0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Wyborcza.plFot. Adrianna Bochen...

Jej źródliska wypływają ze zboczy Obidowej w Gorcach. Raba ciągnie się przez 132 kilometry: najpierw jest górską, wartką rzeką, w Myślenicach zwalnia, jest prostsza i spiętrzona. Później na Rabie pojawia się zbiornik Dobczycki, wielkie sztuczne jezioro, zapewniające wodę pitną dla Krakowa.

To tutaj latem 2022 roku w wodzie pojawiły się różowe zakwity. Wyglądały tak, jakby ktoś rozpuszczał barwioną watę cukrową w rzece. Na miejsce przyjechali naukowcy, aktywiści, wędkarze, służby. Zorganizowano wizję lokalną, ustalono, czym są różowe zakwity. Ale skąd się wzięły w Rabie? Do dziś nie wiemy.

Ruczaj, Huczwa i Okrzejka: zatrute rzeki

Pół roku później, w lutym 2023 roku potok Ruczaj w Krakowie zabarwił się na niebiesko. Okazało się, że ktoś mył w wodzie beczki odkupione z drukarni.

Krakowska Drwinka latem 2023 wyglądała jak pomalowana fluorescencyjnym markerem. Dostała się do niej woda z zielonym barwnikiem z remontowanego w pobliżu ciepłociągu – podobno nietoksyczna.

W czerwcu tego samego roku Okrzejka na Mazowszu niedaleko Garwolina stała się czarna. Na powierzchni pływały martwe ryby.

Z Huczwy w Hrubieszowie (woj. lubelskie) wyłowiono 2,5 tony ciał martwych ryb. Media podały, że padły również gniazdujące przy nabrzeżach ptaki. Śledztwo w tej sprawie umorzono z powodu niewykrycia sprawców.

„Kiedy wkurzy się tyle osób, że nie będzie można już tego ignorować?” – pyta Paweł Augustynek Halny z Sekcji Przyjaciół Raby przy Polskim Związku Wędkarskim, który działa również w Koalicji Ratujmy Rzeki. „Myślę, że niedługo. Mieliśmy ambicję, żeby w Małopolsce zacząć walkę ze smogiem. W Krakowie na początku trzeba było przeszkolić straże miejskie, wyposażyć je. Wyedukować ludzi, zmusić do zmiany pieców i przyzwyczajeń. I teraz jest już naprawdę mało osób, które nie przejmują się smogiem albo sprzeciwiają się walce z nim. To pokazuje, że można. Nie chcę brzmieć jak przesadny optymista, więc powiem tak: w sprawie rzek jest ciężka, kosztowna i żmudna robota do wykonania”.

Różowa bakteria na Rabie

Katarzyna Kojzar, OKO.press: W sierpniu 2022 roku, kiedy umierała Odra, w Rabie pojawiły się różowe zakwity. Wszyscy patrzyli, co dzieje się z Odrą, a tym w tym czasie walczyłeś o Rabę. Co tam się wydarzyło?

Paweł Augustynek Halny, Sekcja Przyjaciół Raby PZW, Koalicja Ratujmy Rzeki: Zadzwonił do mnie kolega i powiedział, że jakieś różowe gluty płyną Rabą. Pomyślałem, że to po prostu jakieś odpady, barwnik, coś, co wypłynęło z kanalizacji. Ale nie, to był twór – nazwijmy to – naturalny. Zawiadomiliśmy oczywiście wszystkie możliwe służby, WIOŚ, Wody Polskie, lokalne gminy. Wtedy właśnie wyszło to, co nazywam, może trochę nieuprzejmie, partyzantką.

Przeczytaj także:

Służby nie wiedziały, jak zareagować na to zjawisko. Nie ma jasnej procedury, co robić, jak to badać. Nie chcę tu nikomu ujmować zasług ani się przechwalać, ale przejąłem rolę państwa na chwilę. Po prostu nie było innego wyjścia.

Jak to przejąłeś?

Zacząłem kombinować, co w takiej sytuacji powinno się zrobić. Pierwsza myśl: naukowcy. Oni mogą wyjaśnić, czym są te różowe zakwity. Skontaktowałem się z Uniwersytetem Jagiellońskim, potem z Instytutem Ochrony Przyrody. No i tak telefon za telefonem w końcu udało się umówić z panią dyrektor Instytutu, która kazała przywieźć próbki do laboratorium. Okazało się, że są to bakterie purpurowe, czyli bakterie siarkowe z grupy Chromatium, które pojawiły się w związku ze spływającymi do Raby zanieczyszczeniami. Myśmy z tą ekspertyzą uderzyli do Wód Polskich. To ewidentny dowód, że nie jest najlepiej z jakością wody w tamtym rejonie.

Sinice w wodzie dla Krakowa

Ale skąd te zanieczyszczenia? Wiemy, co zatruło Rabę?

Nie wiemy. Miną w sierpniu dwa lata i nadal nie wiemy. Żadna ze służb nie zleciła takiej ekspertyzy. Możliwe, że to jest związane z osadami ze zbiornika w Dobczycach, które cały czas z tak zwanych dolnych upustów wypływają do Raby. Zbiornik jest silnie zeutrofizowany. To znaczy, że wszystkie zanieczyszczenia, zwłaszcza fosforany i azotany, które napływają z całej zlewni, osadzają się w tym zbiorniku. Tam następują procesy odtleniania na dnie, rozwijają się nadmiernie glony, pojawiają się sinice. To bardzo negatywne zjawisko, które nie powinno mieć miejsca w zbiorniku będącym rezerwuarem wody pitnej dla Krakowa.

rzeka Raba, w a niej różowy nalot
Różowe zakwity na Rabie w sierpniu 2022. Fot. Przyjaciele Raby.

Jest więc tak: zbiornik jest zanieczyszczany, woda w nim się psuje, a potem z upustów wpływa do Raby i ją również zanieczyszcza. I mamy efekt w postaci szarej, przegniłej mazi, która ciągnie się na kilkunastu kilometrach rzeki. Ale czy to doprowadziło do różowych zakwitów? Czy dołożyły się do tego nielegalne zrzuty ścieków? Nie wiemy.

Różowe zakwity są niebezpieczne dla organizmów żyjących w wodzie?

Tak, są toksyczne. Potwierdzili to naukowcy.

Wykąpać się w rzece

A dla ludzi?

Nie wiem. Wolałem nie sprawdzać, bo trochę mnie ręka swędziała po tym, jak dotknąłem tych zakwitów. Wolałem się nie kąpać. Myślę, że to jest kolejna rzecz, o której tak już niewiele się współcześnie myśli. Już wszyscy właściwie się pogodzili w Małopolsce z tym, że nie kąpiemy się w rzekach.

Mieszkam blisko krakowskiej Dłubni, pięknej, małej rzeczki. Raz spływałam nią kajakiem. Musiałam przenosić go przez zator ze śmieci. Nie odważyłabym się wejść tam do wody.

Jak wskakuję do Rudawy, blisko której mieszkam, to ludzie patrzą na mnie jak na wariata. Dla mnie to jest jakiś totalny absurd, który najlepiej pokazuje, do jak drastycznej sytuacji doprowadziliśmy. Po prostu ludzie się brzydzą rzek. A przecież powinny być naturalnym miejscem rekreacji.

Zmącona woda nie tylko po deszczu

Te różowe zakwity w Rabie się powtórzyły?

Powtórzyły się, ale w mniejszej ilości. Wciąż sprawa się toczy, my – jako strona społeczna – prowadziliśmy rozmowy z Wodami Polskimi w Krakowie, żeby tego nie zostawili. Wiem, że trwają prace, sprawdzanie, co z tą zaporą. Cały czas w Regionalnej Dyrekcji Ochrony środowiska toczy się postępowanie o zagrożenie szkodą w środowisku. Zapory nikt, póki co, nie rozbierze, więc zagrożenie jest stałe. Mętna woda w takiej rzece górskiej powinna występować przez dzień po deszczu. Potem się oczyszcza. A tutaj mieliśmy okresy, że przez pięć miesięcy woda była zmącona. Na pewno nie jest dla rzeki zdrowe.

Są jakieś wyjścia z tej sytuacji?

Na pewno można jakoś tę zaporę uszczelnić, żeby osady z samego dna nie dostawały się do rzeki w czasie niżówek (okresowego obniżenia stanu wody – od aut.). Po drugie trzeba wrócić do pomysłu, który umarł niestety dawno temu: Związek Gmin Dorzecza Górnej Raby i Krakowa. Samorządy mogłyby znów współpracować z miastem, na rzecz powstrzymania degradacji wód zlewni Raby i zbiornika Dobczyckiego.

No i to, czego moim zdaniem brakuje i co kompletnie nie działa: system kontroli. Nie mówię o takiej kontroli: ktoś coś zgłasza i wtedy przyjeżdżają, sprawdzają wodę, próbują wykryć przyczynę. Chodzi mi o profesjonalny system, rozbudowany technologicznie. Wyobrażam sobie to tak, że każda gmina ma czujniki i przeszkolonych pracowników, którzy podobnie jak np. kontrolerzy liczników, stale mierzyliby poziom zanieczyszczeń. Czy to przy domowej oczyszczalni, czy przy szambie, kanalizacji, zakładzie, gospodarstwie.

Woda jak odpady zmieszane

To wszystko brzmi...

...wiem, jak futurystycznie science fiction. Ale uważam, że to jest dokładnie taki kierunek, jak z segregacją śmieci. Kiedyś też mogło nam się wydawać, że to takie skomplikowane i niemożliwe do wprowadzenia. A jednak się udało, obecnie normalni ludzie, porządni obywatele nie wywożą śmieci do lasu i nad rzeki, tylko segregują je do odpowiednich worków czy kontenerów.

zapora przy zbiorniku dobczyckim, a nad nią stoją osoby biorące udział w wizji lokalnej
Wizja lokalna nad Rabą i zbiornikiem Dobczyckim, 13 sierpnia 2022. Fot. Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl

Najwyższy czas, żeby zacząć też myśleć w ten sposób o czystości wód. Bo na razie każdy z nas korzysta z kanalizacji jak z odpadów zmieszanych. Nic się nie segreguje, nikt nie sprawdza. A mało kto wie, że Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska się nie zajmuje prywatnymi przyłączami. One są teoretycznie obowiązkiem gminy. A co robią gminy? Nic. Bo nie ma pracowników i systemu. Tak samo było przy smogu. Dopóki nie pojawili się ekodoradcy, straże z miernikami, drony z certyfikatami, to co taka gmina miała zrobić? Mogła popatrzeć na komin i tyle.

Albo zaczynamy na poważnie walkę o czyste wody, albo dziadujemy, jak dziadowaliśmy z powietrzem 20 lat temu.

Na razie chyba jednak dziadujemy.

Tak, a przykłady można mnożyć. Chociażby rzeka Kamienica w Gorcach. Latami nie działała tamtejsza oczyszczalnia ścieków, zanieczyszczenia leciały do rzeki, ludzie byli oburzeni. Ale tylko trochę.

Podburzyć naród

Trzeba było ich podburzyć?

Dopiero jak pojechałem tam z Cecylią Malik (krakowską artystką i aktywistką, założycielką kolektywu Siostry Rzeki – od aut.), wzięliśmy ze sobą media, zrobiliśmy protest, to zaczęły się porządne naciski na władze. Władza wpadła w panikę, bo modernizacja i naprawa oczyszczalni to ogromne koszty. Ale to są właśnie rzeczy, na które powinniśmy wydawać pieniądze. Chodzi przecież o nasze zdrowie i życie. Wiem, że na Kamienicy zaplanowano już ponad 20 mln zł na modernizację, mam nadzieję, że skończą się tam takie obrzydliwe widoki, jak przyszło mi oglądać w 2019.

Słyszę czasami, że podburzam naród. Trochę tak jest, bo namawiam ludzi, żeby zaczęli się oburzać. Że gmina leje ścieki do rzek, że sąsiad ma niewydolną przydomową oczyszczalnię, że domy nie są podłączone do kanalizacji i puszczają ścieki bokiem, że nie ma systemu kontroli. Jak chcemy, żeby coś się wreszcie zmieniło, to musimy się wkurzyć. Porządnie.

To wkurzenie spowodowało, że zająłeś się rzekami?

Zabrzmię jak stary dziadek, ale pamiętam jeszcze potoki i strumienie, w których można było złowić naturalnie występujące pstrągi czy lipienie. Kiedy zacząłem dorastać, co przypadło na lata 90., obserwowałem, jak to wszystko ginie. Znika. Bo zanieczyszczenia, zabudowa hydrotechniczna, grodzenie rzek, zanik tarlisk.

Pamiętam jeden bardzo piękny potok na Podhalu, w którym były chruściki – owady charakterystyczne dla potoku górskiego. Tam też jeździło się na pstrągi. Pewnego razu, kiedy tam pojechałem, zobaczyłem, że wszystko jest martwe. Nie ma chruścików, nie ma pstrągów. Potok zmienił się w czarną breję, bo jeden gospodarz wylewał do niego ścieki.

Wtedy się wkurzyłem.

To wszystko zaczęło się w latach 90., razem z boomem gospodarczym. Nie nazywam tego „rozwojem”, bo dla mnie to zacofanie. Zachłysnęliśmy się pseudobogactwem, tym, że trzeba wszystko zabudować. Wtedy będzie pięknie, po pańsku. A to bzdura. Nie można już złowić zdrowej ryby, która naturalnie występuje w rzece. Nie można dziecka puścić, żeby pobawiło się nad wodą, bo wróci z wysypką. Przecież to absurdalne. A jeśli to do kogoś nie trafia, bo wiem, że ryby i przyroda nie zawsze trafiają, to powiem tak: czyste rzeki to warunek naszego zdrowia. Dla własnego, ludzkiego bezpieczeństwa, powinniśmy się wkurzyć.

Jak bobry „zatruły” Białkę

Twoje największe wkurzenie?

Pojechałem z Cecylią na protest w obronie Białki Tatrzańskiej w październiku 2019. Nie wiem, czy to największe wkurzenie, ale na pewno bardzo osobiste doświadczenie. Bo i ja, i Cecylia wyjeżdżaliśmy z rodzinami nad tę rzekę przez całe dzieciństwo. Pamiętam jej krystaliczną czystość. A teraz zanieczyszczają ją niewydolne oczyszczalnie i ośrodki narciarskie, które się rozbudowują, a dopiero potem myślą, co zrobić ze ściekami.

Zastaliśmy z Cecylią rzekę pokrytą czarną breją. Ta maź to obumierające bakterie i glony. Wyglądają wyjątkowo obrzydliwie i widać je na dużym fragmencie Białki. Jedynie odcinek tuż przy granicy ze Słowacją jest wciąż taki, jak pamiętam z dzieciństwa. Reszta: czarna.

dwie osoby stoją w rzece
Piotr Augustynek-Halny i Cecylia Malik nad Białką w październiku 2019.

Raz z sentymentu odważyłem się wejść do rzeki, ale poślizgnąłem się na oblepionych mazią kamieniach i rozwaliłem sobie kolana.

Pojechaliśmy tam z Cecylią na protest, apelowaliśmy do górali: zróbcie coś z tym, bo jak to wygląda? Czarna, brudna rzeka to nie jest dobry wizerunek dla górskiej miejscowości turystycznej.

Wiadomo, skąd to zanieczyszczenie?

Po naszej interwencji zaczęła się cała przepychanka administracyjna. WIOŚ zrobił badania, po czym ogłosił, że za zanieczyszczenie odpowiadają... bobry.

Napisałem wtedy do WIOS-iu, zapytałem, jakim cudem bobry miałyby zanieczyścić rzekę? Przecież wiadomo, że ta czarna maź to nie odchody bobrów. Nie dostałem odpowiedzi. Dopiero później gdzieś w mediach widziałem, jak któryś z urzędników mówił, że przez żeremie zatrzymuje się woda i tam następują procesy gnilne.

Pamiętam tę historię. W końcu okazało się, że te bobry tak naprawdę nie miały żadnego wpływu.

Po tym komunikacie o bobrach znów się wkurzyłem, bo ciągle się wkurzam. Pojechałem tam i szukałem, szukałem, szukałem. W końcu dotarłem do ujścia oczyszczalni w Czarnej Górze. Zobaczyłem, że ta czarna maź dokładnie stamtąd się zaczyna. Bobry nie miały tu nic do rzeczy. Winna była niewydolna oczyszczalnia.

brudna, czarna woda w Białce
Zanieczyszczona woda w Białce, październik 2019.

Sami samorządowcy przyznali w końcu rację, że oczyszczalnia nie wyrabia, bo w okolicy jest za dużo domów, za dużo już infrastruktury turystycznej. Teraz robią tam nową kanalizację, budują nową oczyszczalnię. Tylko na jak długo to wystarczy? I kto tę nową infrastrukturę będzie kontrolował? Nawet w Krakowie, który ma wszystkie możliwe służby, urzędy i jednostki na miejscu, ciągle wykrywane są nieprawidłowości.

Tęczowa woda płynie do Prądnika

Na jednym odcinku Prądnika, który do Krakowa przypływa z Ojcowskiego Parku Narodowego, wykryliście ponad 170 nieprawidłowości – opowiadał mi Paweł Chodkiewicz, strażnik rzek WWF.

Zrobiliśmy rzeczywiście taką akcję kontrolowania Prądnika. Na początku było dość niewinnie, wykryliśmy jakieś rury z ogródków działkowych. Co prawda też nie rozumiem, dlaczego ludzie to robią i dlaczego innym taka plastikowa rura nie przeszkadza – ale podczas tej kontroli okazało się, że może być znacznie gorzej. Zauważyłem, że woda jest tęczowa. Tak, jakby wlano do niej benzynę. Zawiadomiliśmy WIOŚ, pobrali próbki. I w tym czasie zadzwonił kolega, że znalazł źródło tego zanieczyszczenia przy jednym z targowisk, Placu Imbramowskim. Rzeczywiście, z kanalizacji burzowej od strony placu leci jakiś podejrzany ściek. Tego już było za dużo, poszedłem na targ, zacząłem zaczepiać ludzi na straganach, wypytując, kto tu leje jakiś syf. W końcu ludzie puścili farbę, że ktoś czasem coś wlewa i śmierdzi. Ale nie wiadomo kto, oczywiście.

WIOŚ stwierdził, że nic nie może zrobić, bo nie zna dokładnego źródła. A poza tym jakość wody jest zgodna z normą, co też pokazuje, jakie te normy są. Leci ściek, ropopochodny, ale przecież wszystko jest okej, bo parametry są w normie. W tej historii muszę przyznać, że miasto stanęło na wysokości zadania. Miejskie wodociągi wykryły, że to nie targ jest źródłem zanieczyszczenia, tylko jedna ze spółdzielni mieszkaniowych. Ma jakąś rurę, ścieki z bloku nie trafiają do oczyszczalni, tylko do kanalizacji burzowej. To pokazuje, że nawet nowoczesne miasto z rozwiniętą siecią kanalizacji, wciąż pozwala na takie patologie. Gdybyśmy nie zrobili społecznej kontroli Prądnika, to kto wie, może dalej te ścieki by wypływały spod bloku?

Śmierć ryb w Wildze

W Krakowie głośna była też sprawa Wilgi, gdzie nagle, latem 2023, umarły setki ryb. I do tej pory nikt nie został za to ukarany.

Kiedy tylko dostaliśmy sygnał, że coś złego dzieje się na Wildze, pojechaliśmy tam z Pawłem Chodkiewiczem. Zawiadomiliśmy policję i straż pożarną. Okazało się, że straż ma nawet laboratorium, ale nieprzystosowane do badania wody w rzekach. Mogą badać parametry o określonych stężeniach, ale w rzece to już nie zdaje egzaminu. Dzień później przyjechał WIOŚ, inspektor stwierdził, że jest wysokie zasolenie wody i wiele więcej nie był w stanie powiedzieć, bo musiałby wysłać próbki do laboratorium, które jest gdzieś daleko. Takie laboratoria – moim zdaniem – powinny być w każdym województwie. W związku z Wilgą zaproszono nas, stronę społeczną, na komisję środowiska przy Radzie Miasta. Przyszły też służby, które interweniowały nad rzeką. I okazało się, że między nimi nie ma żadnego przepływu informacji. WIOŚ nie miał pojęcia, co ustaliła i co sprawdzała straż pożarna.

Najbardziej mnie podłamało, jak okazało się, że nikt nie chciał wziąć tych ryb do badań. Nakazano, według umowy między Urzędem Marszałkowskim a związkiem wędkarskim, utylizację ryb.

rzeka Raba latem
Raba w okolicy Gdowa. Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Wyborcza.pl

Chwyciliśmy z kolegą za telefony, rozmawialiśmy z ichtiologami, profesorami, którzy określili, jakie badania trzeba zrobić. Zapytałem na Radzie Miasta, czy ktoś może posłuchać ekspertów i zlecić to badanie? Nie może. Bo nie ma takiej procedury. Prawo nikogo do tego nie zobowiązuje. Ryby umarły, spłynęły z rzeką, my możemy się domyślać, że do Wilgi dostały się zanieczyszczenia z Białych Mórz, czyli terenu dawnych Zakładów Sodowych Solvay.

Co po Odrze?

Pozostało czekać z przerażeniem na kolejną katastrofę?

Właśnie nie czekać z przerażeniem. Wciąż żyjemy, istniejemy, możemy wywierać presję. W końcu w samorządach muszą pojawić się ludzie, którzy będą chcieli to ogarnąć.

Nie tylko w samorządach, ale też w rządzie. Koalicja deklarowała, że zadba o jakość wód i o rzeki, ale co twoim zdaniem powinna zrobić najpierw? Co mogłoby być pierwszym krokiem nowego rządu?

Jest cała lista zadań dla nowego rządu, ale jeśli miałbym wymienić tylko kilka, to przede wszystkim: zarządzanie rzekami powinno być przeniesione z Ministerstwa Infrastruktury do Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Potrzeba zmiany ustawy „lex knebel”, żeby organizacje ochrony przyrody mogły w ogóle działać. Trzeba powstrzymać dalszą dewastację rzek, wycofać się z wielkich betonowych inwestycji i zacząć wdrażać Krajowy Program Renaturyzacji Wód. Tam powinny iść pieniądze – trzeba więc zmienić budżety.

Czekamy na wykonanie wyroku sądów w sprawie Odry, czyli zatrzymanie jej regulacji i zmianę specustawy odrzańskiej. Trzeba dokonać przeglądu pozwoleń wodnoprawnych i sprawdzić tzw. efekt skumulowany – czy nie wydano ich w ostatniej dekadzie za dużo i czy przez to rzeki nie radzą sobie z ładunkiem zanieczyszczeń.

Wreszcie trzeba opracować koncepcję monitoringu zanieczyszczeń w rzekach. Nie doraźnego, ale stałego i sprawnego monitoringu jakości wody. Można mówić o tym dużo i długo. Na początek może to wystarczy.

Myślisz, że po katastrofie na Odrze ludziom jednak się wyostrzył radar na rzeki?

Medialnie katastrofa na pewno dała nową energię do pisania i mówienia o rzekach. U ludzi entuzjazm już opada, ale to zrozumiałe. Emocjonalnie ta sprawa mogła dotknąć też osoby, które mieszkają w innych częściach Polski, ale przecież oni nie widzieli tych martwych ryb, tego zanieczyszczenia. Odra nie dotyczy bezpośrednio nas wszystkich. Ważniejsze jest skupienie się na problemach lokalnych: tym, czy sąsiad coś wlewa do rzeki albo, czy gminna oczyszczalnia dobrze działa. Ten lokalny wymiar wydaje mi się najbardziej istotny.

To powinno ludzi zaktywizować, wkurzyć. Jak palenie śmieciami, jeszcze niedawno powszechnie akceptowalne. Teraz coraz więcej osób zgłasza, kiedy sąsiad pali śmieciami, nawet kosztem konfliktu z nim. Na wody też przyjdzie czas.

Pytanie: kiedy?

Właśnie, nie „czy” a „kiedy”. Kiedy wkurzy się tyle osób, że nie da się już tego ignorować? Myślę, że niedługo. Mieliśmy ambicję, żeby w Małopolsce zacząć walkę ze smogiem. W Krakowie na początku trzeba było przeszkolić straże miejskie, wyposażyć je. Wyedukować ludzi, zmusić do zmiany pieców i przyzwyczajeń. I teraz jest już naprawdę mało osób, które nie przejmują się smogiem albo sprzeciwiają się walce z nim. To pokazuje, że można. Nie chcę brzmieć jak przesadny optymista, więc powiem tak: w sprawie rzek jest ciężka, kosztowna i żmudna robota do wykonania. Czas zacząć.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze