Donald Trump chce na nowo umeblować Hollywood. Zaczyna, zwracając się o pomoc do trzech przebrzmiałych gwiazd i ogłaszając cła na zagraniczne, „propagandowe" filmy. Konkretów brakuje, branża otrząsa się z szoku i komentuje: przez tę decyzję oberwiemy wszyscy
W niedzielę 4 maja 2025 Trump napisał na platformie Truth Social: „Przemysł filmowy w Ameryce UMIERA bardzo szybką śmiercią. Inne kraje oferują wszelkiego rodzaju zachęty, aby odciągnąć naszych filmowców i studia od Stanów Zjednoczonych. Hollywood i wiele innych obszarów w USA jest niszczonych. To skoordynowany wysiłek innych narodów, a zatem zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego".
Trump dodał, że filmy produkowane poza USA sieją propagandę, i poinformował: „Upoważniam Departament Handlu USA do natychmiastowego rozpoczęcia procesu wprowadzania stuprocentowych ceł na wszystkie filmy przywożone do naszego kraju, które są produkowane w za granicą".
W rozmowach z dziennikarzami prezydent podkreślał, że przeprowadził „bardzo solidne badania w ciągu ostatniego tygodnia„. Z tych badań wyszło mu, że w USA kręci się „bardzo mało filmów, a Hollywood jest niszczone”. Winą za rzekomy upadek Hollywood obarczył gubernatora Kalifornii, demokratę Gavina Newsoma. „Wiele innych narodów ukradło nasz przemysł filmowy. Jeśli nie są skłonni nakręcić filmu w Stanach Zjednoczonych, powinniśmy nałożyć na nich cła" – mówił.
Prezydenta poparł sekretarz skarbu Howard Lutnick, który napisał na platformie X: „Zajmujemy się tym".
W zapowiedzi Trumpa jest jednak więcej znaków zapytania, niż konkretów, które pokazałyby, jak ta decyzja wpłynie na światowy i amerykański przemysł filmowy. Nie wiemy m.in., czy:
Trump nie zagłębia się jednak w szczegóły i wielkimi literami pisze „CHCEMY, ŻEBY FILMY BYŁY Z POWROTEM KRĘCONE W AMERYCE!”.
Problemy Hollywood widać w liczbach: cytowana przez Reutersa firma badawcza ProdPro podaje, że w 2023 roku około połowy wydatków amerykańskich producentów na projekty filmowe i telewizyjne o budżetach przekraczających 40 milionów dolarów wydano poza granicami USA.
Twórcy i producenci, zapytani przez ProdPro o preferowane lokalizacje filmowania na lata 2025-2026, wymienili na pierwszych pięciu miejscach Toronto, Wielką Brytanię, Vancouver, Europę Środkową i Australię. Kalifornia (a więc Hollywood) zajęła dopiero szóste miejsce, Georgia siódme, New Jersey ósme, a Nowy Jork dziewiąte.
ProdPro w raporcie analizującym produkcje dużych graczy na filmowym rynku wylicza, że w 2024 roku liczba filmów i seriali w całych Stanach Zjednoczonych wzrosła o 18 procent w porównaniu do 2023 roku. Razem z liczbą wzrosły wydatki – o 16,2 miliarda dolarów. Wzrost nie jest jednak zaskoczeniem – w 2023 roku strajk scenarzystów zatrzymał produkcję filmów i seriali na kilka miesięcy. Jest również „niższy od oczekiwań”, jak komentują amerykańskie media.
Według FilmLA, organizacji non-profit monitorującej produkcję w regionie, produkcja filmowa i telewizyjna w Los Angeles spadła o prawie 40 proc. w ciągu ostatniej dekady.
Dlaczego twórcy wolą kręcić filmy poza USA?
Wyjaśniał to w rozmowie z BBC założyciel europejskiej sieci kin Vue Timothy Richards, tłumacząc, że koszty realizacji zdjęć w południowej Kalifornii znacznie wzrosły w ciągu ostatnich kilku dekad, co skłoniła twórców do przeniesienia się w inne miejsca na świecie. Szczególnie że studia, przenosząc produkcję na przykład do Europy, mają tutaj dostęp do wykwalifikowanych ekip.
„Jednym z powodów, dla których Wielkiej Brytanii tak się udaje [rozwijać branżę filmową], jest fakt, że mamy jedną z najbardziej doświadczonych ekip filmowych i produkcyjnych na świecie" – mówił Richards.
Filmowców zachęca nie tylko jakość usług za granicą. Na przykład Australia oferuje 30 procent ulgi podatkowej dla wysokobudżetowych projektów filmowych i telewizyjnych kręconych na terenie kraju. Tę ofertę można łączyć z ulgami, które proponują poszczególne stany i terytoria Australii – tutaj można liczyć nawet na kolejne 10 procent ulgi. Rząd australijski zachęca także do realizacji postprodukcji i efektów wizualnych w ich kraju i za to również oferuje 30-procentowy zwrot podatku.
Z kolei Wielka Brytania oferuje różne ulgi dla różnych produkcji – inne stawki obowiązują dla aktorskich wysokobudżetowych filmów, inne dla dziecięcych, a jeszcze inne dla projektów animowanych lub niezależnych. Twórcy wysokobudżetowego filmu kinowego mogą ubiegać się o zwrot gotówki w wysokości 34 proc. brutto (ok. 25,5 proc. netto) na wydatki związane z produkcją w Wielkiej Brytanii. 39 proc. brutto to zwrot, na który mogą liczyć twórcy filmów dla dzieci. Filmy niezależne, o niższym budżecie, mogą dostać zwrot wysokości 53 proc. brutto (niecałe 40 netto).
Żeby ubiegać się o zwrot, trzeba zakontraktować minimum 10 proc. wydatków podstawowych związanych z produkcją na terenie Wielkiej Brytanii.
Podobny system działa we Francji – żeby ubiegać się o francuskie ulgi podatkowe, trzeba wydać w kraju na produkcję minimum 250 tys. euro i zaplanować przynajmniej pięć dni zdjęciowych nad Sekwaną.
Twórcy mogą liczyć na zwrot 30 proc. podatku od wydatków na wynagrodzenia i pensje wypłacane francuskim lub unijnym scenarzystom, aktorom i innym członkom ekipy, obsługę techniczną, transport, podróże i wyżywienie.
Dodatkowe 10 proc. ulgi podatkowej mogą dostać filmy, które mają „znaczną ilość efektów wizualnych”, a wydatki na ich realizację we Francji przekroczyły 2 mln euro.
Kręcenie filmów poza USA powoduje kryzys Hollywood – przekonują członkowie inicjatywy Stay in LA (ang. Zostań w LA).
Skutki odczują nie gwiazdy i wielkie studia, ale makijażystki i makijażyści, obsługa techniczna, firmy cateringowe, hotelarze czy kostiumografowie. „Apelujemy o takie ustawodawstwo, które utrzyma rozrywkę w Kalifornii, zainwestuje w nasze społeczności i pomoże odbudować branżę – i marzenie – zagrożone zniknięciem" – mówiła Pamala Buzick Kim, współzałożycielka Stay in LA, na wiecu w Los Angeles w kwietniu 2025.
Ponad 23 tysiące osób (w tym m.in. reżyserka Lilly Wachowski i aktor Keanu Reeves) podpisało petycję w tej sprawie. Sygnatariusze podkreślają w niej, że sytuację branży filmowej i okołofilmowej w Hollywood pogorszyły dodatkowo ogromne pożary, które wybuchły w Kalifornii w styczniu 2025.
„Jesteśmy przerażeni, że miasto, które tak bardzo kochamy, może stracić najważniejszy zasób: swoich ludzi. Potrzebujemy powodzi nowej pracy, aby pomóc naszemu ukochanemu miastu odbudować się i zapewnić przyszłą rentowność Los Angeles jako miejsca, w którym rzemieślnicy, pracownicy filmowi i firmy prosperują. Kiedy produkcja zostaje w LA, każdy sektor na tym korzysta: restauracje, handel detaliczny, hotelarstwo i nie tylko. Musimy przywrócić tętniący życiem przemysł kreatywny naszego miasta i w tym procesie podnieść całe miasto" – czytamy.
Gubernator Kalifornii Gavin Newsom zaproponował podniesienie zachęty podatkowej dla twórców filmowych z obecnych 330 mln dolarów do 750 mln. Inicjatywa Stay in LA pozytywnie oceniła ten pomysł, podkreślając jednak, że branża liczy na więcej. Sami proponują zniesienie górnego limitu zachęt podatkowych dla produkcji kręconych w Los Angeles przez następne trzy lata „w ramach ogólnego wysiłku na rzecz pomocy ofiarom klęsk żywiołowych". Chcą również, żeby studia i serwisy streamingowe zobowiązały się do zwiększenia produkcji w Los Angeles o co najmniej 10 proc. w ciągu najbliższych trzech lat.
W żadnej z ich propozycji nawet nie zasugerowano obejmowania cłami filmów realizowanych poza USA.
Propozycja nałożenia cła na „zagraniczne" filmy może dziwić o tyle, że Amerykanie lubią głównie rodzime produkcje. Pierwszy rzut oka na listę najchętniej oglądanych filmów kinowych (Box Office) pozwala stwierdzić, że dominującą pozycję na rynku mają te z USA. Po wczytaniu się w informacje o poszczególnych z nich sprawa zaczyna się jednak komplikować. Bo które z kinowych hitów można sklasyfikować jako prawdziwie amerykańskie?
Druga część „Diuny” (7. miejsce Box Office’u za 2024 rok) to koprodukcja amerykańsko-kanadyjska. Na „Gladiatora II” (13. miejsce) zrzucili się inwestorzy z USA, Wielkiej Brytanii, Maroka i Kanady. „Pszczelarz" z Brytyjczykiem Jasonem Stathamem w roli głównej (20. miejsce) to z kolei koprodukcja USA-UK. Jeszcze trudniej robi się, jeśli spojrzymy na nazwiska twórców poszczególnych hitów Box Office’u.
Wyprodukowany przez amerykańskie studio A24 „Civil War" (32. miejsce) to dzieło brytyjskiego reżysera Aleksa Garlanda. To też obraz opowiadający o wewnętrznym konflikcie zbrojnym wynikającym z rozwijającego się w Waszyngtonie autorytarnego reżimu. Można przypuszczać, że z tego powodu nie przypadł Trumpowi do gustu (jeśli go obejrzał), był jednak firmowany przez amerykańskiego producenta.
Za nagrodzone czterema Oscarami „Biedne Istoty" odpowiadał grecki reżyser Jorgos Lantimos. Co gorsza, wkładem finansowym podzieliły się Stany Zjednoczone, Węgry, Irlandia i Wielka Brytania. Na ekranie zobaczyliśmy jednak amerykańskich aktorów i aktorki z krajowego topu.
Produkcję koordynowało amerykańskie studio Searchlight Pictures, do niedawna należące do tej samej grupy kapitałowej, co uwielbiana przez Trumpa i jego otoczenie stacja Fox News, w 2019 roku przejęta przez Disneya.
Załóżmy jednak, że Donald Trump chciałby objąć cłami wszystkie filmy kręcone za granicą – niezależnie od pochodzenia wkładu finansowego. Mogłoby to mieć sens, w końcu dzięki temu do Hollywood można siłą ściągnąć produkcje korzystające z zagranicznych lokacji. Jeśli mielibyśmy rozumieć wypowiedź prezydenta USA w taki sposób, cła objęłyby 11 z 20 najchętniej oglądanych w 2024 roku filmów, które przynajmniej w części kręcone były za granicą. Pięć pozycji z pierwszej dwudziestki to animacje.
To rodzi również kolejne pytania o przyszłość filmów czy seriali z amerykańskim kapitałem, które nie mogłyby być nakręcone w kraju. Przykłady z ostatnich miesięcy: doceniony i nagradzany „Prawdziwy Ból" Jessego Eisenberga o dwóch kuzynach, którzy wybierają się do Polski śladami swojej babci. Gdyby cła już obowiązywały i gdyby obejmowały filmy kręcone poza USA, to Eisenberg musiałby zbudować Warszawę, Lublin i Majdanek w studiu w Hollywood, żeby uniknąć dodatkowych opłat.
Albo trzeci sezon „Białego Lotosu„, który można oglądać na platformie Max i który w kilku odcinkach pokazuje wakacje w ekskluzywnym hotelu w Tajlandii. Serial kręcono w hotelu Four Seasons na wyspie Ko Samui. Trudno byłoby tę lokację zmienić na amerykańskie studio — podobnie jak pochodzące z czasów Imperium Rzymskiego marokańskie zabytki w „Gladiatorze II”. Jeszcze trudniej znaleźć w Stanach pustynię, która dorównałaby namibijskim i saudyjskim wydmom, które podziwiać można w drugiej „Diunie".
Gdyby podobne zasady obowiązywały przez całą historię rozwoju Fabryki Snów, cła mogłyby objąć takie klasyki, jak „Lawrence z Arabii„, „Lista Schindlera”, „Most na rzece Kwai„ czy „Odyseja Kosmiczna 2001”. To wszystko pozycje z czołówki listy najlepszych produkcji w historii Hollywood sporządzonej przez American Film Institute.
Wycofanie się amerykańskich filmowców ze Starego Kontynentu mogłoby być trudne dla europejskiego przemysłu filmowego. Ironii losu można dopatrywać się w fakcie, że jednym z najmocniej poszkodowanych krajów byłyby sympatyzujące z Trumpem Węgry. Straty odczułyby między innymi Origo Studios, gdzie nakręcono między innymi część pierwszej „Diuny„, ”Blade Runner 2049„ czy ”Biedne Istoty".
Problemy mogą odczuć również studia w podberlińskim Babelsbergu („Matrix Zmartwychwstania„, „Aniołki Charliego”, „Kapitan Ameryka: Civil War„). Na straty musiałoby się nastawić także Studio Barandov pod Pragą (seria „Mission Impossible”, „Tożsamość Bourne’a„, „Casino Royale”, „Nosferatu").
Amerykańskich filmowców ściągają też lokacje w europejskich miastach. Budapeszt w ostatnich latach był scenografią do filmów takich jak „Doctor Strange„, „World War Z”, „Marsjanin„, „Black Widow” czy „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat„. Jeszcze częstszym wyborem jest Paryż, dotąd goszczący setki amerykańskich ekip filmowych. Niektórych produkcji wręcz nie można wyobrazić sobie bez francuskiej stolicy – to choćby „Ostatnie tango w Paryżu”, „O północy w Paryżu„, „Incepcja” czy „Emily in Paris„. Serialowy hit Netfliksa jest szczególnie ciekawym przypadkiem. Jego twórca Darren Star znany jest przede wszystkim z kultowego „Seksu w wielkim mieście”, w którym to Nowy Jork gra jedną z głównych ról. Mimo to zdecydował, by tytułową Emily wyprowadzić do Paryża. W takiej decyzji mogła pomóc francuska ulga podatkowa.
Jak w wielu sprawach, w które angażuje się Trump, i w tej można wskazać na wątek chiński. Rywalizacja Pekinu z Waszyngtonem odciska swoje piętno również na biznesie filmowym. Jedną z odpowiedzi na cła Trumpa była decyzja o ograniczeniu napływu hollywoodzkich produkcji do Chin. Z decydował o tym Chiński Urząd Administracji Filmowej, odpowiedzialny między innymi za cenzurę. Jego przedstawiciele podkreślali, że w ten sposób jedynie podążają za nastrojami Chińczyków, po pandemii o wiele rzadziej wybierających amerykańskie produkcje.
Trudno powiedzieć, jak traktować tę konkretną zapowiedź Donalda Trumpa. Może to być jeden z wielu pomysłów rzuconych, by odwrócić uwagę opinii publicznej od bardziej dotkliwych dla obywateli problemów. Z drugiej strony Waszyngton ostatnio bierze się za kulturę na poważnie, próbując przejąć kontrolę nad niezależnymi do tej pory instytucjami. Jednym z przykładów jest meblowane od nowa Kennedy Centre, siedziby Narodowej Orkiestry Symfonicznej i Waszyngtońskiej Opery, corocznie nagradzającego najważniejsze osobistości dla amerykańskiej kultury podczas gali Kennedy Center Honors. Trump ogłosił za pomocą swojej platformy społecznościowej Truth Social, że uczyni centrum „znów wielkim„ i zapowiedział, że na jego czele stanie „niesamowity Donald J. Trump”. Nowopowołane władze rzeczywiście przekazały mu stanowisko przewodniczącego.
Teraz Trump chce rozpocząć akcję o podobnym charakterze na o wiele większą skalę.
W odzyskaniu świetności Fabryki Snów ma pomóc ekipa białych mężczyzn w bardzo dojrzałym wieku, w ostatnich latach coraz trudniej radząca sobie w showbiznesie. To Sylvester Stallone, Mel Gibson i Jon Voight, powołani na „specjalnych ambasadorów„ do spraw przemysłu filmowego. Stallone jest zdeklarowanym Republikaninem, a Trumpa nazwał „drugim Jerzym Waszyngtonem”. Gibson zasłynął między innymi za sprawą „Pasji" pokazującej w naturalistyczny sposób ukrzyżowanie Chrystusa (jak i dzięki swoim antysemickim wypowiedziom), a Voight zagrał papieża Jana Pawła II jeszcze przed Piotrem Adamczykiem.
Pamala Buzick Kim z inicjatywy Stay in LA mówiła w rozmowie z „LA Times„, że próbowała skontaktować się z całą trójką aktorów wybranych przez Trumpa. „Nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi” – poinformowała, zastanawiając się, czy Stallone, Gibson i Voight naprawdę rozumieją, jakie są potrzeby i problemy branży filmowej.
Czy cła są odpowiedzią na te problemy?
Na pewno nie i branża już zdaje sobie z tego sprawę. To rozwiązanie uderzy w amerykańskich twórców – bez zastrzyku pieniędzy z zagranicznych zachęt wzrosną koszty produkcji. Projekty z mniejszymi budżetami nie będą miały szans na realizację. „Wciąż jest wiele niewiadomych, ale zanim dowiemy się więcej, ta decyzja wywoła falę szoku na całym świecie„ – skomentował w rozmowie z „Guardianem” Matthew Deaner, szef Screen Producers Australia. Jeśli cła wejdą w życie, mogą zatrzymać inwestycje w przemysł filmowy w Australii, Nowej Zelandii czy Europie. Tymczasem m.in. w Wielkiej Brytanii właśnie trwają prace nad budową nowych studiów filmowych.
Dziennikarze próbują dotrzeć do gubernatora Kalifornii i zapytać go o komentarz w sprawie ceł i Trumpa, który obarcza go winą za kryzys Hollywood. Biuro Gavina Newsoma odpowiedziało na razie zdawkowo: „Wygląda na to, że w Waszyngtonie znów nastał dzień odwracania uwagi".
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Dziennikarka, reporterka, kierowniczka działu klimatyczno-przyrodniczego w OKO.press. Zajmuje się przede wszystkim prawami zwierząt, ochroną rzek, lasów i innych cennych ekosystemów, a także sprawami dotyczącymi łowiectwa, energetyki i klimatu. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu, laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego za reportaż o Odrze i nagrody Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego za "bezkompromisowość i konsekwencję w nagłaśnianiu zaniedbań władz w obszarze ochrony środowiska naturalnego, w tym katastrofy na Odrze". Urodziła się nad Odrą, mieszka w Krakowie, na wakacje jeździ pociągami, weekendy najchętniej spędza na kajaku, uwielbia Eurowizję i jamniki (a w szczególności jednego rudego jamnika).
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl. Jeden ze współautorów podcastu "Drugi Rzut Oka". Interesuje się tematyką transformacji energetycznej, transportu publicznego, elektromobilności, w razie potrzeby również na posterunku przy tematach popkulturalnych. Mieszkaniec krakowskiej Mogiły, fan Eurowizji, miłośnik zespołów Scooter i Nine Inch Nails, najlepiej czujący się w Beskidach i przy bałtyckich wydmach.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl. Jeden ze współautorów podcastu "Drugi Rzut Oka". Interesuje się tematyką transformacji energetycznej, transportu publicznego, elektromobilności, w razie potrzeby również na posterunku przy tematach popkulturalnych. Mieszkaniec krakowskiej Mogiły, fan Eurowizji, miłośnik zespołów Scooter i Nine Inch Nails, najlepiej czujący się w Beskidach i przy bałtyckich wydmach.
Komentarze