„Politycy i twórcy tej strategii wpisują ją w kontekst bezpieczeństwa, odzyskiwania kontroli, zagrożenia. Czy to może stworzyć przestrzeń do debaty i dobry grunt dla integracji? Mam poważne obawy”. O wadach i zaletach strategii migracyjnej rozmawiamy z prof. Pawłem Kaczmarczykiem, dyrektorem OBM UW, ekspertem ds. migracji. O
15 października 2024 r. rząd zaprezentował strategię migracyjną, nad którą pracował od lutego 2024 r. Zaprezentował ją nawet przed czasem, bo według planu w październiku i listopadzie miały odbyć się dopiero konsultacje dokumentu, a w grudniu miał zostać przyjęty.
Etap konsultacji samych założeń strategii został pominięty. Być może powodem była głośna deklaracja premiera Donalda Tuska na konwencji KO 12 października (o pomyśle zawieszenia prawa do azylu) i trzeba było przyspieszyć procedurę (kosztem głosu strony społecznej). O tej zapowiedzi OKO.press pisało wielokrotnie:
Na posiedzeniu 15 października strategią zajął się rząd i przyjął ją – przy sprzeciwie czworga ministrów Lewicy. Przyjął w zasadzie jedną poprawkę, dotyczącą kontroli parlamentarnej nad poszczególnymi ustawami.
Dokument został skomentowany przez organizacje zajmujące się problemem migracji i praw człowieka:
O całościową ocenę strategii migracyjnej rządu zapytaliśmy prof. dr hab. Pawła Kaczmarczyka, dyrektora Ośrodka Badań nad Migracjami UW.
Magdalena Chrzczonowicz, OKO.press: Dokument, który opublikowało MSWiA, jest na razie bardzo ogólny. Nie znamy szczegółowych rozwiązań. Jak Pan go ocenia na tym etapie? Czy odpowiada na wyzwania i problemy związane z migracją?
Prof. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami UW: Polska jest wciąż krajem emigracyjno-imigracyjnym, a to oznacza, że lista potencjalnych wyzwań jest bardzo długa.
I w tym kontekście należy docenić, że zaprezentowany dokument jest kompleksowy i obejmuje większość kluczowych obszarów związanych z migracją. W szczególności zaś – po raz pierwszy w tego typu dokumencie – szeroko dyskutowane są kwestie związane z integracją, która, co więcej, jest przedstawiana jako jeden z najważniejszych elementów strategii.
Co więcej, w każdym z tych ośmiu obszarów przedstawiono jakiś plan działań. To należy docenić.
Czyli kompleksowość. A czego w tej strategii nie ma?
W mojej ocenie dokument jest reaktywny i krótkookresowy. Po strategii spodziewałbym się, że zarysuje wizję Polski za np. 10, 20 lat.
Polski jako kraju wielonarodowego i zapewne także wielokulturowego. Można założyć, że organizacja życia społecznego i ekonomicznego za 10-20 lat będzie radykalnie inna niż to, co sobie wyobrażaliśmy jeszcze 10 lat temu. Wtedy ten proces przekształcania Polski w kraj imigracji się rozpoczął, wiele wskazuje na to, że zmiany są, chociażby w wyniku wojny w Ukrainie, jeszcze głębsze.
W strategii czytamy, że jej perspektywa to ok. 5 lat, ale ja bym powiedział, że jest ona nawet krótsza. Co zresztą potwierdza kalendarium wydarzeń, dołączone do dokumentu.
Można oczywiście bronić tezy, że on odpowiada na problemy, które identyfikujemy tu i teraz, ale są to potrzeby raczej krótkookresowe. W tym sensie w wielu aspektach ten dokument jest raczej reaktywny.
I dlatego z mojej perspektywy główna słabość tego dokumentu to brak wizji. A to byłoby kluczowe w kwestii migracji. Tego potrzebujemy.
Co jeszcze?
Mamy też w tej strategii trochę sprzeczności. Po pierwsze, jest zapowiedź, że napływ migrantów będzie warunkowany możliwościami absorpcyjnymi Polski. Pracodawcy już się martwią, że to oznacza ograniczenie napływu pracowników.
A jednocześnie jest powiedziane, że zostanie utrzymany system uproszczony otrzymywania wiz pracowniczych. W niektórych sektorach rynku ten system uproszczony odpowiada za 70-80 proc. napływu pracowników. Nie tylko z Ukrainy, imigracja z innych krajów też uzupełnia te niedobory.
Dalej czytamy z kolei o bliżej nieokreślonej specjalnej procedurze, w której możliwość uzyskania wizy pracowniczej będzie warunkowane tym, czy pracownicy pochodzą z krajów, z którymi Polska lub UE ma podpisane umowy o readmisji [umowy o odsyłaniu osób, które nie uzyskały azylu/ochrony lub przekroczyły granice w sposób nieuregulowany – przyp. red].
A preferencje dotyczyć będą również m.in. inwestycji o strategicznym znaczeniu. Czyli jak ten system będzie ostatecznie wyglądać?
Druga z tego typu niejednoznaczności dotyczy np. sfery edukacji wyższej, gdzie z jednej strony jest powiedziane, że polski sektor nauki i edukacji potrzebuje napływu tych studentów i badaczy zza granicy, ale jednocześnie zapowiada się szereg instrumentów, które mają ograniczać i kontrolować tę migrację. Z dużą częścią z nich zresztą się zgadzam, ale nieoczywiste jest, że da się zrealizować te dwa cele jednocześnie.
I kwestia integracji.
To przejdźmy od razu do tego tematu. Wielu ekspertów zajmujących się migracjami zaznacza, że to wizja nie integracji, ale asymilacji.
Po pierwsze, trzeba bardzo wyraźnie podkreślać, jak ważne jest to, że integracja znalazła się w tym dokumencie. Każda osoba, która do nas przyjeżdża, powinna mieć dostęp do ścieżki integracyjnej. Migracja musi być powiązana z integracją.
Po drugie, integracja powinna być planowana z udziałem wszystkich zainteresowanych. Ten dokument jest na tyle ogólny, że na razie tam tego nie widać. Muszą w tym brać udział przedstawiciele różnych poziomów samorządu, organizacje społeczne.
Jak rozumiem, teraz rząd usiądzie z nimi właśnie i będzie to planował w szczegółach. A przynajmniej mam taką nadzieję. Z tym wiąże się zresztą kolejny deficyt: nie można się w nim doczytać głosu samych migrantów. Byłoby znakomicie, gdyby środowiska reprezentujące migrantów miały szansę odnieść się do tych aspektów, żeby przedstawiły swoją perspektywę, ale też by miały realny wpływ zarówno na plan działań, jak i ich implementację.
Po trzecie, pojawia się kolejna sprzeczność – czytamy, że migranci muszą kierować się naszymi zasadami i normami. Ale ja nie wiem, jakie to normy. Gdyby chodziło o prawo i konstytucję, to byłoby to zrozumiałe i przynajmniej teoretycznie jednoznaczne. Ale te inne zasady? Nie wiadomo.
W wielu krajach odchodzi się od takich zapisów, bo w wyniku migracji społeczeństwo staje się wielokulturowe i trudno jest wyznaczyć ten kanon zasad, którymi mamy się kierować. A znajdą się pewnie tacy, którzy twierdzą, że to w zasadzie niemożliwe.
W dokumencie jest mowa o tym, że integracja jest dwukierunkowa – biorą w niej udział zarówno migranci, jak i społeczeństwo przyjmujące. To prawda – mamy w literaturze konsensus naukowy, że bez zmian w społeczeństwie przyjmującym integracja się nie uda. W wersji minimum – chodzi o przygotowanie społeczeństwa na zmiany.
I tu pojawia się problem. Mamy w strategii zapis: „Działania ukierunkowane na społeczeństwo przyjmujące będą miały walor edukacyjny, pozwalający lepiej zrozumieć konsekwencje napływu imigrantów oraz zapobiegający jakimkolwiek przejawom rasizmu i ksenofobii. W efekcie nastąpi zmiana charakteru debaty publicznej na temat cudzoziemców i imigracji”.
I myślę, że większość osób zajmujących się migracją i sferą integracji pod tym zdaniem się podpisze, tyle tylko, że politycy i twórcy tej strategii wpisują ją w kontekst bezpieczeństwa, odzyskiwania kontroli, zagrożenia dla bezpieczeństwa, zagrożenia dla spójności społecznej.
Czy to może stworzyć przestrzeń do debaty, dobry grunt dla integracji? Czy dyskurs sekurytyzacyjny może tworzyć dobre podglebie dla integracji? Miałbym bardzo poważne obawy.
Niektórzy politycy wysuwają tezę, że gdy partie liberalne przejmują dyskurs populistyczny partii prawicowych, to przejmują ich elektorat i zabierają tlen tym partiom. W domyśle – zapobiegają ekstremizmom. Osobiście skłaniałbym się jednak do poglądu, który mówi, że w większości przypadków kończy się to źle. Oraz jest nieskuteczne.
Politycy na to, że największą grupą migrantów są osoby z Ukrainy, a przed tymi się nie bronimy. Integrujemy, przyjmujemy.
A właśnie. To kolejna sprzeczność. Politycy są przekonani, że obywatele sobie tych migrantów skategoryzują i będą w stanie podchodzić w zróżnicowany sposób do różnych kategorii. Ukraińcy są, powiedzmy potocznie, tymi dobrymi i akceptowalnymi migrantami, a inni są zagrożeniem.
Tymczasem ludzie mają tendencje do generalizacji i jest spore ryzyko, że ostatecznie wszystkie grupy migranckie będą traktowane tak samo. Zarówno Ukraińcy i Ukrainki, jak i osoby z innych krajów będą dla nich zagrożeniem.
Więcej, przecież w codziennym życiu obywatele Polski głównie konfrontują się z osobami z Ukrainy i Białorusi. I oni będą też traktowani jako zagrożenie i źródło ryzyka – w odniesieniu do rynku pracy, systemu zabezpieczenia społecznego, bezpieczeństwa publicznego.
Dlatego to, jak powinna faktycznie przebiegać ta integracja i jak o niej pisać, powinno się stać elementem debaty publicznej. Rzetelnej, opartej na faktach, a nie pompującej demony i strachy.
A wracając do cytowanego wcześniej zdania: może i autor strategii miał taką intencję, pisząc tę część, ale przecież sam premier wybrał inaczej, wpisując strategię wyłącznie w kontekst sekurytyzacyjny.
Mówił Pan na początku rozmowy o braku dalekosiężnej wizji. Czytając dokument, mam wrażenie, że autorzy uciekają od prostej prawdy: migracja będzie coraz większa. Możemy jej nie lubić, ale ona będzie. Mówię tutaj o podstawowych założeniach tej strategii. Po co ona powstała w takim właśnie kształcie? Czy jej założenia są defensywne (bronimy się przed trudną sytuacją na granicy), czy jednak odpowiadamy na istotne wyzwania XXI wieku?
Nie umiem powiedzieć, jakie były założenia tej strategii, chociaż oczywiście kilka możemy z niej wyczytać. Pojawiają się tam twierdzenia uznawane za oczywiste, przedstawiane trochę ex cathedra, niewyjaśnione.
Na przykład: jest tam bardzo wyraźne stwierdzenie, że europejski system azylowy nie działa. No i oczywiście my to intuicyjnie czujemy, tylko nie dowiemy się tak naprawdę, na czym to polega i w jaki sposób ta strategia miałaby na to odpowiadać. Niestety, szczegółów nie znamy.
A zagadnienie jest ogromne i faktycznie trudne. Europa ma problem z polityką powrotową [czyli odsyłaniem do krajów pochodzenia osób, które nie uzyskały ochrony/azylu lub przekroczyły granicę w sposób nieuregulowany – przyp. red.]
Wiemy, że KE nad tym pracuje i wkrótce mają zostać upublicznione wyniki tych prac. Jestem ciekaw szczegółów. Nie ma ich na razie ani ze strony UE, ani w omawianej przez nas strategii, w której jednocześnie czytamy, że ma ambicję, by z tym problemem sobie poradzić. Mam tylko nadzieję, że bez udziału krajów trzecich w postaci reżimów autorytarnych.
To ja jeszcze wrócę do tego braku szczegółu i niedokładnej diagnozy. Naukowcy codziennie mówią nam, ilu pracowników i pracowniczek nam zabraknie za kolejne 10-20 lat [ostatnio opublikowano badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego]. 15 października 2024 r. w rozmowie w TVN 24, wiceminister Duszczyk, autor strategii, przekonuje, że migracja nie może zaburzać „spójności społecznej”. Na pytanie, czy 2 mln uchodźców z Ukrainy, którzy przybyli do Polski, to już granica tej spójności, Duszczyk odpowiada: blisko tej granicy. To jak jest?
W istocie, z dokumentu wynika, że ponieważ traktujemy imigrację jako zagrożenie – także dla rynku pracy – to powinniśmy przejść od polityki promującej imigrację do jej, być może nawet radykalnego, ograniczenia.
