Wrześniowe samobójstwo 28-letniego Marcina w ośrodku detencyjnym pod Heathrow wstrząsnęło brytyjską opinią publiczną i rozpoczęło dyskusję o warunkach panujących w ośrodkach dla cudzoziemców. W utrudnianiu życia "niepożądanym" imigrantom rząd Wielkiej Brytanii nie ustępuje polskiemu rządowi
Deportacje i przymusowe zatrzymania obywateli krajów unijnych, w tym Polaków, mają być stosowane tylko w poważnych przypadkach, jeśli brytyjskie MSW uzna, że jest to uzasadnione ze względu na porządek, bezpieczeństwo lub zdrowie publiczne. Ale teoria sobie, a życie sobie. Wbrew zapewnieniom, liczba obywateli UE w ośrodkach detencyjnych i przymusowo wydalonych z Wielkiej Brytanii znacząco wzrosła po głosowaniu brexitowym.
Marcin Gwoździński powiesił się w swojej celi we wrześniu 2017 roku po 11 miesiącach w londyńskim ośrodku detencyjnym. Okoliczności tej śmierci do dziś są niejasne. Nazwisko Polaka podano do publicznej wiadomości po kilku miesiącach. Świadkowie wydarzenia – w tym dwóch Polaków, którzy przebywali w ośrodku od wielu miesięcy – zostali z dnia na dzień deportowani lub przeniesieni do innych ośrodków. Prywatna firma Mitie, która z ramienia brytyjskiego MSW (Home Office) zarządza ośrodkiem, odmówiła wyjaśnień. To nie pierwszy raz, gdy brytyjskie MSW tuszuje dramatyczne warunki w ośrodkach detencyjnych.
W ośrodkach detencyjnych (immigration removal centres), czyli odpowiednikach strzeżonych ośrodków dla cudzoziemców w Polsce, władze zamykają kilka kategorii osób: oczekujących na decyzję o statusie uchodźcy, oczekujących na deportację, lub cudzoziemcy złapani na popełnieniu drobnych przestępstw. Razem z nimi w ośrodkach przebywają też skazani za poważne przestępstwa. Powszechnie dostępne są narkotyki, w tym tzw. „spice”, powodujący stany psychotyczne.
Ci, którzy przetrwali pobyt w ośrodku, wspominają go jako koszmar i doświadczenie gorsze od więzienia, w którym przynajmniej mieliby zagwarantowany termin wyjścia, zapewnioną ochronę i opiekę medyczną. Wielka Brytania jest jedynym krajem w UE, w którym nie ma limitu czasowego przetrzymywania w ośrodkach detencyjnych. Osadzeni przebywają tam kilka tygodni, miesięcy lub nawet lat, zanim zostaną deportowani lub, dużo rzadziej, wypuszczeni na wolność.
Marcin Gwoździński był najmłodszym z siódemki rodzeństwa, pochodził z Cibórza, miasteczka w zachodniej Polsce. Pracował na budowie w różnych krajach europejskich, ale – z wyboru – nie miał stałego miejsca zamieszkania. Sypiał w squatach, opuszczonych budynkach i na ulicy. "Podróżowanie sprawia, że czuję się wolny" – tłumaczył rodzinie wybór stylu życia. W wielkiej Brytanii był bezdomny, mieszkał w parku, został aresztowany po tym, jak kamery CCTV zarejestrowały jego sprzeczkę z dilerem, u którego kupował marihuanę. Od razu został przewieziony do ośrodka detencyjnego w Harmsondsworth pod Heathrow. Jego rodzina twierdzi, że nigdy nie skarżył się na problemy psychiczne, był zadowolony ze swojego życia. W ośrodku detencyjnym był popularny i lubiany, miał pseudonim "Siwy".
