Władza rozwalając parlament, nie przewidziała epidemii. I jest bezradna. Bo co zrobić, jeśli samemu się nie wie, a prezes nie ma pomysłu? Postanowiła więc grać na zwłokę, bo przecież ma dużo czasu - pogrzeby zawsze zdąży się urządzić
Sejmowa komisja zdrowia miała pracować 15 grudnia nad ustawą o zasadach bezpieczeństwa covidowego w zakładach pracy. Jednak nie zajęła się sprawą, bo do sali obrad, czyli zakładu pracy posłów, przyszło za dużo osób. Cały klub Konfederacji i ich goście. Bez maseczek. Obrady więc odłożono. Jednym słowem, procedowanie ważnej ustawy dotyczącej zdrowia publicznego zostało strollowane przez skrajną prawicę i antyszczepionkowców w dniu, w którym na Covid-19 umarło 669 osób.
Następnego dnia komisja zdrowia wpadła na pomysł, że 5 stycznia urządzi się... wysłuchanie publiczne w sprawie projektu. Pomysł, by po tygodniach rozmów o ustawie dopiero teraz urządzać wysłuchanie, pokazuje, jak nisko upadliśmy.
W parlamencie zaginęła wiedza o tym, jak powinno się przygotowywać się dobre prawo. Zdemolowany parlament przestaje być w stanie podejmować decyzje. I jesteśmy bezbronni.
Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – w jego ramach od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik
Parlament jest miejscem, w którym powinni się spotykać ludzie o najróżniejszych, nawet skrajnych opiniach. Po to, by porozmawiać i się wysłuchać, a następnie podjąć taką czy inną decyzję. Nie jest to system doskonały, ale - jak mawia klasyk - niczego lepszego nie wymyślono.
Debata musi trwać, są regulaminy, procedury. Żeby podejmujący decyzje rozumieli ich konsekwencje, przeprowadza się konsultacje, a jeśli sprawa jest skomplikowana, to sposobów jej rozwiązania szuka się w wysłuchaniach publicznych. To specjalna forma partycypacji społecznej, w czasie której wszyscy zainteresowani w wyznaczonym i na ogół bardzo krótkim czasie przedstawiają swoje stanowisko. A władza słucha i notuje. Następnie powinna odpowiedzieć publicznie, co z zebraną wiedzą zrobiła.
W tym roku odbyły się dwa takie wysłuchania - oba bez skutku z powodu praktyki postępowania władzy.
Pierwsze wysłuchanie odbyło się wiosną, kiedy jeszcze była nadzieja na Krajowy Plan Odbudowy finansowany z środków europejskich. Organizacje społeczne zorganizowały gigantyczne, wielodniowe wysłuchanie publiczne. Zgłoszono setki uwag, przedstawiciele rządu notowali. A potem, zgodnie z regułami, odbyło się też wysłuchanie odwrócone, podczas którego to przedstawiciele władz komentowali zgłoszone uwagi. Ale nigdy nie dowiedzieliśmy się, co z się ostatecznie z zebraną w wysluchaniu wiedzą stało.
Drugie wysłuchanie publiczne, 6 grudnia, zorganizowały wszystkie partie opozycyjne w sprawie Lex Czarnek. Zebrały wiedzę o szkodliwości rządowego projektu - dla władzy nie jest to jednak przeszkoda, by projekt procedować, kiedy tylko znajdzie się większość. Ponieważ na ostatnim posiedzeniu przez chwilę były z nią kłopoty, sprawę przeniesiono na styczeń.
Władza uznała, że się obejdzie bez wysłuchań i opinii. Cała skomplikowana maszyneria, która ma sprawić, że problem do rozwiązania dobrze się diagnozuje, dobiera najtrafniejsze rozwiązania, a potem upewnia się, czy nie ma w nich dziur i błędów ZANIM wprowadzi się je w życie, została przez PiS wyrzucona do kosza. Bo władza wie lepiej. I zrobi, co uważa.
A to głosuje do skutku, a to nagle przeprowadza głosowanie Lex TVN, ignorując zasady parlamentarne i opinie biura legislacyjnego - jak w piątek 17 grudnia.
Tymczasem 16 grudnia minęła piąta rocznica słynnego głosowania w Sali Kolumnowej. Większość rządząca przeniosła wtedy obrady Sejmu z sali plenarnej na 460 osób do sali na 200 osób. Posłowie PiS zablokowali opozycję, nie można było zadawać pytań, nie wiadomo, czy na sali było dosyć posłów, by głosowanie było ważne. Ale władza chciała uchwalić szybko trzy skomplikowane ustawy (budżet, Lex Szyszko o wycinaniu drzew i ustawę dezubekizacyjną w wersji PiS).
I to jej się udało. Na rympał. Dziś problemy mają nie ci posłowie, którzy w śledztwie mówili, iż plan sejmowego puczu (bo jak to inaczej nazwać?) był zawczasu przygotowywany, ale sędzia Igor Tujeya, który to ujawnił.
Potem - czy jeszcze pamiętacie? - projekty rządowe nazywano poselskimi (bo wtedy nie trzeba robić konsultacji), debaty w Sejmie się skracało, posłowie mieli po 30 sekund na wypowiedź, a ustawy przyjmowano w 2 godziny 20 minut. Były też reasumpcje ("bo my przegramy") i łamanie regulaminu Sejmu (przykładem takiego bezwstydu było uznanie przez marszałka Sejmu, że zmiana Kodeksu Karnego nie jest zmianą kodeksu, a zatem może być procedowana w zwykłym, błyskawicznym trybie).
Parlament ma bez szemrania przyjmować to, co chce władza.
Dwa lata temu - też mamy rocznicę - uczestnicy Kongresu Praw Obywatelskich ostrzegali: parlament przestał być miejscem debaty – stał się narzędziem rządu. Rządzący podważyli nie tylko konstytucyjną rolę sądów, ale i Sejmu. Prawo obywateli do współuczestniczenia w podejmowaniu decyzji ograniczali krok po kroku. Arogancja, sparaliżowanie krytyki, nierespektowanie zwyczajów nie pozwala na uchwalanie dobrego prawa.
Nikt nie słuchał oczywiście.
Aż władza straciła pewną większość w Sejmie, a przy okazji (bo jedno zazwyczaj idzie w parze z drugim), jasność, co robić. Jak zdecydować, jaką regulację przyjąć? Ale parlament już nie służy do rozmowy. Do dowiedzenia się, co zrobić, jeśli samemu się nie wie, a Prezes nie ma pomysłu.
Władza rozwalając parlament, nie przewidziała jednak epidemii. W dniu, w którym komisja zdrowia po tygodniach rozmów postanowiła zrobić wysłuchanie publiczne w sprawie ustawy o testach i certyfikatach szczepień w zakładach pracy, umarło 593 osób. Do 5 stycznia, kiedy zaplanowano wysłuchanie, jest na szczęście dużo czasu - pogrzeby zdąży się urządzić.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze