Będzie zgoda resortu rolnictwa na zakaz polowań na pięć gatunków ptaków, ale pod jednym warunkiem: myśliwi odzyskają możliwość odstrzału łosi. Ministerstwo próbuje handlować dziką przyrodą, ignorując fakty i głos naukowców
„Z nieco ponad 1 tys. w 2001, ich liczebność wzrosła do ponad 40 tys. sztuk. Powoduje to nie tylko ogromne straty w rolnictwie, ale ogromne zagrożenie komunikacyjne, powodując wypadki na drogach, często ze skutkiem śmiertelnym. Czas z tym skończyć” – tak na portalu X pisze minister rolnictwa Stefan Krajewski. Chodzi o łosie.
Kierowany przez PSL resort wpadł ostatnio na genialny pomysł: zgodzi się na proponowany przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska zakaz odstrzału pięciu gatunków ptaków, ale tylko jeśli W ZAMIAN ZA TO zostanie zdjęte moratorium na odstrzał łosi. Jest to propozycja szokująca na tylu poziomach – aż trudno mi uwierzyć w to, że padła naprawdę. Ale to nie fake news – Paweł Średziński dotarł do korespondencji między resortami, co opisał w OKO.press:
Doniesienia potwierdził sam minister Krajewski, publikując wpis na X. „Razem możemy skutecznie chronić polską przyrodę, rolnictwo i ludzkie życie” – dodał na koniec swojego postu. Myśliwi, w których obronie występuje minister, mimo zapewnień nie zajmują się ani ochroną przyrody, ani tym bardziej ludzkiego życia. Zajmują się za to staraniami o większe przywileje, w czym PSL skrupulatnie im pomaga.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Bój o zdjęcie ptaków z listy gatunków łownych trwa od ponad roku. W teorii jest to prosta sprawa – do zmiany tej listy wystarczy jeden podpis ministra środowiska. Nie potrzeba ustaw, wieloetapowych prac – wystarczy rozporządzenie.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska przez miesiące wysyłało sprzeczne komunikaty, wymyślało nowe podejścia do zakazu. Z listy gatunków łownych miały najpierw spaść cztery gatunki ptaków (z 13, które teraz na niej widnieją). Kolejna zapowiedź była bardziej ambitna – siedem gatunków. PSL, a dokładnie ministerstwa obrony, infrastruktury i rolnictwa w konsultacjach skrytykowały ten pomysł.
Powody były różne, a niemal każdy z nich kuriozalny. Na przykład: ptaki wyjadają karmę dla ryb, zatem zakaz polowań uderzy w rybactwo. Albo taki: zakaz polowań wpłynie negatywnie na bezpieczeństwo żywnościowe, bo przyczyni się do szerzenia ptasiej grypy.
Ministerstwo Infrastruktury ostrzegało, że nie będzie możliwe zarządzanie obecnością gatunków objętych ochroną na terenie lotnisk, co spowoduje znaczące obniżenie poziomu bezpieczeństwa operacji lotniczych i narazi na ryzyko utraty zdrowia i życia pasażerów i załogi statków powietrznych. Nie wyjaśniło niestety, jakim cudem dziś w Polsce działają lotniska, skoro mamy ponad 400 gatunków ptaków, a można polować tylko na 13 z nich.
To nie koniec. Jeśli siedem gatunków ptaków trafi na listę gatunków chronionych, w ocenie MON Polska nie będzie mogła już się bronić przed wrogiem. Resort obrony tłumaczył, że w ramach programu „Tarcza Wschód” prowadzi działania polegające m.in. na wybudowaniu elementów infrastruktury fortyfikacyjnej. Uzyskiwanie zezwoleń na ewentualną ingerencję w ptasie gniazda „może prowadzić do zahamowania wielu inwestycji, w tym przede wszystkim tych o znaczeniu obronnym, co w aktualnej sytuacji geopolitycznej nie powinno mieć miejsca”.
Argumenty opisała w OKO.press Regina Skibińska:
Stało się jasne, że ministerstwa nie zgodzą się na zakaz polowań na siedem gatunków. Tak naprawdę na nic nie muszą się zgadzać, wprowadzenie rozporządzenia wymaga tylko podpisu ministry Hennig-Kloski, która zakaz popiera. Problem w tym, że taka zmiana wymaga również wprowadzenia poprawek do innych rozporządzeń, za które odpowiada również resort rolnictwa. Dlatego korzysta ze wszystkich narzędzi, żeby wykreślenie ptaków zablokować.
Tak to najwyraźniej w rządzie wygląda, kiedy sprawa dotyczy ochrony przyrody – MKiŚ coś proponuje, przychodzi PSL, tupie nóżką i pomysł spala na panewce.
Ministerstwo wymyśliło więc nowe podejście: ptaki zostają na liście gatunków łownych, ale zostanie nałożone moratorium na ich odstrzał. Z jakiegoś powodu to również nie weszło w życie. We wrześniu wiceminister Mikołaj Dorożała ogłosił: mamy ponadpartyjne porozumienie, będzie zakaz polowań na pięć gatunków ptaków. Na liście szczęśliwców znalazły się słonka, jarząbek, łyska, głowienka i czernica.
Mało. Za mało. Ale lepsze to niż nic.
Pomysł poparł resort rolnictwa w piśmie z 25 sierpnia i wydawało się, że zakaz jest w zasięgu ręki.
Między 25 sierpnia a 11 września coś się w PSL wydarzyło. Może minister Krajewski trafił na dywanik u myśliwych? A może śmietanka PSL udała się na weekendowe łowy i po zamordowaniu kilku dzików doszła do wniosku, że ekoterrorystom nie można się poddać? Nie wiemy, skąd wziął się pomysł, żeby przehandlować ptaki za łosie. Wiemy, że minister Krajewski podzielił się nim w piśmie z 11 września.
Jest to propozycja nie tylko głupia, ale też szkodliwa i kompromitująca dla resortu rolnictwa. Ono ma wydać opinię, a nie szantażować MKiŚ, tylko po to, żeby spełnić marzenia ludowców o zajadaniu się gulaszem z łosiny. Po drugie – od kiedy tak załatwia się sprawy dotyczące ochrony przyrody? Co mają łosie do ptaków? To tak, jakby handlować poparciem powołania nowego parku narodowego pod Szczecinem za możliwość budowy drogi na drugim końcu kraju. Albo zgadzać się warunkowo na ograniczenie wycinki drzew za możliwość zniesienia norm smogowych.
Po trzecie – to znalazłam w komentarzach na OKO.press pod tekstem Pawła Średzińskiego – bezpieczeństwo żywnościowe, obronność i działanie lotnisk już się nie liczą? „Teraz okazuje się, że możemy przymknąć oko na wypadki lotnicze i szkody rolników, ale w zamian za łosie – to są wszystko brednie” – napisał czytelnik pod pseudonimem traczmm i nie sposób się z nim nie zgodzić.
Ale być może minister Krajewski ma poważne powody, dla których chciałby zabijać łosie – można zapytać. Zobaczmy więc, jak tę propozycję handlowania dziką przyrodą argumentuje.
W piśmie z 12 września pisze: „W 2001 roku, szacunkowa liczebność łosi w obwodach łowieckich wynosiła niespełna 2 tys. osobników, podczas gdy w roku 2012 osiągnęła poziom 10 tys. osobników, natomiast w 2024 roku oceniono ją na 38,1 tys. osobników. Według danych pochodzących ze sprawozdawczości łowieckiej stan liczebności populacji łosi w Polsce od czasu wprowadzenia moratorium wzrósł dwudziestokrotnie, a liczebność łosi odnotowana w 2024 roku była o 10 proc. większa niż w roku poprzednim”.
Skąd te wielkie liczby? Od GUS-u, który z kolei ma je m.in. od myśliwych i leśników. A ci potrafią tego samego osobnika policzyć dwa, trzy, cztery razy. Od 2015 roku mają też nową metodę liczenia – pędzi się zwierzęta w jedno miejsce, liczy i wyciąga średnią dla całego regionu. Naukowcy powtarzają, że łosi nigdy nie będzie „za dużo”, a szacunki GUS-u mogą być nawet dwu-trzykrotnie zawyżone.
Ale przecież im większa liczba, tym silniejszy argument, że do łosi można strzelać.
Dalej minister Krajewski pisze o tym, że łosie są objęte całorocznym moratorium (czyli są na liście gatunków łownych, ale nie wolno do nich strzelać), więc odszkodowania za szkody rolnicze wypłaca Skarb Państwa (za szkody spowodowane przez gatunki, na które się poluje, płacą koła łowieckie). „Dużą niedogodnością dla rolników jest czas oczekiwania na wypłatę odszkodowań należnych z tytułu szkód w uprawach i płodach rolnych wyrządzonych przez ten gatunek. W praktyce na wypłatę odszkodowań oczekuje się wiele miesięcy, co wynika z czasu trwania procedur administracyjnych związanych z wydatkowaniem na ten cel środków finansowych z budżetu państwa” – pisze Krajewski.
Minister zapomina jednak, że sami rolnicy skarżą się na system wypłacania odszkodowań przez myśliwych. Pisał o tym Tygodnik Poradnik Rolniczy na początku września 2025: „Piotr Ptach z Miechucina (...) mówi, już sam proces zgłaszania szkód sprzyja opóźnieniom. »Zgłaszamy szkodę listem poleconym, koło ma 14 dni na odbiór, a potem jeszcze 7 dni na szacunek. Mija 21 dni, a w tym czasie trawa rośnie, a szkoda jest trudniejsza do udowodnienia. W ten sposób postępuje większość kół łowieckich« – tłumaczy rolnik. Ptach podkreśla, że w protokołach uwzględnia się tylko te miejsca, które zostały bezpośrednio zryte. »Nawożę, dbam o łąkę, rowy oczyszczam, a myśliwy przychodzi kiedy chce i jak chce. Potem proponują mi 200 czy 400 zł za hektarową łąkę, na której trzeba zrobić pełną renowację. To śmieszne pieniądze« – mówi Ptach”.
Dalej czytamy, że „rolnicy czują się bezradni wobec nieproporcjonalnie niskich odszkodowań, długotrwałych postępowań i odwlekania procedur przez koła łowieckie”.
Problem wypłat jest pilną sprawą do rozwiązania. Ale odstrzał łosi w tym nie pomoże.
W swoim poście na X minister dorzuca jeszcze jeden argument: łosie POWODUJĄ wypadki komunikacyjne. Tak, dobrze państwo czytają. To nie kierowcy przekraczający prędkość na drodze. Oni są bez winy.
Przypomnę ministrowi Krajewskiemu, bo być może nie pamięta: Polska wydała ogromne pieniądze na budowę przejść dla zwierząt nad drogami, po czym je zamknęła w imię „walki z ASF”. Pisaliśmy o tym w OKO.press, serdecznie polecam lekturę:
Ministerstwa nie były również zainteresowane propozycją naukowców, żeby stworzyć znaki drogowe, które ostrzegałyby kierowców przed tym, że na jezdnię może wyjść łoś. To również opisywaliśmy:
Dodam też, że policja nie prowadzi statystyki pod hasłem „wypadki z udziałem łosia”. Jest tylko jedna kategoria: zdarzenia z udziałem zwierząt. Wszystkich. Minister nie może więc wiedzieć, czy tych, podczas których na drogę wyszedł łoś, jest więcej, czy mniej niż w ubiegłych latach. W 2024 roku, według policyjnych statystyk, w Polsce doszło do 21 519 wypadków drogowych. Te, w których doszło do „najechania na zwierzę” było 175 (czyli zaledwie 0,8 proc. wszystkich zdarzeń),
Ale co tam. To są jakieś wymysły lewactwa i aktywistów. Jedynym słusznym rozwiązaniem wszystkich bolączek będzie coroczny mord łosi. Według propozycji resortu rolnictwa, od 1 września do 30 listopada miałyby ginąć byki, a klępy i łoszaki – od 1 października do końca grudnia.
W całej historii oburza mnie jeszcze zupełne ignorowanie faktu, że w ostatnim stuleciu już doprowadzono do niemal całkowitego wybicia łosi. I to dwukrotnie. Po II wojnie światowej mieliśmy w Polsce zaledwie kilkanaście osobników, wszystkie na trudno dostępnych bagnach dzisiejszego Biebrzańskiego Parku Narodowego. Na początku lat 50. sprowadzono do Puszczy Kampinoskiej kilka osobników ze Związku Radzieckiego. Łosie objęto ochroną, a Polska stała się dla nich bezpieczną przystanią. Po jakimś czasie ochronę zdjęto. Początkowo polowali tylko wybrani, a w latach 90. zaczęli strzelać wszyscy myśliwi: dla trofeów, dla mięsa.
W latach 90. populacja spadła do 1,5 tysiąca, o ponad 70 procent. To kwalifikowało łosia do statusu zwierzęcia zagrożonego wyginięciem.
Dlatego w 2001 roku postanowiono, że łoś zostanie objęty moratorium. To też nie jest wyjściem idealnym, również z punktu widzenia rolników – gdyby łosie były objęte ochroną, GDOŚ mógłby wydawać zgody na odstrzał poszczególnych, „kłopotliwych” osobników. Co do gatunków łownych, ale objętych moratorium, takich decyzji wydawać nie można.
Populacja po wprowadzeniu moratorium się odrodziła i powinniśmy dbać o to, żeby rozwijała się dalej. A nie o to, żeby garstka facetów z bronią miała na celowniku kolejny gatunek. Choć oczywiście od lat regularnie lobby myśliwskie próbuje doprowadzić do polowań na łosie – nieżyjącemu już ministrowi Janowi Szyszko prawie się udało w 2017 roku. W tajemniczych okolicznościach nagle wycofał się z tego pomysłu – podobno w sprawie interweniował Jarosław Kaczyński.
Co będzie dalej? Wiceminister Dorożała na swoim facebooku przekonywał, że na odstrzał łosi nie pozwoli. Być może minister Stefan Krajewski o tym wie i zaproponował taki „warunek”, żeby ochronić prawo myśliwych do zabijania ptaków. No bo skoro zgody MKiŚ na łosie nie będzie, to resort rolnictwa powie „nie” zakazowi polowań na ptaki i zostaniemy w punkcie wyjścia.
Szkoda tylko, że nikt nie chce posłuchać głosu ekspertów, którzy od dawna wskazują na szkodliwość polowań na ptaki. Na to, że myśliwi nie wiedzą, do czego strzelają i w efekcie zabijają również gatunki chronione. Że polowania niszczą ptasie siedliska. Że giną nie tylko ptaki zastrzelone, ale też te zranione. Cierpią tygodniami w zaroślach. Nie ma żadnego uzasadnienia dla utrzymania polowań na ptaki, na wszystkie 13 gatunków łownych.
PSL na każdym kroku udowadnia jednak, że naukowe fakty się nie liczą. Nie liczy się przyroda. Liczy się interes 130 tysięcy osób, które po prostu lubią zabijać.
Poprawka 22.09: Uściślona została kwestia uzgadniania rozporządzeń między resortami.
Ekologia
Prawa zwierząt
Ministerstwo Klimatu i Środowiska
Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi
Polski Związek Łowiecki
łosie
myśliwi
polowania
polowania na łosie
polowania na ptaki
ptaki
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Komentarze