Marcin przetrzymywany był w ośrodku bez określonego terminu i wyroku. To właśnie niepewność miała największy wpływ na załamanie kondycji psychicznej i ostatecznie doprowadziła go do samobójstwa. Jego koledzy z ośrodka wspominają też o tym, że w ośrodku zaczął – prawdopodobnie z nudów i bezradności – zażywać narkotyk spice. Na kilka tygodni przed samobójstwem jego stan psychiczny zaczął gwałtownie się pogarszać. Pomimo że był w stanie wyraźnie wymagającym interwencji medycznej, służby ośrodka nie reagowały. Mężczyzna też wielokrotnie sam zwracał się o pomoc. „Płakał, błagał strażników o pomoc, o wezwanie karetki. Przekonywał ich, że jest w krytycznym stanie” - wspomina ostatni dzień Marcina w artykule w brytyjskim "The Guardian" kolega z ośrodka. „W odpowiedzi usłyszał, że nie ma co liczyć na pomoc i ma przestać wzywać karetkę”.
W tym samym tygodniu, w którym zmarł Marcin, stacja BBC opublikowała reportaż i film nakręcony ukrytą kamerą przez młodego strażnika z ośrodka Brooke House obok lotniska Gatwick. Był on poruszony zachowaniem personelu i dramatem osadzonych. Na nagraniach widać, że przemoc w ośrodkach jest powszechna i akceptowana przez zwierzchników. Rasistowskie odzywki, kpiny i ubliżanie należą do codziennego języka personelu. Materiał pokazuje skalę powszechnych samookaleczań i prób samobójczych, oraz pracowników, którzy omijają procedury i odmawiają osadzonym pomocy medycznej.
Niepewność, trudna komunikacja lub jej brak, oraz wrogie nastawienie ze strony MSW są głównym powodem psychicznych załamań i podejmowania desperackich kroków. Próby samobójcze wydają się sposobem zwrócenia uwagi urzędników. W tym roku odnotowano rekordową liczbę - 10 osób pozbawiło się życia, dwukrotnie więcej niż w poprzednich latach.
Brytyjska sieć ośrodków detencyjnych jest elementem szeroko zakrojonej polityki nazywanej „hostile environment”, czyli tworzenia wrogiego środowiska – w domyśle dla odstraszania imigrantów. Pozytywny wynik referendum w sprawie Brexitu był w dużej mierze spowodowany promowaniem tej strategii i towarzyszącej jej atmosferze. Jednak polityka „wrogiego środowiska” dla imigrantów zaczyna się dużo wcześniej: już w 2012 roku Theresa May, wówczas minister spraw wewnętrznych, zapowiedziała w jednym z wywiadów: „Naszym celem jest stworzenie naprawdę wrogiego środowiska dla nielegalnej migracji”. Użycie przez nią sformułowania odnoszącego się pierwotnie do stref wojennych, terrorystów i poważnych przestępców ma istotny wpływ na kształtowanie w społeczeństwie wizerunku migrantów i legitymizuje wdrażanie drakońskich praktyk wobec migrantów.
To pakiet środków prawnych i administracyjnych mających na celu utrudnienie życia osobom niepożądanym na terytorium Wielkiej Brytanii. Działać ma zniechęcająco na osoby planujące przyjazd, a tym, którzy już tu przebywają, ma na tyle skutecznie utrudnić życie, żeby zmusić ich do „dobrowolnego” opuszczenia kraju. Większość tych działań stała się prawem dzięki ustawie o imigracji z 2014 roku, którą zaostrzono i rozszerzono w 2016 roku.
Obejmuje ona ograniczenie dostępu do podstawowej infrastruktury w następujących dziedzinach:
Z założenia polityka wrogiego środowiska nie dotyczy obywateli UE. Jej celem są osoby niepożądane lub nielegalnie przebywające na terenie Wielkiej Brytanii - które nielegalnie przekraczają granicę, których wiza wygasła lub których wniosek azylowy został odrzucony. Obywatele unijni mają zagwarantowane utrzymanie obecnych praw, aż do zakończenia procesu rozwodowego między Wielką Brytanią a UE.
Deportacje i przymusowe zatrzymania obywateli krajów unijnych, w tym Polaków, mogą być stosowane tylko w poważnych przypadkach, jeśli MSW uzna, że jest to uzasadnione ze względu na porządek, bezpieczeństwo lub zdrowie publiczne. Ale teoria sobie, a życie sobie. Wbrew zapewnieniom brytyjskich polityków, liczba obywateli UE w ośrodkach detencyjnych i przymusowo wydalonych z Wielkiej Brytanii znacząco wzrosła po głosowaniu brexitowym.
Obywatele UE trafiają do ośrodków czasami na podstawie błahych powodów, takich jak wykroczenia drogowe, brak dokumentów, czy picie alkoholu w parku. Można też podpaść będąc bezdomnym lub bezrobotnym. Częstymi przypadkami są też byli więźniowie, którzy w przeszłości odsiedzieli już swoje wyroki. Zdarza się, że Polak wypełniając urzędowy wniosek, przyzna się do bycia karanym w przeszłości i w ten sposób uruchamia procedurę deportacyjną.
„Staramy się deportować wszystkich zagranicznych przestępców przy pierwszej nadarzającej się okazji, lecz mogą to udaremniać bariery prawne i dokumentacyjne” – narzekała 6 czerwca 2016 podczas debaty w parlamencie Theresa May.
Na początku grudnia Wielka Brytania i Komisja Europejska osiągnęły wstępne porozumienie w sprawie warunków Brexitu, gdzie znalazły się między innymi ustalenia dotyczące statusu obywateli UE. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że dotychczasowe prawa zostaną zachowane, ale przyglądając się uważniej pojawiają się wątpliwości.
W celu zachowania obecnych praw każdy polski obywatel będzie musiał złożyć wniosek o stałą rezydenturę (settled status). Jeżeli nie dopełni tych formalności z pozytywnym rozpatrzeniem w wyznaczonym terminie, zostanie uznany za osobę niepożądaną i nielegalnie przebywającą na terytorium Wielkiej Brytanii. Status stałego rezydenta będzie przysługiwał osobom zatrudnionym na stałe, prowadzącym własną działalność, studentom, osobom „samowystarczalnym”, czyli o dochodach na odpowiednim poziomie.
Porozumienie milczy na temat tego, co stanie się z tymi, którzy nie spełnią kryteriów. Osoby bezrobotne, pracujące dorywczo, bezdomne, w trudnej sytuacji mogą mieć problem.
We wrześniu 2017 roku do mediów wyciekły dokumenty MSW zawierające szczegółowe wytyczne dla brytyjskiego systemu imigracyjnego po Brexicie. Wynika z nich, że dostęp do rynku pracy oraz obecnych uprawnień zostanie znacznie ograniczony. Głównym celem jest zmniejszenie liczby pracowników z UE o niskich kwalifikacjach. Będą się mogli oni ubiegać o pozwolenie na zaledwie 2-letni pobyt.
Osoby o kwalifikacjach pożądanych przez brytyjski rząd będą mogły uzyskać pozwolenie na okres od 3 do 5 lat. Zezwolenia na pobyt nie będą przyznawane osobom poszukującym pracy. Dla "samowystarczalnych" migrantów wprowadzony zostanie "próg dochodowy".
Pomimo że dokument jest nieoficjalny, to pokazuje jednak kierunek myślenia. Można się spodziewać, że w toku dalszych negocjacji Theresa May będzie dążyła do realizacji jego założeń.
Polacy będą mieli status obywateli gorszej kategorii, których legalny pobyt na Wyspach będzie warunkowany – dochodem, zatrudnieniem, stylem życia. Zaniedbania, niepowodzenia życiowe, drobne wykroczenie lub błędy urzędników mogą sprawić, że wobec takich osób zaczną być stosowane praktyki "wrogiego środowiska", by jak najszybciej opuścili Wielką Brytanię.
Komentarze