I teraz – ja zgadzam się z tezą, że migracja nie może być jedynym instrumentem, który przeciwdziała zmianom na rynku pracy czy szerzej definiowanym zmianom demograficznym. Ale jednocześnie jest przecież takim instrumentem i potwierdzają to doświadczenia wielu krajów. Jasne jest też, że to instrumentarium powinno być zróżnicowane np. powinniśmy wspierać automatyzację różnych gałęzi gospodarki. Są jednak dziedziny, których nie zautomatyzujemy, więc pracowników będziemy potrzebować. A w przypadku innych, zmiana technologiczna może zajmować lata, jeśli nie dekady.
Druga kwestia: w dokumencie i we fragmencie przytoczonej rozmowy z wiceministrem, jest teza, że Polska ma skończone zdolności absorpcji (czyli przyjmowania osób zza granicy). I że wskaźnikiem absorpcji jest spójność społeczna. Tylko czy ktoś zna odpowiedź na pytanie, jak i czym zmierzyć tę spójność? Jak określamy jej poziom? Skąd wiemy, że jesteśmy blisko granicy spójności?
Warto i trzeba o tym rozmawiać, ale jest to kwestia dalece nietrywialna. A nie jest to w żaden sposób określone w strategii. Nie ma przełożenia na konkrety i wskaźniki.
Jest w przestrzeni publicznej taki argument, że się nie zmieścimy wszyscy w Polsce, w Europie.
Czyli, że można zmierzyć tę „przyjmowalność” możliwościami naszego systemu np. edukacyjnego czy zdrowotnego. Ale skoro tak, to nikogo nigdy nie powinniśmy przyjąć, bo przecież od lat powszechne jest przekonanie, że polski system opieki zdrowotnej nie radzi sobie z zaspokojeniem potrzeb nawet polskich obywateli. A jednak poradziliśmy sobie z recepcją i wsparciem setek tysięcy osób uciekających przed wojną w Ukrainie. Olbrzymim wysiłkiem, to prawda, ale jednak poradziliśmy sobie.
Można spojrzeć na doświadczenia innych krajów i powiedzieć – nie radzą sobie z tyloma i tyloma migrantami. Ale przecież każdy z tych krajów miał kompletnie inną historię imigracji, inną strukturę osób, które do niego docierały, inny rynek pracy, inny model zarządzania migracjami. Być może to przejaw mojej ignorancji, ale ja nie potrafiłbym zbudować takiego narzędzia porównawczego. Możemy i powinniśmy wyciągać ogólne lekcje, ale przenoszenie konkretnych, specyficznych rozwiązań jest według mnie bardzo ryzykowne.
Idźmy dalej: z dokumentu przebija przekonanie, że imigracja jest dla ludzi źródłem niepokoju i zagrożenia. Czy zatem jakąś miarą spójności społecznej – czy też jej braku – powinien być tenże niepokój?
Jest pewien wykres, którym często posługuję się w trakcie zajęć dydaktycznych. To zestaw prostych danych, które dotyczą tego, jaki jest odsetek Brytyjczyków, którzy uważają, że migracja jest największym wyzwaniem dla Zjednoczonego Królestwa. Pokazuje te postawy od lat 90 do dzisiaj. I – niepodzianka! Przed każdymi wyborami wzrasta poziom poczucia, że migracja jest wielkim wyzwaniem. A potem spada.
Przed referendum brexitowym w 2016 r. przekonanie, że migracja jest kluczowym tematem, miało blisko 60 proc. badanych. Po nim odsetek ten stopniowo spadał do poziomu poniżej 5 proc. I to w sytuacji, gdy skala migracji przecież radykalnie się nie zmniejszyła. A nawet więcej: w ramach brexitowego hasła „odzyskać kontrolę” zmieniło się to, że zamiast migracji wewnątrz UE, mieliśmy wzrost migracji spoza wspólnoty – głównie z Indii i Chin.
Czyli teoretycznie rodzaj migracji zmienił się w taki, który może generować więcej niepokoju, a tymczasem poczucie, że to tak ważny temat spadło.
Można oczywiście doszukiwać się różnych wyjaśnień tego typu zmian postaw, ale jedno zdaje się dość oczywiste: stosunek do imigracji jest w dużej mierze wynikiem polityzacji samego fenomenu. Jeśli sfera migracji jest instrumentalnie wykorzystywana przez polityków dla doraźnych korzyści politycznych, istnieje ryzyko, że poczucie zagrożenia – czy choćby jak w przypadku powyżej przekonania o znaczeniu imigracji – będzie odzwierciedlać raczej temperaturę debaty politycznej, a nie realne wyzwania. A tym samym, bardzo trudno byłoby traktować tego typu postawy jako miarę spójności lub jej braku.
Uśmiechamy się, bo hasło „odzyskać kontrolę” było hasłem Brexitu, a teraz, zapewne przez przypadek, jest hasłem tej strategii.
Tak poza wszystkim ten dokument zakłada, że możemy mieć pełną kontrolę nad migracją, także tą nieuregulowaną. Wydaje mi się, że to rodzaj ułudy. Jesteśmy przecież w strefie Schengen, w której mamy masowy ruch turystyczny. I faktem jest, że pewna część cudzoziemców, którzy do UE docierają jako turyści, potem w niej zostają. Bo tak to się odbywa – duża część migrantów, którzy dostają się do Europy w sposób nieuregulowany, wcale nie idą przez zieloną granicę.
Spójrzmy na statystyki: mamy kilka-kilkanaście tys. prób nielegalnego przekroczenia granicy rocznie. Nieco większa jest liczba osób, którym odmówiono wjazdu do Polski. Wnioski o udzielenie ochrony międzynarodowej to liczby od pięciu do kilkunastu tysięcy w skali roku. Tymczasem wielkość napływu w ramach ruchu pracowniczego to są liczby rzędu kilkuset tysięcy rocznie.
Rozumiem, że tego chce premier Tusk od Europy, mówił o tym kilka razy: że bez wspólnego działania w ramach UE tej kontroli nie odzyskamy. Migracja była tematem rozmów w Brukseli 17 października. Premier próbował wtedy uzyskać akceptację dla możliwości zawieszenia prawa do azylu. I wydaje się, że częściowo mu się udało.
Wystąpienie Donalda Tuska na konwencji i wyraźna zapowiedź planów dotyczących zawieszenia prawa do azylu to był komunikat polityczny. W pierwszej kolejności do wyborców KO. W drugiej do wyborców opozycji. W trzeciej do partnerów europejskich. W czwartej – do osób, które myślą o tym, by próbować się do Polski dostać. Na poziomie czysto politycznym można wskazać racjonalne przesłanki tego komunikatu.
Nie jest dla mnie zaskoczeniem, że ta radykalna propozycja nie spotkała się ze sprzeciwem ze strony innych krajów członkowskich UE. Kiedy rząd fiński rozważał takie kroki na swojej granicy (notabene po ich wprowadzeniu sytuacja migrantów i tak byłaby lepsza niż tych na granicy polsko-białoruskiej), nikt specjalnie nie protestował, np. w Komisji Europejskiej.
Były sygnały, że UE będzie się przyglądać, analizować, ale też, że będzie robić to ze zrozumieniem. Dlatego można się było spodziewać, że pomysły premiera nie napotkają oporu. Coraz częstszą postawą w Europie staje się radykalizm, a nawet populizm wobec kwestii migracyjnych.
Skoro jesteśmy przy Europe. W strategii są fragmenty o pakcie migracyjnym, przyjętym przez UE. Krytyczne fragmenty.
Tak, a jednak nie ma tam konkretów, co zdaniem rządu z tym paktem jest nie tak. A może jednak jakieś jego elementy można wykorzystać do realizacji tej polityki migracyjnej? Odmowa udziału w tym mechanizmie jest jednak dość ryzykowna, bo on może być dla nas korzystny, chociażby ze względu na aspekt solidarnościowy. Są w pakcie dobre elementy m.in. to, że Europa dzieli się odpowiedzialnością i kieruje solidarnością właśnie. Te wymiary powinny być dla nas istotne, bo przecież nie jest powiedziane, że w przyszłości nie będziemy takiego wsparcia potrzebowali.
Pakt był krytykowany przez organizacje zajmujące się prawami człowieka i to o tym zdecydowanie bym rozmawiał w kontekście tego dokumentu. A nie podważał mechanizm solidarnościowy.
To porozmawiajmy chwilę o tym prawie do azylu, słynnym już. Nie chodzi zresztą o prawo do azylu, ale do ochrony międzynarodowej, bo wniosków azyl prawie nikt nie składa. Chcę zapytać o to od innej strony: jednym z często powtarzanych argumentów na to, że musimy ograniczyć przyjmowanie wniosków o azyl, jest to, że nie mamy co zrobić z osobami, które otrzymają odpowiedź negatywną (cały problem umów o readmisji), a osoby, które czekają na rozpatrzenie wniosków, nie mają się gdzie podziać. Wydawałoby się logiczne, by zająć się tym obszarem, szczególnie że jesteśmy krajem granicznym strefy Schengen. Ale nie ma w strategii, przynajmniej na razie, planu rozbudowaniu infrastruktury, dofinansowaniu urzędu ds. cudzoziemców, zwiększenia kadry.
Szczególnie że pojawia się też argument o tym, że o azyl starają się osoby, które do niego nie mają tytułu. Ja miałbym zresztą rozwiązanie – skoro nie wiemy, czy komuś przysługuje azyl, sprawdźmy to – przyjmijmy wniosek i sprawdźmy. I przynajmniej będziemy mieli pewność, że osoby, które mogłyby potencjalnie stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego, nie będą próbowały raz po raz przekraczać granicy, zupełnie bez kontroli polskich służb. No ale to by wymagało tego, o czym pani redaktor wspomniała.
Uważam, że powód może być następujący: każda wzmianka o regularyzacji statusu migrantów jest od jakiegoś czasu postrzegana jako zachęta. Część krajów europejskich stosowało przecież w przeszłości nawet masowe akcje regularazycyjne, ale odchodzi od niej właśnie z tego powodu – żeby nie zachęcać do przyjazdu.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że badania migracyjne ogólnie rzecz biorąc nie potwierdzają tej tezy, w większości są niekonkluzywne. Jednym z dobrych przykładów jest badanie dotyczące potencjalnych efektów (pull effect) decyzji Angeli Merkel z 2015, za sprawą której do Niemiec trafiły setki tysięcy uchodźców z Syrii. Okazuje się, że nawet w tak – wydawałoby się oczywistym – przypadku nie da się obronić tezy, że sygnał ten zachęcał do podróży do Niemiec kolejne grupy imigrantów.
W Europie panuje przekonanie, że musimy budować coraz wyższe mury i wzmacniać naszą europejską „twierdzę”a wtedy odstraszymy przyjeżdżających, mimo że badania tego nie potwierdzają. Ale polityka rządzi się swoimi prawami i zapewne to się nie zmieni przez długi czas.
Chciałam na koniec dopytać o proces tworzenia tej strategii. Wydaje się, że konsultacje się nie odbyły, poza badaniem, przeprowadzonym w pierwszych miesiącach tworzenia strategii.
Tak, to było badanie zrealizowane przez Komitet Badań nad Migracjami PAN, na zlecenie MSWiA. W jego ramach rozmawialiśmy z głównymi interesariuszami, samorządowcami, NGO-sami, przedstawicielami pracodawców, związkami zawodowymi. Strategia do pewnego stopnia wykorzystuje wnioski z tego badania.
Wykorzystuje? Pojawia się wiele głosów ze strony NGO-sów, że jednak nie.
Na poziomie struktury – absolutnie tak. Ale jeżeli chodzi o poszczególne części tego badania, to oczywiście sprawa jest o wiele bardziej złożona i pojawiają się istotne różnice, jeśli chodzi tak o diagnozę sytuacji, jak i proponowane rozwiązania. Przede wszystkim jednak trudno uznać to badanie za konsultacje. Tymczasem nawet z naszej rozmowy wynika, że waga tematu jest tak duża, że strategia powinna stać się podstawą do wielkiej debaty z udziałem ekspertów, przedstawicieli organizacji pozarządowych, także reprezentantami środowisk migranckich.
Nie wiem, czy jest na to przestrzeń.
Nie bardzo. Dokument został przyjęty przez ministrów, chociaż według agendy wiceministra Duszczyka miało się to odbyć dopiero w grudniu.
Mam nadzieję, że wkrótce sam minister przedstawi swoją wizję tego procesu i dalszych losów dokumentu. To, że niezbędne są konsultacje poszczególnych aktów prawnych, które będą implementować konkretne rozwiązania, jest oczywiste.
Ale nie możemy pozwolić sobie na to, by bezrefleksyjnie przyjąć zarysowaną w dokumencie wizję Polski jako kraju, w którym imigracja jest przede wszystkim zagrożeniem.
Odpowiedzialnością środowiska badaczy migracji i wszystkich tych osób, które na co dzień zajmują się wspieraniem imigrantów i ich integracji jest przeprowadzenie debaty, która być może zmieni tak radykalną narrację.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Komentarze