To nie był dobry rok dla przyrody. Wycinka Puszczy Białowieskiej, hulaj dusza dla myśliwych, plany kanalizacji rzek, postępowanie przed Trybunałem Sprawiedliwości. Dlaczego PiS to robi? Czym kieruje się minister Jan Szyszko? Ile w tym religii, ideologii, zemsty? Czy jego dymisja uratuje przyrodę w Polsce?
Na przełomie 2017/2018 roku pozwalamy sobie na bardziej osobiste wypowiedzi. Robert Jurszo wychodzi z roli autora ekskluzywnych informacji, krótkich fakt-czekingów i dłuższych analiz. Jego tekst jest subiektywną - momentami emocjonalną - próbą syntezy tego, co w ubiegłym roku rząd PiS robił z polską przyrodą. Domyśla się też motywów ministra Jana Szyszki.
Nie byłoby obecnego konfliktu o Puszczę Białowieską, gdyby nie upór ministra środowiska prof. Jana Szyszki, by walczyć z gradacją kornika drukarza za pomocą wycinki drzew. I to pomimo przeważających głosów naukowców zarówno z Polski, jak i z zagranicy - cięcia sanitarne są pozbawione sensu.
Puszcza Białowieska to las będący mieszanką rezerwatów i lasów gospodarczych. A więc miejsc, w których ciąć można, ale i takich, do których wstęp z piłą jest zabroniony. I co z tego, że kornikowe drzewa wytniemy w jednym miejscu, gdy kornik "przyczai się" w innym?
Niestety, minister słuchać nie chciał. W końcu na miejsce przyjechali aktywiści, zaczęły się blokady potężnych harvesterów i forwarderów. A sprawą zajął się Trybunał Sprawidliwości UE, bo skargę na Polskę złożyła - słusznie zresztą - Komisja Europejska. Konflikt zyskał rangę międzynarodową, a przez zachodnie media został uznany za jedno z najważniejszych wydarzeń minionego roku.
Długo zachodziłem w głowę, po co minister Szyszko wszedł w ten konflikt? Przecież można było wstrzymać wycinkę, gdy Komisja Europejska po raz pierwszy do tego wezwała. Rząd PiS oszczędziłby sobie procesu przed Trybunałem i międzynarodowego skandalu. Bo przecież tego konfliktu by nie było, gdyby nie upór ministra Szyszki. Nie przekonują mnie tłumaczenia, że chodziło o zyski ze sprzedaży ściętych drzew. Choć takie zyski rzeczywiście były, a wszystkie trzy nadleśnictwa puszczańskie - Hajnówka, Browsk i Białowieża - są deficytowe. Nie wykluczam, że czynnik ekonomiczny miał jakieś znaczenie, ale na pewno nie pierwszorzędne, bo Lasy Państwowe, jako przedsiębiorstwo są bardzo dochodowe i mogłyby bez trudu pokryć straty.
Minister Szyszko wielokrotnie zarzucał protestującym, że ich działania mają czysto ideologiczny wymiar. Otóż było na odwrót: to motywacje ministra są głównie ideologiczne. I w tym tkwi rzeczywista przyczyna konfliktu.
Minister Szyszko do znudzenia powtarza bilblijną frazę o "czynieniu sobie ziemi poddaną". Nie będę tu wnikał, czy jego wykładnia Pisma Świętego jest właściwa, czy nie. Od tego są teolodzy i ludzie wierzący.
Istotne jest to, że dla ministra Szyszki świat przyrody jest częścią gospodarki. Wszystko tu może - a nawet powinno - być poddane kontroli, bo takie uprawnienie człowiek dostał od Boga. I wszystko, absolutnie wszystko, powinno służyć człowiekowi. Interes innych organizmów jest drugorzędny, jeśli w ogóle jakkolwiek się liczy. Właśnie ten motywowany religijnie, skrajnie antropocentryczny sposób myślenia leży u podstaw konfliktu o Puszczę Białowieską.
Jest jeszcze jedna rzecz: zemsta.
Nie należy zapominać, że Unia Europejska i ekolodzy już jeden raz utarli nosa ministrowi Szyszce. Dziesięć lat temu - w Rospudzie, gdzie minister chciał poprowadzić obwodnicę.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że zza uporu i konsekwencji, z jakimi minister Szyszko traktował Puszczę Białowieską harvesterami, wyziera chęć odegrania się za klęskę w Rospudzie. I wrogość względem europejskich "liberalno-lewackich" elit, które działają na szkodę Polski, obrażając honor polskiego leśnika.
Być może minister Szyszko był przekonany, że gdy rządzi jego partia, to zaakceptuje mu każdy pomysł, nawet najbardziej nieakceptowalny dla ekologów i naukowców. Ale szkody polityczne dla rządu PiS zdaje się przeważyły nad zasługami partyjnymi ministra i zasługami dla interesów dyrektora Radia Maryja.
Upór w wycinaniu Puszczy Białowieskiej zaszkodził nie tylko Szyszce. Jego ofiarą padły również Lasy Państwowe pod dyrekcją Konrada Tomaszewskiego. Brutalne interwencje Straży Leśnej podczas rozbijania blokad w Puszczy Białowieskiej rzuciły potężny cień na tę instytucję. Nieprzygotowanych do radzenia sobie z tego rodzaju pokojowymi protestami strażników często ponosiły nerwy i własne uprzedzenia względem ekologów.
Protestujący byli obrażani, traktowani z pogardą, wleczeni po ziemi, siłą odrywani i odcinani od blokowanych przez nich maszyn. Ale - zapewne zupełnie nie po myśli Lasów Państwowych - sympatia społeczna w większości była po stronie aktywistów.
Tego obrazu dopełniała słowna agresja Dyrektora Generalnego LP. Publicznie obrażał aktywistów ekologicznych, sugerował im popieranie zoofilii i degenerację moralną. Albo że ich ideologią jest zielony nazizm i chcą zniszczenia albo zniewolenia człowieka.
Badania CBOS opublikowane we wrześniu 2017 pokazały, że od 2012 roku zaufanie Polaków do Lasów Państwowych spadło trzykrotnie. Tego nie da się tak łatwo odrobić. Konflikt w Puszczy Białowieskiej zburzył też mit hołubiony przez Lasy Państwowe: że gospodarka leśna i ochrona przyrody są tym samym. A ta pierwsza jest najdoskonalszą postacią tej drugiej.
Polacy zrozumieli, że - jak trafnie i żartobliwie ujął to na swoim profilu jeden z aktywistów, poeta i pisarz Michał Książek - "obecność leśniczego nie jest warunkiem koniecznym procesu fotosyntezy".
Jednak konflikt wokół dewastacji Puszczy Białowieskiej przykrył niemal całkowicie niszczenie innych cennych ekosystemów leśnych. Przykłady to Puszcza Karpacka, gdzie od lat Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze prowadzi walkę o utworzenie Turnickiego Parku Narodowego. Albo odbywająca się z brutalną metodycznością masakra Puszczy Bukowej, cennego kompleksu leśnego w pobliżu Szczecina. Takie przykłady można mnożyć.
Życzyłbym więc sobie - i polskiej przyrodzie - by zakończenie konfliktu o Puszczę Białowieską nie sprawiło, że Polacy stracą zainteresowanie lasami. Puszcza Białowieska - choć szczególna - nie jest jedynym lasem, który potrzebuje społecznej uwagi i opieki. Dlatego rozejrzyjcie się w Waszym najbliższym otoczeniu. Może gdzieś, obok Was, jest jakiś szczególny las, który zasługuje na ochronę, a który z wolna zamienia się w plantację Lasów Państwowych i stosy drewnianych bali?
Ostatni rok to również myśliwskie zakusy na kolejne gatunki zwierząt. Na listę zwierząt łownych - z moratorium do 2019 roku - trafił szakal złocisty. Z zupełnie niezrozumiałych powodów, bo w Polsce do tej pory tego wilkopodobnego ssaka widziano zaledwie kilka razy.
Ale może to właśnie podobieństwo do wilków sprawiło, że na szakala będzie można polować? Rzeczywiście, młode wilki są trudno odróżnialne od szakali. Dzięki temu łatwo pomylić obydwa gatunki. Ale też się usprawiedliwić, gdy zabiło się wilka, a chciało ustrzelić szakala. W Polsce bowiem - mimo całkowitej ochrony tego gatunku - jest wielu, którzy na wilka chcieliby polować.
Minister Szyszko chciał również odstrzału łosi, na które od 2001 roku obowiązuje moratorium. Powoływał się przy tym m.in. na niepewne dane dotyczące faktycznej liczebności tych zwierząt i liczby wypadków komunikacyjnych, w których biorą one udział.
Ale akcja się nie udała. Inicjatorzy kampanii #jestemzłosiem zaapelowali do Jarosława Kaczyńskiego, który - jeśli wierzyć prasowym doniesieniom - wymógł na Szyszce odwołanie podpisanego już rozporządzenia. Minister się ugiął.
Ta sytuacja pokazała jednak przykrą rzeczywistość aktywistów ekologicznych w państwie rządzonym przez PiS. To oczywiście dobrze, że serce Kaczyńskiego jest po stronie zwierząt. Źle natomiast, że rzeczową, merytoryczną dyskusję na temat ochrony polskiej przyrody i zwierząt oraz prawa łowieckiego zaczynają zastępować bezpośrednie interwencje szefa PiS.
Polska odbiega zatem od standardów demokratycznych także w obszarze ochrony środowiska. Wygląda na to, że polska przyroda coraz bardziej zależy od jednego czynnika: woli szefa rządzącej partii. To wcale nie wróży dobrze.
Na koniec zostawiłem sprawę jeszcze dość mało znaną, ale mi osobiście - jako zapalonemu kajakarzowi i miłośnikowi rzecznej przyrody - szczególnie bliską. Chodzi o plany kanalizacji polskich rzek. Rząd chce włączenia Polski do międzynarodowej sieci handlowych szlaków wodnych.
Oznacza to radykalną przebudowę rzek polskich - Odry, Wisły i Bugu - na wielu ich odcinkach: grodzenie zaporami, piętrzenie lustra wody, zwężanie koryta, prostowanie meandrów. I inne działania, które dla wielu cennych rzecznych ekosystemów i ich mieszkańców oznaczają po prostu zagładę.
Według szacunków Koalicji Ratujmy Rzeki na samej tylko Wiśle zostanie zniszczonych osiem obszarów Natura 2000 i dziesięć rezerwatów przyrody.
Niestety, polskie władze pozostają ślepe na tę perspektywę. Jak mantrę powtarzają, że transport rzeczny jest ekologiczny. To prawda, ale tylko wtedy, gdy ma się już gotowe tory wodne i wielkie rzeki, jak np. Jangcy czy Dunaj. Polska nie ma ani jednego, ani drugiego.
Wymieniłem tematy szczególnie dla mnie ważne w mijającym roku. Nie napisałem o "lex Szyszko" i o polowaniach na dziki w parkach narodowych, czy niepewnym losie białowieskiej populacji żubrów. Albo o zmianach w prawie łowieckim. Albo o planowanych zmianach w Dyrekcjach Ochrony Środowiska, które demontują w zasadzie cały polski system ochrony środowiska.
Nie łudźmy się. Nawet jeśli minister Szyszko odejdzie, to nie oznacza to automatycznie, że polska przyroda będzie mogła odetchnąć z ulgą. A jeśli ziszczą się zamierzenia, o których ostatnio głośno - że resort środowiska ma przestać istnieć, a jego kompetencje mają przejąć inne - to sprawy skomplikują się jeszcze bardziej.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze