0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja GazetaDawid Zuchowicz / Ag...

Profesor Włodzimierz Wróbel, sędzia Sądu Najwyższego zasiadający w Izbie Karnej, wybitny znawca prawa karnego, uznany pedagog wykładający na Uniwersytecie Jagiellońskim, uzyskał najwięcej, 50 głosów sędziów SN wybierających kandydatów na stanowisko Pierwszego Prezesa SN. Prezydent Andrzej Duda spośród pięciorga kandydatów wybrał jednak na tę funkcję prof. Małgorzatę Manowską.

Prof. Włodzimierz Wróbel opowiada OKO.press o dynamice w Sądzie Najwyższym, obowiązku zabierania głosu przez sędziów, etosie prawnika w czasie wielkiego alarmu w systemie prawa oraz relacji między osłabianiem instytucji państwa a wolnością i bezpieczeństwem obywateli.

Anna Wójcik, OKO.press: W lipcu 2017 roku w całej Polsce tłumnie protestowano w obronie zasad ustrojowych oraz w obronie instytucji. W ciągu trzech lat w KRS, sądach powszechnych i Sądzie Najwyższym zaszły duże zmiany. Czy Sąd Najwyższy dziś to już zupełnie nowa instytucja?

Sędzia Sądu Najwyższego prof. Włodzimierz Wróbel*: Sąd Najwyższy z pewnością jest instytucją zmieniająca się. Z uwagi na to, że w SN mamy dwie nowe izby. Jedna z tych izb - Izba Dyscyplinarna - nie jest sądem. Taka ocena nie odbiega od tego, co w orzeczeniach mówi sam Sąd Najwyższy i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Izba Dyscyplinarna jest jednostką organizacyjną, która została "wrzucona" administracyjnie do Sądu Najwyższego. Na dodatek jest jednostką organizacyjną sprzeczną z konstytucją. Samo w sobie powoduje to już perturbacje, które są dziś bardzo widoczne.

Dlatego w kwietniu Trybunał Sprawiedliwości UE wydał rozstrzygnięcie bezpośrednio zwrócone do Izby Dyscyplinarnej: postanowienie zabezpieczające, które powoduje, że Izba Dyscyplinarna nie może pełnić funkcji orzeczniczych. Istotna część spraw rozstrzyganych przez tą izbę - te dotyczące postępowań dyscyplinarnych - znalazła się w zawieszeniu. Doszło do dysfunkcji, ponieważ orzeczenia powinny być wydawane. Kto to w SN ma je wydawać? Trzeba będzie o tym zadecydować.

Przeczytaj także:

Drugim problemem jest Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, stworzona jako izba ze specyficznym instrumentarium. Po wejściu w życie tak zwanej ustawy kagańcowej, ta izba uzyskała status kolejnego nad-sądu nad Sądem Najwyższym, czy sądu w sądzie. Wymaga to przemyślenia. Obecna sytuacja także powoduje perturbacje, prowadzi do dysfunkcji organizmu, jakim jest Sąd Najwyższy, jako jeden sąd.

Nie może być tak, że część sądu jest super-sądem w stosunku do pozostałego SN. Konstytucja nie przewiduje takiej sytuacji. Jest tylko jeden Sąd Najwyższy.

Ponadto istnieją zasadnicze wątpliwości co do statusu osób, które prezydent powołał do SN po upolitycznieniu Krajowej Rady Sądownictwa. Te osoby przeszły wadliwą procedurę. Jej wady były związane między innymi ze statusem samej Krajowej Rady Sądownictwa, który też jest kwestionowany przez Trybunał Sprawiedliwości UE. Dochodzi jeszcze jest element upolitycznienia procedury wyboru sędziów. To problem bez względu na intencje osób, które startowały w konkursach na sędziów.

Wydanie w styczniu 2020 roku uchwały trzech izb SN było próbą stabilizacji sytuacji. Natomiast doszło do działań, które miały tę stabilność znowu podważyć - do Trybunału Konstytucyjnego kierowano wnioski dotyczące pozorowanych sporów kompetencyjnych. W rezultacie ponownie weszliśmy w fazę wielkiego zamieszania. Rykoszetem uderza ono w osoby powołane na stanowiska sędziów SN.

Niepewność wzmaga teraz kwestia powołania przez Prezydenta RP prof. Małgorzaty Manowskiej na stanowisko Pierwszego Prezesa SN. Nastąpiło ono pomimo niezakończenia ustawowej i konstytucyjnej procedury, umożliwiającej Prezydentowi RP skorzystanie z kompetencji powołania Pierwszego Prezesa SN. Ten fakt będzie podnoszony dziś i w przyszłości. Będzie prowadzić do kwestionowania kompetencji osoby powołanej na stanowisko Pierwszego Prezesa SN.

Sąd Najwyższy wygląda zupełnie inaczej, niż dwa lata temu. Ale oczywiście nadal funkcjonuje. Sędziowie pracują, odbywają się rozprawy, są wydawane orzeczenia. Sytuacja w Sądzie Najwyższym odbiega zatem od tej, z którą mieliśmy do czynienia w przypadku instytucji, których dysfunkcjonalizację, wewnętrzne i zewnętrzne załamywanie się, obserwowaliśmy już wcześniej. Sąd Najwyższy orzeka w mniejszych składach i w izbach. Dlatego ten proces nie od razu dotyka całości sądu.

Również obywatele postrzegają sytuację w Sądzie Najwyższym jako dużą dysfunkcję, pojawiają się wątpliwości co do sądu, który będzie rozstrzygał ich sprawy.

Oczywiście. Na tym polega problem. Istota problemu nie dotyczy intencji tych, którzy przyszli do SN i chcą wprowadzać zmiany, ale tego, jaki jest odbiór społeczny charakteru owych zmian. Mówiłem o tym na Zgromadzeniu Ogólnym Sędziów SN. Jeżeli owe zmiany są określane jako zdobywanie przez polityków jakiegoś bastionu, czy podporządkowywanie instytucji politykom i władzy wykonawczej, to trudno, żeby obywatele postrzegali ten "zdobyty" przez polityków sąd jako niezależny organ. Nawet najlepsze intencje osób, które chcą teraz kształtować SN, niewiele pomogą. Ponieważ ich działania również będą odbierane jako w znacznym stopniu powiązane z polityką i politykami.

Czy da się skleić przepołowiony Sąd Najwyższy?

Mamy do czynienia z nieporozumieniem. Oczywiście, można odbierać funkcjonowanie instytucji w kategoriach towarzyskich. Wówczas ocenia się atmosferę w sądzie, na którą wpływają wzajemne sympatie i animozje, rozmowy, spotkania.

Natomiast problem nie polega na ocieplaniu stosunków między osobami powołanymi na stanowiska sędziów w SN. Podstawowym problemem jest fakt złamania procedur.

Jeśli mamy mówić o "klejeniu" Sądu Najwyższego, to musimy mówić o przywracaniu jego funkcji poprzez usuwanie wątpliwości prawnych, które są konsekwencją łamania procedur. Myślę o powoływaniu sędziów, powoływaniu pierwszego prezesa SN, organizacji SN. Te wszystkie kwestie regulują jakieś procedury - stanowienia prawa, zgodności z konstytucją, ukształtowania organów.

"Przywracanie normalności" oznacza przywracanie normalności procedur, poszanowanie prawa. Ta kwestia nie dotyczy nas jako osób, ale instytucji. Nie chodzi więc o to, byśmy się teraz rzucili sobie w ramiona, tylko o przywracanie legalizmu w funkcjonowaniu SN.

Dziś rażącym problemem jest powszechne negowanie procedur. Nastawienie i praktyka, które doskonale wyraża słynny zwrot o działaniu „poza trybem”.

Nie potrafię zrozumieć, jak osoby, które są odpowiedzialne za państwo, odrzucają procedury. Dzięki przejrzystym, jasnym procedurom, które są zgodne z prawem, obywatele mogą uważać, że dany organ jest rzeczywiście impregnowany przed nieformalnymi zależnościami, naciskami ze strony polityków czy innych osób.

Czy przyjąłby Pan od Prezydenta Andrzeja Dudy nominację na Pierwszego Prezesa SN?

Nie wiem. Z jednej strony taka nominacja pozbawiona byłby podstawy prawnej, tej najważniejszej, bo konstytucyjnej. Z drugiej strony być może w ten sposób powstałaby szansa na przeprowadzenie prawidłowej procedury wyłonienia kandydatów na stanowisko Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego oraz przedstawienia ich przez Zgromadzenie Ogólne Prezydentowi RP .

Osoby sprawujące najwyższe funkcje publiczne przekładają odpowiedzialność za kryzys w Sądzie Najwyższym na indywidualnych sędziów. Mówią, że problemem jest to, że sędziowie wypowiadają się politycznie. Jak Pan to ocenia?

W debacie publicznej pojawia się kwestia, czy i jak sędziowie powinni zabierać w tej debacie głos.

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy zdefiniować, czym jest polityka. Istnieje wiele różnych definicji polityki. Politykę często rozumie się jako spór o władzę, jako sposób zdobywania władzy w organach władzy wykonawczej, czy ustawodawczej. Szerzej rozumiana, polityka to pomysł na funkcjonowanie życia społecznego.

Sędziowie nie mają kompetencji do wypowiadania się na każdy temat. Pewnie nie powinni się zajmować ustalaniem, jaka powinna być na przykład stawka podatkowa. Oczywiście, może sędziowie, którzy specjalizują się w rozstrzygana spraw z tą stawką związanych, mogliby się wypowiadać doradczo, mówić jak jej zmiany wpłyną na to, jakie sprawy będą kierowane do sądów.

Natomiast mianem polityki określa się również fundamenty funkcjonowania społeczeństwa, zasady ustroju państwowego, który jest zapisany w Konstytucji, zasady systemu prawa.

Sednem problemu nie jest to, czy sędziowie mogą się wypowiadać, czy nie. Przecież wymierzanie sprawiedliwości to komunikacja z innymi.

Wymierzając sprawiedliwość, sędzia mówi innym, jak być powinno. Wymiar sprawiedliwości, który milczy o zasadach, o sprawiedliwości, jest ułomny. Oczywiście głównym medium wypowiadania się w tym zakresie przez sądy są orzeczenia.

Natomiast w sytuacjach kryzysowych - a nawet nie tylko, bo jest to po prostu element roli sądów i sędziów - sędziowie nie tylko mogą, ale wręcz powinni zabierać głos w debacie publicznej, właśnie w tym aspekcie. Powinni się zajmować edukacją, wyjaśniać na czym polegają owe konstytucyjne, ustrojowe zasady państwa i prawa.

Obecny kryzys w wymiarze sprawiedliwości oraz społeczne przekonanie o tym, że sądy powinny funkcjonować sprawniej, ma swoje źródło również w wieloletnim milczeniu sędziów. Nie było to dosłowne milczenie, ile raczej posługiwaniu się niezrozumiałym dla obywateli językiem.

Sąd Najwyższy wypowiada się w kwestii zasadniczej dla ustroju: w kwestii ważności wyborów. Dziś pojawiają się głosy pełne obaw, że osoby sprawujące takie funkcje, jak na przykład Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego czy Prezes Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, mogą wpływać na decyzje sędziów izby rozstrzygającej o ważności wyborów. Czy te obawy są uzasadnione?

Bardziej mnie niepokoi sam fakt stawiania tego pytania niż odpowiedź na nie. Jeśli w debacie publicznej, w odczuciu dużych grup społecznych, pojawiają się takie pytania, to mamy poważny problem. Jakie są źródła tych obaw?

Nie przypominam sobie, żebyśmy wcześniej spotykali się z takim nastrojem podejrzliwości wobec tego, co Sąd Najwyższy zrobi w kwestii wyborów. A przecież w tej kwestii SN wypowiadał się wielokrotnie.

Obywatele widzą obecną dysfunkcjonalizację, ułomności w funkcjonowaniu SN, który w odczuciu społecznym został powiązany z polityką. Dziś pojawiają się oceny, że SN został przez polityków "zdobyty".

To, w jaki sposób zachowa się sąd rozstrzygający o kwestii wyborów, zależy oczywiście od sumienia i niezawisłości osób podejmujących stosowne decyzje.

Wymiar sprawiedliwości będzie skuteczny a obywatele będą wierzyć w to, co my, sędziowie robimy, tylko, jeśli będą nas odbierać jako sędziów niezależnych, a sądy jako niezawisłe.

Nie wystarczy, żeby sędzia sam był przekonany o swojej niezawisłości. Mogę się starać, mogę wydać najlepsze orzeczenie, mogę naprawdę być niezawisły, jak to tylko możliwe. Ale kluczowe jest, by ci, którzy mnie słuchają, do których to orzeczenie jest zaadresowane, też uważali, że orzeczenie wydaje niezawisły sąd.

Jeśli pojawiają się zasadnicze, obiektywne, zracjonalizowane powody wątpienia w niezawisłość sądu, mamy poważny problem. Sprawiedliwości nie da się wymierzać, jeśli strona sporu będzie uważać sędziego rozstrzygającego sprawę jako "nie swojego" sędziego, sędziego jakiejś grupy.

Izba Dyscyplinarna w SN, pomimo postanowienia TSUE, wznowiła działanie względem postępowania przeciwko sędziemu Igorowi Tulei. Jak oceniać tę decyzję, również w kontekście wypowiedzi przedstawicieli władzy publicznej podważających wypowiadanie się przez Trybunał w Luksemburgu w kwestii niezawisłości sędziowskiej?

Jeszcze przed zaprzysiężeniem w Pałacu Prezydenckim nowej Pierwszej Prezes SN, w Sądzie Najwyższym podjęto działania organizacyjne w tej sprawie. Wyznaczono termin i poinformowano o nim przez wywieszenie wokandy.

Osoba, która bierze na siebie obowiązek organizacji pracy, administrowania Sądem Najwyższym, pewnie musi zadać sobie pytanie, czy to działanie prawidłowe.

W trakcie Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN padło zdanie, że dziś w Polsce znajdujemy się w fazie prawa postmodernistycznego, w którym nie obowiązują już reguły. Przenosi się to na myślenie o wykonywaniu postanowienia TSUE. Obawiam się jednak, że TSUE nie przychyli się do koncepcji prawa postmodernistycznego w państwie UE.

Mamy do czynienia z igraniem z ogniem, ponieważ lekceważenie postanowień TSUE może nieść za sobą konsekwencje finansowe.

To nowy moment i nowe nastawienie. Do tej pory w Polsce nie dochodziło do tak wyraźnego podejmowania polemiki z postanowieniami TSUE.

Czy ze względu na swoje odważne wypowiedzi publiczne nie obawia się Pan odpowiedzialności dyscyplinarnej?

"Strach" nie jest najbardziej adekwatnym słowem. Wspomniałem już, że wypowiadanie się w kwestii ustroju, zasad państwa i prawa przez sędziów jest obowiązkiem. W takim wypadku to raczej milczenie jest problematyczne.

Mam świadomość, że może dochodzić do dalszych dysfunkcji systemu. Być może dojdzie do tego, że sędziowie SN będą ponosić konsekwencje dyscyplinarne za czynności orzecznicze i za funkcjonowanie w debacie publicznej. W zawodzie sędziego trzeba mieć świadomość, że może dochodzić do prób wywierania nacisków, zastraszania, nawet przez działania prawne.

Czy warto dziś w Polsce decydować się na karierę sędziowską?

Mogę tylko powtórzyć to, co mówiłem w czasie Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN. Uważam, że oczywiście tak.

Podobne pytanie można by postawić w czasie epidemii studentom medycyny lub licealistom, którzy chcieliby rozpocząć studia medyczne. Czy jest dziś sens wybierać kierunek, skoro lekarze są narażeni na niebezpieczeństwa, przeciążeni pracą, czasami postponowani. Ale przecież właśnie dzieje się coś, co jest istotą ich zawodu. Mamy sytuację, w której powołanie do wykonywania zawodu lekarza jest najbardziej realizowane.

To samo dotyczy prawników. Mamy wielki pożar w systemie prawa. Kto ma na niego reagować? Nie straż pożarna, ale prawnicy.

Stan kryzysowy państwa prawa nie powinien zniechęcać młodych adeptów prawa. Wręcz przeciwnie: powinien motywować do zajmowania się prawem. W tę dziedzinę należy wkraczać odważnie, odpowiedzialnie i zdobywać umiejętności, ponieważ dobra wola działania bez umiejętności nie wystarczy.

Należy mieć dłuższą perspektywę, niż miesiąca, dwóch, roku. Kryzys kiedyś się kończy. W ten, czy inny sposób. Nie da się dziś przewidzieć rozwoju społecznego. Stare schematy przestają obowiązywać. Trzeba mieć odpowiednie nastawienie: być przygotowanym, wsłuchiwać się w rzeczywistości, patrzeć, gdzie pojawiają się nowe, stabilne struktury, ale też co się rozpada i co należy zmieniać

Bycie prawnikiem, sędzią to fascynujący zawód. Oczywiście, niekiedy ponosi się tego konsekwencje. Czasem można i po łbie dostać! Myślę przede wszystkim o medialnym hejcie, na który trzeba się nauczyć reagować.

Dziś na studiach prawniczych niezwykle potrzebne są zajęcia z psychologii, z umiejętności radzenia sobie ze stresem, z agresją.

W czasie epidemii mierzymy się z władzą, która rozlicza obywateli z przestrzegania lub nieprzestrzegania restrykcji. Jak Pan ocenia te ograniczenia, sposób, w jaki zostały wprowadzone i to, w jaki sposób można się od nich odwoływać?

Wśród prawników rozpowszechniony jest pogląd, że mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której nie postąpiono w zgodzie z konstytucją. Nie ogłoszono stanu klęski żywiołowej, który dawał podstawę do zgodnego z konstytucją wprowadzania różnego typu restrykcji.

Z nieznanych mi przyczyn, kierując się niejasnymi motywami, dokonano obejścia, które wywołało szereg komplikacji. Okazało się, że przyjęto wiele proceduralnie wadliwych aktów prawnych. Wydawano je poza zakresem upoważnień ustawowych. Wkraczały one w sfery, które - o czym wyraźnie mówi konstytucja - były niedopuszczalne dla aktów podustawowych. W pewnym momencie znaleźliśmy się w sytuacji, w której mieliśmy do czynienia po prostu z poleceniami organów władzy wykonawczej.

A zatem istotniejszym źródłem reguł niż to, co jest zapisane w tekstach rozporządzeń, czy ustaw, były komunikaty rzeczników prasowych różnych instytucji, czy konferencje prasowe.

Widzimy, jak się kończy taki by-pas, obchodzenie konstytucji i innych przepisów prawa. Szybko doprowadziło to do chaosu. Ze względu na niejasność prawa pojawiły się konflikty, które będą kierowane do sądów.

Sam początek tego koszmarnego wydarzenia, jakim jest epidemia, ujawnił nieprawdopodobne zasoby dyscypliny społecznej, społecznego współdziałania, a także akceptacji dla wielu działań, w tym dla restrykcji.

Ale kiedy te restrykcje przestały być jasne, kiedy zmieniały się dynamicznie, kiedy mieliśmy zamęt, wówczas -stopień akceptacji dla ograniczeń praw i wolności się zmniejszał. Co doprowadziło do naruszeń restrykcji, a później do nieproporcjonalnego karania za te naruszenia.

Obserwujemy dziś wiele wydarzeń, które są przedmiotem kontrowersji i ich ocenę zapewne wydadzą sądy. Mam na myśli ograniczanie podstawowych wolności politycznych, odbieranych jako bezpodstawna represja, a także różnego rodzaju nieprzewidywalne legitymowania, zatrzymania.

Takie działanie jest dla państwa samobójcze. Może przynosić doraźny efekt. Natomiast prowadzi do utraty zaufania do organów państwa, zwłaszcza do tak zwanych organów siłowych, jak policja, ale też na przykład do Państwowej Inspekcji Sanitarnej, do której obywatele w dobie epidemii powinni mieć najwyższy stopień zaufania.

Jak coraz słabsze zaufanie do instytucji przekłada się na funkcjonowanie w obrębie demokratycznej wspólnoty?

Paradoks demokracji polega na tym, że opiera się ona na niezwykle niebezpiecznym mechanizmie. Demokracja kreuje postać władcy, którym jest wspólnota, suweren i korzysta z mechanizmu, polegającego na tym, że większość decyduje, w pewnym sensie narzucając swoją wolę mniejszości. Ten mechanizm może być nadużywany.

Kiedy większość przestaje działać przede wszystkim dla dobra wspólnego i zaczyna realizować swoje partykularne interesy, którym jest też zachowanie władzy, pojawia się sytuacja bardzo groźna dla różnych mniejszości. A jeśli prawa mniejszości są nieustannie deptane, kiedyś następuje reakcja, rodzi się agresja.

I teraz wracamy do instytucji – sądów, trybunałów, prokuratury, policji, Rzecznika Praw Obywatelskich, mediów publicznych. Jeśli instytucje są stabilne, nie są zaangażowane w bezpośredni spór o władzę, w przepychanki między większością a mniejszością, to gwarantują, że wspomniane konflikty i napięcia są rozładowywane, a niektóre ze sporów kończą się inaczej, niż przez stosowanie siły na ulicach. Prawa mniejszości, które mają gwarantować spokój społeczny, są respektowane.

Taką najważniejszą instytucją jest Konstytucja, taką instytucją są sądy, taką instytucją są przede wszystkim procedury.

A teraz moment najtrudniejszy.

Jeżeli te instytucje są bagatelizowane, niszczone, traktowane jako łup polityczny, a procedury neguje się lub umniejsza ich znaczenie, to w momencie, kiedy dochodzi do nawarstwienia się konfliktów społecznych, mamy do czynienia z prawdziwym niebezpieczeństwem.

Świat nie jest tak stabilny, jak nam się wydawało. Konflikty społeczne wynikają z różnorodnych czynników - z zatrzymania rozwoju gospodarczego, katastrof naturalnych, międzynarodowych napięć. Brak wspólnych, niezawłaszczonych przez jedna stronę konfliktu instytucji staje się rzeczywiście niebezpieczny.

Mówię o tym od dawna. Rolą prawników jest ciągłe przypominanie, jak ważne są instytucje, procedury. To nie jest bicie piany. Instytucje są podstawowym instrumentem gwarantującym, że ludzie nie zakończą swoich sporów brutalną uliczną przemocą, albo przekupstwem, albo jeszcze inny sposób rodzący czyjąś krzywdę, która znowu zamieni się w przemoc.

To paradoks: reguły dają wolność i bezpieczeństwo.

*Włodzimierz Wróbel, doktor habilitowany nauk prawnych, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierownik Katedry Prawa Karnego oraz Zakładu Bioetyki i Prawa Medycznego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego; sędzia Sądu Najwyższego w Izbie Karnej. Jest autorem licznych artykułów naukowych, glos i monografii z zakresu prawa karnego, procedury karnej, prawa konstytucyjnego oraz teorii prawa; współautor komentarza do kodeksu karnego; kierownik krajowych i międzynarodowych projektów badawczych w ramach grantów naukowych.

;
Na zdjęciu Anna Wójcik
Anna Wójcik

Pisze o praworządności, demokracji, prawie praw człowieka. Współzałożycielka Archiwum Osiatyńskiego i Rule of Law in Poland. Doktor nauk prawnych.

Komentarze