstem. Zbiegiem okoliczności jest to również temat numeru "Sieci".

W walce z "ideologią gejowsko-lesbijską" swoją szansę na powrót na scenę polityczną dostrzega także Antoni Macierewicz. W wywiadzie z 29 lipca dla Polskiego Radia 24 Macierewicz zarzucał Platformie, że "idzie w tę stronę".

Przypomnijmy: ani PO tam nie idzie, ani nie istnieje żadna "ideologia gejowsko-lesbijska". Bycie gejem lub lesbijką jest orientacją psychoseksualną, a nie ideologią, czyli zespołem poglądów na temat świata. Bycie gejem nie jest poglądem.

Platforma wydaje się zupełnie bezradna wobec tej ofensywy, służącej mobilizacji prawicowego elektoratu. Jej politycy nie potrafią wyrazić spójnego komunikatu wobec problemu, który rzekomo został rozstrzygnięty podczas konwencji programowej w lipcu.

Niektórzy politycy PO dystansowali się także od marszów przeciw przemocy organizowanych po ataku homofobicznych bojówek na marsz równości w Białymstoku. Uznali to za imprezę wyborczą powstającej koalicji lewicowej, która w sprawach gejów i lesbijek ma jasne i jednoznaczne poglądy. "Dlaczego mamy jechać do Białegostoku, jak jesteśmy w Warszawie?" - zapytał rezolutnie w magazynie TVN24 "Ława polityków" poseł PO Andrzej Halicki.

Wielu polityków KO było na wiecach solidarności z Białymstokiem, a poseł Michał Szczerba przemawiał w Warszawie.

Przypomnijmy, że ponad 70 proc. elektoratu Platformy - jak wynika z sondażu dla OKO.press z czerwca 2017 roku - opowiada się za legalizacją związków partnerskich. Poglądy konserwatywne ma jednak zarówno część elektoratu, jak i część działaczy.

Platforma jest więc w potrzasku - z jednej strony atakowana przez PiS, który próbuje uczynić ją mniej wiarygodną wobec konserwatywnego elektoratu. Z drugiej - atakowana przez lewicę, która ma jasne stanowisko w sprawie praw gejów i lesbijek.

To nie jest łatwy dylemat, ale na lawirowaniu PO niczego nie zyskuje, bo PiS i tak ją atakuje za "lewactwo" i popieranie "lobby LGBT", a wyborcy Platformy są rozczarowani. W dodatku polityczna ekwilibrystyka wcale nie zdejmuje politycznego ciężaru z tego prawa człowieka jakim są związki partnerskie. Wręcz przeciwnie.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze