„To się działo w dyżurce położnych lub na korytarzu. Widzieli to nauczyciele i personel szpitala. Nikt nie reagował” – mówi OKO.press Anna, studentka położnictwa. A lekarz Szymon Szpytko zgłaszał zachowanie Jana K. władzom uczelni. Bez skutku
Po tym, jak ginekolog Jan K. – lekarz i wykładowca na Uniwersytecie Szpitala Klinicznego we Wrocławiu – został nieprawomocnie skazany za gwałt na 19-letniej pacjentce, do OKO.press zaczęły zgłaszać się jego studentki i studenci.
Opisaliśmy o już cztery historie kobiet, wobec których Jan K. stosował przemoc seksualną.
Teraz kolejne osoby opowiadają nam o traumatycznych doświadczeniach z wrocławskim ginekologiem.
O tym, że lekarz zgwałcił 19-letnią Annę, gdy zgłosiła się na zasugerowany przez niego zabieg nacięcia błony dziewiczej, pisaliśmy tutaj. Najpierw poczęstował ją drinkiem z whisky. Tłumaczył, że to „na rozluźnienie”. Potem wstrzyknął jej znieczulenie. Anna zobaczyła, jak Jan K. rozpina rozporek. Powiedział: „najlepiej będzie, jak zrobimy to w naturze”. Po gwałcie pacjentka usłyszała od niego, że „ma bezpłatne wizyty do końca życia”.
Studentki i studenci mówią nam, że lekarze i lekarki, położne czy współprowadzący zajęcia nie reagowali na zachowania Jana K. Z ich relacji wynika, że osoby, które były świadkami skandalicznych zachowań ginekologa, zdawały się być do nich „przyzwyczajone”, miały „podśmiechiwać się” z jego komentarzy.
Molestowane seksualnie studentki bały się zgłosić zachowanie wykładowcy. Prawie każda z nich obawiała się, że nie dostanie zaliczenia z przedmiotu. Ale do władz uczelni w 2019 roku – jeszcze jako student wrocławskiego uniwersytetu – poszedł lekarz Szymon Szpytko, który opowiadał o zajęciach z Janem K. „Władze obiecały wyciągnąć wobec niego konsekwencje” – mówi nam.
Mimo to wrocławski ginekolog dalej uczył i leczył pacjentki. Dopiero po tym, jak został nieprawomocnie skazany za gwałt na 19-latce, Uniwersytet Medyczny odsunął go od zajęć ze studentami. Uczelnia tłumaczy, że wcześniej nie wiedziała o ciążących na nim zarzutach.
Magdalena [red. imię zmienione] jest studentką położnictwa na trzecim roku. Zajęcia praktyczne z Janem K. w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym przy ul. Borowskiej we Wrocławiu miała w 2022 roku. Na oddziale ginekologii uczestniczyła w zabiegach jednodniowych. Janowi K. asystowała przy łyżeczkowaniu ścian kanału szyjki macicy i jamy macicy (o tym, że to zabieg używany w ginekologii i położnictwie podczas m.in. nieprawidłowego przebiegu porodu/poronienia, pisaliśmy tutaj).
"Abrazję macicy [zabieg łyżeczkowania – red.] wykonywał dr K. Pacjentka płakała z bólu. Prosiła o znieczulenie, o leki przeciwbólowe. A lekarz powiedział do niej:
»Wy lubicie na ostro«"
– opowiada Magdalena. "Kolejnej pacjentce, która czekała na zabieg i miesiączkowała, przez co się go obawiała, powiedział tylko:
»Jak krwawi, to w ciążę nie zajdzie«.
Po czym się roześmiał" – opowiada studentka.
„Podczas zabiegów doktor nie przestrzegał zasad aseptyki i antyseptyki [tworzenie jałowych warunków, by nie dopuścić do zakażenia przez opatrunki, narzędzia, leki czy inne przedmioty – red.]. Jałowe rękawiczki układał na kolanach, dotykał ich brudnymi rękami. Kiedy rękawiczka jałowa spadła mu na ziemię – podniósł ją i założył. Jak gdyby nigdy nic” – mówi Magdalena.
„Styczność z Janem K. miałam w trakcie praktyk w USK na oddziale ginekologii w 2023 roku, głównie przy przypadkach onkologicznych” – opowiada Anna, studentka położnictwa [imię zmienione].
Jan K. do Anny i jej koleżanek miał mówić w trakcie ćwiczeń:
"Zdarzało się, że przechodząc obok, łapał mnie za talię czy biodra. Wstyd i niemoc, którą odczuwałam w takich momentach (a z pewnością nie tylko ja), była przerażająca. Nigdy, mimo wielu osób wokół – innych lekarzy i lekarek, położnych – nikt nie reagował.
Wiele osób śmiało się razem z nim lub ignorowało zdarzenia"
– opowiada Anna.
Anna asystowała przy jednym z zabiegów ginekologicznych, które wykonywał Jan K. Podobnie – jak inne studentki – Anna relacjonuje nam, że pacjentki w trakcie zabiegu leżały na fotelu ginekologicznym przytomne i bez znieczulenia ogólnego.
„Z Janem K. siedzieliśmy na krzesełkach. Trzymałam narzędzia przy narządach intymnych pacjentki. Lekarz Jan K. od prawie samego początku nalegał, abym oparła się o jego udo lub kolano. Mówił do mnie: »panienka«, »moja studentka«, czy »blondyneczka«” – mówi Anna.
Prosiła, by przestał. Ale Jan K. nie reagował.
„Tylko to obśmiewał. W międzyczasie dotykał swoją nogą o moją. To nie było przypadkowe. W gabinecie oprócz pacjentki była położna, która nie reagowała. Wiele razy słyszałam niestosowne zwroty i żarty również w stronę chorych pacjentek” – mówi studentka.
„Zazwyczaj milczałam lub mówiłam krótkie »nie«. Byłam zawstydzona i zestresowana, gdy te rzeczy się działy. Po prostu nie wiedziałam, co mam zrobić. Paradoksalnie bałam się konsekwencji wejścia w dalszą dyskusję, zemsty, zdania prowadzących oraz reszty personelu, problemów ze studiowaniem. Kończyło się tylko na zwierzeniach bliskim osobom. Nie miałam odwagi nigdzie tego zgłosić”.
Kiedy pytamy Annę, czy pozostałe osoby z kadry nauczycielskiej były przyzwyczajone do zachowań Jana K., studentka mówi: "Nawet nie tyle przyzwyczajone. Często wręcz mu przyklaskiwali lub świadomie przyzwalali na takie bestialskie zachowania.
Wiele razy były przy tym nauczycielki akademickie prowadzące zajęcia.
Często łapał nas za talię lub biodra, na przykład w dyżurce położnych lub na korytarzu. Przy prowadzących zajęcia i personelu szpitala. Nikt nie reagował".
Do OKO.press zgłosił się lekarz z Wrocławia Szymon Szpytko, który na początku 2019 roku – jeszcze jako student – miał zajęcia z Janem K. w Centrum Symulacji Medycznej we Wrocławiu.
„Jan K. był wulgarny, rzucał seksistowskie żarty pod adresem studentek, był chamski. Byliśmy zmrożeni, ale nikt nie reagował” – mówi.
W trakcie jednych z ćwiczeń grupa studentów i studentek była przy symulacji porodu z fantomem – manekinem, który wykorzystuje się do ćwiczeń położniczych. "Podczas symulacji porodu trzeba było wyciągnąć z niego dziecko, co robiła moja koleżanka. Była drobna, miała jasne włosy. Jan K. powiedział do niej wtedy:
»Musisz mocniej ciągnąć, blondynka powinna wiedzieć, jak się dobrze ciągnie«.
To było przekroczenie granic. Utkwiło mi to w pamięci„ – mówi OKO.press Szpytko. ”Zajęcia współprowadziła lekarka, ginekolożka, która śmiała się z żartów i wzdychała".
"Stwierdziliśmy, że idziemy zgłosić to do władz uczelni. Było nas sześciu. Mieliśmy oficjalne spotkanie z ówczesnym prorektorem ds. dydaktyki. Opowiedzieliśmy o zachowaniu Jana K.
Władze uczelni obiecały, że podejmą odpowiednie kroki wobec ginekologa.
Nikt nie stworzył protokołu ze spotkania, bo władze powiedziały, że chcą dbać o naszą anonimowość. Czuliśmy, że postąpiliśmy dobrze, że sprawa będzie wyjaśniona. Ale Jan K. nie przestał prowadzić zajęć, a uczelnia nie wyciągnęła wobec niego żadnych konsekwencji. Nie wiadomo, czy ktoś w ogóle z nim rozmawiał" – mówi lekarz.
Zapytaliśmy Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu i Uniwersytet Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, czy dostawali zgłoszenia o zachowaniu Jana K. Nadal czekamy na odpowiedź.
„Wyborcza” poinformowała, że uczelnia i szpital zaczęły reagować, ale dopiero, gdy w mediach ukazała się informacja o nieprawomocnym wyroku Jana K. za gwałt na 19-letniej pacjentce.
Uniwersytet zawiesił skazanego lekarza i odsunął go od prowadzenia zajęć. Uniwersytecki Szpital Kliniczny poinformował, że ginekolog nie jest już ich pracownikiem. Samorząd lekarski poinformował „Wyborczą”, że zajmie się konsekwencjami zawodowymi wobec Jana K. – łącznie z zakazem wykonywania zawodu.
Uczelnia tłumaczy, że nigdy wcześniej władze szpitala nie dostawały żadnych skarg na doktora Jana K. Szpital, tak jak uniwersytet, nie dostał informacji z prokuratury ani o postawieniu zarzutów, ani o skierowaniu do sądu aktu oskarżenia. Jan K. leczył więc pacjentów i prowadził zajęcia ze studentami wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego.
Więcej o zachowaniach Jana K. wobec studentów i studentek tutaj:
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Komentarze