Unia Europejska planuje przyjęcie dyrektywy, która ma pomóc w walce z bezzasadnymi pozwami, które ograniczają udział w debacie publicznej. Ale polskie prawo już daje narzędzia, żeby skutecznie się przed tym bronić. Prawnicy powinni przekonać o tym sądy
Rok temu Komisja Europejska przedstawiła projekt dyrektywy przeciwko strategicznym pozwom mającym na celu ograniczenie udziału w życiu publicznym, tak zwanym SLAPP (po angielsku: Strategic Lawsuits Against Public Participation). Prawnicy z krajów Unii Europejskiej pokładają w tym nowym instrumencie duże nadzieje. Obecnie trwają dalsze prace nad dyrektywą. Jej ostateczny kształt poznamy zapewne przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2024 roku.
Jednak już dzisiaj mamy w polskim prawie instrumenty, które bardzo dobrze się nadają do ochrony debaty publicznej, choć niestety są rzadko stosowane. Nie powinniśmy o nich zapominać, zwłaszcza gdy szwedzka prezydencja w Radzie Unii Europejskiej przedstawia propozycje zmiany projektu dyrektywy, która poważnie ją ogranicza - uważa Zuzanna Nowicka, prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Przykładem, który dobrze pokazuje, czym w anglo-amerykańskim rozumieniu jest SLAPP, czyli strategiczne działania prawne przeciwko partycypacji publicznej, jest sprawa wytoczona przez rosyjskiego oligarchę Romana Abramowicza przeciwko Catherine Belton, autorce książki "Ludzie Putina". Belton oraz jej wydawca zostali pozwani przez Abramowicza w związku z twierdzeniem - zdaniem powoda nieprawdziwym - że to prezydent Rosji Władimir Putin kazał Abramowiczowi kupić klub piłkarski Chelsea. Co znamienne, Belton nigdy czegoś podobnego nie napisała. Jednak po dziewięciu miesiącach postępowania Belton nie była w stanie zainwestować w nie więcej pieniędzy ani czasu. I zdecydowała się na ugodę.
Sprawa ta ma wszystkie charakterystyczne cechy "SLAPP-u". Występowała w nim dysproporcja sił: powód, Abramowicz, dysponował o wiele większymi środkami, które mógł poświęcić na obsługę prawną, niż pozwana, Belton. Oligarcha podejmował działania, które miały wyczerpać fizycznie, psychicznie i finansowo przeciwnika procesowego. Żeby zwiększyć koszty postępowania sądowego, pozwał Bolton i jej redaktora zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Australii. I co najważniejsze: pozew wcale nie został złożony w celu wygranej. Czy, jakby powiedziała prawniczka, "dochodzenia ochrony swoich praw na gruncie procesowym”.
Abramowicz nie mógł wygrać. Zdania, którego dotyczył pozew, w książce Belton w ogóle nie było. Chciał zastraszyć ją, a przy okazji innych pisarzy czy dziennikarzy. I zniechęcić do pisania na temat samego siebie lub Putina.
Pożądany przez Abramowicza efekt? Zanim zaczniesz pisać książkę, w której się pojawia, pomyśl o potencjalnym pozwie. I zastanów się, czy na prawnika możesz wydać tyle, co jeden z najbogatszych ludzi na świecie.
Książka Belton nie jest wyjątkiem. Nie trzeba szukać daleko, żeby znaleźć inne przypadki SLAPP-ów. W OKO.press od 2021 roku dokumentuje je Agnieszka Jędrzejczyk, nagrodzona Piórem Nadziei przez polski oddział Amnesty International.
W odpowiedzi na powszechność tego problemu w państwach Unii Europejskiej, w kwietniu 2022 roku Komisja Europejska przedstawiła propozycję dyrektywy anty-SLAPP-owej.
Najważniejszym proponowanym w projekcie rozwiązaniem jest możliwość wczesnego oddalenia przez sąd powództwa zmierzającego do stłumienia debaty publicznej, jeżeli jest w całości lub w części ewidentnie bezpodstawne.
Ma to chronić pozwanego przed kosztami prawnymi i stresem, które rosną wraz z długością postępowania. A także odciążyć sądy, zmniejszając nakład pracy, który muszą poświęcić na tego typu sprawy.
Brzmi dobrze, prawda?
Polski ustawodawca na podobny pomysł wpadł już w 2019 roku. To wtedy do kodeksu postępowania cywilnego dodano artykuł 191(1).
Na jego podstawie sąd może oddalić pozew na posiedzeniu niejawnym, w przypadku gdy z treści pozwu i załączników, okoliczności sprawy, faktów powszechnie znanych (tak zwanych faktów notoryjnych) oraz faktów znanych sądowi z urzędu wynika, że pozew jest bezzasadny.
W uzasadnieniu do nowelizacji przeczytamy, że art. 191(1) kodeksu postępowania cywilnego ma mieć m.in. zastosowanie do pozwu, „przez którego wytoczenie strona nie zmierza do uzyskania sądowego rozstrzygnięcia o jej prawach lub obowiązkach, lecz do innego celu, zamaskowanego wykorzystaniem instytucji prawnoprocesowych”.
Innego celu, czyli na przykład zniechęcenie dziennikarza - oraz kolegów i koleżanek po fachu - do poruszania pewnych tematów.
Rozwiązania z projektu unijnej dyrektywy i polskiego kodeksu postępowania cywilnego nie są identyczne. Jeśli popatrzymy na nie z perspektywy celu, czyli ochrony debaty publicznej i osób nękanych SLAPP-ami, oba rozwiązania nadają się do tego całkiem nieźle.
Artykuł 191(1) kodeksu postępowania cywilnego to niejedyne narzędzie w polskim prawie, którego można użyć w walce ze SLAPP-ami.
Do sytuacji, w których bezzasadność pozwu nie jest „oczywista”, zastosowanie znajdzie konstrukcja nadużycia prawa. Artykuł 5 kodeksu cywilnego mówi, że nie można czynić ze swojego prawa użytku sprzecznego z zasadami współżycia społecznego.
Takie działanie nie jest uważane za wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony.
Polskie sądy korzystały już z art. 5 kodeksu cywilnego w sprawach dotyczących SLAPPów.
Kiedy Allegro pozwało aktywistów protestujących w związku z dostępnością na platformie przedmiotów o symbolice faszystowskiej, Sąd Najwyższy uznał, że wytaczając powództwo, Allegro działało wbrew zasadom współżycia społecznego.
Działania aktywistów Sąd Najwyższy uznał za „zasługujące na aprobatę”, zwłaszcza wobec odradzania się w Europie ideologii neofaszystowskiej. A modyfikację logo Allegro polegającą na dodaniu do niego znaku SS, potraktował nie jako próbę przypisania spółce czy jej pracownikom poglądów faszystowskich, lecz sprzeciw wobec handlu takimi pamiątkami.
Dzięki drugiemu istotnemu rozwiązaniu, które ma wprowadzić unijna dyrektywa, sądy będą miały możliwość zasądzenia od powoda zwiększonych kosztów postępowania, odszkodowania, a nawet nałożenia na niego kary.
Ustalając dotkliwość sankcji Komisja posłużyła się podobnym rozumowaniem do Abramowicza - jeżeli mamy kogoś zniechęcić, to nie tylko osobę, która wytoczyła konkretny proces, lecz wszystkich potencjalnych powodów.
Pozywasz dziennikarza, żeby go zastraszyć? Licz się z tym, że będziesz musiał zapłacić za jego prawnika, psychologa, koszty podróży do sądu, zrekompensować mu stres, którego doświadczył. A jakby tego było mało - sąd nałoży na ciebie karę. Żeby nie przyszło ci do głowy próbować znowu wykorzystać prawa do własnych, wątpliwych moralnie celów.
Powinieneś brać to ryzyko pod uwagę już dzisiaj - również te instrumenty z dyrektywy mają swoje odpowiedniki w polskim prawie cywilnym procesowym.
Na gruncie obowiązującego prawa, jeśli sąd dostrzeże, że twoim celem głównym wcale nie jest dochodzenie ochrony swoich praw, tylko zamknięcie komuś ust, może uznać twój pozew za nadużycie prawa procesowego (art. 41 kodeksu postępowania cywilnego). Może skazać cię na grzywnę (art. 226(2) § 2 ust. 1 kodeksu postępowania cywilnego) albo zasądzić od ciebie podwyższone koszty zastępstwa procesowego (art. 226(2) § 2 ust. 3 lit. a kodeks postępowania cywilnego).
Co więcej, role mogą się odwrócić i dziennikarz może… Pozwać ciebie. A konkretnie dochodzić ochrony dóbr osobistych (art. 23 i art. 24 kodeksu cywilnego), argumentując na przykład, że pozywając dziennikarza, sugerowałeś opinii publicznej, że źle wykonuje swoją pracę (naruszyłeś jego dobre imię), a samo postępowanie było dla niego stresujące (doprowadziłeś do rozstroju zdrowia).
Dlaczego tak istotne jest, żeby nie zapominać o narzędziach walki ze SLAPP-ami, którymi już dysponujemy?
Unijna dyrektywa jeszcze nie została przyjęta. Zanim wejdzie w życie, upłynie trochę czasu, potem polski ustawodawca ma dwa lata na uchwalenie przepisów niezbędnych do jej wykonania. Poza tym doskonale wiadomo, jak „konsekwentnie" te terminy są przestrzegane.
Ponadto dyrektywa ma ograniczony zakres zastosowania.
Sposób rozumienia spraw transgranicznych jest na jej gruncie bardzo szeroki. Będą to sprawy, w których powód i pozwany mieszkają, czy mają swoje siedziby, w różnych państwach członkowskich UE.
Jeżeli temat, na który wypowiadał się pozwany, jest „istotny dla więcej niż jednego państwa członkowskiego”, taką sprawę również uznamy za transgraniczną.
Jeśli ktoś napisze tekst o szkodliwych skutkach gazu ziemnego, w którym padnie nazwa spółki skarbu państwa odpowiedzialnej za przesył tego gazu i zostanie przez tę spółkę pozwany, to jego pełnomocnicy będą mogli argumentować, że polityka energetyczna i jej wpływ na klimat dotyczy więcej niż jednego państwa członkowskiego i tym samym można skorzystać z narzędzi przewidzianych dyrektywą.
Jest tak dlatego, że Unia Europejska może stanowić prawo w ramach rozwijania współpracy sądowej w sprawach cywilnych mających skutki transgraniczne (art. 81 zdanie drugie lit. f Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej).
Definicja transgraniczności na gruncie dyrektywy jest szeroka. Ale nie wszystkie SLAPP-y są transgraniczne.
Za takie zapewne nie zostałyby uznane sprawy dotyczące tzw. afery hejterskiej w Ministerstwie Sprawiedliwości. Albo nazwania posła na Sejm osobą o niskim kapitale intelektualnym.
Powinno się znowelizować kodeks postępowania cywilnego, aby móc stosować narzędzia z dyrektywy do wszystkich SLAPP-ów, nie tylko tych transgranicznych.
Niestety polski ustawodawca przy dokonywaniu transpozycji czasem zapomina, że jego kompetencje nie są ograniczone tak, jak prawodawcy unijnego.
Projekt tzw. ustawy o sygnalistach w jednej ze swoich wersji chronił osoby, które zgłaszały działania na szkodę budżetu Unii Europejskiej, nie uwzględniając działań na szkodę skarbu państwa.
Jest też drugi problem: szwedzka Prezydencja Rady Unii Europejskiej przedstawiła propozycje zmian w dyrektywy. Z projektu zniknąłby motyw 22 i artykuł 4, które wprowadzały szeroką definicję sprawy o skutkach transgranicznych. Ponadto roszczenie „oczywiście bezzasadne” zdefiniowano tak wąsko, że proponowany mechanizm umożliwiający wczesne oddalenie takich spraw będzie w zasadzie bezużyteczny.
Dlatego dla dobra debaty publicznej nie można pokładać całych nadziei w dyrektywie. Zwłaszcza że nie wiadomo kiedy, ani w jakim kształcie zostanie ona przyjęta.
Kluczowe będzie też to, czy da się przekonać sądy do skorzystania z wyżej wskazanych artykułów kodeksu cywilnego i kodeksu postępowania cywilnego w przypadku SLAPP-ów - częściowo wbrew dotychczasowym przyzwyczajeniom sądów.
Do tej pory takich przypadków nie było wiele. Trzeba pamiętać, że nowelizacja kodeksu postępowania cywilnego, którą dodano art. 4(1) wraz z 226(2) § 2 i art. 191(1) weszła w życie cztery lata temu.
To zbyt krótko na wykształcenie się jednolitej linii orzeczniczej polskich sądów.
Nie powinno też dziwić, że sądy niechętnie sięgają po rozwiązania, które źle wykorzystane może ograniczać prawo do sądu.
Dlatego to na pełnomocnikach osób pozwanych SLAPP-ami leży obowiązek „podsuwania” sądom tych instrumentów prawnych w pismach procesowych.
Jeśli prawnicy będą to robić konsekwentnie, niebawem nikogo nie będzie dziwić, że oczywiście bezzasadne może być nie tylko powództwo o działkę na Księżycu, lecz także powództwo dotyczące zdania, który nigdy nie zostało napisane, albo naruszenia reputacji spółki, która na swoim rynku ma prawnie gwarantowany monopol.
Skorzystają na tym także sądy, które nie będą musiały tracić czasu na wnioski o przeprowadzenie dowodu ze słownika języka polskiego na okoliczność znaczenia słowa „brunatny” w celu znalezienia odpowiedzi na pytanie, czy można nim kogoś obrazić.
Praktyka stosowania prawa się zmienia - to proces nie tylko nieunikniony, lecz także pożądany. Sposób, w jaki rozumiemy poszczególne normy prawne i w jaki stosujemy różne instrumenty, powinien się dostosować do rzeczywistości. Niedawno osoby, przeciwko którym wytoczono SLAPP-y nie były świadome powszechności zjawiska, którego padły ofiarą. Dzisiaj na seminariach prawnicy i prawniczki dyskutują o tym, jaką strategię przyjąć, żeby z nim walczyć.
Czas wcielić ją w życie.
Tekst publikujemy w ramach międzynarodowego projektu PATFox "Pioneering anti-SLAPP Training for Freedom of Expression", w którym o SLAPP-ach edukują organizacje z 11 państw Unii Europejskiej, w tym Fundacja OKO.
prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, specjalizuje się w sprawach z zakresu wolności słowa. Naukowo zajmuje się także prawem Unii Europejskiej oraz logiką, której uczy na Uniwersytecie Warszawskim. Jest twórczynią popularyzującego prawo podcastu Lex Publica.
prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, specjalizuje się w sprawach z zakresu wolności słowa. Naukowo zajmuje się także prawem Unii Europejskiej oraz logiką, której uczy na Uniwersytecie Warszawskim. Jest twórczynią popularyzującego prawo podcastu Lex Publica.
Komentarze