Potrzebujemy dyskusji o tym, czym naprawdę jest trauma wykorzystania seksualnego i dlaczego nasze społeczeństwo w tak straszliwy sposób opuszcza dzieci. I opuściło je właśnie po raz kolejny – mówi psychotraumatolożka
O tym, jak leczyć traumę dzieci, które zostały wykorzystane seksualnie, z psychotraumatolożką Grażyną Lewko* rozmawia Katarzyna Sroczyńska.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Grażyna Lewko: Zawodowo jestem w momencie, w którym zobaczyłam, że to, że napiszę specjalistyczną diagnozę dziecka wykorzystywanego seksualnie, w którą wkładam wszystkie swoje umiejętności, doświadczenie i wiedzę, że to nie działa.
Katarzyna Sroczyńska, OKO.press: Co to znaczy, że nie działa?
Zobaczyłam, że to nie oznacza, że sąd uzna cierpienie dziecka za znaczące. Kiedyś miałam przekonanie, które okazało się niesłuszne i naraziło mnie na rozczarowanie. Sądziłam, że skoro mam wiedzę na temat tego, czym jest trauma wykorzystania seksualnego, to przekażę ją światu, a świat ją przyjmie. O traumie wiemy naprawdę dużo, chodzi zarówno o wiedzę psychoanalityczną, od tego w zasadzie się zaczęło, ale także z zakresu neurobiologii. Ale wiedza, którą dysponują specjaliści, nie osadza się w społeczeństwie. To dotyczy lekarzy, prawników, ale też i innych członków społeczeństwa. Bo wiedza, żeby została przyjęta, musi mieć odpowiednie podłoże emocjonalne. Musimy być w stanie ją znieść.
Nie chcę tu mówić wiele o tym, co się teraz dzieje, a czym jestem wstrząśnięta: że
można cynicznie wykorzystywać wiedzę, żeby zarządzać lękiem albo wskazywać winnego.
Mówi Pani – jak rozumiem – o rozmowach, które prowadzimy w przestrzeni publicznej, w których tle pojawiają się historie o wykorzystaniu seksualnym różnych osób, w tym dzieci.
Chciałabym dziś mówić o dzieciach. To nie oznacza, że zostawiam dorosłych. Nimi też trzeba się zająć. Ale myślę, że potrzebujemy dyskusji o tym, czym naprawdę jest trauma wykorzystania seksualnego i dlaczego nasze społeczeństwo w tak straszliwy sposób opuszcza dzieci. I opuściło je właśnie po raz kolejny. Słysząc o kimś ważnym dla naszego kraju, kto – istnieją na to poważne dowody – nie reagował na wykorzystanie seksualne dzieci, zajmujemy się tym, czy on wiedział, czy nie. Natomiast nie zajmujemy się tymi dziećmi.
Pani się zajmuje. Na określenie konsekwencji wykorzystania seksualnego w dzieciństwie używa Pani takich słów: psychiczna katastrofa, rozpacz, bezimienne przerażenie, czarna dziura.
To nie są metafory. To opis stanu. Dziecko, które doświadczyło psychicznej katastrofy będącej konsekwencją wykorzystania seksualnego to ktoś, kogo życie już nigdy nie będzie takie jak wcześniej. Bo trauma to nie jest duży stres. Trauma to atak, wtargnięcie, zdarzenie, wobec którego jesteśmy całkiem bezradni.
Wśród konsekwencji wykorzystania seksualnego wymienia się poza zespołem stresu pourazowego między innymi: depresję, chroniczny lęk, izolację, zachowania autoagresywne, poczucie winy, bezsilności i stygmatyzacji, negatywny obraz własnej osoby i niską samoocenę. To suche specjalistyczne określenia. Co się za nimi kryje? Pytam o Pani doświadczenie kliniczne.
Zanim do tego przejdę, chciałabym powiedzieć o ważnej kwestii, która łatwo umyka. O tym, co się dzieje, kiedy dziecko zostaje wykorzystane przez kogoś, z kim jest w bliskiej relacji.
A wbrew ciągle rozpowszechnionemu stereotypowi dzieci w większości przypadków znają sprawcę wymierzonej w nie przemocy seksualnej, a często mają z nim bliską relację.
Tak. Ten stereotyp to przejaw naszego obronnego myślenia. Wolimy myśleć, że naszemu dziecku się to nie przydarzy. Tymczasem każdemu dziecku może się to przydarzyć. Jesteśmy tak skonstruowani, że musimy do innego mieć podstawowe zaufanie. Nie możemy go ciągle podejrzewać i śledzić.
Badam dzieci od kilkunastu lat. Pracuję w zespole specjalistów przygotowujących diagnozy. Tylko w kilkunastu przypadkach, z którymi się zetknęłam, sprawcą była osoba nieznajoma, z zewnątrz. I wtedy poprowadzenie dziecka jest łatwiejsze. Można mu powiedzieć: to było złe, ten pan czy ta pani nie miała prawa tego zrobić. Stosunkowo łatwo jest przywrócić porządek rzeczy. Dziecko nie jest tak zdezorientowane.
Natomiast jeśli sprawcą jest wujek, ojciec, matka, ksiądz, to dziecko jest kompletnie zdezorientowane. I to jest największy dramat. Dlatego, że ono nie wie, czy to, co się stało, jest dobre, czy złe. Bywa, że dzieci orientują się, że inni tego nie przeżywają, dopiero po jakimś czasie, na przykład, kiedy idą do szkoły.
Mamy skłonność myśleć, że największa katastrofa jest tam, gdzie jest przemoc fizyczna. I to oczywiście jest katastrofa. Tylko że w takiej sytuacji dziecko ma szansę się zorientować w sytuacji.
Ktoś, kto mnie bije, krzywdzi mnie. Ale jeśli ktoś jest miły?
Wtedy trudno rozpoznać przemoc.
To jest przemoc, ale my tego nie rozpoznajemy. A paradoksalnie wtedy właśnie spustoszenie jest ogromne. Bo jak dziecko ma potem uwierzyć, że ktoś rzeczywiście może być dla niego dobry i miły? Jak ma w przyszłości budować relacje? Kiedy one są oparte na tym, że komuś na nas zależy, że ktoś się dla nas stara.
Bo taki ksiądz, który organizuje różne wyjazdy, robi dla dziecka rzeczy dobre i przyjemne, bardzo się stara. I dziecko nie spodziewa się, że ktoś taki włoży mu potem ręce w majtki. I co ono ma z tym zrobić? Ono zostaje z ogromnym poczuciem winy.
To jest krzywda
Wracając do objawów traumy, o które pani pytała. Dziecko zmaga się z tym, że nie ma już zaufania do nikogo. Nie może pójść do mamy czy taty. Jeśli to dotyczy taty, to jak to powie mamie? Nie chce jej martwić. A jeżeli to dotyczy księdza? Mama i tata są religijni, dla nich to tak, jakby im powiedzieć: „Wasz Bóg mnie skrzywdził”. Powiedzą: „Kłamiesz”. W książce „Maxima culpa” poruszyły mnie bardzo matki, które z wielką determinacją mówiły księdzu: „Skrzywdziłeś nasze dzieci”.
To się nie zawsze zdarza. Nie zawsze dorośli stają po stronie dzieci.
Zastanawiałam się, dlaczego w sądach jest taki kłopot, żeby przyjąć specjalistyczną opinię psychologa, że dziecko zostało wykorzystane. Teraz u nas, w Gdańsku, to się zmienia, ale na początku spotykaliśmy się z reakcją: przecież to niemożliwe. Bo to jest coś, co się nam nie mieści w głowie.
Nie chcemy myśleć, że istnieje zło.
Ale też wolimy myśleć, że świat jest przewidywalny. Że wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. Bo jak sobie poradzić, jeśli tej przewidywalności nie ma?
Tak. Dlatego trzymamy się pewnych przekonań. Pomyślałam, że cierpienie dzieci nie miałoby tak katastrofalnych skutków, gdyby społeczeństwo jasno uznawało i deklarowało: to jest krzywda. Ten pan nie miał prawa ci tego zrobić. Tata nie mógł ci tego zrobić. Tata jest bardzo chory, musi się leczyć. Musi odpowiedzieć za to, co zrobił.
To jest coś, co daje dzieciom stelaż. Co mówi: to nie może być. Znosi poczucie winy u dziecka.
Trauma ma też wymiar społeczny. Kto łatwiej sobie poradzi z cierpieniem: te osoby, które doświadczyły przemocy seksualnej w czasach, gdy o tym milczano, czy te, które doświadczają jej dziś, kiedy mówi się o niej wiele, nie zawsze we wspierający sposób.
Dziś o traumie się wiele mówi, ale się jej nie rozumie. A chodzi o to, żeby trauma została przez społeczeństwo zrozumiana, z całym cierpieniem, które się z nią wiąże.
Zależy mi na tym, by przywrócić wagę pojęciu cierpienia.
Możemy powiedzieć: on ma depresję, stany lękowe. Ale zaraz, zaraz. Ma, ale to jest cierpienie. Ktoś, kto ma traumę wykorzystania seksualnego, to człowiek, który straszliwe cierpiał lub nadal cierpi. Często, żeby w ogóle żyć po takich doświadczeniach, trzeba się zdysocjować.
Zdysocjować? Co to znaczy?
Przestać czuć. Ale niestety, jesteśmy tak skonstruowani, że kiedy przestajemy czuć jedno, to nie czujemy też innego. To jest dramat życia, jak w filmie. To jest straszne, bo wtedy się nic nie czuje.
Czyli to sytuacja, w której nie przeżywamy swojego życia, a tylko je obserwujemy?
Tak. Nie ma żadnych uczuć. Nie mogę się odnieść do tego, że coś czuję, coś mi się nie podoba. Ale w Pani pytaniu było coś jeszcze.
Zastanawiam się, kiedy łatwiej sobie poradzić z cierpieniem. Kiedy się o nim nie mówi, czy kiedy mówi się tak, jak dzisiaj.
Nie wiem. Nie mamy odpowiedniego klimatu, zaraz to wytłumaczę.
Osoby, które przeżyły tę traumę 50 lat temu, mogą ją odtworzyć w sposób niemal fotograficzny, co bywa traktowane z nieufnością i podejrzliwością: jak to jest, że ktoś pamięta takie detale! A to jest specyfika traumy. W traumie pamięć zdarzenia rozbita jest na fragmenty, ale te fragmenty są odtwarzane z wielką dokładnością. Dziecko będzie na przykład pamiętało, że miało różowe rajstopki. Zapamięta fakturę, zapach. I je odtworzy. A potem odtworzy zupełnie inny fragment zdarzenia, co bywa traktowane jako dowód na to, że dziecko zmyśla.
Tymczasem tak funkcjonuje trauma. Pamięć zdarzenia musi się rozpaść w umyśle na kawałki, żeby człowiek nadal mógł żyć. Ale w warunkach, w których można już o tym powiedzieć, to wróci. Dlatego widzimy dramat ludzi, którzy mają już bardzo dużo lat i mówią: on mi to zrobił.
Traumatyczne wydarzenie cały czas jest w ich głowie, nie zniknęło.
To następna cecha traumatycznego zdarzenia: ono się samo nie przekształca we wspomnienie. Kiedy coś trudnego nam się przydarzy w życiu, przechodzimy proces żałoby, nasz psychika pracuje, z czymś się rozstaje, coś sobie przypomina, tworzy jakąś historię, integruje na nowo.
Interpretujemy te trudne zdarzenia i potrafimy je sobie opowiedzieć, tak?
A o traumie nie.
Trauma seksualna jest jak dotknięcie śmierci.
Dziecko czuje się tak, jakby umierało, jest sparaliżowane. Czasem ludzie komentują: trzeba było uciec! Dlaczego nie krzyczałaś? Czemu nie wyszedłeś od tego księdza? Nie ma takiej możliwości! Tak działa trauma. Jeśli znajdziemy się w sytuacji zagrożenia życia, a tak to interpretuje umysł, dochodzi do paraliżu, do niemożności wykonania ruchu. To, że niektórym dzieciom udaje się uciec, należy traktować w kategoriach cudu. Ale nie wolno z tego robić zarzutu tym, które nie uciekły. W sytuacji traumatycznej biologicznie nieruchomiejemy.
Dziecko, które przeżyło takie wydarzenia, funkcjonuje w stanie stałego lęku. Ponieważ podstawowe zaufanie do świata i bliskich relacji zostało zdruzgotane, boi się wszystkiego. A często oznacza to, że skoro boi się wszystkiego, to nie boi się już niczego.
Podejmuje ryzykowne działania?
Naraża się na niebezpieczeństwo, żeby cokolwiek poczuć. Ale też stale jest uśmiechnięte.
Mówimy o dzieciach, które doświadczają przemocy, ale skutki tych zdarzeń mogą trwać także w życiu dorosłym?
Tak, bo trauma sama nie znika. Przeczytałam właśnie książkę Lidii Yuknavitch „Chronologia wody”. Autorka genialnie opisała to, co się z nią działo po tym, jak ojciec wykorzystywał ją seksualnie w dzieciństwie: co się z nią działo, jak z tego wychodziła. To cud, że nie zginęła.
Sądzimy, że po dziecku, które jest wykorzystywane seksualnie, widać cierpienie. Że to smutne dziecko. No nie! Żeby dziecko mogło poczuć smutek związany z tym, że wydarzyło mu się coś złego, musimy mu stworzyć do tego warunki. Przywrócić porządek świata i zobaczyć cierpienie tego dziecka.
Nie chcę robić zbyt dużych uogólnień, ale dziecko, które ma za sobą takie straszliwe doświadczenia, to często jest dziecko, które się uśmiecha. To są takie malowane księżniczki. Psychicznie nie istnieją, zostały zniszczone. Ich emocjonalna skóra została zniszczona. Wymagają szczególnej troski ze strony społeczeństwa. A tymczasem społeczeństwo ma kłopot w przyjęciu, że istnieje zło, że istnieje los i że możemy się znaleźć w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze.
Uważam, że niezwykle niszczące jest wykorzystywanie seksualne przez księży, ponieważ dziecku nie zostaje wtedy już nic. Nie może powiedzieć rodzicom, którzy są religijni. To przecież się zdarza w katolickich rodzinach, często bardzo związanych z Kościołem. Ale nie ma jeszcze jednej instancji, do której dziecko mogłoby się odwołać, ponieważ został zniszczony Bóg. A tymczasem osoby straumatyzowane często potrzebują Boga, kogoś większego od nas, do kogo można mieć zaufanie.
W wielu rodzinach ksiądz jest utożsamiany z Bogiem. I to jest dramat. Sprawdzamy nauczyciela, trenera, ale nie sprawdzamy księdza. Te dzieci są skrajnie opuszczone. Ich świat to świat Beckettowski, świat zniszczenia, w którym nic nie ma znaczenia, bo znaczenie każdej rzeczy można zmienić. To jest spustoszenie. Czy w takim spustoszeniu można się bawić? No nie. Dziecko, które było wykorzystywane seksualnie, albo w ogóle nie może się bawić, albo bawi się w sposób, który nazywam zabawą traumatyczną. Ona ma taki ładunek emocjonalny, że dorosły mówi: przestań! Nie baw się tak.
Może Pani podać przykład takiej zabawy?
Te zabawy są często powtarzalne. Dziecko na przykład bawi się tak, że zbiera wszystkie kotki, chowa je do pudełeczka i mówi, że to jest taka skrytka. I z tej skrytki nie można wyjść. I ta skrytka jest niezwykle poniewierana. Kiedy to opowiadam, to może się wydawać nic takiego, ale trzeba zobaczyć ten klimat, poczuć napięcie. Dziecko jest niezwykle skupione na zabawie.
Jak rozumieć tę zabawę?
Na przykład tak, że on te kotki, czyli coś, co jest w nim miękkiego, delikatnego, musiał schować. I się bardzo boi.
Dzieci nie opowiedzą o traumie w jakiś usystematyzowany sposób. Dawniej uważano w takich sytuacjach, że one konfabulują. Teraz wiemy, o czym już mówiłam, że w taki sposób przypomina się trauma. Tu trochę, tam trochę, z tego możemy złożyć całość.
A która z konsekwencji traumy jest najważniejsza?
Najważniejsze, żeby się nie zabiły. I to nie musi być samobójstwo. Może być tak, że ono już tak nie może wytrzymać, że przypadkiem wpadnie pod pociąg. Istnieją nieświadome pragnienia śmierci. Musimy to wiedzieć jako społeczeństwo, żeby chronić te dzieci.
Tymczasem nie dajemy wsparcia, a nawet mówimy: to twoja wina! Po co tam szedłeś? To okrucieństwo.
Pojawiają się też pytania: dlaczego teraz o tym mówisz? Dlaczego mówisz o tym po dwudziestu latach? Co ci się tak nagle przypomniało?
To jest standard. Mówię, bo nareszcie mogę. Bo jestem na tyle duży, duża. Bo przeszłam różne terapie. Mam przyjaciół, którym się zdecydowałam powiedzieć, przeczytałam coś.
Kiedy w przestrzeni publicznej pojawiają się wyznania osób z doświadczeniem przemocy seksualnej, więcej ludzi zaczyna mówić o traumatycznych zdarzeniach, które przeszli. Co się takiego dzieje?
Z mojej perspektywy czują się wystarczająco duzi, dorośli, silni, żeby mieć poczucie, że poradzą sobie z atakiem. Mogą powiedzieć, bo orientują się, że to nie jest tylko ich doświadczenie. Tak było w Gdańsku w wypadku sprawy ks. Jankowskiego – okazało się, że było więcej osób, które miały doświadczenie przemocy z jego strony.
Mam niezwykle dużo szacunku do osób, które mają odwagę mówić o swoich traumatycznych doświadczeniach. Ciągle jestem pod wrażeniem, że się na to decydują w społeczeństwie, które tak szybko szuka winnego i tak jest skłonne do wskazywania: przecież mogłeś wyjść. Może się nie tak ubrałaś? Społeczeństwo w ten sposób uderza w to ogromne poczucie winy, które mają dzieci wykorzystywane seksualnie. A tymczasem powinniśmy się bić w piersi, że to się wydarzyło i że je teraz opuszczamy.
Po latach pracy mogę powiedzieć, że nie ma takiej rzeczy, której dorosły nie zrobiłby dziecku. To, że nasza wyobraźnia gdzieś nie sięga, to nie znaczy, że coś się nie wydarzyło.
Wykorzystanie seksualne może się odbywać bez kontaktu fizycznego, choćby przez internet. Konsekwencje psychiczne takich zdarzeń wyjątkowo łatwo zbagatelizować. Bo przecież nic się nie wydarzyło, padły tylko słowa.
Zawsze kiedy się to dzieje w bliskiej relacji, może być pustoszące dla psychiki. Poza tym takie zachowania dziecko seksualizują. Ono się staje fetyszem. Nie ma dotyku, ale jest lubieżność. Dziecko jest zdezorientowane i uprzedmiotowione. Z jednej strony jest sprowadzone do obiektu seksualnego, a z drugiej, co często idzie w parze, jego naturalna seksualność jest wyśmiewana.
Mówi Pani o uprzedmiotowieniu, o niemożności odczuwania czegokolwiek, nawet smutku, o spustoszeniu. Tak jakby najgłębszą konsekwencją wykorzystania seksualnego była emocjonalna śmierć.
To jest morderstwo duszy. Psychoanalityczka Anne Alvarez w książce „Żywy kontakt” opisuje to spustoszenie psychiczne u dziecka i zwraca uwagę, jak wiele trzeba pracy, by coś się tam mogło w końcu zazielenić. Żeby dziecko mogło odzyskać nadzieję. Mówię czasem opiekunom: kiedy dziecko zacznie wam mówić, co mu się traumatycznego przytrafiło, to macie siedzieć na krześle i z niego nie spaść. Macie wysłuchać i wytrzymać, nawet jak nic nie będziecie z tego rozumieli. I powiedzieć: to ci się nie powinno przydarzyć. To straszne, co się wydarzyło. I nie zaprzeczać. Tego samego oczekuję od społeczeństwa: że przestanie zaprzeczać.
Skoro mówimy o społeczeństwie, to zapytam, na ile sposób, w jaki mówimy publicznie o wykorzystaniu seksualnym, może zmniejszać lub zwiększać cierpienie osób, które tego doświadczyły. Pytam w kontekście zjawiska powtórnej traumatyzacji czy wiktymizacji.
Jeżeli mówimy o traumatycznym przeżyciu, ale go nie rozumiemy, czyli jeżeli słowo odrywa się od znaczenia, to już w języku przejawiamy bagatelizowanie, lekkość, której trauma nie niesie. Trauma niesie ciężar i cierpienie.
Najważniejszy jest szacunek dla psychiki dziecka.
Nie możemy wymagać, żeby nam dziecko tu i teraz opowiedziało, co się dokładnie stało. I zmuszać je do tego. To jest traumatyzacja. My możemy poczekać, co nam dziecko powie. Nic więcej. Konieczny jest szacunek dla mechanizmów obronnych. Ujawnianie traumatycznych przeżyć jest niezwykle bolesnym, intymnym doświadczeniem. Mówienie o tym przez osoby trzecie, powtarzanie szczegółów, informowanie w sposób, który może sprzyjać identyfikacji osoby, która przeżyła taki koszmar, jest zbrodnicze.
Dziecko potrzebuje zrozumienia i szacunku. Bo to, że przeżyło coś okropnego, oznacza, że to zmieniło je psychicznie i że ono będzie miało różne problemy: nie może się uczyć, ma koszmary senne, boli je brzuszek. My jako społeczeństwo mamy być kontenerem, pomieścić te kłopoty i pomóc je rozwiązywać. Mamy robić to, czego my nie robimy w naszym społeczeństwie. Słuchać tych dzieci. Dzieci wiedzą, co nam mówią.
Słuchać, ale też nie zmuszać, jak pani mówi, do mówienia. Uszanować to, że nie wszyscy chcą o tym opowiadać.
Oczywiście, ponieważ jako dorośli mamy uznać krzywdę, cierpienie, ból, ale zrobić wszystko, żeby pomóc dziecku o tym zapomnieć. Pomóc mu zobaczyć, że nie jest tylko traumą. Jest dzieckiem, któremu się przydarzyło, że jakiś dorosły zachował się w stosunku do niego w sposób bardzo zły. Trzeba je odbarczyć z winy, bo dziecko zawsze czuje się winne. Trzeba pomóc, bo dziecko nie wie, co się dzieje.
Rozumiem, że mamy być cierpliwi i nastawieni na dziecko, ale tak naprawdę co powinniśmy wtedy robić?
Być rozumnymi, widzącymi dorosłymi. Kiedy spotykam się z dziećmi, nie robię żadnych cudów. Kiedyś zapytałam pewną dziewczynkę, dlaczego mi opowiada o tym, co się jej przydarzyło, przecież jestem dla niej obcą osobą. A ona odpowiedziała: „Bo pani chce słuchać, a inni nie chcą”. Dorośli nie chcą słuchać.
Poza tym mamy pomóc dziecku w wyjściu z symptomów potraumatycznych. Czyli jeżeli w wyniku traumy ma trudności w uczeniu się, pomóc mu, żeby na przykład przez jakiś czas mogło się uczyć indywidualnie. Jeżeli ma różne talenty sprzed traumy, pomóc, żeby mogło do tego wrócić. Psychoterapia jest potrzebna do zdjęcia poczucia winy.
Ale najbardziej dziecku pomoże, jeśli społeczeństwo – wieś, parafia, miasteczko, miasto – powie: nie wolno takich rzeczy dziecku robić.
W jaki sposób społeczeństwo może takie rzeczy robić? Jak to się odbywa?
Społeczeństwo musi o tym rozmawiać. Może teraz jest okazja też do tego, by rozmawiać i zrozumieć, czym jest trauma. Ale to nie jest takie proste, ponieważ jesteśmy społeczeństwem dość mocno doświadczonym. W związku z tym my sami bagatelizujemy nasze przeżycia. To trauma transgeneracyjna.
Czyli ci, którzy doświadczali przemocy seksualnej i krzywdy, a których cierpienie było bagatelizowane, wtedy, kiedy spotykają się z podobną sytuacją już jako dorośli, sięgają po ten sam środek – bagatelizację? Nie mają siły widzieć?
To jest bardziej skomplikowane. Mówimy o sytuacji, kiedy matka chce ochronić dziecko, ponieważ była wykorzystywana seksualnie przez swojego ojca, ale ostatecznie przeżywa dramat, bo aby chronić dziecko przed ojcem, zostawiała je pod opieką dziadka-sąsiada. A on okazał się pedofilem. Ta kobieta nie była w stanie rozpoznać niebezpieczeństwa w świecie poza tym jednym sprawcą, który ją skrzywdził.
Co ciekawe, ostatnio się dowiedziałam, że bardziej jesteśmy w stanie uznać cierpienie ukraińskich dzieci niż naszych.
Uznać cierpienie wojenne?
Tak, uznać, że to jest trauma, która wywołuje różne objawy, więc trzeba pomóc.
Leczenie traumy jest możliwe?
Nie tylko możliwe, ale nawet konieczne. Nie w takim sensie, że wszystkie trudne przeżycia znikną, bo nie znikną, ale nie będą już miały tak wielkiej mocy oddziaływania. Niektóre dzieci w wyniku terapii doświadczają wzrostu potraumatycznego i pewnie długo można by się zastanawiać, dlaczego jedne tak, a inne nie. Widzę, jak bywają spostrzegawcze, inteligentne, jak szybko rozpoznają, w czym się znajdują. Ale naszym podstawowym zadaniem jest pomagać, jak powiedziała Anne Alvarez, zapomnieć i uwierzyć, że jest jeszcze życie poza traumą. Niech to w psychice zostanie, ale niech jej nie pustoszy.
Mówiła Pani wcześniej, że trauma to nie jest coś takiego, co łatwo jest opracować emocjonalnie samemu. Rozumiem, że z pomocą innych ludzi to się może udać.
Tak, musi być drugi człowiek. Samemu nie da się rady.
Mówi Pani, że potrzebny jest ten rozumiejący i widzący drugi, ale że w idealnym świecie istniałoby też wspierające otoczenie.
Tak, właśnie tak. I chciałabym, żeby to było normą.
Nawet jeżeli to widzenie nas strasznie boli, ale my mamy widzieć. Musimy być też społeczeństwem widzącym i rozumiejącym dramat rodziców, którzy czują się straszliwie winni, że nie zauważyli, co się dzieje z ich dziećmi.
To jest wina nie do zniesienia. A oskarżanie tych rodziców jest zbrodnią. Nie wolno takich rzeczy robić, każdy z nas może być w takiej sytuacji.
W tym, co mówi Pani o konsekwencjach traumy, wyjątkowe miejsce zajmuje zaufanie. Na początku naszej rozmowy powiedziała Pani, że przemoc seksualna zabija w dziecku zdolność do ufania innym, zwłaszcza w bliskich relacjach. Czy terapia pozwala takie zaufanie odzyskać?
Tak, terapia długoterminowa. Na konferencji, na której niedawno byłam, szwajcarski psychoanalityk powiedział, że aby dziecko mogło odzyskać utraconą ufność, musimy chodzić jak po skorupkach jajek. To jest właśnie to. Takiej ostrożności trzeba. Nic gwałtownego nie może być w relacji. Takie terapie są bardzo trudne.
Ktoś obserwujący z zewnątrz taką terapię powiedziałby, że tam się nic nie dzieje. Nieprawda. One są niezwykle wyczerpujące dla psychoterapeuty, ponieważ wszystkie uczucia, które przeżywa dziecko, terapeuta też czuje. Każdy, kto zajmuje się dziećmi z traumą seksualną, czy nauczyciel w szkole czy jakiś opiekun, musi mieć superwizję, bo sam tego nie udźwignie.
Musi być trzecie oko, bo my wariujemy razem z dzieckiem.
Ale dzieci na szczęście widzą staranie. Doceniają, że komuś zależy.
Pomyślałam sobie, że życie, które jest w nas, to jest życie, którego nie ma w skrzywdzonym dziecku. Czyli ono zostało gdzieś ukryte, zamknięte, bo gdyby w ogóle zostało zniszczone, to dziecko by umarło. Ale to życie gdzieś jest i my musimy sprawić, żeby mogło się pojawić. Żeby pragnienie życia mogło się rozgościć.
Chciałabym jeszcze wrócić do sposobu, w jaki mówimy i piszemy o wykorzystaniu seksualnym.
Można się zastanawiać, dlaczego przemoc seksualna tak ekscytuje, prawda? Wydaje mi się, że dlatego, że zło jest ekscytujące. I my musimy sobie z tego zdawać sprawę. Chodzi o to, żeby mówić o tym w sposób zrozumiały i tak, żeby nikogo nie skrzywdzić. Ale też żeby nie wywoływać ekscytacji, bo ona niczemu nie służy.
Mamy rozumieć, a nie się ekscytować.
Zastanawiałyśmy się wcześniej, jak to jest z tymi osobami, które były dziećmi z doświadczeniem przemocy seksualnej kilkadziesiąt lat temu, wtedy, kiedy to w ogóle nie był temat, o którym można było rozmawiać. Dla części z tych osób dyskusja, którą teraz prowadzimy, może być wyjątkowo trudna, bo dotyka w nich czegoś głęboko schowanego.
Ale jednocześnie może być wyzwalająca. Muszę pani powiedzieć, że się ucieszyłam, kiedy pewien starszy pan, opowiadając o tym, co mu się przydarzyło, przez łzy powiedział: „A to skurwiel, co on mi zrobił”. Mógł w końcu to powiedzieć.
Ale żeby powiedzieć, trzeba mieć komu. Dzieci często nie mają komu. A chodzi o to, żeby miały.
*Grażyna Lewko – psycholożka, psychoterapeutka, psychotraumatolożka. Członkini zespołu specjalistów w Gdańsku, diagnozującego dzieci wykorzystywane seksualnie. Aktualnie zespół pracuje nad książką, w której chce się podzielić swoimi doświadczeniami.
Komentarze