0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

Sławomir Zagórski, OKO.press: Niedawno został opublikowany raport pt. „Luka finansowa w ochronie zdrowia – wyzwania długoterminowe”. Jest pan jednym z jego autorów jako dyrektor Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, Państwowego Instytutu Badawczego. Raport powstał we współpracy z Federacją Przedsiębiorców. Czy to dobry mariaż? Czy autorzy reprezentujący przedsiębiorców nie patrzą aby z perspektywy kogoś, kto ma na względzie interesy rozrastającego się sektora prywatnego systemu ochrony zdrowia?

Przeczytaj także:

Dr n. med. Bernard Waśko*: Szczerze mówiąc, zdziwiłem się, skąd takie pytanie na początek. Bo nikt wcześniej na to nie wpadł, choć mnóstwo ludzi pytało o różne rzeczy w związku z raportem.

Tak naprawdę można by je zadać półtora roku temu, bo wtedy rozpoczęliśmy współpracę nad pierwszym raportem, dotyczącym trzyletniej prognozy – na lata 2025-2027.

Powód był bardzo prosty. Łukasz Kozłowski, jeden z autorów raportu, jest świetnym ekonomistą, ekspertem Federacji Przedsiębiorców Polskich, a przy tym członkiem Rady Narodowego Funduszu Zdrowia. Inny współautor to Wojciech Wiśniewski, współprzewodniczący Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia. A my – jako NIZP – wiadomo, mamy mandat instytucjonalny, żeby wykonywać zadania publiczne związane z monitorowaniem i analizami systemu ochrony zdrowia.

Więc żadnych ukrytych intencji proszę się nie doszukiwać.

Ja ich na pewno nie widzę ani w poprzednich dwóch raportach [drugi z nich dotyczył okresu do roku 2028], ani w tym. Jakichkolwiek korzyści, które mogłyby wynikać z opublikowanych analiz czy rekomendacji.

W narracji jesteśmy spójni z ministerstwem

Nie doszukuję się niczego złego. Po prostu w przestrzeni publicznej pojawiają się bardzo różne wyliczenia na temat sytuacji finansowej systemu ochrony zdrowia.

To przywołam jeszcze jedno nazwisko pojawiające się w dwóch poprzednich raportach. Pan Sławomir Dudek, (reprezentujący Instytut Finansów Publicznych), który właśnie został wybrany przez Sejm i Senat na przewodniczącego Rady Fiskalnej. To już chyba nie ma lepszego dowodu, że pracowaliśmy w grupie profesjonalistów, a nie publicystów…

Proszę też popatrzeć na to, co prognozowaliśmy w raporcie dotyczącym luki w finansach NFZ opublikowanym w czerwcu 2024 roku i sprawdzić, czy się pomyliliśmy. Te prognozy w tej chwili właśnie się spełniają, a plan finansowy NFZ na 2026 rok jest tego kolejnym dowodem.

Udział pańskiego Instytutu nadaje raportowi szczególną rangę, ponieważ jesteście instytucją publiczną. Ministerstwu Zdrowia nie podobało się chyba to, że rządowy instytut obnaża, co złego nas czeka, jak wielka jest ta luka finansowa?

To trochę tak, jakby spytać, czy minister finansów jest zadowolony z tego, że GUS publikuje takie, a nie inne wskaźniki inflacji.

Jesteśmy instytucją naukowo-badawczą, którą nadzoruje Minister Zdrowia, ale mamy określone role i zadania. I bez względu na to, czy nasze analizy komuś pasują lub są na rękę, czy nie, po prostu takie są.

Odpowiem, że nie spotkałem się z żadnymi oznakami niezadowolenia. To raczej opis obiektywnych przyczyn i dowody, które wspierają ministra zdrowia w tym, że system ochrony zdrowia nie będzie już się finansował wyłącznie wpływami ze składki. Że te czasy mamy już za sobą i trzeba budować system, który będzie systemem mieszanym.

Ale on nie może być budowany ad hoc, na podstawie nieprzewidywalnych i doraźnych transferów finansowych, uruchamianych co dwa, trzy miesiące, żeby kupić sobie trochę czasu.

Uważam, że w tej narracji, w tych komunikatach, jesteśmy spójni z ministerstwem.

Powtarzam – nie dostałem żadnego sygnału niezadowolenia ze strony ministerstwa, ani też inspiracji czy konkretnych oczekiwań. Zresztą myślę, że czynny udział pani Dyrektor Barbary Więckowskiej z Departamentu Analiz i Strategii MZ oraz obecność wiceministra Tomasza Maciejewskiego podczas prezentacji raportu świadczy przynajmniej o zainteresowaniu naszymi analizami i wnioskami. Był też Prezes Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, Daniel Rutkowski.

Pieniędzy ze składki nie starcza

Jeśli nic się nie zmieni, tzn. koszty leczenia będą rosły w takim tempie, jak w ostatnio, to według tzw. scenariusza bazowego luka w budżecie NFZ w roku 2040 wyniesie waszym zdaniem 171 mld zł, a w roku 2060 434 mld zł. Nie usłyszał pan: „Chyba trochę przesadziliście”? ”Ta luka nie będzie aż tak wielka. Straszycie trochę na wyrost”?

Nie usłyszeliśmy.

Są natomiast głosy typu: „A kogo to obchodzi, co będzie w roku 2040 czy 60?” Tymczasem rok 2040 nadejdzie za 15 lat.

I tutaj Wojciech Wiśniewski bardzo dobrze odpowiedział na konferencji: „15 lat to może wydaje się daleko, ale to tylko 3,5 kadencji”.

Z kolei brakująca kwota 170 mld zł też może wydawać się abstrakcyjna, ale to przecież koszt jednej elektrowni atomowej.

Inną więc kwestią jest percepcja pewnych zjawisk, a inną ich rozumienie. I w zależności od tego, kto, jakie funkcje pełni, jak dobrze zna się na ekonomii, odbiera te informacje w inny sposób.

Widzimy wszyscy gołym okiem, że pieniędzy ze składki zdrowotnej nie starcza. I – co wydaje się istotne – wskaźnik wydatków na ochronę zdrowia w postaci procenta PKB przestał się sprawdzać.

Muszę zwrócić uwagę, że przez ostatnie trzy lata przygotowując plan finansowy NFZ i wydatków na zdrowie jesteśmy ślepo przywiązani do wskaźnika ustawy opartego na procencie PKB. Tymczasem ów wskaźnik trzeci rok z rzędu okazuje się kompletnie bezużyteczny w planowaniu. Posługiwanie się nim jako celem wydatkowym jest bez sensu, ponieważ powoduje, że co roku coraz wcześniej zaczyna brakować nam pieniędzy. W 2023 zdarzyło się to pod koniec roku, w 2024 roku mnie więcej w połowie, a w tym pierwsze problemy płynnościowe NFZ, tj. z terminową wypłatą zobowiązań świadczeniodawcom, wystąpiły już po pierwszym kwartale.

Proszę zwrócić uwagę, że plan na 2026 rok też jest zaplanowany w oparciu o wskaźnik 6,8 proc. w relacji wydatków do PKB, a nie w oparciu o rzeczywiste potrzeby wydatkowe. Ów plan, podobnie jak poprzednie, jest nadal niezatwierdzony i być może to dobrze, bo jest fikcją.

Dziś już sam minister zdrowia przyznaje, że spina się on tylko arytmetycznie, bo deficyt sięga de facto ok. 24 mld zł.

Czyli tyle trzeba dołożyć, nie po to, by osiągnąć wskaźnik procenta PKB, bo on będzie osiągnięty, ale żeby NFZ miał zachowaną ciągłość operacyjną i zdolność do bieżącego realizowania zobowiązań wobec tych, z którymi ma podpisane umowy.

Kupiliśmy trochę czasu

Coś ważnego zmieniło się od państwa raportu na lata 2025-2027, co kazało inaczej przygotowywać obecny, dalekowzroczny raport?

Została zrealizowana jedna ze wskazanych przez nas rekomendacji, tj. przekazanie do NFZ środków z Funduszu Medycznego. To oczywiście działanie doraźne. W naszej ocenie jest ono jednak spóźnione, ponieważ powinno nastąpić rok wcześniej, ale dobrze, że nastąpiło. Wymagało to nowelizacji ustawy, którą, jak pan wie, niedawno podpisał prezydent.

Niechętnie, ale podpisał.

W ten sposób kupiliśmy sobie trochę czasu. Może kwartał, może trochę więcej, ale wszystkie problemy za chwilę wrócą. Bo one nadal są nierozwiązane. Chodzi o kwestie, o których piszemy w raporcie, które oddziałują na stronę kosztową.

Fundusz Medyczny czerpie środki głównie z budżetu państwa (co najmniej 4 mld zł rocznie, przekazywane przez Ministra Zdrowia) oraz z dodatkowych źródeł, takich jak odsetki od zgromadzonych pieniędzy, opłaty za opinie o inwestycjach w ochronę zdrowia, a także z dobrowolnych wpłat, darowizn i zapisów, mając na celu finansowanie profilaktyki, leczenia chorób (nowotworowych, rzadkich) i rozwoju infrastruktury medycznej.

Stan Funduszu Medycznego w 2025 roku zmieniał się, wynosząc na początku roku około 8,3 mld zł, a na koniec roku planowano spadek do prawie 7 mld zł. W ramach nowelizacji prawa część środków (ok. 3,6 mld zł) trafiła do NFZ na pokrycie nadwykonań szpitalnych.

No i nagle, gdy minister zdrowia w odpowiedzi na zapotrzebowanie, które wypłynęło z Ministerstwa Finansów, przedstawił zestaw inicjatyw, które miałyby ograniczyć również tę stronę kosztową i pismo zostało ujawnione publicznie (zresztą nie było w nim niczego tajnego), podniósł się raban. I od razu wszystkie możliwe polityczne awantury. Tylko że nikt nie wskazuje: „No dobrze, jeżeli nie to, nie to, i nie to, to co w takim razie?”.

Dodajmy, że żadna z tych oszczędności nie miała szans wydarzyć się od 1 stycznia 2026. One opiewały łącznie na kwotę ok. 13 mld, pod warunkiem, że wszystkie zaistniałyby w stu procentach z początkiem roku. Tymczasem to nierealne, bo część z nich wymaga zmiany rozporządzeń, taryf, ustaw, a do tego uzyskania zgodności w koalicji, czy wreszcie podpisu prezydenta.

No, ale przyjmijmy, że w świecie idealnym one wchodzą w życie 1 stycznia i wygenerują nam te 13 mld zł oszczędności. Wtedy i tak brakuje nadal kilkanaście mld w przyszłym roku. No więc to nie jest całkowite rozwiązanie problemu, tylko pokazanie: „Panie ministrze finansów, jeżeli zrobimy to i to, i tak drugie tyle tej kwoty trzeba będzie dopłacić z budżetu państwa”.

Pensja nauczyciela, pensja pielęgniarki

Propozycji oszczędności wskazano kilkanaście, część z nich wydaje się sensowna. Mam na myśli przede wszystkim coroczne wysokie podwyżki dla lekarzy. Ale tu jest wielki opór społeczny. Zobaczymy, co przyniosą kolejne posiedzenia Zespołu Trójstronnego.

Wbrew pozorom, ustawa o minimalnym wynagrodzeniu nie oddziałuje na płace wielu lekarzy. Ona reguluje w zasadzie wynagrodzenia lekarzy rezydentów i stażystów, ponieważ pozostali lekarze zarabiają dziś znacznie powyżej tych minimów. To rynek tak ukształtował ich zarobki.

Natomiast ustawa oddziałuje na pensje minimalne ponad 300 tys. pielęgniarek i innych pracowników ochrony zdrowia, których razem jest sześćset kilkadziesiąt tysięcy. Oni zarabiają w tej chwili bardzo dobrze, znacznie więcej niż inne grupy zawodowe w sektorze publicznym. Porównajmy choćby pensję nauczyciela dyplomowanego po studiach magisterskich i pielęgniarki z wykształceniem wyższym pracującej w szpitalu. To ponad dwa razy mniej.

Rozmawiałem z rzecznikiem Naczelnej Izby Lekarskiej, który uważa, że to nie medycy zarabiają w Polsce za dużo, lecz nauczyciele, policjanci, zarabiają za mało.

Tylko jest jeszcze coś takiego jak relacja płacy do przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. OECD opublikowało jesienią ubiegłego roku raport, w którym są wskaźniki, o ile wynagrodzenia w różnych grupach zawodowych przewyższają przeciętne wynagrodzenie w gospodarce w danym kraju. I w Polsce w odniesieniu do pielęgniarek ten wskaźnik był najwyższy w Europie, wynosił ok. 160 proc.

Z tego wynika, że mamy w Polsce największą dysproporcję pomiędzy wynagrodzeniami zawodów medycznych a pozostałymi pracownikami wykonującymi zadania publiczne.

Na dodatek obecnie te dysproporcje są jeszcze większe, bo raport OECD dotyczył danych za lata 2021-22.

A jeżeli pana rozmówca ma takie postulaty, niech wskaże, skąd wziąć pieniądze na podwyżki dla przedstawicieli innych zawodów, tym bardziej że do składki zdrowotnej dorzucają się już teraz wszyscy podatnicy. To trochę tak jakby postulować, żeby wszyscy byli bogaci, a najlepiej, żeby wszyscy zarabiali powyżej średniej.

Nie czuję się spokojny

Co pan pomyślał, słysząc wypowiedź minister Grendy, która po niedawnym szczycie medycznym z Donaldem Tuskiem, powiedziała, że czuje się uspokojona, ponieważ premier obiecał, że budżet będzie dokładał pieniądze do systemu? Pana to też uspokoiło?

Gdyby za tą deklaracją pojawił się konkretny projekt zmiany przepisów, który ustanawiałby zasadę, jak ta dotacja z budżetu ma być kalkulowana, by w efekcie stała się określona, przewidywalna i wyliczana w oparciu o jakieś obiektywne parametry (inne niż proc. PKB), to by mnie rzeczywiście uspokajało.

Natomiast jeżeli skutkiem tej deklaracji jest to, że minister zdrowia ma co kwartał kwestować w Ministerstwie Finansów o dopłatę, to nie czuję się spokojny.

No bo proszę mi powiedzieć, w jaki sposób minister zdrowia może kreować i realizować politykę zdrowotną, jeśli przychody systemu są nieprzewidywalne. Przecież nasz kraj boryka się z dużymi napięciami fiskalnymi spowodowanymi wydatkami na zbrojenia i bezpieczeństwo, na transfery socjalne itd.

Od 20 lat istotą naszego systemu ubezpieczeniowego, opartego do roku 2023 wyłącznie na składce, była jego stabilność i samofinansowanie. A w tej chwili to się skończyło.

Czas tyka nieubłaganie

Sądzi pan, że premier, minister finansów zdają sobie z tego sprawę? Poprzednia minister zdrowia miała chyba tego świadomość, ale nie przekonała Donalda Tuska do podwyższenia składki.

Nie słyszałem, żeby pani minister Leszczyna, mając silną polityczną pozycję wiceprzewodniczącej partii rządzącej, przedstawiła publicznie propozycje dotyczące zwiększenia przychodów czy ustabilizowania wydatków.

Ja też nie słyszałem. Obecne kierownictwo ministerstwa jest spoza klucza politycznego.

Dla mnie ta decyzja i zapowiedzi pana premiera wyglądały bardzo obiecująco. Czas jednak tyka nieubłaganie. Ceną, jaką płaci się za bycie ekspertem, czyli zachowanie niezależności, jest sprawczość polityczna... Trzeba coś wybrać.

I pomimo tego, że naprawdę kibicuję pani minister i uważam, że ten raport raczej wspiera ją w tych działaniach i staraniach, niż przeszkadza, obawiam się, czy ona będzie miała skuteczny wpływ jako ekspert na polityczne rozstrzygnięcia.

Proszę zwrócić uwagę, że są jeszcze koalicjanci. Znam naturalnie inicjatywę Lewicy, co świadczy o tym, że ma ona świadomość kryzysu, tylko że ta inicjatywa jest bardzo ogólna i niedookreślona, a przede wszystkim, jak dotąd niepoliczona.

Niepoliczona propozycja Lewicy

Ale dobrze, że powstała?

Trudno mi się merytorycznie do niej odnieść, bo na razie to wyłącznie opis intencji. Nigdzie nie widziałem twardych kalkulacji. Słyszę, że 90 proc. osób będzie płaciło mniejszą składkę, a resztę pokryje nam zwiększony CIT nałożony na firmy. Ale przecież podwyżka CIT to de facto podwyżka opodatkowania produkcji dla przedsiębiorców, czyli spadek konkurencyjności gospodarki dla inwestorów lub podwyżka cen dla konsumentów. A z tym już mamy problem z powodu chociażby olbrzymich kosztów energii w porównaniu do innych krajów. Czy ktoś to już policzył?

Nie znam pomysłów drugiego koalicjanta, czyli PSL-u. Ale raczej będzie przeciwny wyrównaniu dysproporcji w składkach zdrowotnych rolników. Mówię o rolnikach – przedsiębiorcach, którzy wprawdzie prowadzą firmy jednoosobowo lub rodzinnie, ale otrzymują olbrzymie dotacje unijne, mając wielomilionowe obroty i będąc właścicielami lub dzierżawcami dziesiątków hektarów. Te osoby płacą od ponad 10 lat śmieszne wręcz składki – 1 zł od hektara na kwartał. To jest tak samo niesprawiedliwe, jak tworzenie uprzywilejowanych grup, czy kominów płacowych w sektorze publicznym.

Jest więc, jak widać, naprawdę sporo rzeczy do zrobienia, a na efekty i tak trzeba będzie trochę poczekać. Tutaj nie ma recepty takiej, że ktoś wjeżdża na białym koniu i mówi: “Zrobimy tak to, zaraz będzie świetnie”, a licytacja polityków wyłącznie w ramach konkurencji kto jest w stanie kogo przebić w wydatkach w mld zł lub w proc. PKB jest tylko dowodem zupełnego braku pomysłów i bezradności.

PiS o zdrowiu

13 grudnia 2025 odbyło się spotkanie polityków i ekspertów PiS poświęcone ochronie zdrowia. Padały tam różne, niektóre słuszne pomysły, co należy zmienić, ale w zasadzie nie mówiono w ogóle o pieniądzach. Jeden z mówców stwierdził, że najlepiej byłoby, gdyby minister zdrowia zaprzyjaźnił się z ministrem finansów…

A co się stanie wtedy, jak jeden minister będzie miał zły dzień, albo strzeli focha? Nie znam tej wypowiedzi, ale to świadczyłoby o wręcz naiwnym sposobie postrzegania problemu i sporej niedojrzałości. Jeśli tak, to proponuję połączyć te stanowiska i wtedy w ogóle problem zniknie.

W Holandii był taki urzędnik państwowy – Geert Van Maanen, który pełnił obie te funkcje w odstępie kilku lat. Zainteresowanym polecam bardzo zabawną scenę zainscenizowaną przez WHO, w której negocjuje sam ze sobą.

Film ten obejrzałem po raz pierwszy na szkoleniu z mechanizmów finansowania ochrony zdrowia organizowanym przez biuro WHO w Barcelonie, które jest ich centrum kompetencji, jeśli chodzi o ekonomię. Tam też poznałem osobiście twórców modelu ekonomicznego PASH, którym posłużyliśmy się w przygotowaniu obecnego raportu.

Dyskutując z ekspertami WHO, w pełni zrozumiałem czym różni się dialog publiczny, polityczny czy debata ekspercka w zdrowiu. Krótko mówiąc, jakie to trudne, a wręcz karkołomne wyzwanie.

W filmie minister Geert Van Maaen odegrał obie role, siadając po obydwu stronach stołu i prowadząc dialog sam ze sobą.

Oczywiście było to przerysowane, przezabawne, ale jednocześnie na tym przykładzie pokazał jak w soczewce pewne kwestie, które stanowią immanentną cechą tego konfliktu. Konfliktu, którego nie da się uniknąć, dlatego właśnie trzeba tworzyć stabilne mechanizmy i reguły niepodatne na polityczne czy personalne uwarunkowania, uwzględniające również sytuację fiskalną państwa. No i wiadomo też, że są priorytety różnej wagi. Nikogo nie stać na wszystko, dlatego rząd musi dokonywać trudnych wyborów.

Prezydenckie veta

U nas, choć system jest w potrzebie, prezydent zawetował podwyższenie akcyzy na alkohol. Nie zgodził się też na podatek cukrowy.

Polityka fiskalna państwa w obszarze tzw. sin taksów, czyli podatków od „grzechu”, jest najsilniejszym i udowodnionym mechanizmem-regulatorem spożycia szkodliwych substancji. Nie chodzi więc o to, żeby za pomocą tej polityki osiągać wyłącznie cele fiskalne, tylko żeby osiągać cele zdrowotne w zdrowiu publicznym, bo to podstawowe działanie w zakresie regulowania popytu. Jest na to mnóstwo badań i dowodów z innych krajów.

Tymczasem polskie stawki podatkowe na alkohol czy tytoń są niezharmonizowane z unijnymi, bo akurat nie ma takiego obowiązku. Przepisy unijne określają tylko stawki minimalne podatków lub akcyzy.

Powinniśmy jako państwo dążyć do tego, żeby w kwestii tytoniu, alkoholu czy podatku od niezdrowej, wysokosłodzonej żywności, prowadzić politykę opartą o wytyczne zdrowia publicznego, a nie o to, czy doraźnie się to opłaca fiskalnie lub politycznie. Alkohol powinien być droższy i trudniej dostępny.

Światełko w tunelu

Jednym z postulatów raportu jest odbycie poważnej debaty na temat przyszłego finansowania systemu ochrony zdrowia. Widzi pan początki takiej debaty?

Jeszcze nie widzę, ale jest światełko w tunelu. Ja akurat dostrzegam olbrzymią szansę w tym, że pan Sławomir Dudek, czyli nasz kolega, który pisał z nami dwa poprzednie raporty, został przewodniczącym Rady Fiskalnej. Pozycja Rady Fiskalnej w polskim systemie finansów publicznych jest w tej chwili bardzo silna i sądzę, że może to jest miejsce, w którym taka debata mogłaby zostać zainicjowana. Liczę na to. Sławomir Dudek obejmie swoją funkcję 1 stycznia 2026 roku, a to już za chwilę.

A nie obawia się pan, że już niedługo zacznie się kampania wyborcza, że mamy prezydenta, który wetuje kolejne ustawy? Rządowi coraz trudniej będzie podejmować niepopularne decyzje.

Obawiam się, ale za bierność też się ponosi konsekwencje. Nie wiem, czy kampania wyborcza zacznie się już w przyszłym roku, oby dopiero w 2027, chociaż podobno każda kampania zaczyna się zaraz po wyborach...

Sytuacja polityczna jest naprawdę skomplikowana, ale myślę, że główni gracze polityczni, zarówno premier, jak i opozycja, doskonale o tym wiedzą. Tylko nie bardzo wiadomo, jak z tego klinczu wyjść.

Łatwy cel

PiS w tej chwili bardzo stawia na ochronę zdrowia, licząc na to, że przysporzy mu to zwolenników.

Bo to w tej chwili łatwy cel, na którym można zbijać kapitał polityczny. Dla sprawy to oczywiście bardzo złe, bo każda próba reformy ochrony zdrowia, jeżeli rozgrywana jest politycznie, kończy się fiaskiem.

Najlepszym przykładem tego są „białe miasteczka”.

Jedno było pod kancelarią premiera w 2007 roku, kiedy rządził PiS. Okupacja KPRM przez pielęgniarki, strajk głodowy itd. Dobrze pamiętam, osoby, które roznosiły wtedy kanapki protestującym i robiły sobie z nimi zdjęcia. Potem był rok 2015, jesień tuż przed wyborami i analogiczne obrazki ze strajku pielęgniarek, tylko w odwrotnej konfiguracji politycznej, więc inne twarze zdjęciach i „na barykadach” razem z protestującymi. Wreszcie rok 2021 i namioty rozbite naprzeciw kancelarii premiera. Skutki tego ostatniego protestu to największa destabilizacja systemu ochrony zdrowia od 1998 roku.

Zbijanie chwilowych korzyści politycznych zawsze kończyło się fatalnie dla systemu – wprowadzaniem rozwiązań, z których potem przez całe lata trudno było się wycofać.

Faktograficznie dodam, że rządzący, którzy podejmowali takie szkodliwe systemowo decyzje, przegrywali potem w wyborach. Tak było z tzw. „ustawą wedlowską” z 22 lipca 2007 roku, czy „dodatkami Zembalowymi” z 2015 roku.

Czekanie jest złą strategią

Uważa pan, że jest możliwy polityczny konsensus w sprawie finansowania opieki zdrowotnej? Sprawie, która w ogóle nie powinna być polityczna.

Uważam, że niestety nie. Celem nadrzędnym pozostaje bowiem twarda walka polityczna – z jednej strony o przejęcie władzy w 2027 roku, a z drugiej o jej utrzymanie.

Zatem rząd powinien w miarę szybko zrobić jakiś istotny ruch. No i dobrze go sprzedać informacyjnie, że to coś uzasadnionego i ważnego.

Bo na tej sytuacji nie robiąc nic, rząd cały czas traci, zarządzając permanentnym kryzysem, a tak się nie da do 2027 roku. I tak trzeba dodać pieniędzy, a drugiej stronie daje to cały czas paliwo do atakowania.

Powtarzam – nierobienie niczego i czekanie jest bardzo złą strategią. Natomiast pokazanie, że ma się jakiś pomysł, zmusiłoby również opozycję do rzeczowej debaty w parlamencie, a nie tylko w mediach.

W raporcie pominęliście państwo zupełnie kwestię migrantów. Nie wydaje się panu, że migranci mogą nas trochę uratować w kwestii wypracowywania składki zdrowotnej?

W raporcie rzeczywiście nie ma migrantów, ponieważ nie chcieliśmy wchodzić w pozostałe obszary polityki państwa. Ale zgadzam się, że jeżeli popatrzymy na całą gospodarkę i problemy demograficzne oraz rynek pracy, to absolutnie będziemy musieli zadbać o to, żeby pewne sektory przemysłu, usług czy handlu były wspierane przez osoby, które do nas przyjadą z innych krajów.

Staraliśmy się być ostrożni

Jeszcze jedna wątpliwość merytoryczna co do raportu. Wybitna demografka, prof. Irena Kotowska powiedziała niedawno na naszych łamach, że ma wątpliwości co do niektórych prognoz, jeśli chodzi o rynek pracy. Pani profesor uważa, że starsi obywatele będą w Polsce pracować dłużej i ich praca będzie w przyszłości źródłem składek. Braliście to państwo pod uwagę?

Jeśli chodzi o liczbę osób pracujących, spytam tak: czy przygotowane 15 lat temu prognozy demograficzne dotyczące dzietności przewidziały, że zamiast 380 tys. dzieci rocznie będzie się u nas rodzić zaledwie 230-240 tys.? To kompletna katastrofa demograficzna.

Za 15 lat okaże się, czy mieliśmy rację, lub o ile się pomyliliśmy, tym bardziej że może wystąpić jeszcze wiele dodatkowych czynników destabilizujących, które mogą wywrócić otoczenie gospodarcze do góry nogami. W krótkoterminowych prognozach trzyletnich jak dotąd mieliśmy rację. Teraz również staraliśmy się być ostrożni i dość konserwatywni w założeniach, żeby nie przesadzać, a także nie epatować katastrofą.

Przeczytałem wypowiedź pewnego dyrektora szpitala powiatowego, że robienie tak dalekosiężnych raportów jak wasz, nie ma sensu. Jego zdaniem i tak niedługo będzie krach, po którym będziemy się dźwigać. Co by mu pan powiedział?

To skoro ma być krach, to najlepiej nie robić nic, czekać i narzekać?

Dyrektor powiatowego szpitala powinien zajmować się tymi rzeczami, za które odpowiada i na które ma wpływ. A więc patrzeniem nie tylko na stronę przychodową z uwzględnieniem jednak możliwości NFZ jako płatnika w najbliższych latach, ale również na zarządzanie stroną kosztową szpitala. Analizę długoterminowych trendów makroekonomicznych i demograficznych można rzeczywiście zignorować z perspektywy powiatu.

*Dr n. med. Bernard Waśko ukończył Akademię Medyczną w Lublinie, a także studia podyplomowe w zakresie Zarządzania Organizacjami Ochrony Zdrowia w Katedrze Zarządzania w Gospodarce Szkoły Głównej Handlowej.

W latach 1998-2011 pełnił funkcję dyrektora Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Fryderyka Chopina w Rzeszowie. W latach 2011-2019 dyrektor medyczny w firmie doradczej PriceWaterhouse Coopers. W latach 2019-2023 zajmował stanowisko Zastępcy Prezesa ds. Medycznych Narodowego Funduszu Zdrowia. Od marca 2023 roku jest Dyrektorem Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny – Państwowego Instytutu Badawczego.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze