To się nie zaczęło na PiS i na PiS się nie skończy. Policja bije i razi paralizatorami. Potem śledczy nie sprawdzają śladów, prokurator sprawy umarza. A sądy nie są dociekliwe. „Jeśli państwo się nie otrząśnie, tragedia powtórzy się” – mówi ojciec zabitego Igora Stachowiaka
15 maja 2016 r. na wrocławskim komisariacie zmarł – pobity, torturowany, rażony prądem z paralizatorów i przyduszony przez policjantów – 25-letni Igor Stachowiak. W sierpniu 2023 Sąd Najwyższy (w całkowicie legalnym składzie) uznał, że nie da się ustalić, dlaczego umarł – a policjantów można ukarać najwyżej za “przekroczenie uprawnień”.
W ten sposób polski wymiar sprawiedliwości ostatecznie zalegalizował to, jak ta sprawa została zatuszowana.
Nie zaczęła się ona za PiS i za PiS się nie kończy. Władza nie miała interesu, by ją wyjaśnić i zatrzymać policyjną przemoc. Wymiar sprawiedliwości rozwinął już sposoby na tuszowanie tego zjawiska, nawet jeśli kończy się śmiercią. Prawnicze podejście nie uwzględnia odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, że człowiek umarł, gdy odpowiadało za niego polskie państwo. Organizacja wymiaru sprawiedliwości pozwala na zignorowanie praw rodziny i jej pytania:
Co naprawdę się stało?
System pozwala na kawałkowaniu sprawy, pomijanie istotnych wątków. Na umarzaniu po kolei pokawałkowanej sprawy – tak, by nikt nie odpowiadał za całość. A jeśli już coś dojdzie do sądu, to niekompletne, bez istotnych dowodów – bo system je po drodze porzucił, zagubił, zepsuł, zignorował. Opinie biegłych nie zmierzają do ustalenia prawdy, tylko do ułatwienia zamknięcia sprawy. Prokurator nie docieka, sąd nie pyta, nie sprawdza – i na koniec nic już nie pomoże. Nawet praworządny skład sędziowski Sądu Najwyższego, którego z taką pasją bronili obywatele.
System sprawnie rozmywa odpowiedzialność, a dziesiątki ludzi wciągniętych w ten proceder niczego nie mogą sobie zarzucić.
O mechanizmach, które doprowadziły do śmierci Igora Stachowiaka, a potem do ukrycia systemowego wymiaru tej zbrodni, rozmawiamy z ojcem Igora Maciejem Stachowiakiem i wspierającym go przyjacielem rodziny, byłym policjantem i detektywem Wojciechem Kosarzyckim.
Wniosek z tej rozmowy jest smutny: to się samo nie odbuduje. Nie wystarczy, że takimi sprawami zajmą się ludzie przyzwoici ponad przeciętną. Potrzebne jest nadzwyczajne działanie państwa. Stworzenie przestrzeni do wyjaśniania takich spraw – dziś już wiadomo o ponad setce śmierci po interwencji policji. Sprawa Igora Stachowiaka jest jedną z nielicznych, które przeszły całą ścieżkę przed polskim wymiarem sprawiedliwości, bo nie ukręcano im łba wcześniej.
To, że sprawa Stachowiaka nie została umorzona, zawdzięczamy niezmordowanej pracy dziennikarzy – przede wszystkim Wojciecha Bojanowskiego z TVN, a także Marcina Rybaka, wtedy z “Gazety Wrocławskiej”, dziś w „Wyborczej” i Jacka Harłukowicza, wówczas z “Wyborczej”, dziś w Onecie. Oni dokumentowali kolejne wstrząsające odkrycia w tej sprawie.
Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: 15 maja 2016 r. to była niedziela?
Maciej Stachowiak: Byliśmy u rodziców na obiedzie. Pod dom podjechała karetka i wóz policyjny. Weszli i powiedzieli, że zatrzymali Igora przez pomyłkę, że spadł z krzesła i nie żyje. “Ale wszystko jest na monitoringu”. Zaś lekarka z karetki zaoferowała środki uspokajające.
My na to, “skąd wiecie, że to Igor, skoro to była pomyłka?”.
Żadnych środków brać nie chcieliśmy. Chcieliśmy tylko pojechać na tę komendę i upewnić się, że to nie jest Igor. I żeby ten monitoring zobaczyć – bo człowiekowi wtedy wszystko się w głowie kręci.
No ale nagrania z monitoringu, wbrew zapewnieniom, nie było.
Po roku okazało się jednak, że było nagranie z policyjnego tasera, paralizatora. Policjanci użyli go wobec Igora w toalecie. Pomieszczeniu, w którym na pewno nie ma na komendzie monitoringu. Ale ono automatycznie włącza kamerę przy rażeniu prądem.
Nie. To nagranie dostępne było od samego początku. Wrocławska prokurator Katarzyna Salwa je oglądała. Wysłannicy komendanta głównego policji Szymczyka też to nagranie dostali – następnego dnia. Od początku je znali.
My je też dostaliśmy – jakiś tydzień później, kiedy sprawa została przeniesiona do prokuratury w Poznaniu. Tak, dali je nam, bo w tym systemie rodzina przecież nic nie może.
I przez rok nic się nie działo. Aż adwokat powiedział mi:
“No niestety, panie Maćku, tu nie ma materiałów na zarzuty”.
“Jak to? Widział pan to nagranie?”.
A on, że tak, że widział. Dotarło do mnie, że on jest zaprzyjaźniony z poznańską prokuratorką i razem grają na umorzenie.
To cofnijmy się do 15 maja 2016 r. Na komisariat we Wrocławiu, gdzie zginął Igor, musi przyjechać ekipa Biura Spraw Wewnętrznych (BSW) wrocławskiej policji.
Wojciech Kosarzycki, były policjant z BSW i CBŚ, przyjaciel rodziny Stachowiaków: I to jest istota rzeczy.
Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: Przyjeżdża tam funkcjonariusz wrocławskiego oddziału spraw wewnętrznych komisarz Andrzej Ferens.
Widzi czterech policjantów i ciało Igora. Ledwie dwa lata wcześniej prowadził sprawę pobicia Igora przez jednego z tych policjantów. Ale nic nie mówi.
Może nie pamięta?
Takich spraw nie ma w policji dużo, więc gdyby zapomniał, byłby złym policjantem. A szczegóły są dla Biura Spraw Wewnętrznych łatwe do sprawdzenia. Dysponuje bazą danych o zdarzeniach, w których brali udział policjanci. Wszystko było na tacy. Wynik tych ustaleń bezpośrednio wpłynąłby na podejmowane czynności procesowe, zarówno te w dniu śmierci na komisariacie, jak i te wykonywane w kolejnych dniach.
Chodzi o sprawę awantury w 2013 r. na stacji benzynowej. Wiemy o tym, bo w 2018 r. dotarł do jej akt dziennikarz Marcin Rybak. Na tę stację ochrona ściąga do Igora Stachowiaka policję. Igor nie chce się podporządkować. Jak zezna potem w prokuraturze, policjanci wywożą go na ogródki działkowe. Biją i rażą paralizatorem. Potwierdza to zamówiona przez prokuraturę obdukcja. Biegły stwierdza, że obrażenia są zgodne z zeznaniem. Nie pisze jednak wprost o śladach po rażeniu prądem. Prokurator uznaje więc, że równie dobrze obrażenia Igora mogły powstać w czasie szarpaniny z ochroniarzami na stacji. Umarza sprawę. Ale policjant, którego Igor obwinia, ma kłopoty.
Kiedy Marcin Rybak o tym napisał w 2018 r., zrozumieliśmy, że sprawa Igora mogła mieć drugie dno. Pan jednak mówi: policja wiedziała o tym od początku. Co to znaczy?
Wojciech Kosarzycki: Biuro Spraw Wewnętrznych miało obowiązek ustalić przebieg zdarzeń, czyli zbudować i sprawdzić hipotezy, co się zdarzyło. To jest oczywiste dla policjantów pionu kryminalnego, tym bardziej funkcjonariuszy BSW. Wiem to, bo byłem policjantem BSW.
Żeby to zrobić, każdą osoby podejrzewaną o popełnienie przestępstwa weryfikuje się pod kątem przeszłości kryminalnej, notowań kryminalnych itd. Także policjantów, jeśli są osobami podejrzewanymi. Gdyby więc wrocławskie BSW tego nie zrobiło albo gdyby uznało, że to, co ma w bazie, nie ma dla sprawy śmierci Igora znaczenia, zachowałoby się skrajnie niekompetentnie. Nie wierzę, że nie skojarzyli tego faktu. Sądzę, że pominęli to, ponieważ „w sprawie grały już inne interesy”.
Dlaczego milczeli?
Wojciech Kosarzycki: Nie wiem. Milczeli też ich szefowie. Może bali się zaostrzenia kryzysu – pod komisariatem protestują ludzie i robi się gorąco? Może rozumieją, że już nie chodzi o tragiczny, ale jednak incydent, ale o zjawisko systemowe?
Śmierć Igora po interwencji policji nie jest wtedy pierwszym takim zdarzeniem. A ponieważ nikt z tym nic nie zrobił i nie robi, władza PiS nie może się do tego przyznać, choć pierwszy raz policja pobiła Igora jeszcze “za Tuska”.
Za takie zjawisko odpowiadają nie tylko bezpośredni sprawcy. Może ktoś w BSW za wszelką cenę chce ratować dobre imię policji i własne stanowiska?
Tymczasem trwa postępowanie i policjant, który miał tę sprawę z Igorem w 2013 r., zeznaje, że go wcześniej nie znał. Łatwo to zeznanie podważyć, ale BSW dalej milczy. I to już ociera się już o zaniedbanie obowiązków, a w konsekwencji – utrudnianie śledztwa, zacieranie śladów, mataczenie.
Nikt nie poszedł jednak tym tropem, więc to tylko moja niesprawdzona hipoteza.
Maciej Stachowiak: Policjanci powiedzieli nam, że cała sprawa Igora jest na monitoringu. Nagranie jednak w zdumiewający sposób rozpłynęło się w powietrzu. Jakby nigdy nie istniało. Jest tylko ujęcie z kamery, jak Igor spokojnie wchodzi z policjantami na komisariat.
Wojciech Kosarzycki: Gdy byłem przesłuchiwany w prokuraturze Poznaniu, powiedziałem, że trzeba sprawdzić, co się stało w samym komisariacie 15 maja. Skąd tam wybuch agresji, o którym mówią policjanci? Czy to konsekwencja szarpaniny na Rynku (jeden z policjantów zatrzymujących Igora skarżył się na wybity bark), czy czegoś innego? I najwyraźniej prokuratorka zaczęła sprawdzać. Być może zwróciła się do poznańskiego BSW, a ono, mając dostęp do tej samej bazy danych, a nie mając lokalnych uwikłań wrocławskiego Biura, podało jej te dane? Znowu – to tylko hipoteza.
Faktem jest tylko, że prokuratorka prowadząca śledztwo znalazła akta z 2013 r. Ale potem schowała je dla siebie, rodzina Igora o nich nie wiedziała. Gdyby nie reaktor Rybak, nikt by o tym nie wiedział.
Tymczasem znikniecie nagrań z monitoringu na komisariacie ułatwia zaciemnianie sprawy.
Maciej Stachowiak: Igor był bity pałkami, duszony, atakowany gazem i rażony paralizatorem w sposób przekraczający normę, kiedy skutego zawlekli go do toalety. Ale zmarł dopiero w pokoju przesłuchań, gdzie jakimś cudem doszedł o własnych siłach.
Bez nagrania, co działo się na komisariacie...
Wojciech Kosarzycki: ...i bez prawidłowego przesłuchania policjantów i świadków obecnych na komisariacie, a tego nie zrobiono...
Maciej Stachowiak: ... sprawę łatwo podzielić na niezwiązane ze sobą kawałki.
Maciej Stachowiak: Jeśli chodzi o pokój przesłuchań, śledztwo dotyczy nieumyślnego spowodowania śmierci. Ale tam nic prowadzącego wprost do śmierci się nie zdarzyło. Prokuratura umarza sprawę. Do tortur i znęcania się doszło w toalecie – ale tu mamy tylko przekroczenie uprawnień. To osobne śledztwo.
To jest system bardzo ułatwiający przyczynianie się do zła: badasz tylko wycinek i nawet jeśli się nie przyłożysz, czy też nie wykażesz się wystarczającą odwagą, to przecież nic takiego.
Maciej Stachowiak: Każdemu mogło się wydawać, że opór nie ma sensu, bo go nikt nie zauważy. Za to ci, co tylko lekko do tego zła przyłożyli rękę, awansowali. I dziś niczego nie mają sobie do zarzucenia.
Wojciech Kosarzycki: Wydarzeń w tych pomieszczeniach śledczym udaje się zręcznie nie połączyć – jak wcześniej nie połączyli wydarzenia z 2016 r. ze sprawą z 2013 r.
Nikt nie zadał sobie pytania, czy wydarzenia w toalecie i śmierć na podłodze w pokoju obok to nie jest jedno zdarzenie. Igor, rażony prądem i duszony gazem w toalecie, jest w ciężkim stanie. Jego organizm walczy o zachowanie funkcji życiowych. A w pokoju przesłuchań ktoś go jeszcze chwyta za szyję i “tylko” przydusza. I Igor umiera.
Nikt nie zadaje pytania, czy to nie było zabójstwo z zamiarem ewentualnym. Jeśli ktoś wyżywa się na skutym człowieku tak, jak oni zrobili, to nie tylko łamie przepisy o stosowaniu przymusu bezpośredniego. Musieli się godzić z możliwością śmierci – tak jak to robi kierowca pędzący 150 km/h przez miasto.
Śledztwo zostaje ustawione tak, że te pytania paść nie mogą.
Ale wcześniej, zaraz po śmierci Igora, była sekcja? Biegli musieli odpowiedzieć na pytanie, dlaczego umarł.
Maciej Stachowiak: Sekcja była następnego dnia. Robił ją biegły patolog Jerzy Kawecki z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Wskazał, że do śmierci przyczyniły się trzy czynniki:
Formułuje to w charakterystyczny sposób. Że nie można “jednoznacznie określić przyczyny zgonu”.
Jacek Harłukowicz w “Wyborczej” opisuje to tak: "W pierwszej opinii, autorstwa Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, sporządzonej dzień po śmierci Stachowiaka, czytam: »Wyniki sekcji zwłok i badań laboratoryjnych nie pozwalają na jednoznaczne ustalenie przyczyny zgonu. Wskazują one, że do nagłej i gwałtownej śmierci denata najprawdopodobniej doszło w wyniku wspólnego działania takich czynników, jak przyjęcie wysokich, toksycznych dawek amfetaminy, tramadolu oraz substancji syntetycznych katynonów i kilkakrotne rażenie prądem z paralizatora. Do śmierci mogło przyczynić się wywieranie – prawdopodobnie wielokrotne – silnego ucisku na szyję przez osobę lub osoby drugie podczas obezwładniania denata«”.
Czyli, że wiadomo, ale też trochę nie wiadomo. A potem będą kolejne ekspertyzy?
Maciej Stachowiak: Drugą sekcję robią Igorowi już w Poznaniu. Umawiam się tam, że na koniec pożegnamy syna. Ale po sekcji okazuje się, że nie należy otwierać trumny. Bo ciało było źle przechowywane.
Zepsuta chłodnia?
Próbowałem to wyjaśnić. Powiedziano mi, że niewiele trzeba. Zamiast na zero ustawia się temperaturę np. na 4 stopnie. I wystarczy.
Znowu Jacek Harłukowicz: “Biegli z Poznania uznają, że obecność narkotyków w organizmie jest niska lub nieznacząca. Poznańscy biegli zastrzegają, że nie są w stanie wydać oceny ostatecznej, bo prokuratura nie zgodziła się na wykonanie przez nich badań chemiczno-toksykologicznych próbek pobranych podczas sekcji zwłok”.
Maciej Stachowiak: Domagam się wtedy od prokuratury zbadania ubrań Igora na obecność gazu. Bo mamy powody sądzić, że Igor był nie tylko bity, duszony i rażony paralizatorem – ale też gazowany. W końcu prokuratorka ustępuje i badania zleca. Potwierdzają one użycie gazu.
Wskazujemy, że z zeznań świadków wynika, że w użyciu wobec Igora był nie tylko policyjny taser (pistolet strzelający wysokim napięciem), ale i prywatne narzędzia policjantów – te „latarki-paralizatory”.
Dwa dodatkowe paralizatory?
Maciej Stachowiak: Mówią to świadkowie, którzy byli wtedy zatrzymani na komendzie (dwaj za to, że filmowali komórkami interwencję wobec Igora na wrocławskim Rynku). Jeden z policjantów pokazywał nawet to swoje narzędzie tortur, że „tu świeci, a z drugiej strony strzela”. Jeden ze świadków słyszy też, jak policjant chwali się kolegom, że „cały akumulator na niego wyjebałem”.
Prokuratura tego nie sprawdza, nie wiadomo, który to policjant. Na samym początku jest mnóstwo tropów, mnóstwo śladów, które pozwoliłyby ustalić, co się stało, zrozumieć i uniemożliwić powtórzenie czegoś takiego w przyszłości. Ale tak się nie dzieje. Policja nie zbiera śladów, prokuratura ignoruje dowody.
Tymczasem na scenę wkracza biegły Jarosław Berent z Zakładu Medycyny Sądowej w Łodzi. To on w opinii używa pojęcia excited dezirium – co ma oznaczać, że Igor był pod wpływem środków zmieniających świadomość i to doprowadziło do zatrzymania krążenia. Pisze to wbrew stanowisku biegłych z Poznania.
Pierwsza opinia mówi o duszeniu, taserze i narkotykach, druga – że narkotyki nie mogły być kluczowe. A teraz mamy już same narkotyki. O znaczeniu opinii prof. Berenta dla tych sprawców mówiła w czasie niedawnego posiedzenia komisji senackiej dr Hanna Machińska, była zastępczyni RPO.
Maciej Stachowiak: Berent w opinii po prostu wyklucza, by do śmierci Igora przyczynił się paralizator: „Bezpośrednio po zastosowaniu tasera stan zdrowia Igora Stachowiaka nie pogorszył się, a tym samym brak jest podstaw do przyjęcia, aby użycie przez funkcjonariuszy policji tasera przyczyniło się do jego zgonu”.
Mec. Wojciech Kasprzyk, który prowadzi wiele spraw śmierci po lub w trakcie interwencji policyjnej, mówi, że ta teoria excited delirium jest stosowana do usprawiedliwiania tragedii po interwencji policji. “Był pobudzony”, to umarł. Tak policja amerykańska tłumaczyła śmierć George’a Floyda.
Tymczasem wniosek tu jest tu inny. Człowiek pod wpływem alkoholu/narkotyków może w trakcie zatrzymania i przyduszania do ziemi szybciej stracić oddech. Stawia opór, kiedy inni odpuszczają. Dlatego do śmierci prowadzi właśnie niewłaściwie wykonana interwencja policyjna, przyduszanie – bez niej taka osoba by żyła.
Gdyby wymiar sprawiedliwości umiał to zauważyć, policja musiałaby zareagowac, zmienić system szkoleń.
Maciej Stachowiak: Ale to w ogóle nie jest sytuacja Igora, bo on był nie tylko przyduszany i rażony prądem. Użyli wobec niego gazu. Więc jak można mówić, że umarł sam z siebie?
Próbujemy się dowiedzieć, czy na paralizatorze, z którego pochodzi nagranie torturowania Igora, nie ma innych nagrań z podobnych, albo i z tej akcji. Biegły trzyma ten paralizator już prawie rok, po czym przedstawia analizę. Czy zajrzał do paralizatora? Nie, bo ... “nie miał kabelka”, więc nie mógł go naładować. Ekspertyza powstaje wyłącznie na podstawie tego jednego nagrania.
Prokurator ma odpowiednie raporty z sekcji, opinie biegłego Berenta, odpowiednio zamiecione pod dywan inne dowody.
To, co panowie mówią, staje się symptomatyczne dla kolejnych śmierci na komisariatach. To się powtarza w kolejnych relacjach. Rodziny walczą o zebranie dowodów, o przesłuchania i analizy. Prokuratura wykazuje się całkowitym brakiem zainteresowania. Jakby nie ciekawiło jej, jak doszło do tragedii.
Formalnie nie powinno do tego dojść. Zgodnie z obowiązująca cały czas instrukcją jeszcze z 2014 r. przypadki naruszeń prawa przez policjantów, jeśli mają znamiona tortur, okrutnego lub poniżającego traktowania, muszą być zgłaszane do jednostek nadrzędnych prokuratury, a Prokuratura Krajowa ma dostawać z tego cykliczne raporty – raz na pół roku. Przedstawicielka Prokuratury Krajowej mówiła o tym przed miesiącem na posiedzeniu komisji senackiej.
Maciej Stachowiak: Ma pani kolejne potwierdzenie, że nie tylko policja – góra policji, ale i prokuratura z jej szefami – wszyscy oni musieli wiedzieć, co się stało.
Prokuratorka sprawnie zmierza do umorzenia. I wtedy Wojciech Bojanowski z TVN pokazuje nagranie z tasera. Mija rok i pięć dni od śmierci Igora. Opinia publiczna poznaje dowód, o którym śledczy wiedzą od roku. I to wywraca im plan.
Mój adwokat z Poznania dzwoni poruszony. Bo „nie widział wcześniej nagrania” – choć wcześniej opowiadał, że widział. Wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł mówi w TVN, jak bardzo jest poruszony tym bestialstwem.
Warchoł nie jest jedyny. Tak wstrząsający jest reportaż Bojanowskiego. Jednak odruch Marcina Warchoła warto zauważyć, bo jest on zapewne konsekwencją lat pracy w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, w Zespole Prawa Karnego. Biuro RPO to instytucja bardzo wyczulona na policyjną przemoc. Od lat postulującą, by w kodeksie karnym znalazł się osobny przepis o karze za tortury. A Igora spotkały tortury.
Jednak na postulat zmiany prawa minister Zbigniew Ziobro RPO Adamowi Bodnarowi nie odpowiada. Publikacja nagrania tego nie zmienia.
Tymczasem telewizja PiS próbuje ratować sytuację:
Maciej Stachowiak: Ja w każdym razie wtedy podziękowałem mecenasowi z Poznania i zacząłem szukać innego pełnomocnika. Kilku odmawia, obawia się władzy. Ale za pośrednictwem ówczesnego RPO Bodnara trafiam do kancelarii mec. Mikołaja Pietrzaka.
Maciej Stachowiak: A tymczasem sprawa przyspiesza. Prokuratura przesłuchuje policjantów. Potem prokuratorka mówi nam, że jedzie na urlop, a co do zarzutów, to jeszcze nic nie wie – spodziewa się dopiero wizyty z Prokuratury Krajowej. Ale to podstęp – nie ma urlopu, chcą stawiać policjantom zarzuty. Bez nas. Na szczęście dostajemy ostrzeżenie z dobrego źródła.
To jest jak upiorny film sensacyjny.
Maciej Stachowiak: Żeby pani wiedziała. Jedziemy, żeby spojrzeć w oczy tym bandytom. No i są zarzuty, nie będzie umorzenia. Dzięki naciskowi opinii publicznej i mediów.
Ale to tylko zarzut przekroczenia uprawnień. Nie zabójstwa z zamiarem ewentualnym.
Wojciech Kosarzewski: I możemy odtworzyć, co się stało. Tej nocy, z 14 na 15 maja 2016 r., wrocławska policja szukała mężczyzny, który im uciekł. Dyżurnego przeglądającego monitoring miejski cały czas naciskali kryminalni, czy coś ma. Dyżurny widzi w kamerze Igora chodzącego świtem po Rynku i na odczepnego wysyła patrol. Ten spokojnie Igora legitymuje. Ale kryminalni dalej naciskają i dyżurny wysyła kolejny patrol, już bez odprawy – jakby Igor miał być tym poszukiwanym. Ci, ku osłupieniu pierwszego patrolu, rzucają się na Igora. On też nie wie, co się dzieje. Broni się i wzywa pomocy. W końcu pakują go do radiowozu i wiozą na komisariat.
W jaki sposób trafia tam policjant ze sprawy z 2013 r.? Prawdopodobnie konwojował innego doprowadzonego. Albo usłyszał przez radio, jak policjanci meldują „mamy Stachowiaka”. Nie wiemy tego. Ale z całej czwórki policjantów znęcających się nad Igorem on jest leworęczny. A na szyi Igor będzie miał wybroczyny świadczące o tym, że uciskała go osoba leworęczna. Prokuratura ignoruje ten ślad. BSW o nim milczy.
Ale teraz, w 2017 r., po reportażu w TVN, nie mamy już sprawy policyjnego samosądu, tylko grubą polityczną sprawę.
Podsumujmy. Podporządkowana władzy prokuratura utrudnia dotarcie do prawdy i wymierzenie sprawiedliwości. Śledztwo zrobione jest po łebkach, istotne watki zostają porzucone. Ale są jeszcze sądy.
Maciej Stachowiak. Zaznaczmy, że robi to nie byle jaka prokuratura. Prokuratorka Anna Kijak-Głęboczyk, która tak zręcznie nie zauważa dowodów funkcjonariuszy władzy, będzie następnie próbowała przedstawić zarzuty Romanowi Giertychowi, kiedy leżał nieprzytomny w szpitalu.
A w sądzie?
Maciej Stachowiak: Sprawę dostaje sędzia Krzysztof Korzeniowski, który wcześniej takich spraw nie rozstrzygał. Był raczej sędzią od sprawy typu kradzież rowerów, sprawy drogowe. Ale akurat jego system Ziobry „wylosował”.
Od początku to źle wygląda – taką sprawę powinien sądzić skład trzyosobowy, bo na jednego sędziego łatwiej wywrzeć nacisk. Mamy przecież do czynienia ze śmiercią w obecności i z udziałem przedstawicieli władzy. Jednak nasze wnioski przepadają.
Niedoświadczony sędzia nie umie ocenić materiałów? Ale przecież od tego jest państwa pełnomocnik, by to pokazać?
Maciej Stachowiak: Być może sędzia Krzysztof Korzeniowski nie jest w stanie ogarnąć zawiłości ekspertyzy Jarosława Berenta. Tego nie wiem. Pamiętam go jednak, jak bardzo sprawnie uchyla pytania mec. Pietrzaka do tego biegłego. I nie przesłuchuje świadków z pogotowia. A pogotowie mogłoby powiedzieć, że nie mogli intubować Igora – tak miał spuchnięte gardło. Mogliby powiedzieć, co to mogło znaczyć.
21 czerwca 2019 r. sąd wydaje wyrok – 2,5 lat dla policjanta z taserem, tego samego, który spotkał Igora wcześniej (o czym w sprawie się nie wspomina) i po 2 lata dla pozostałych (którzy mogli mieć paralizatory-latarki, ale tego nikt nie sprawdził). Stwierdza przekroczenie uprawień i znęcanie się nad Igorem. Ale nie doprowadzenie do jego śmierci.
To wszystko – co dla mnie jest niepojęte – nie przeszkadza sędziemu w awansie do sądu okręgowego.
Maciej Stachowiak: Proces poszedł sprawniej, bo na rozprawie zeznawał tylko jeden policjant. Więc nie dało się złapać policjantów na niespójnościach. Prokuratorka Anna Kijak-Głęboczyk nie zadała oskarżonemu ani jednego pytania. Za to w sądzie siadała razem z obrońcami policjantów. Na oczach dziennikarzy i nas, rodziny Igora.
I skazani, i my składamy apelację. Tym razem w składzie jest co najmniej jedna sędzia, która nie ulega politycznym naciskom. Ale ona się na rozprawie apelacyjnej nie odezwie słowem. Ten skład – widzimy to jako strona – też nie będzie próbował dojść do prawdy. Prokurator Anna Kijak-Głęboczyk ponownie nie zada żadnego pytania policjantowi.
Dostajemy cynk, że wszystko może skończyć się uniewinnieniem. Więc zamawiam 20 koszulek z twarzą pobitego Igora, z napisem Prawo, Sprawiedliwość (bez “i”). Dwadzieścia osób siada w tych koszulkach na rozprawie. To robi wrażenie. Sąd podtrzymuje wyrok, tyle że skazani nie muszą już nam płacić zadośćuczynienia, jak postanowił sąd w I instancji. Zdaniem sądu II instancji nie ma powodu. Jest rok 2020.
Zostaje kasacja do Sądu Najwyższego.
Maciej Stachowiak: My już nie mamy takiego prawa, ale kasację składa RPO. Wskazuje na błędy sądów I i II instancji: źle ustalił przyczyny tragedii. Oparły się na jednej ekspertyzie, która mówiła o „niewydolności krążeniowo-oddechowej w przebiegu arytmii”, nie zadając sobie pytania, czy to dobre wyjaśnienie w przypadku człowieka rażonego prądem. Nie wziął przy tym pod uwagę innych opinii naukowców, a także zeznań świadków, które wykluczały, by Igor Stachowiak był w czasie zatrzymania w stanie wyjątkowego pobudzenia.
Także na podstawie ilości stwierdzonych u niego substancji nie można wnioskować, czy był on pod wpływem środków odurzających, czy też nie. Dlaczego więc uznawać, że z tego powodu umarł? RPO wskazuje, że postępowanie sądowe nie odpowiedziało na te pytania.
Swoją opinię w sprawie przedstawia też Sądowi Najwyższemu w sprawie Igora Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
Walczymy o właściwy skład przed Sądem Najwyższym, żeby nie było neo-sędziów. Wydaje się, że to jest najważniejsze. Dostajemy w końcu świetny, niezależny skład: sędziego prof. Wróbla, sędziego Laskowskiego i sędziego Zbigniewa Puszkarskiego. W sierpniu 2023 r., siedem lat po śmierci Igora, Sąd Najwyższy podtrzymuje jednak wyrok. Stwierdza, że postępowanie przed sądami nie było „jaskrawo wadliwe” a „ustalenia poczynione były na tyle dokładnie, na ile się dało”.
Przyczyną śmierci Igora nie był taser, bo tak stwierdził biegły. A co to było – „nie udało się ustalić”. Z tym nas zostawiają.
W ocenie Sądu Najwyższego w procedowaniu sądów obu instancji w tej sprawie, zwłaszcza sądu II instancji, nie doszło do rażących naruszeń prawa, które mogły mieć wpływ na treść orzeczenia. Do tego Sąd Okręgowy we Wrocławiu przekonująco przedstawił, dlaczego skazani nie odpowiadają za skutek w postaci śmierci Igora Stachowiaka.
SN stwierdza, że uzasadnienie zaskarżonego wyroku „jest prawidłowe, wnikliwe i ponadprzeciętnie dobre”.
„Kasacje nie doprowadziły SN do przekonania, że procedowanie sądu odwoławczego w tej sprawie było jaskrawo wadliwe. Ustalenia zostały poczynione na tyle dokładnie, na ile się dało. (...) Nie jest rzeczą SN ocena surowości kar, ale one nie są łagodne wobec niekaranych funkcjonariuszy. Kary bezwzględnego więzienia są karą dotkliwą”. „Nie ulega wątpliwości, że sama decyzja o użyciu tasera była decyzją nieprawidłową i wprost przestępczą. Natomiast nie było tak, że to użycie tasera, jak wynika z opinii, doprowadziło bezpośrednio do śmierci Igora Stachowiaka”.
W związku z tym „nie było potrzeby dopuszczania nowych dowodów w tej sprawie, które miałyby odpowiedzieć, czy policjanci są winni nie tylko znęcania się nad Stachowiakiem, ale także czy użycie przez nich tasera spowodowało bezpośrednio śmierć pokrzywdzonego”.
„Doszło do rzeczy skandalicznej. Funkcjonariusze państwa znęcali się nad obywatelem. To jest przerażające. Do tego nigdy nie powinno dojść. W tej sprawie zapadły wyroi skazujące. Państwo zareagowało na takie działania i miejmy nadzieję, że nigdy więcej coś takiego się nie powtórzy”.
Nie rozumiem tego. Prawnicza układanka spasowała się Sądowi Najwyższemu w spójny obraz i to wystarczyło. Tymczasem w 2023 r. było już wiadomo o kilkudziesięciu podobnych przypadkach śmierci przy albo po zatrzymaniu przez policję. Więc się powtórzyło i nikt policji nie zatrzymał.
Teraz obecny RPO potwierdza, że takich przypadków jest 111. Ale prawdopodobnie na tym etapie Sąd Najwyższy nie mógł wiele więcej zrobić. Jego zadaniem nie jest badanie merytoryczne sprawy, ale ocena, czy sądy I i II instancji postąpiły poprawnie – mając do dyspozycji dowody, które zostały zebrane. A te były, jakie były.
Maciej Stachowiak: Dlatego złożyliśmy skargę do Strasburga, do ETPCz. To on odpowie, czy naprawdę nie można było w tej sprawie więcej zrobić. Wiem jednak i to, że jeśli nasze państwo się nie otrząśnie, taka tragedia powtórzy się znowu. I nie opowiadajcie, że to jakaś przeszłość. Dla mnie nigdy nie będzie, dla was też nie powinna.
Minister spraw wewnętrznych obiecał niedawno przejrzeć wszystkie spraw policyjnej przemocy.
Maciej Stachowiak: A następnie porzucił stanowisko, by kandydować do Parlamentu Europejskiego. Czy następca dotrzyma tej obietnicy? Nie wiem. Ja zaś mam naprawdę już dużą wiedzę i doświadczenie. Dlatego założyłem Fundację imienia Igora. Chcę się tą wiedzą dzielić z innymi. Dostarczać ekspertów, żeby biegły nie mówił, że nie ma kabelka, żeby policja nie tłumaczyła się, że nie ma na czym obrobić nagrania z monitoringu. I żeby sędziowie mogli zrozumieć, co im wypisują biegli.
Wojciech Kosarzycki: Myślicie, że to koniec? Mnie policja najwyraźniej uznała za tego, który ujawnił nagranie z torturowania Igora mediom.
Mówi się o Panu, że jest Pan tą zamaskowaną postacią w reportażu Wojciecha Bojanowskiego z 2017 r.
Tak uważają. I zrobili mi sprawę jako prywatnemu detektywowi. Mam wyrok 15 miesięcy bezwzględnego więzienia. Jeszcze nieprawomocny, wydany tuż przed wyborami 15 października, a zrobiony podobnymi metodami jak cała sprawa Igora.
A apelacja – 22 maja.
Dlaczego to ma mieć związek ze sprawą Igora?
Choć sprawa Igora jest zamknięta, to działania policji, w tym BSW i ówczesnych policyjnych szefów, jeszcze można sprawdzić. Oni się bronią. Uda im się albo teraz, albo kiedy po kolejnych wyborach wrócą do władzy. Zatrzymanie tego procederu, naprawienie policji i wymiaru sprawiedliwości wymaga ogromnego, świadomego wysiłku państwa. To się nie zaczęło za PiS i z PiS-em się nie skończyło.
Moja sprawa jest tajna, ale gdybyście ją zobaczyli, to by wam włosy stanęły dęba.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022
Komentarze