0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Marcin Stepien / Agencja Wyborcza.plMarcin Stepien / Age...

Minister edukacji Przemysław Czarnek przekonuje, że w oświacie jeszcze nigdy nie było tak dobrze. Rekordowe nakłady na szkoły z budżetu państwa, skok technologiczny, inwestycje infrastrukturalne, znaczące podwyżki dla nauczycieli i zmniejszenie obciążenia obowiązkami administracyjnymi - to tylko niektóre z "osiągnięć", którymi we wrześniu chwalił się szef resortu edukacji.

W tym samym czasie, ZNP uruchomiło pogotowie protestacyjne w całym kraju, alarmując, że jeśli nie zmieni się nic, niedługo w szkołach nie będzie miał, kto uczyć. W Szczecinie zawisły bilbordy, na których można przeczytać, że tylko w ciągu roku w mieście z zawodu odeszło 389 pedagogów.

Braki kadrowe w całym kraju, które minister Czarnek szacuje na 6 tys., w rzeczywistości liczymy w dziesiątkach tysięcy. Do wakatów, których po pierwszym dzwonku było ok. 20 tys., trzeba doliczyć szarą strefę, czyli etaty, które przejęli nauczyciele pracujący ponad etat. ZNP szacuje, że w skali kraju to nawet 50 tys. osób. Do tego dochodzą nauczyciele emerytowani, których zdesperowani dyrektorzy ściągają do szkół. W zeszłym roku szkolnym system podtrzymywało 45 tys. takich osób.

Przeczytaj także:

Nauczycielskie fora to od miesięcy kronika narastającej frustracji. Czytamy na nich głównie o upokorzeniu i przemęczeniu. Dlatego październik będzie kolejnym miesiącem protestów. W Warszawie Związek Nauczycielstwa Polskiego, we współpracy z Forum Związków Zawodowych i organizacjami działającymi na rzecz edukacji, założą miasteczko, w którym będą informować o problemach systemu edukacji. Chętni dowiedzą się o tym, jak w zasadzie działa polska oświata: kto odpowiada za jej finansowanie, jak wyglądają programy nauczania, ile czasu pracują nauczyciele, a także, z czym mierzą się uczniowie i uczennice. Elementem kampanii będzie też walka rządową dezinformacją. 15 października w całym kraju odbędą się też akcje protestacyjne pod siedzibami kuratoriów oświaty (w Warszawie pod budynkiem Ministerstwa Edukacji i Nauki).

Czy polskie społeczeństwo rozumie jednak frustracje nauczycieli? A może lepiej sprawdza się propaganda sukcesu ministra Czarnka?

Młodzi murem za nauczycielami

Podstawowy wynik najnowszego sondażu Ipsos dla OKO.press pokazuje, że ponad połowa badanych - 56 proc. - uważa, że zarobki nauczycieli są na tyle niskie, że akcja protestacyjna jest uzasadniona. Przeciwnego zdania jest 38 proc. respondentów. Odpowiedź "nie wiem" wybrało 6 proc.

W poparciu dla nauczycieli odbijają się najmocniej dwie kwestie: wiek, a także polaryzacja sceny politycznej.

Największe zrozumienie dla akcji protestacyjnej widać wśród najmłodszych badanych. W grupie 18-29 lat, dla której doświadczenie edukacji wciąż jest świeże, uzasadnienie dla walki o lepsze płace widzi aż 73 proc. osób.

Wśród trzydziesto- i czterdziestolatków, którzy kontakt ze szkołą mają najczęściej jako rodzice, problem niskich wynagrodzeń i potrzebę zmiany dostrzega odpowiednio 65 i 64 proc. badanych.

Proporcje zmieniają się po 50 r.ż. W grupie 50-59 lat ewentualny protest związany z płacami rozumie 46 proc. badanych. 49 proc. jest przeciwnego zdania. W grupie 60+ poparcie spada do 41 proc., ale aż 9 proc. wybrało odpowiedź "nie wiem".

Skąd te różnice w grupach wiekowych? Po pierwsze, im ludzie bliżej doświadczeń szkolnych, tym lepiej wiedzą, jakie są jej problemy.

Po drugie, w postrzeganie nauczycieli i roli edukacji wkradają się podziały partyjne, które mają wymiar generacyjny (elektorat Zjednoczonej Prawicy opiera się na osobach starszych, dla których szkoła to abstrakcja). A PiS konsekwentnie dezinformuje na temat czasu pracy i zarobków nauczycieli, zohydzając przy okazji jakiekolwiek formy protestu (przy strajku 2019 roku politycy PiS mówili wprost, że nauczyciele wzięli uczniów za zakładników).

Po trzecie, zaważyć mogło typowe dla oceny systemu edukacji, własne doświadczenie. Badania socjologiczne jasno pokazują, że mamy tendencję do patrzenia na szkołę jako instytucję, w której nieuchronnie trzeba w pewnym stopniu cierpieć (niezależnie, czy jest się uczniem, czy nauczycielem). A w całej "grze" chodzi głównie o to, by przetrwać. W ocenie szkoły mamy do czynienia najczęściej albo z nostalgią (idealizowane absolutnie nieidealnej sytuacji), albo resentymentem (każdy na swojej drodze spotkał "złego" belfra, więc cała grupa z automatu nie zasługuje na szacunek i godne płace).

Tylko wyborcy PiS nie widzą problemów nauczycieli

Na ile kluczowa w ocenie jest determinanta polityczna? Podział na opozycję i rząd jest wyraźny. Uzasadnienie dla protestu płacowego widzi:

  • 88 proc. elektoratu Koalicji Obywatelskiej;
  • 76 proc. wyborców Lewicy;
  • 70 proc. wyborców Polski 2050;
  • 64 proc. elektoratu PSL.

Nawet wyborcy ultraliberalnej, popierającej prywatyzację oświaty Konfederacji w większości poparliby nauczycieli: 51 do 37 proc. (ale aż 11 proc. nie ma zadania!).

Tylko elektorat PiS uważa, że nauczyciele nie zarabiają na tyle mało, by protestować: 22 do 72 proc.

Na wsi nauczyciel wciąż brzmi dumnie

Podział widać też w odpowiedziach mieszkańców wsi i miast. I nie chodzi tylko o preferencje partyjne. Mówiąc o zarobkach nauczycieli, trzeba pamiętać, że pomimo że pensje zasadnicze nauczycieli jeszcze nigdy tak bardzo nie rozjeżdżały się ze średnim wynagrodzeniami,

na wsiach zarobki nauczyciela nadal są jednymi najwyższych w gminie.

Za to w dużych miastach, gdzie koszty życia są o wiele wyższe, jeśli nauczyciel nie pracuje ponad etat, będzie miał problem z wynajęciem mieszkania, zaciągnięciem kredytu, czy utrzymaniem rodziny.

Lekcje ze strajku 2019

Nauczyciele mają dziś za sobą większość Polek i Polaków, ale doświadczenia 2019 roku powinny uczyć, że to może nie wystarczyć, jeśli związki zawodowe podejmą się bardziej radykalnych działań. Tuż przed strajkiem, głosy Polek i Polaków rozkładały się pół na pół: 47 proc. była za, 47 proc. przeciwko. Proporcje były inne niż dziś, bo w lutym 2019 roku deklarowane poparcie dla PiS było znacznie wyższe niż we wrześniu 2022. Jednak w elektoracie opozycji murem za nauczycielami stało ok. 70 proc. wyborców. Podczas samej akcji protestacyjnej, gdy praca w szkołach stanęła, poparcie słabło. Dlaczego?

Po pierwsze, wpływ na postawy miały zjadliwe ataki władzy na nauczycieli, a także, jak ujawniło OKO.press, finansowana z publicznych pieniędzy dezinformacja nt. realnych zarobków. Dziś może nie słyszymy takie wielu pogardliwych słów, ale w kwestii finansowania oświaty i płac, PiS uparcie manipuluje, o czym pisaliśmy m.in. tutaj:

Po drugie, protest przybrał wówczas formę, która była trudna do zignorowania, ale która z czasem utrudniła wielu osobom życie. Przedłużające się napięcie, także zogniskowane wokół klasyfikacji uczniów i egzaminowania, sprawiło, że wiele osób odwróciło się od strajkującej kadry. Bo co zrobić z dzieckiem, którego nie można oddać do szkoły? Albo, kogo obwinić, gdy dziecku poszło gorzej podczas egzaminu maturalnego? No i kto opłaci korki, żeby nadrobić nieprzerobiony materiał z matematyki?

Część nauczycieli uważa, że odpływ poparcia, był też związany ze źle ustawionymi priorytetami w komunikacji. Zamiast o płacach, trzeba było więcej mówić o dobrej, nowoczesnej edukacji i przyszłości dzieci. Tyle że głosy dotyczące złego ustawienia systemu edukacji, nie tyle były za słabe, ile zostały skutecznie zgaszone przez rząd, który konsekwentnie spychał konflikt w kwestie wynagradzania.

I może właśnie dlatego, tym razem związki zawodowe i środowiska edukacyjne rozpoczynają walkę o lepsze płace, od wytłumaczenia, co toczy polski systemem oświaty i jak z tego wybrnąć.

*Sondaż Ipsos dla OKO.press, 6-8 września 2022, badanie telefoniczne (CATI), na reprezentatywnej próbie dorosłych Polaków, liczebność próby 1009 osób

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze