PiS jest dumny ze swojej "tarczy antykryzysowej". Słusznie? Na tłumy nowych bezrobotnych czekają skrajnie niskie zasiłki. Samozatrudnieni ze zbyt dużym przychodem i niskim dochodem również zostaną na lodzie. Pokazujemy 5 przykładów pracowników i przedsiębiorców, których PiS zostawia z niczym
Dziurawa „tarcza” antykryzysowa PiS czeka już tylko na podpis prezydenta. Senatorowie zaproponowali 81 poprawek, ale najważniejsze pomysły odrzucił już Sejm w blokowym głosowaniu. Nad poprawkami nawet nie dyskutowano.
PiS stworzył bardzo zachowawczy pakiet, o niższej wartości niż inne kraje. „Tarcza” jest dziurawa, bo z pomocy będą wyłączone ogromne grupy pracowników i przedsiębiorców.
Podsumujmy najważniejsze punkty pakietu:
Jak pisaliśmy już w OKO.press, nikt z pomysłów PiS na gospodarkę w kryzysie nie jest zadowolony. Organizacje pracodawców zwracają uwagę, że propozycje rządu są niewystarczające. Firmy i tak będą zwalniać, chociaż według Ministerstwa Rozwoju głównym celem ustaw jest „ochrona zatrudnienia, zmniejszenie obciążeń i zachowanie płynności finansowej w firmach”. Część firm po prostu upadnie.
„Ta propozycja ma charakter czysto propagandowy. Jeśli przeanalizujemy szczegóły, widać, że wsparcie jest pozorne i zupełnie nieprzystające do potrzeb”
– mówiła OKO.press Anna Karszewska, menedżerka i prezeska Kongresu Kobiet.
Jeszcze więcej zastrzeżeń mają związki zawodowe. Tarcza „uelastycznia” kodeks pracy, daje sygnał do znaczących obniżek wynagrodzeń, nie oferuje żadnego wsparcia bezrobotnym.
„Próba ochrony miejsc pracy odbywa się kosztem pracowników, ich zarobków”
– mówiła OKO.press Katarzyna Rakowska, działaczka Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza.
Polscy pracodawcy na „tarczę” zareagowali z niezadowoleniem. Dane niestety nie są jeszcze dostępne, ale wszystko wskazuje na to, że reakcją na pomysły rządu, które mają zapobiec zwolnieniom, są… zwolnienia.
Już widać, że tarcza nie spełniła jednego z głównych celów - nie dała przedsiębiorcom wiary, że ze wspraciem państwa przetrwają trudne czasy.
Masowe zwolnienia są nagłe, często niezgodne z kodeksem pracy - o tym, jak wyglądał koniec miesiąca dla wielu polskich pracowników, będziemy jeszcze pisać.
Czas na zwolnienie pracownika, aby nie płacić mu w kolejnym miesiącu, pracodawca miał do 31 marca 2020. Z doniesień medialnych wiemy np. o planowanych zwolnieniach w firmach współpracujących z Polską Grupą Górniczą, czy w firmie Kross, jednym z największych w Polsce producentów rowerów. Kross planuje zwolnienie 25 proc. pracowników. Reszta przejdzie na 4/5 etatu.
Dla takich osób w pakiecie rządu nie ma nic, tak jakby w ogóle miało nie dochodzić do takich sytuacji. O tym, do ilu zwolnień rzeczywiście dojdzie, dowiemy się dopiero za kilka tygodni.
Zwolniony może też szukać nowej pracy, ale w obecnych warunkach jest to bardzo utrudnione. Części osób może uda się znaleźć zatrudnienie online, ale będzie to dostępne dla zdecydowanej mniejszości tych, którzy pracę stracą. Dla nich jedynym rozwiązaniem, aby uzyskać jakiś dochód dla pracownika, który właśnie został zwolniony, będzie zasiłek dla bezrobotnych.
Co rząd proponuje takim osobom? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta: nic.
Znaczący wzrost bezrobocia jest pewny.
27 marca ekspert rynku pracy Łukasz Komuda komentował dla nas:
„Zagrożony jest co najmniej milion miejsc pracy, jeśli nie dwa-trzy miliony. Mamy teraz ok. 16,5 mln osób pracujących wg BAEL, jak byliśmy na dnie po ostatnim kryzysie, było to 15,5 mln, a na początku 2003 roku – 13,3 mln. Zupełnie realny jest powrót do tego stanu, a zadaniem rządu jest do tego nie dopuścić. Tymczasem mamy zasiłek, który pobiera 17 proc. zarejestrowanych bezrobotnych spośród ok. 900 tys”.
Na nowych bezrobotnych czeka trudne zderzenie z systemem. Zasiłki dla bezrobotnych są bardzo niskie.
Istnieją trzy stawki:
Minister Emilewicz powiedziała otwarcie, że podwyższenie wysokości zasiłków nie jest planowane.
"Zdajemy sobie sprawę, że zasiłek dla bezrobotnych jest niski, ale nie chcielibyśmy, aby jego podwyższenie stało się pretekstem do wypychania pracowników na bezrobocie. Oczywiście mamy świadomość, że obecna kwota zasiłku w wysokości 720 zł nie jest adekwatna do sytuacji, tu jednak zmian na razie nie mamy".
To niedorzeczna wypowiedź. Trudno wyobrazić sobie, żeby przedsiębiorcy uzależniali zwolnienia od wysokości zasiłku dla bezrobotnych. Dla nich najważniejsze będą koszty i spadające przychody.
Senat proponował, aby wysokość pożyczek dla przedsiębiorstw podnieść z 5 do 40 tysięcy złotych. Sejm odrzucił tę poprawkę razem z innymi. W efekcie, jednym z najdziwniejszych instrumentów, które mają pomóc pracodawcom utrzymać zatrudnienie, jest mikropożyczka.
Przedsiębiorca może dostać 5 tys. złotych. Jeżeli przez trzy miesiące nie zwolni żadnego pracownika – nie musi pożyczki zwracać. Jeżeli jednak zostanie zmuszony do zwolnienia kogoś np. za dwa miesiące – pieniądze musi oddać. Zastanówmy się przez chwilę, co daje przedsiębiorcy taka kwota. Jeżeli zatrudnia np. pięciu pracowników na umowę o pracę w wysokości najniższej pensji, łączny miesięczny koszt zatrudnienia tych pracowników to 15,6 tys. złotych.
Aby nie musieć pożyczki zwracać, nie może nikogo zwolnić przez trzy miesiące. Przy pięciu pracownikach, 5 tys. złotych rozłożone na pracownika na miesiąc daje 333 złote na jednego pracownika. To bardzo uproszczone obliczenia, ale pokazują absurdalnie niską skalę pomocy.
Oczywiście to nie jedyny instrument – można skorzystać także np. ze zwolnienia z ZUS. Można też starać się o świadczenie postojowe dla swoich pracowników. Ale dla firm, których decyzje rządu praktycznie wstrzymały działalność – jak salony fryzjerskie, kosmetyczne czy restauracje – pomoc w wysokości 5 tys. złotych będzie niezauważalna. A jeśli dojdzie do zwolnienia – pieniądze trzeba zwrócić.
Osoba, która w swojej firmie zatrudnia 10 osób, jest prawdziwym pechowcem. Nie skorzysta on ani z mikropożyczek w wysokości 5 tys. złotych., ani ze zwolnienia z ZUS na siebie i swoich pracowników. Ten problem Senat również chciał rozwiązać, rozszerzając instrument na firmy małe (do 50 pracowników) i średnie (do 250 pracowników). Można zastanawiać się, gdzie postawić próg. Którym firmom pomóc, a którym nie? Być może trzeba było się zastanowić, czy nie wprowadzić rozwiązania progresywnego – im większa firma, tym mniejszy wymiar zwolnienia z opłacania ZUS.
Jednak PiS wybrał opcję, w której dziesięcioosobowa firma zostaje praktycznie odcięta od wsparcia. Podobnie jak w wypadku bezrobotnych, można się spodziewać, że niektóre firmy, które zatrudniają nieznacznie więcej od 10 pracowników, prowadzą nagłe zwolnienia, aby na próg się załapać.
Limit może prowadzić do absurdów - przedsiębiorca, który uczciwie zatrudniał na umowie o pracę 10 pracowników, jest w gorszej sytuacji niż właściciel firmy tej samej wielkości, który zatrudniał część ludzi na śmieciówkach.
W Polsce mamy około 1,3 miliona osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą. Dla nich PiS ma dwie ważne możliwości – zwolnienie ze składek ZUS i świadczenie postojowe w wysokości 2080 złotych brutto. Ale jest jeden ważny warunek. Trzeba osiągać przychód niższy niż trzykrotność przeciętnego wynagrodzenia. Ministerstwo Rozwoju obliczyło, że jest to 15 861 złotych. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać wysoka kwota. Ale przychód przychodowi nierówny.
Jak wskazuje raport Instytutu Badań Strukturalnych: fikcyjne samozatrudnienie (czyli takie, które w praktyce nie różni się od etatu – większość przychodów pochodzi od tego samego zatrudniającego) w Polsce może dotyczyć nawet co dziesiątej osoby prowadzącej własną działalność gospodarczą. Większość takich osób nie ma się czego obawiać. Ich przychód to po prostu pensja od jednego pracodawcy, a w Polsce mało kto zarabia powyżej progu trzykrotności przeciętnej pensji.
Natomiast inne jednoosobowe firmy mogą już za chwilę mierzyć się z ogromnymi kłopotami. Będąc sobie sterem i okrętem, można samodzielnie prowadzić np. działalność handlową przez Internet. Tutaj przychód może być wysoki, ale marże niskie, a przez to dochód na stosunkowo niskim poziomie. Handel to dziś nieprzewidywalna działka – jedne produkty będą sprzedawać się dalej dobrze, z innych konsumenci zrezygnują, bo np. wolą oszczędzać.
A więc drobny sprzedawca, który osiąga np. 20 tys. złotych przychodu i na koniec miesiąca zatrzymuje dla siebie jedynie niewielką część, może nie dostać od państwa nic. A składki ZUS i tak będzie musiał opłacić.
Dlaczego ustawodawca przyjął kryterium przychodu zamiast dochodu? To pytanie, na które nikt nie potrafi udzielić odpowiedzi. W OKO.press opisaliśmy historie takich osób:
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze