0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Chrysoula PatsouFot. Chrysoula Patso...

Sławomir Zagórski, OKO.press: Rozmawiamy o Programie Chirurgii Rekonstrukcyjnej realizowanym w szpitalu Lekarzy bez Granic [Medecins Sans Frontieres, MSF] w stolicy Jordanii Ammanie. Leczą się w nim dziś pacjenci z Palestyny, ze Strefy Gazy, a także innych państw dotkniętych konfliktami na Bliskim Wschodzie. Jak się to wszystko zaczęło i dlaczego akurat w Ammanie?

Cyril Cappai, szef misji Lekarzy bez Granic w Jordanii *: Nasz Program ruszył w roku 2006. Miał służyć pomocą ofiarom wojny w Iraku. Później, wraz ze wzrostem liczby urazów związanych z konfliktami na Bliskim Wschodzie, rozszerzyliśmy działalność o pacjentów z Syrii, Jemenu, Palestyny. We wszystkich krajach regionu, w których pracowaliśmy, praktycznie nie było możliwości leczenia rannych w zakresie chirurgii rekonstrukcyjnej.

Dlaczego Amman? Ponieważ Jordania jest bardzo stabilnym krajem. Ma też odpowiednie położenie geograficznie. Łatwo się tu dostać z Iraku i Syrii. Nieco trudniej z Palestyny i Jemenu, ale też jest to możliwe.

Jordańczycy przyjęli nas bardzo życzliwie, co naturalnie ułatwiło wszelkie procedury administracyjne związane z otwarciem szpitala i realizacją Projektu.

Mezczyzna na tle Czerwonego logo Lekarzy bez granic po francusku i arabsku
Ciril Cappai. Fot. Lekarze bez Granic

Szansa na nowe życie

A dlaczego chirurgia rekonstrukcyjna? Czym dokładniej zajmuje się ta dziedzina medycyny?

Zadaniem chirurgii rekonstrukcyjnej jest poprawa jakości życia.

W Ammanie wykonujemy głównie zabiegi ortopedyczne, szczękowo-twarzowe i plastyczne. Zajmujemy się następstwami obrażeń wojennych. W chirurgii plastycznej są to np. ciężkie oparzenia, wymagające przeszczepów skóry i różnych procedur, ułatwiających pacjentom powrót do możliwie normalnego życia.

Podobnie w chirurgii szczękowo-twarzowej, gdy uszkodzona jest dolna lub górna część twarzy albo nos. Lecząc takie urazy staramy się, by pacjenci mogli np. znów normalnie jeść albo choćby otworzyć usta.

To samo dotyczy ortopedii – rekonstrukcji części nóg, rąk, dłoni.

Chirurgia rekonstrukcyjna to dziedzina medycyny, która daje ludziom realną szansę na nowe życie.

Wasz szpital jest typową placówką medycyny wojennej? Czy też porównując ammański szpital do podobnych ośrodków w Europie, można powiedzieć, że i tu, i tu leczy się tak samo?

Nie do końca. Ponieważ u nas pacjentami są osoby z naprawdę ciężkimi obrażeniami wojennymi. Borykamy się też z wieloma powikłaniami terapii. Mam na myśli np. infekcje czy problemy z opornością bakterii na antybiotyki, których aż w takim stopniu nie spotyka się w Europie. Jeśli ludzie nie są leczeni odpowiednimi antybiotykami, mogą umrzeć. Zwłaszcza gdy zakażenie dotyczy kości.

Z drugiej strony jesteśmy bardzo zaawansowani w niektórych dziedzinach, szczególnie w ortopedii.

W przeszczepach kości mamy równie wysokie wskaźniki powodzenia jak w Europie, a czasem nawet wyższe.

A zatem jest między nami sporo różnic, choć oczywiście stosujemy wiele identycznych technik.

Przeczytaj także:

210 pacjentów

Proszę powiedzieć kilka słów o samym szpitalu. Czy on jest duży? Jakiej narodowości są lekarze, którzy w nim pracują?

Są to głównie lekarze jordańscy. Zdecydowana większość personelu medycznego pochodzi z Jordanii. Współpracujemy także z ekspertami międzynarodowymi, m.in. w Paryżu. W przypadku niektórych pacjentów konsultujemy się z różnymi ekspertami, aby wspólnie omówić możliwe opcje leczenia i zakres interwencji, jakie możemy przeprowadzić. Na ogół są to osoby, które od lat współpracują z MSF.

Żeby dać panu wyobrażenie o wielkości szpitala: mamy ponad 40 łóżek na tzw. oddziale stacjonarnym, co jest całkiem pokaźną liczbą. Naturalnie mamy też część izolacyjną przeznaczoną dla pacjentów z infekcjami.

Łącznie w szpitalu możemy mieć ok. 210 pacjentów. Przyjęcia mają miejsce co miesiąc. Przyjmujemy wówczas ok. 45-50 osób, jednocześnie inne osoby są wypisywane ze szpitala.

Pacjenci pozostają u nas bardzo długo. Minimum trzy miesiące, ponieważ czasem konieczna jest nie jedna, lecz kilka interwencji chirurgicznych. Po zakończeniu leczenia odsyłamy pacjentów z powrotem do ich krajów pochodzenia.

Współpracujemy w tym zakresie z Jemenem. Mamy też swoje zespoły w Iraku, w Gazie, w Syrii. Przyjmujemy również bardzo niewielką liczbę pacjentów z Sudanu oraz z Somalii.

Gaza jest dziś priorytetem

Największe potrzeby dotyczą dziś pewnie strefy Gazy?

To prawda.

Szacuje się, że w Gazie w tej chwili od 12 do 14 tys. osób wymaga leczenia oraz ewakuacji medycznej.

Tamtejszy system ochrony zdrowia całkowicie się załamał, niezbędna infrastruktura została zniszczona. Doszło również do dużych strat wśród personelu medycznego. Dlatego potrzeby w Gazie, jeśli chodzi o przewożenie pacjentów do innych krajów, są ogromne.

My również bierzemy w tym udział, przyjmując chorych potrzebujących leczenia z zakresu chirurgii rekonstrukcyjnej.

Ale Jemen, w którym trwają konflikty między północą, południem i centrum kraju, też potrzebuje naszej pomocy. A także Irak, gdzie wciąż są miny i gdzie dochodzi do obrażeń oraz aktów przemocy.

Podobnie Syria, w której nadal wiele osób odnosi ciężkie obrażenia wojenne. Tymczasem w całym regionie nie ma poza nami miejsca, gdzie ludzie z tego typu problemami mogliby być odpowiednio leczeni. Dlatego mamy jasno określone kryteria przyjęć oraz listy priorytetów. I naturalnie Gaza jest dziś dla nas jednym z głównych priorytetów.

Wejście do szpitala
Szpital Lekarzy bez Granic w Ammanie. Fot. Chrysoula Patsou

Każdy pacjent ma PTSD

A jeśli porówna pan liczbę osób potrzebujących waszej pomocy z liczbą tych, którym jesteście w stanie pomóc – jaka to jest proporcja?

Trudno powiedzieć. Np. w samych Jemenie i Iraku jest ponad 200 osób na liście oczekujących. Natomiast w Gazie sytuacja jest bardzo skomplikowana. Nie wiemy dokładnie ilu pacjentów potrzebuje naszej pomocy, ale na pewno znacznie więcej niż w innych krajach.

Spośród wspomnianych 14 tys. osób wymagających leczenia oraz ewakuacji medycznej ze strefy Gazy, prawdopodobnie ok. 2-3 tys. wymaga operacji rekonstrukcyjnych. Powtórzę, że dziś niemal niemożliwe jest dokładne oszacowanie tych liczb.

Czy jednak świadomość dużej dysproporcji potrzeb i tego, co możecie realnie zrobić na miejscu w Ammanie, nie jest frustrująca?

Oczywiście, że jest. Bo zawsze chcielibyśmy zrobić więcej, ale mamy swoje ograniczenia i określone możliwości. Ponieważ bardzo mocno koncentrujemy się na jakości, musimy stale zachowywać równowagę między jakością a ilością.

Każdy pacjent ma swoją historię. Każdy jest inny. Aczkolwiek pewne rzeczy są wspólne. Wszystkie osoby, które przyjmujemy, cierpią na PTSD, czyli zespół stresu pourazowego.

Pochodzą z miejsc, w których doświadczyły przemocy.

Sercem naszej działalności jest chirurgia rekonstrukcyjna, ale równocześnie staramy się zapewnić chorym całościową opiekę. Obejmuje ona np. fizjoterapię, ale intensywnie pracujemy także w zakresie zdrowia psychicznego.

Wszystkie osoby przyjeżdżające z Gazy – pacjenci, osoby im towarzyszące oraz dzieci – potrzebują wsparcia psychologicznego. Wszyscy mają poważne problemy natury psychicznej. Staramy się im pomóc odnaleźć w nowym życiu.

Osoba wymagająca np. chirurgii plastycznej przechodzi po zabiegu przez wiele etapów, choćby etap akceptacji nowego ciała, ale także konfrontacji ze spojrzeniem innych ludzi. Dlatego wspieramy ją również w procesie adaptacji do tych zmian.

Wiek nie jest ograniczeniem

Kto kwalifikuje waszych pacjentów?

Dysponujemy odpowiednimi zespołami w Jemenie i w Iraku, w których pracują także lekarze. Z kolei na miejscu działa komisja kwalifikacyjna, do której spływają dane wszystkich potencjalnych pacjentów wraz z pełną dokumentacją medyczną.

Analizujemy dwukrotnie te dokumenty i na tej podstawie decydujemy, którzy chorzy spełniają nasze kryteria i możemy ich przyjąć. Zdarza się, że niektóre przypadki są mniej skomplikowane i pacjenci mogą być leczeni lokalnie. Takich osób zazwyczaj nie przyjmujemy. Staramy się wybierać najtrudniejsze i najbardziej pilne przypadki.

Jeśli np. mamy bardzo skomplikowany przypadek, dodatkowo z infekcją oporną na antybiotyki, to właśnie taki pacjent zostanie przyjęty. Często jest to kwestia życia dla tego pacjenta.

Niestety, musimy stosować kryteria przyjęcia. Jesteśmy bowiem szpitalem wyspecjalizowanym w leczeniu obrażeń wojennych.

Bierzecie pod uwagę wiek pacjenta, a także warunki, w jakich będzie żył po powrocie, żeby nie zmarnować środków wydanych w jego leczenie?

Nie stosujemy ograniczeń wiekowych. Przyjmujemy także osoby w wieku 58, 60 lat. Każdy dostaje swoją szansę. Jeśli chodzi o Gazę, większość pacjentów to dzieci. Bo to właśnie dzieci są tam najczęściej ofiarami obrażeń wojennych.

Jeżeli zaś chodzi o warunki, do których pacjenci wracają, monitorujemy ich losy po powrocie do kraju.

Za rok 20-lecie szpitala

Wyprzedził pan moje kolejne pytanie. Macie czas i zasoby, by śledzić, co się z nimi dzieje?

Tak, oczywiście. Wielu pacjentów wymaga np. fizjoterapii, dlatego prowadzimy opiekę fizjoterapeutyczną w krajach ich zamieszkania. Mamy własnych fizjoterapeutów. Staramy się również wdrażać programy ćwiczeń i regularnie pytamy pacjentów, jak się czują.

Zdarza się, że operujemy kogoś, odsyłamy go do kraju, ale wiemy, że za trzy lata do nas wróci. Utrzymujemy z nim kontakt praktycznie przez cały czas. Dla przykładu: nasz pierwszy pacjent był Irakijczykiem, znamy go bardzo dobrze. Mamy pacjentów, którzy trafili do naszego szpitala, gdy byli bardzo młodzi. Jeden z nich miał lat 12. Wrócił po 16 latach.

W przyszłym roku będziemy obchodzić 20-lecie szpitala. Zaprosimy wspomnianego pierwszego pacjenta, który oczywiście zabierze głos podczas uroczystości.

Drukarki 3D poprawiają protezy

Jakie interwencje wykonujecie najczęściej?

Te z zakresu chirurgii ortopedycznej i plastycznej. W chirurgii plastycznej leczymy często obrażenia nóg po eksplozjach, z poparzoną tkanką. A w ortopedii dominują urazy od odłamków. Zabiegi szczękowo-twarzowe zdarzają rzadziej.

Które zabiegi z kolei są najtrudniejsze?

Te najbardziej złożone. Chirurgia szczękowo-twarzowa jest zawsze bardzo wymagająca i delikatna. Wymaga specjalnych protokołów anestezjologicznych.

Zabiegi są bardzo długie. To dosłownie “składanie wszystkiego na nowo”. Niemal magia.

Ale tak naprawdę każdy przypadek jest skomplikowany. Choć np. amputacja kończyny w ortopedii technicznie nie jest szczególnie skomplikowana. Aczkolwiek taka amputacja to absolutna ostateczność, traktujemy ją jako porażkę. Zanim się na nią zdecydujemy, próbujemy wszystkiego innego.

Wykorzystujecie również protezy?

Naturalnie. Wykonujemy protezy i dodatkowo je dopasowujemy. Wprowadzamy też wiele innowacji, na przykład technologię druku 3D. Dzięki drukarkom 3D możemy dostosowywać niektóre protezy, tworząc elementy idealnie dopasowane do konkretnej osoby.

Np. dziecko, które uwielbia grać w karty, z protezą nie jest w stanie trzymać ich w dłoni. Nasi inżynierowie protetycy projektują więc specjalne nakładki na protezę, które umożliwiają trzymanie kart.

A także prowadzenie samochodu. Był u nas Jemeńczyk, zawodowy kierowca. Chciał móc trzymać kierownicę obiema rękami, więc zaprojektowaliśmy dla niego różne rozwiązania 3D.

Zawsze staramy się je dostosowywać do indywidualnych potrzeb pacjenta, tak by mógł on odzyskać możliwie największą samodzielność – np. wbijać gwoździe, trzymać garnki, gotować, nawet mając sztywną protezę.

Nie są to bardzo nowoczesne, niemal robotyczne protezy, ponieważ w ich krajach nikt nie byłby w stanie ich serwisować. Szybko by się zepsuły i nie dałoby się ich naprawić.

Dziecięca przemiana

Ludzie mogliby funkcjonować bez waszej pomocy, ale jakość ich życia byłaby znacznie niższa. Domyślam się, że na tym właśnie polega sens waszej pracy i główna motywacja.

Absolutnie. To bardzo motywujące obserwować ich postępy. Kiedy widzimy, jak od nas odchodzą, wracają do swoich domów, to wspaniałe uczucie. Przywrócić sens życia młodej dziewczynie, która została całkowicie oszpecona, móc ją choć częściowo “odbudować”, to coś niesamowitego.

Wiemy, że zmieniliśmy życie tej osoby na zawsze. I to daje ogromną satysfakcję.

Zwłaszcza dla zespołu medycznego niezwykłe jest obserwowanie postępów pacjentów, także dzieci, które na początku w szpitalu zachowują się często bardzo agresywnie. A potem widzimy je ponownie, gdy zaczynają prowadzić niemal normalne życie.

Trzeba pamiętać, że trzy czy cztery miesiące spędzone w szpitalu nie są łatwym doświadczeniem. Dla sześcioletniego dziecka, które potrzebuje biegać i być w ruchu, życie w szpitalu jest naprawdę trudne. Ale obserwowanie tej przemiany u sześciolatków, które z początku są bardzo agresywne, a potem zaczynają zachowywać się jak wszystkie dzieci na świecie – to coś wspaniałego.

Ramy – historia odbudowanego życia

Mógłby pan opowiedzieć jakąś konkretną historię, która szczególnie zapadła panu w pamięć?

[w rozmowę włącza się Charlotte, Jordanka zajmująca się w szpitalu komunikacją]

Charlotte: Mogę opowiedzieć o Ramym?

Oczywiście.

Mamy pacjenta o imieniu Ramy, który jest u nas już od roku. Przeszedł pięć operacji. Kiedy mieszkał w Gazie, został ranny podczas izraelskiego ataku. Miał złamane i bardzo poważnie uszkodzone obie nogi. Chciano mu je na miejscu amputować, na co kategorycznie się nie zgodził. Został przewieziony do nas.

Gdy przyjechał, był wobec wszystkich bardzo agresywny, często krzyczał. Któregoś dnia powiedział nam, że czuje się bezużyteczny. Że się do niczego się nie nadaje. Być może chciał umrzeć, bo nie widział dla siebie przyszłości. Nie mógł już grać w piłkę nożną z kolegami. Był w bardzo złym stanie.

Wkrótce wraca do Gazy. Jest szczęśliwy. Chodzi, biega, gra w piłkę. Ma uśmiech na twarzy.

To naprawdę niesamowita przemiana życiowa.

Cyril Cappai: To właśnie ten rodzaj pacjenta, którego zazwyczaj przyjmujemy natychmiast, próbując ratować kończyny. W przeciwnym razie sytuacja byłaby beznadziejna.

Nie możemy decydować za polityków

Powiedział pan, że śledzicie dalsze losy pacjentów. Nie obawiacie się jednak, że oni wrócą do niezwykle trudnych warunków? Robicie wszystko, by im pomóc, ale potem ich życie znów będzie bardzo ciężkie.

Ale tak właśnie wygląda praca całego MSF. W Kongo, Nigerii, Czadzie, Sudanie. Leczymy, a potem bardzo często ludzie, którymi się opiekujemy, wracają do warunków skrajnej nędzy.

W humanitarnej medycynie nie jesteśmy w stanie zrobić wszystkiego. Wiemy doskonale, że odsyłanie ludzi z powrotem do Jemenu czy Sudanu nie jest dobre. Pracujemy w krajach pogrążonych w kryzysie, które nie są stabilne. Niestety, taka jest rzeczywistość. Są rzeczy, na które nie mamy wpływu. Nie możemy też zatrzymać tych ludzi u nas – to w końcu jest szpital.

Nie możecie wysłać ich do Paryża ani do Brukseli. Muszą wrócić tam, gdzie żyli.

W przypadku Gazy to niemożliwe. Ale mamy pacjentów z innych miejsc. Są ludzie, którzy chcieliby zostać w Jordanii albo wyjechać do Europy. Dotyczy to Irakijczyków, Jemeńczyków, Syryjczyków i oczywiście osób z Gazy, które też bardzo by tego chciały.

„Kupka kamieni”

Ale jeśli kraje ich nie przyjmują, nic się nie da zrobić. Teraz akurat wysyłamy dwie osoby z Gazy do Kanady na końcowy, lżejszy etap leczenia. Zostali przyjęci w ramach prywatnych inicjatyw w Kanadzie i bardzo się z tego cieszymy. Zwłaszcza, że ci pacjenci nie mają rodziny.

Część osób z Gazy mówi, że to „kupka kamieni”. Że tam nie ma do czego wracać.

Ale są też tacy, którzy mają tam rodziny i chcą wrócić, mimo że wiedzą, co to oznacza. Staramy się, jeśli to możliwe, znaleźć kraj, który mógłby ich przyjąć. Prowadzimy rozmowy. Ale to decyzja czysto polityczna i zupełnie poza naszymi kompetencjami.

Są kraje europejskie, które przyjmują dzieci z Gazy? Wy i tak nie organizujecie tych wyjazdów?

Nie. Zazwyczaj wspieramy jednak ewakuacje medyczne z Gazy, pomagamy w ich organizacji. Współpracujemy w tej kwestii z WHO zarówno w Gazie, jak i w Jordanii, oraz z krajami, które decydują się przyjąć osoby z Gazy. Dotyczy to np. osób cierpiących z racji chorób przewlekłych czy nowotworów, bo takie sytuacje również się zdarzają.

Pacjenci są wtedy wysyłani z Gazy. Przejeżdżają tranzytem przez Jordanię i trafiają np. do Francji, Hiszpanii, Irlandii lub Niemiec. Wszystko zależy od woli poszczególnych państw, czy chcą ich przyjąć na leczenie, a być może także umożliwić im złożenie wniosku o azyl.

Rok bez jednego owocu

Wspomniał pan, że pacjenci – co jest oczywiste – potrzebują pomocy psychologicznej. Podejrzewam, że wasi lekarze i pielęgniarki również czasem tego potrzebują.

To prawda. Pamiętam, że w lipcu [2024 r.], kiedy przyjęliśmy pierwszą grupę pacjentów z Gazy, cały personel był bardzo zmotywowany i bardzo szczęśliwy. Ale jednocześnie – nawet dla zespołu zajmującego się zdrowiem psychicznym – było to niezwykle trudne doświadczenie. Dlatego dostaliśmy dodatkowe wsparcie. Teraz jest już lepiej.

W ramach MSF mamy specjalną jednostkę wsparcia psychologicznego dla personelu, także dla mnie, jak i dla Charlotte, możemy korzystać, gdy tego potrzebujemy.

Zresztą często mówię, że w każdym kraju na świecie, także w Polsce, jeśli pójdzie się do oddziału onkologii dziecięcej i porozmawia z personelem, jest podobnie. Onkologia dziecięca jest niezwykle trudna, zwłaszcza gdy trzeba przekazywać złe informacje rodzinom. Dlatego lekarze i pielęgniarki pracujący w takich oddziałach muszą się chronić psychicznie.

My również robimy wszystko, co w naszej mocy, aby zapobiegać załamaniom, wypaleniu zawodowemu i problemom psychicznym wśród naszego personelu, zarówno lokalnego, jak i międzynarodowego.

Co utkwiło panu szczególnie w pamięci, jeśli chodzi o pacjentów z Gazy?

Przygotowaliśmy dla nich w szpitalu wiele rzeczy. Pamiętam poruszenie dzieci na widok owoców. One nie widziały bananów, pomarańczy przez cały rok. Były zachwycone. Niektóre z nich cierpiały z powodu niedożywienia, więc możliwość normalnego jedzenia była dla nich ogromną ulgą. Podobnie jak brak ciągłych odgłosów bombardowań

Pacjenci wyjeżdżają z Gazy bardzo wcześnie rano. Docierają do przejścia granicznego, a potem w ciągu dnia lub nocą trafiają do centralnego szpitala, skąd są rozdzielani do różnych placówek, w tym do naszej.

Już samo zobaczenie tych ludzi, ich twarzy – osób, które opuszczały Gazę z niczym, z jedną plastikową torbą, w bardzo złym stanie – jest niezwykle poruszające.

A potem możliwość przyjęcia ich i zrobienia wszystkiego, co możliwe, jest czymś bardzo ważnym.

3 euro z emerytury

Co pacjenci mówią o waszej placówce? Jak ją postrzegają?

Generalnie są bardzo zadowoleni. Oczywiście po trzech miesiącach zaczynają narzekać na jedzenie, jak w każdym szpitalu na świecie. Staramy się oferować różne menu, urozmaicać je.

Ale to wciąż jest szpital z wszystkimi jego ograniczeniami. Organizujemy dla nich różne aktywności. Mamy małą szkołę na dziedzińcu, pacjenci mogą wychodzić na zewnątrz.

Staramy się też organizować wyjścia, również ze względów psychologicznych. Sam fakt, że dziecko z oszpeconą twarzą może pójść do sklepu z opiekunem pracującym dla MSF, kupić jakieś rzeczy, to już bardzo dużo znaczy.

Nie wszystko naturalnie jest możliwe. Niektórzy pacjenci mają tzw. stabilizatory zewnętrzne – metalowe elementy wystające na zewnątrz. Wypuszczanie kogoś z takim sprzętem na miasto nie jest najlepszym pomysłem. Trzeba za nim biegać i bardzo uważać.

Czego najbardziej brakuje w waszym szpitalu? Na co się najczęściej się skarżycie?

Na nic się nie skarżymy. Ale prawdą jest, że dla MSF ogromnie ważne jest wsparcie. Bo to właśnie wsparcie pojedynczych ludzi na całym świecie sprawia, że takie działania i tego typu operacje mogą mieć miejsce.

Moja babcia przez 15 lat przekazywała ze swojej skromnej emerytury 3 euro miesięcznie na MSF. Ale właśnie takie gesty, świadomość, że są ludzie, którzy czują empatię i solidaryzują się z tym, co robimy, są niezwykle ważne.

Oczywiście zawsze chcielibyśmy robić więcej, ale musimy pozostać realistami. Poza tym wszystko jest w porządku.

Wideokonferencje Ukraina – Amman

Wiem, że pracował pan również w Ukrainie. Tam nie ma takiego szpitala takiego, jak wasz. Lekarze bez Granic pomagają, ale w inny sposób.

Tam jest bardzo dużo działań z zakresu zdrowia psychicznego, realizowane są też programy ratunkowe.

Kiedy byłem w Ukrainie, widziałem podobne problemy, jak na Bliskim Wschodzie. Było wielu rannych, typowe obrażenia wojenne. Było też ogromne zapotrzebowanie na fizjoterapię – wszyscy ranni jej potrzebowali. Wiele osób straciło kończyny, było też sporo infekcji.

To, że przyjechałem do Ammanu zaczęło się tego, że na Ukrainie mieliśmy dwóch fizjoterapeutów z Gazy i dwóch z Ammanu, którzy pracowali w szpitalu ukraińskiego Ministerstwa Zdrowia. Prowadzili fizjoterapię oraz szkolenia dla lokalnych fizjoterapeutów, ponieważ w czasie wojny wielu z nich było zmobilizowanych lub nieobecnych. Wzmocniliśmy więc zespoły na miejscu i pomagaliśmy w szczególnie trudnych przypadkach chirurgicznych.

Zacząłem też organizować wideokonferencje między Ukrainą a szpitalem w Ammanie. Po to, by omawiać skomplikowane przypadki chirurgii wojennej, głównie ortopedyczne. W jordańskim szpitalu mamy chirurga ortopedę, który pracuje z nami od 19-20 lat i bardzo się wyspecjalizował w tego typu obrażeniach. Konsultował trudne przypadki z ukraińskimi chirurgami.

Istnieje wiele podobieństw w obrażeniach wojennych, zwłaszcza od nowoczesnej broni.

Zastanawiałem się nad różnicą między pracą w Ukrainie – kraju ogarniętym wojną – a Ammanem, który jest miejscem stabilnym. Choć warunki są inne, obrażenia pacjentów są bardzo podobne. To wciąż rany wojenne.

Tak. Podobne działania można by realizować również w Ukrainie. Może nie dokładnie w ten sam sposób, ale raczej poprzez wymianę wiedzy i doświadczeń z lokalnymi chirurgami.

Przywracać nadzieję

Na koniec proszę podsumować rolę waszego ośrodka w tej części świata. Gdy rozmawia pan we własnym kraju – Francji – ze swoimi przyjaciółmi z Chamonix, którzy nie mają nic wspólnego z medyczną pomocą humanitarną, co im pan mówi? Że pana praca ma prawdziwą wartość, bo…

W gruncie rzeczy oni się ze mnie śmieją, kompletnie ich to nie obchodzi. Może chcą słuchać dopiero po trzech kieliszkach génépi [tradycyjny, mocny alpejski likier ziołowy].

Oczywiście żartuję. Bo na serio wiedzą, co robię. Powiedziałbym, że to jedyne miejsce w regionie, gdzie możemy dosłownie zmieniać ludzkie życie i przywracać nadzieję każdej osobie, która trafia w nasze ręce. W każdym przypadku to coś niesamowitego – zmieniać los osoby, która bez tej pomocy miałaby zupełnie inne, często tragiczne życie.

To dawanie nadziei i realna zmiana czyjegoś losu, czyjegoś życia. I to jest naprawdę niesamowite.

* Cyril Cappai, szef misji Lekarze bez Granic (MSF) w Jordanii. Znany z głośnych apeli o ochronę cywilów i placówek medycznych podczas konfliktów, w tym w Ukrainie, gdzie domagał się zaprzestania bombardowania szpitali, podkreślając, że personel medyczny i pacjenci są wielokrotnie ofiarami ostrzałów, jak w przypadku szpitala w Chersoniu. Jest głosem MSF w sytuacjach kryzysowych, przypominającym o prostym przesłaniu: “przestańcie bombardować szpitale”.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze