„Ekologizm” to zagrożenie i kult, stężenie CO2 w atmosferze mogłoby być większe, a naukowcy wcale nie są przekonani co do zmiany klimatu – takie bzdury serwuje prof. Wojciech Roszkowski w drugiej części podręcznika do Historii i Teraźniejszości
To podręcznik szkodliwy i antynaukowy – tak można by było podsumować drugą część podręcznika „Historia i Teraźniejszość” wydanego przez Białego Kruka.
Autor, prof. Wojciech Roszkowski, nie tylko przedstawia w nim wydarzenia z lat 1985-2015, ale również opowiada o tematach, które grzeją debatę publiczną. Mamy więc katastrofę smoleńską, która według niego bardzo możliwe, że jednak nie była wypadkiem. Mamy prawa osób LGBT+, które są – według niego – marksistowską ideologią, oraz homoseksualizm, który podlega terapii. Roszkowski nie zapomina o aborcji, której legalizacja byłaby powrotem do lat 40. XX wieku.
W końcu zabiera się za globalne ocieplenie. Które – w jego opinii – to kolejny ideologiczny wymysł. I którego – jak wynika z treści podręcznika – kompletnie nie rozumie.
Profesor Roszkowski (na szczęście) nie poświęca zmianie klimatu zbyt wiele uwagi w drugiej części swojego podręcznika. Dostajemy zaledwie niecałą stronę wyjaśnień, na czym polega ocieplenie i dlaczego nie powinniśmy się nim aż tak przejmować. Na deser, pod koniec podręcznika, autor dorzuca kilka krytycznych zdań dotyczących unijnej polityki klimatycznej.
Do tego dwa zdjęcia z klimatycznych protestów, podpis „troska o naturę (...) przybiera postać wynaturzoną” i cyk – można mówić o ideologii „ekologizmu". Jak minister Czarnek w podstawie programowej przykazał. Opisywaliśmy ją w OKO.press:
Na szczęście szkoły mają wybór, z jakiego podręcznika będą uczyć przedmiotu Historia i Teraźniejszość, dopisanego do podstawy programowej w 2022 roku. Oprócz Białego Kruka swoje podręczniki wydali Operon i Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne.
Roszkowski zyskał jednak największą przychylność resortu edukacji. Jak wyliczała Justyna Suchecka w TVN24, cały proces dopuszczenia pierwszej części jego podręcznika do użytku zajął ekspertom zaledwie 47 dni. Konkurencyjny podręcznik Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych na samo wyznaczenie recenzentów czekał miesiąc.
W OKO.press sprawdzamy wszystkie bzdury klimatyczne, jakie zawarł w swoim podręczniku autor, którego Ministerstwo Edukacji i Nauki tak doceniło.
„Ekologia jest sprawą poważną (...) Niebezpieczeństwa niesie jednak zjawisko nazywane ostatnio ekologizmem, można powiedzieć, ideologia oparta na przekonaniu, że nie świat służy człowiekowi, tylko człowiek światu”.
Straszenie „ekologizmem” opisywaliśmy już w OKO.press.
Według Słownika Języka Polskiego jest to „kierunek filozoficzny (2. połowa XX w.) podejmujący problemy ochrony środowiska oraz miejsca człowieka w świecie — głównie wzajemne zależności między człowiekiem a przyrodą, które decydują w niewielkim przedziale czasu o jakości życia, w dalszej zaś perspektywie — o warunkach przeżycia populacji ludzkich, stanowi nową postać humanizmu kształtującego przyrodnicze sumienie człowieka”.
Łączenie tego terminu z zagrożeniami, ideologią czy – jak pisze Roszkowski – z kultem, jest błędne. To nie oznacza, że autor podręcznika sam sobie taki termin i takiego wroga wymyślił. To pojęcie, którym posługują się przede wszystkim duchowni i hierarchowie Kościoła Katolickiego.
Już w 2020 roku w OKO.press wymienialiśmy, że przed „ekologizmem” ostrzegali abp Marek Jędraszewski, abp Sławoj Leszek Głódź i ks. prof. Tadeusz Guz z KUL, a także o. Tadeusz Rydzyk.
Nikt jednak dokładnie tego pojęcia nie wyjaśnił. Przez lata słyszeliśmy, że „ekologizm” jest nową formą totalitaryzmu, humanizacją zwierząt i roślin czy wrogością wobec człowieka.
„To zjawisko bardzo niebezpieczne, bo to nie jest tylko postacią nastolatki (Grety Thunberg – od aut.), to coś, co się narzuca, a ta aktywistka staje się wyrocznią dla wszystkich sił politycznych, społecznych. To jest sprzeczne z tym wszystkim co jest zapisane w Biblii począwszy od Księgi Rodzajów, gdzie jest wyraźnie mowa o cudzie stworzenia świata przez Boga” – mówił w TV Republika abp Jędraszewski.
Wojciech Roszkowski w swoim podręczniku powtarza niemal te same słowa. Pisze o „zwątpieniu w stworzenie świata”, które prowadzi do „kultu Matki Ziemi”, a w końcu do „fanatyzmu i paniki".
A przecież – według autora – nie ma powodów do paniki.
Roszkowski pisze: „Głównym argumentem obrońców Ziemi przed ludzkością jest założenie o nieodwracalnych skutkach globalnego ocieplenia w wyniku działalności ludzi (anthropogenic global warming, AGW), w sytuacji, gdy ludzi jest za dużo".
Jednak choć wielu ekspertów alarmuje z powodu globalnego ocieplenia, wielu też wyraża sceptycyzm co do samego zjawiska oraz do tezy o nieodwracalności tego procesu
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Jak wyjaśniał Marcin Popkiewicz, fizyk i dziennikarz, na łamach „Nauki o Klimacie” (lekturę tekstów na tym portalu serdecznie prof. Roszkowskiemu polecamy), nieodwracalność skutków antropogenicznego globalnego ocieplenia nie jest założeniem. Wynika z praw fizyki i mechanizmów obiegu węgla w przyrodzie.
„Gdy wprowadzimy do atmosfery dużą porcję dwutlenku węgla, jej usuwanie przez procesy naturalne (fotosyntezę, rozpuszczanie w oceanie, wietrzenie skał…) potrwa bardzo długo. A dopóki koncentracja dwutlenku węgla będzie podwyższona, dopóty podwyższona będzie też średnia temperatura powierzchni Ziemi” – wyjaśnia Popkiewicz.
Jak zauważa, ogromna ilość CO2 wyemitowana do atmosfery w erze poprzemysłowej, czyli od połowy XIX wieku, doprowadziła do wzrostu temperatury. A w efekcie: do takich zmian, których nie da się odwrócić. Nie odzyskamy lodowców, które stopniały. Nie przywrócimy wymarłych gatunków.
Faktem jest również konsensus naukowcy dotyczący zmiany klimatu i jego przyczyn.
Odpowiedzialność człowieka za globalne ocieplenie podkreśla coroczny raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC). Zdaniem naukowców ocieplenie klimatu nie powinno przekroczyć 1,5 stopni Celsjusza w porównaniu do ery przedprzemysłowej – choć coraz bardziej tracimy szansę, że to się uda.
Jeszcze do niedawna mówiło się, że aż 97 proc. naukowców zajmujących się klimatem zgadza się, że zmiana już nadeszła, a odpowiada za nią człowiek.
Opublikowane w 2021 roku w kwartalniku „Environmental Research Letters” badanie ankietowe wykazało, że ta liczba może być nawet większa – 99 proc. W tym samym kwartalniku oszacowano, że ponad 99 proc. prac naukowych o klimacie wskazuje na odpowiedzialność człowieka.
Roszkowski pisze, że „przyrost średniej temperatury w XX wieku wyniósł 0,7 proc., co przy błędzie pomiaru rzędu jednego stopnia Celsjusza stawia pod znakiem zapytania samo globalne ocieplenie".
Autor nie wskazuje jednak, co oznacza 0,7 proc. wzrostu temperatury. 0,7 proc. względem czego?
Według Światowej Organizacji Meteorologicznej temperatura od czasów przedprzemysłowych wzrosła już o 1,14°C (średnia z lat 2013-2022). Jakkolwiek by nie liczyć, nie doszukamy się, w jakiej skali 1,14 stopni odpowiada 0,7 proc.
„Chyba że autor, pisząc o ociepleniu o 0,7 proc., myli procenty ze stopniami i ma na myśli… ocieplenie o 0,7°C?” – zastanawia się Marcin Popkiewicz w ”Nauce o klimacie".
To by jednak oznaczało, że podaje dane przestarzałe. I zaniżone o 0,44 stopnie Celsjusza.
Można w to uwierzyć, ponieważ prof. Roszkowski sięga także po nieaktualne dane dotyczące stężenia CO2 w atmosferze. Jak pisze, „obecny poziom CO2, wynoszący 380 ppm, nie jest dramatycznie wysoki”.
To dane z 2006 roku.
Pomiary, na które powołuje się Światowa Organizacja Meteorologiczna (z 2021 roku), wskazują na 415,7 ppm. Amerykańska Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna podała w czerwcu 2023, że ludzkość pobiła rekord, a stężenie CO2 wynosi już 424 ppm.
Naukowcy podkreślają, że poziom CO2 jest w tym momencie o 50 proc. większy niż przed erą przemysłową.
Dalej Roszkowski wyjaśnia: „Rośliny najlepiej rozwijają się przy poziomie 1000 ppm, a rozwijając się, same pochłaniają dwutlenek węgla".
Jest to klasyczny przykład argumentu wykorzystywanego przez denialistów klimatycznych (czyli osoby, które w zmianę klimatu wątpią). Sugeruje, że im więcej CO2, tym lepiej, a jeśli ograniczymy emisje, rośliny na tym ucierpią.
Wyjaśniał to w OKO.press m.in. Michał Rolecki:
"Tak, dwutlenek węgla jest pożywieniem dla roślin. Tak, z niego, dzięki energii słonecznej, rośliny produkują związki organiczne, które są ich budulcem.
Czy zeroemisyjność oznacza brak dwutlenku węgla? Nie. Nawet jeśli przestaniemy do atmosfery pompować nowy dwutlenek węgla pochodzący ze spalania węgla, ropy i gazu, jego stężenie w atmosferze spadać będzie bardzo powoli. (...)
Co stałoby się potem bez ludzkich emisji? Nic. Stężenie dwutlenku węgla prawdopodobnie osiągnęłoby stały poziom. (...) Rośliny wykorzystujące fotosyntezę typu C3 dobrze sobie radzą, póki stężenie tego gazu nie spada poniżej 150 ppm. Bardziej odporne są rośliny prowadzące fotosyntezę typu C4 i zniosą nawet 10 ppm".
Co więcej – jak wyjaśniała „Nauka o Klimacie” – niektóre rośliny źle reagują na zbyt wysokie koncentracje CO2. Może to powodować np. spowolnienie fotosyntezy. U innych (takich jak soja) – wysokie poziomy dwutlenku węgla osłabiają mechanizmy obrony przed szkodnikami.
Profesor Roszkowski nie myli się, mówiąc, że rośliny pochłaniają CO2. Jednak to nie wystarczy, żeby zahamować zmianę klimatu. Dla przykładu: w 2019 roku Polska wyemitowała ok. 319,5 mln ton ekwiwalentu CO2 (CO2e to uniwersalna jednostka do pomiaru gazów cieplarnianych). Lasy wraz z uprawami pochłonęły jedynie ok. 5 proc. całkowitych emisji naszego kraju.
Pod koniec swojego podręcznika Roszkowski poświęca kilka zdań na ocenę polityki klimatycznej Unii Europejskiej. „Pozornie w celu ratowania klimatu, a faktycznie w celu bogacenia się niektórych krajów wprowadzono karne opłaty emisyjne. Wprowadzono je na terenie UE. Doszło do absurdalnego handlu uprawnieniami do emisji CO2, co dokonuje się na giełdach w Lipsku i Londynie. Korzystają na tym kraje najwyżej rozwinięte, tracą głównie te dopiero odrabiające zaległości gospodarcze, jak np. Polska” – pisze autor podręcznika.
Wielokrotnie wyjaśnialiśmy, że Polska na EU ETS zyskuje. Rząd Zjednoczonej Prawicy jest jednak przeciwny temu systemowi, a więc regularnie jego członkowie przekonują, że unijny system jest szkodliwy. Roszkowski się w tę narrację wpisuje.
System EU ETS opiera się na zasadzie: kto emituje, ten płaci. Państwa członkowskie otrzymują pulę uprawnień, które mogą przekazywać przedsiębiorstwom w kraju lub sprzedawać na rynku unijnym. Im więcej uprawnień jest do sprzedania, tym większe zyski dla państwa.
W ramach systemu działa również osobna pula środków, tzw. mechanizm solidarnościowy, którym objęte są uboższe kraje. „W praktyce pula ta jest redystrybuowana między 16 państwami potrzebującymi wsparcia. Polska jest jego największym beneficjentem" – wyjaśniał think tank Forum Energii.
Jesteśmy również największym beneficjentem Funduszu Modernizacyjnego, który ma być przeznaczany na projekty klimatyczne w najmniej zamożnych państwach członkowskich. Forum Energii podaje, że Polsce przypada aż 43 proc. wszystkich środków z Funduszu.
Zyskujemy nie tylko dzięki specjalnym warunkom, ale również dzięki sprzedaży naszych uprawnień. W sumie od 2013 roku kwota, jaka zasiliła polski budżet dzięki EU ETS przekracza 90 mld zł. Tylko w tym roku jest to już 15 mld zł. W 2022 budżet zyskał na aukcjach uprawnień do emisji CO2 23,29 mld zł, a rok wcześniej: 25,56 mld zł.
Unijny system nie jest idealny i wciąż trwają prace nad jego zmianą. Jednak nieprawdą jest – jak pisze Roszkowski – że EU ETS hamuje transformację energetyczną. Wręcz przeciwnie, wspiera ją, a powolne przechodzenie na niskoemisyjne źródła energii to odpowiedzialność polskich rządów. Obecnego i poprzednich.
To przez opieszałość rządu powstaje tzw. luka ETS – kwota, za jaką musimy kupić uprawnienia do emisji za granicą, bo te, które są nam przydzielone, nie wystarczają. Jak podał portal Wysokie Napięcie, „w przypadku nowoczesnych farm wiatrowych 1 GW mocy to 3 TWh rocznej produkcji, 3 mln ton CO2 rocznie mniej i ponad 1 mld zł oszczędności na zakupach praw do emisji CO2”.
Co więcej, Polska powinna wydawać pieniądze zarobione dzięki EU ETS na sprawiedliwą transformację. Fundacja ClientEarth w maju 2022 opublikowała analizę, według której Polska wydała blisko trzy czwarte środków na działania niezgodne z celem unijnej dyrektywy.
Zamiast na nowe technologie i czystą energię, przeznaczyła te środki m.in. na rekompensaty dla energochłonnych branż, plany urządzania prywatnych lasów i zasilanie budżetu po zwolnieniach z akcyzy.
Profesor Roszkowski osiągnął coś niebywałego: pomylił się (dopuścił manipulacji?) w niemal każdym zdaniu dotyczącym klimatu. A – przypomnijmy – poświęca mu zaledwie stronę.
Znacznie więcej miejsca przeznacza na współczesną politykę, a także kryzys uchodźczy czy prawa kobiet i osób LGBT+.
Również manipulując:
Korzystałam z Nauki o Klimacie, Wysokiego Napięcia, raportów KOBIZE, Forum Energii, danych Światowej Organizacji Meteorologicznej, raportów IPCC oraz tekstów OKO.press, w których obalaliśmy mity klimatyczne.
Edukacja
Ekologia
Przemysław Czarnek
Wojciech Roszkowski
Ministerstwo Edukacji Narodowej
HiT
Wojciech Roszkowski
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze