0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Unia Europejskafot. Unia Europejska

Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen (na zdjęciu powyżej) o tydzień przesunęła prezentację nowego kolegium komisarzy, czyli składu następnej Komisji Europejskiej.

Spotkanie z szefami grup w Parlamencie Europejskim, czyli tzw. konferencją przewodniczących, podczas którego Ursula von der Leyen miała przedstawić rozkład stanowisk w nowej komisji, miało się odbyć dziś (środa 11 września 2024) w Brukseli. Zostało jednak przełożone na wtorek 17 września i odbędzie się w Strasburgu.

Oficjalnie dlatego, że Słowenia zaproponowała nową osobę na stanowisko komisarza i ta kandydatura dopiero w piątek 13 września zostanie zatwierdzona przez słoweński parlament. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że ułożenie nowego składu Komisji tak, by miał on szansę na akceptację ze strony grup politycznych oraz był zrównoważony płciowo, napotyka szereg trudności.

Wymogi

Szefowa Komisji Europejskiej jest zobowiązana do tego, by komponując nową komisję, wziąć pod uwagę kryteria polityczne, geograficzne i płciowe. Chodzi o to, by:

  • najwyższe stanowiska w komisji, czyli stanowiska wiceprzewodniczących wykonawczych, rozdysponować sprawiedliwie pomiędzy państwami z różnych regionów Europy,
  • w kolegium komisarzy zachować równowagę płci,
  • odzwierciedlić znaczenie grup politycznych w Parlamencie Europejskim.

To ostatnie to przede wszystkim oczekiwanie grup politycznych w PE, które tworzą nieformalną koalicję. Chodzi o socjalistów i demokratów (S&D) i liberałów (RE), dzięki którym Ursula von der Leyen zdobyła poparcie na drugą kadencję w fotelu przewodniczącej KE.

Ich poparcie jest niezbędne także do tego, by zatwierdzić nowych komisarzy i całą komisję.

Parlamentarzyści przesłuchują bowiem każdego komisarza, sprawdzając, czy nadaje się na przypisane mu przez szefową KE stanowisko, a następnie przegłosowują kandydaturę. Potem głosują nad całą komisją.

Przeczytaj także:

Trudne manewry

Proces układania nowej Komisji wydłużyły negocjacje portfolio, które Ursula von der Leyen była gotowa zaproponować niektórym kandydatom. Najbardziej niezadowoleni z efektów negocjacji są obecnie socjaliści, którzy w związku z przegranymi w wyborach w Europie rządzą obecnie tylko w kilku krajach, mogą liczyć jedynie na cztery stanowiska w nowej KE. W poprzedniej, nadal urzędującej komisji, mieli ich osiem. To sprawia, że domagają się mocnych tek.

Nieco bardziej spolegliwi są liberałowie – najwięksi przegrani wyborów europejskich. W poprzedniej komisji mieli pięciu komisarzy. Teraz mogą liczyć na cztery stanowiska.

Kandydatów na komisarzy wystawiają jednak rządy państw członkowskich. W większości przypadków kandydat pochodzi więc z partii rządzącej lub koalicyjnej. Dlatego kompozycja polityczna potencjalnego kolegium komisarzy odzwierciedla bardziej umocowanie poszczególnych grup politycznych w rządach krajów UE niż w Parlamencie Europejskim.

Ursula von der Leyen ma jednak prawo odrzucenia danej kandydatury i poproszenia państwa członkowskiego o zgłoszenie innej. I właśnie takie postulaty się pojawiają.

Parytety? „To nie dzieje się samo”

Prace nad ułożeniem nowej Komisji wydłużyły się m.in. dlatego, że państwa członkowskie niemal zupełnie zignorowały apel szefowej KE o zaproponowanie dwóch osób na stanowisko komisarza – kobiety i mężczyzny.

W pierwszym terminie zgłaszania kandydatów, czyli do 30 sierpnia, dwie kandydatury zgłosiła jedynie Bułgaria. Poza tym tylko sześć państw zaproponowało kandydaturę kobiety. Były to Chorwacja, Estonia, Finlandia, Portugalia, Hiszpania i Szwecja.

Belgia, która nie dotrzymała terminu zgłaszania kandydatów i swojego kandydata zgłosiła dopiero na początku września, także wystawiła kobietę. Kandydatką została Hadja Lahbib, ministra spraw zagranicznych z Ruchu Reformatorskiego, frankofońskiej partii liberalnej (tej samej, z której pochodził poprzedni komisarz z tego kraju, Didier Reynders), Belgijka o algierskich korzeniach.

Gdyby szefowa KE na tym poprzestała, w nowej komisji – oprócz niej – byłoby tylko osiem kobiet na 26 stanowisk. To o jedną trzecią mniej niż w obecnej, wciąż jeszcze urzędującej komisji, w której zasiada 12 kobiet. Dla Ursuli von der Leyen to niewystarczające rozwiązanie.

„W całej mojej politycznej karierze walczyłam o to, by kobiety miały dostęp do wysokich stanowisk. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli się tego nie domagasz, to tego nie dostaniesz, bo to nie dzieje się samo” – powiedziała von der Leyen na konferencji prasowej w środę 4 września.

Jeszcze tego samego dnia szefowa KE zwróciła się więc do niektórych państw z prośbą o zaproponowanie nowego kandydata – kobiety. Na ten krok zdecydowały się dwa kraje – Rumunia oraz Słowenia, licząc na to, że dzięki temu mogą dostać jakieś bardziej znaczące portfolio.

Słowenia zaproponowała kandydaturę Marty Kos, byłej ambasador w Szwajcarii, polityczki Ruchu Wolności (z grupy Odnowić Europę), partii rządzącej premiera Roberta Goloba. Rumunia sięgnęła zaś po kandydaturę Roxany Minzatu, dopiero co wybranej europosłanki ze współrządzącej Rumunią Partii Socjaldemokratycznej (grupa S&D).

Tym samym liczba kobiet w nowej komisji wzrosła do dziesięciu, a licząc z samą szefową KE do 11.

Żeby jednak zachowany był 50-procentowy parytet, w nowej komisji musi się znaleźć 13 kobiet.

Socjaliści, liberałowie i Zieloni już zapowiadają, że podczas przesłuchań komisarzy będą to egzekwować. Eurodeputowani mają bowiem możliwość odrzucić kandydatów i domagać się przedstawienia nowych. Do tej pory bowiem, z kadencji na kadencję, kolegium komisarz było organem coraz bardziej zrównoważonym płciowo, a nie mniej. Pierwsza komisja von der Leyen była komisją o najwyższym w historii KE, bo ponad 40-procentowym udziale kobiet. Dla porównania – Komisja Europejska uformowana po pierwszych powszechnych wyborach do europarlamentu w 1979 roku miała tylko 16 proc. kobiet. Jeśli w nowej komisji znalazłoby się 10 kobiet, odsetek ten wyniesie 38 proc.

S&D grozi, że wycofa poparcie

Ale niedotrzymanie zasady równowagi płci to niejedyny zarzut, który wobec nowej komisji von der Leyen wysuwają politycy i polityczki grupy S&D, czyli najważniejszego, bo największego koalicjanta Europejskiej Partii Ludowej w PE.

Socjaliści i demokraci domagają się:

  • „wzmocnienia systemu tzw. kandydatów wiodących” (kim są, wyjaśniamy niżej),
  • powierzenia stanowisk w komisji związanych ze sprawami socjalnymi kandydatom z S&D, którzy mają „odpowiednie doświadczenie”,
  • „sprawiedliwego podziału stanowisk wiceprzewodniczących wykonawczych odzwierciedlającego większość w Parlamencie Europejskim”.

„Jeśli te oczekiwania nie zostaną spełnione (…) poparcie komisarzy przedstawionych przez Ursulę von der Leyen będzie bardzo trudne, a nawet niemożliwe” – napisała grupa w oświadczeniu.

O co dokładnie chodzi? Socjaliści i demokraci uważają, że komisja, w której 14 stanowisk należy do Europejskiej Partii Ludowej i tylko po cztery do socjalistów i demokratów oraz liberałów, nie odzwierciedla układu sił politycznych po wyborach europejskich, czyli tego, który jest widoczny w PE.

Nieformalna koalicja w PE popierająca von der Leyen liczy bowiem 401 mandatów. Europejska Partia Ludowa ma 188 mandatów, socjaliści i demokraci – 136, liberałowie z Odnowić Europę – 77. Proporcja stanowisk w komisji 14:4:4 kompletnie nie odzwierciedla proporcji mandatów w PE.

W liczącym 720 mandatów parlamencie nowej, dziesiątej kadencji, rozkład mandatów wygląda następująco:

  • 188 mandatów należy do zrzeszającej partie chadeckie, centroprawicowe i ludowe Europejskiej Partii Ludowej, z której wywodzi się von der Leyen i do której należy PO i PSL,
  • 136 do socjalistów i demokratów (S&D), do której należy Lewica,
  • 84 do zrzeszającej antysystemowe partie skrajnej prawicy grupy Patriotów Europy (do której należą trzy osoby z Konfederacji),
  • 78 do zrzeszającej partie narodowo-konserwatywne i eurosceptyczne grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (do tej grupy należy PiS),
  • 77 do zrzeszającej partie liberalne grupy Odnowić Europę (Renew Europe), do której należy Nowoczesna i Polska 2050,
  • 53 do Zielonych,
  • 46 do Lewicy,
  • 25 do grupy Europa Suwerennych Narodów, którą stworzyło skrajnie prawicowe AfD,
  • 33 osoby są niezrzeszone w żadnej grupie politycznej.

Ale, jak już wspomnieliśmy, kandydatów na komisarzy wskazują rządy państw członkowskich, którzy zupełnie tego kryterium nie biorą pod uwagę. Niemal wszyscy zgłoszeni kandydaci na komisarzy pochodzą z partii rządzących lub koalicjantów. O tego rodzaju równowagę musiałaby zadbać sama von der Leyen, która ma możliwość poprosić państwo członkowskie o przedstawienie innej kandydatury.

I właśnie tego domagają się socjaliści. Grupa S&D miałaby szansę na stanowisko jeszcze jednego komisarza, gdyby rządzony obecnie przez partię z Europejskiej Partii Ludowej Luksemburg, zamiast kandydata z EPL, wystawił kandydata S&D. A to byłoby możliwe, bo poprzedni komisarz z tego kraju – Nicolas Schmit – był właśnie kandydatem socjalistów i w pierwszej komisji von der Leyen zarządzał ważnym, socjalnym portfolio – był komisarzem ds. socjalnych i zatrudnienia.

W wyborach europejskich Schmit był głównym kandydatem grupy S&D na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. Zgodnie bowiem z forsowanym przez Parlament Europejski tzw. systemem głównych kandydatów, każda grupa polityczna wystawia swojego kandydata na stanowisko przewodniczącego KE. Kandydat tej grupy, która wygra wybory, dostaje nominacje na to stanowisko. Dokładnie tak się stało z von der Leyen.

Socjaliści i demokraci chcą, by szefowa KE sięgnęła po swoje uprawnienia i wymogła na Luksemburgu, by kraj zgłosił na komisarza Nicolasa Schmita, tym samym „wzmacniając proces kandydatów wiodących”. Grupa chciałaby też, aby Schmit, lub inny kandydat z S&D, ponownie objął tekę komisarza ds. zatrudnienia. Dla walczących o prawa socjalne członków tej frakcji to jedno z najważniejszych stanowisk w KE.

Na razie wygląda jednak na to, że szefowa KE nie zamierza tego robić.

Bitwa o Zielony Ład

Kością niezgody między von der Leyen a grupą S&D są jeszcze dwie ważne sprawy.

Dominującym w grupie S&D Hiszpanom zależy na otrzymaniu teki wiceprezydenta wykonawczego Komisji odpowiedzialnego za realizację Zielonego Ładu. To dlatego rządzona przez socjalistów Hiszpania wystawiła jako kandydatkę na komisarza ministrę ds. zielonej transformacji z rządu Pedro Sancheza, znaną w Hiszpanii aktywistkę klimatyczną Teresę Riberę.

W rozmowie z „The Financial Times” Ribera zapowiadała, że jako komisarz ds. Zielonego Ładu, domagałby się jak najszybszej realizacji jego założeń i przyspieszenia zielonej transformacji w Europie. Zwłaszcza że jej zdaniem zielona transformacja sprzyja wzrostowi konkurencyjności europejskich gospodarek, a nie go sabotuje.

Ale Ursula von der Leyen nie chce powierzać tej teki socjalistom.

Von der Leyen woli, by Zielonym Ładem zajął się ktoś, kto będzie unikać rozogniania już i tak trudnej sytuacji wokół Zielonego Ładu. Realizacja założeń Zielonego Ładu spowodowała masowe protesty rolników w całej Europie, a rolnicy deklarują, że nie składają broni. Dlatego Von der Leyen chce, by Zielonym Ładem zajął się nieco bardziej konserwatywny polityk z Europejskiej Partii Ludowej.

Socjaliści sprzeciwiają się też planom powierzenia kandydatowi z Włoch prestiżowego stanowiska wiceprzewodniczącego wykonawczego komisji ds. polityki spójności, gospodarki i post pandemicznej odbudowy. O tym, że takie stanowisko jest planowane dla polityka Braci Włochów Raffaela Fitto, który obecnie pełni funkcję ministra ds. polityki europejskiej w rządzie Giorgi Meloni, poinformował portal Politico.

S&D w swoim oświadczeniu sprzeciwiła się powierzeniu tak ważnej funkcji politykowi z grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, którzy „nie tylko nie poparli kandydatury von der Leyen na stanowisko przewodniczącej KE”, ale są też grupą partii, które trudno określić mianem „proeuropejskich”. S&D konsekwentnie domaga się, by skrajna i narodowo-konserwatywna prawica była otoczona kordonem sanitarnym w UE.

“Zignorowanie systemu wiodących kandydatów, podważanie zasady równouprawnienia płci, powierzenie teki komisarza ds. zatrudnienia osobie, której przywiązanie do praw socjalnych jest co najmniej wątpliwe, wreszcie powierzanie jednego z najważniejszych stanowisk w nowej komisji osobie z grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, to sposób na to, jak utracić poparcie progresywistów” – powiedziała szefowa grupy Iratxe García, cytowana w oświadczeniu partii.

Garcia podkreśliła, że jeszcze przed wyborami szefowa Komisji Europejskiej obiecywała, że “to rozkład sił w Parlamencie Europejskim zadecyduje o składzie Komisji Europejskiej”.

„W nowym parlamencie istnieje proeuropejska większość. Trzeba jej pozwolić działać” – zaapelowała Garcia.

Swoją niezgodę na mianowanie „skrajnie prawicowego polityka na jednego z najważniejszych członków Komisji Europejskiej” wyraziła też Valerie Heyer, szefowa grupy Odnowić Europę, w programie telewizyjnym La faute à l’Europe, cytowana przez portal Euractiv. Heyer apelowała też o to, by utrzymać parytet płciowy w następnej komisji.

Okrojone portfolio dla Polaka?

Najgorętszym tematem, wokół którego skupia się wiele spekulacji medialnych, jest to, który kandydat może liczyć na którą tekę w nowej Komisji. Najrzetelniej informacje te zebrał portal Politico, którzy przeprowadził kilkadziesiąt rozmów z osobami, które mają wiedzę o toczących się za zamkniętymi drzwiami negocjacjach.

Z ustaleń Politico wynika, że polski kandydat, Piotr Serafin, wieloletni współpracownik premiera Donalda Tuska w Radzie Europejskiej, rzeczywiście może liczyć na tekę komisarza ds. budżetu. Ale najprawdopodobniej zostanie ona nieco okrojona. Wbrew wcześniejszym doniesieniom, Polak może nie dostać też stanowiska wiceprzewodniczącego wykonawczego w nowej komisji.

Obecnie teka komisarza ds. budżetu jest połączona z teką komisarza ds. administracji. Pełniący tę funkcję austriacki komisarz Johannes Hahn ma pod sobą w sumie aż sześć departamentów KE – departament budżetu, usług cyfrowych, dział HR oraz działy tłumaczeń. Ponadto, pod zwierzchnictwem Hahna, działa obecnie Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych, czyli OLAF, zajmujący się ściganiem nadużyć i korupcji przy wydatkowaniu środków unijnych.

Z wiadomości przekazanych przez Politico wynika, że teki te zostaną rozdzielone.

Polski komisarz ma się zajmować budżetem i – co szczególnie istotne – nadzorować działalność Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych. Kwestie administracji mają zaś zostać powierzone Marošowi Šefčovičowi, komisarzowi ze Słowacji. Šefčovič ma zachować stanowisko wiceprzewodniczącego wykonawczego i objąć nadzór nad administracją ze szczególnym uwzględnieniem planu jej uproszenia i ograniczenia.

Jednym z najważniejszych zadań Šefčoviča będzie zatem przeprowadzenie zapowiadanego przez Ursulę von der Leyen już w jej parlamentarnym exposé audytu wszystkich obszarów regulacji i działalności KE. Chodzi o uproszczenie biurokracji i wymogów formalnych, z którymi zmagają się przedsiębiorcy, rolnicy itp.

Piotr Serafin, jeśli obejmie stanowisko komisarza ds. budżetu, będzie musiał bardzo szybko wziąć się do pracy. Już teraz rozpoczynają się prace nad nowym siedmioletnim budżetem UE (tzw. wieloletnimi ramami finansowymi), które mają zacząć obowiązywać od 2027 roku.

Jednym z pomysłów na nowy budżet jest zachowanie wspólnego zadłużania jako jednego ze sposobów na pozyskiwanie środków do europejskiego budżetu. Ten mechanizm został wykorzystany, by stworzyć postpandemiczny Fundusz Odbudowy. Komisja Europejska, w imieniu państw członkowskich, zaciągnęła wspólny dług na rynkach finansowych, a środki rozdysponowała między kraje na realizację tzw. krajowych planów odbudowy.

Pojawiają się także propozycje, by wzmocnić zasadę warunkowości w dostępie do jednej z największych części europejskiego budżetu, czyli polityki spójności. Dostęp do tych funduszy, już dziś uzależniony od przestrzegania zasad praworządności, miałby być powiązany z realizacją konkretnych reform gospodarczych, tak jak działa to w KPO. To miałoby zmniejszyć ryzyko sprzeniewierzania środków lub ich marnotrawienia.

Rozwiązanie takie najpewniej spotka się z silną opozycją ze strony takich krajów jak np. Węgry, gdzie europejskie środki w dużym stopniu służą do zasilania skorumpowanego systemu klientelistycznego i umacnianiu partii rządzącej. Negocjacje budżetowe są przeważnie bardzo trudne, więc nowy polski komisarz będzie miał szansę wykazać się umiejętnościami negocjacyjnymi.

Z ustaleń Politico wynika, że szefowa Komisji Europejskiej planuje ustanowienie pięciu stanowisk wiceprzewodniczących wykonawczych w nowej komisji. Mają je objąć:

  • Therry Breton, komisarz z Francji (grupa Odnowić Europę),
  • Raffaele Fitto z Włoch (grupa EKR),
  • Valdis Dombrovskis z Łotwy (grupa EPL),
  • Teresa Ribera z Hiszpanii (grupa S&D)
  • oraz wspomniany już Maroš Šefčovič ze Słowacji (grupa Odnowić Europę).

Wcześniej OKO.press informowało, w oparciu o źródła w Komisji Europejskiej, że Ursula von der Leyen planuje modyfikację logiki obsadzania najwyższych stanowisk w KE. Na stanowiska mieli zostać powołani komisarze z największych krajów, w tym z Włoch. Przy takim układzie stanowisko wiceprzewodniczącego dostałby także kandydat z Polski. W tej chwili nie wiadomo, czy tak się wydarzy.

;
Na zdjęciu Paulina Pacuła
Paulina Pacuła

Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.

Komentarze