0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Charly TRIBALLEAU / AFPFot. Charly TRIBALLE...

“Władimir Putin chce wymazać z mapy Ukrainę. Wspierany przez Iran Hamas chce zrobić to samo wobec Izraela. Musimy bronić demokracji” – tak w październiku 2023 podczas wystąpienia na forum American Hudson Institute mówiła Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej.

To sformułowanie na długo zdominowało sposób, w jaki władze państw zachodnich, w tym UE, reagowały na zataczającą coraz szersze kręgi eskalację konfliktu na Bliskim Wschodzie po atakach Hamasu na Izrael 7 października 2023.

Postrzeganie sytuacji na Bliskim Wschodzie przez pryzmat „oblężonej demokracji” wydawało się dość zasadne ze względu na charakter przeprowadzonych przez Hamas ataków. Oto kraj napadają brutalni terroryści, dokonują największej od czasu Holokaustu masakry ludności cywilnej (ginie ponad 1200 osób) i porwań, w tym kobiet, osób starszych i dzieci. Takie działanie to czyste barbarzyństwo.

„Nie ma usprawiedliwienia dla terroru” – piszą we wspólnym oświadczeniu z 15 października 2023 państwa UE, potępiając atak Hamasu.

Takie postrzeganie zmagań w regionie od początku swojego istnienia forsuje też sam Izrael. Oto malutka, zachodniego typu demokracja wrzucona w sam środek agresywnego świata islamu, każdego dnia walczy o przetrwanie. Wrogie siły są wszędzie: to Hezbollah w Libanie, Hamas w Strefie Gazy, Huti w Jemenie, czy sprzymierzone z Iranem bojówki w Iraku i Syrii. Iran odmawia Izraelowi prawa do istnienia. Izrael broni się, atakując.

Ale takie ujęcie dramatycznych wydarzeń na Bliskim Wschodzie już od dawna nie wystarcza.

Izrael nie jest ciemiężoną demokracją, która szanuje prawa mniejszości i prawo międzynarodowe, prowadząc wąsko stargetowaną operację militarną o niedużym zasięgu, wymierzoną jedynie w zagrażających jego istnieniu wrogów – jak jeszcze kilka dni temu na forum ONZ mówił premier Izraela Benjamin Netanjahu.

Od października 2023 roku w Gazie zginęło ponad 42 tysiące osób, z czego według Izraela bojownicy Hamasu stanowią ok. 16-17 tysięcy osób. Ponadto, około 90 tysięcy osób zostało rannych. Liczba ofiar cywilnych w Libanie sięgnęła już niemal 2 tysięcy, a blisko 10 tysięcy osób zostało rannych. Ofiarami konfliktu są też przesiedleńcy – jest ich już 2,3 miliona, w tym około pół miliona osób w Gazie doświadczających zagrażającego życiu głodu (dane za agencją Associated Press).

Armia Izraela od października 2023 zrównuje z ziemią Strefę Gazy, a wielu ekspertów prawa międzynarodowego oraz organizacji prawnoczłowieczych (m.in. Amnesty International czy specjalna komisja ONZ ds. praw człowieka) nie ma wątpliwości: to zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości; działanie armii Izraela w Strefie Gazy nosi znamiona ludobójstwa.

Co więcej, jak wskazują niektórzy izraelscy komentatorzy, przebieg interwencji w Strefie Gazy wynika wprost z ogromnej dysfunkcji izraelskiej demokracji, która od początku istnienia nie zdołała wytworzyć prawdziwie demokratycznych i niezależnych instytucji, które gwarantowałyby przestrzeganie podstawowych praw. Tylko w wielu europejskich krajach zauważenie tego faktu uważane jest za przejaw antysemityzmu i nie ma na nie miejsca. Dlaczego?

Przeczytaj także:

Nie ma usprawiedliwienia dla terroru?

„My, przywódcy G7, wyrażamy głębokie zaniepokojenie pogarszającą się sytuacją na Bliskim Wschodzie i z całą mocą potępiamy bezpośredni atak militarny Iranu na Izrael (...) Potwierdzamy nasze zaangażowanie na rzecz bezpieczeństwa Izraela. Destabilizujące działania Iranu na Bliskim Wschodzie i pośredników (...) muszą zostać powstrzymane” – takie oświadczenie w czwartek 3 października wieczorem wydali liderzy grupy G7, czyli Stanów Zjednoczonych, Kanady, Francji, Niemiec, Włoch, Japonii i Wielkiej Brytanii.

To odpowiedź na ostatni akt eskalacji konfliktu – wystrzelenie przez Iran w stronę Izraela we wtorek 1 października 180 pocisków balistycznych, w wyniku czego zginęła jedna osoba. To drugi bezpośredni atak Iranu na Izrael w historii.

Gdy dzień wcześniej Izrael zdecydował o podjęciu ofensywy lądowej w Libanie, państwa G7 nie zareagowały. Gdy w czwartek 3 października izraelskie bomby spadły na centrum Bejrutu, państwa G7 wyraziły „głębokie zaniepokojenie pogarszającą się sytuacją na Bliskim Wschodzie”.

Te reakcje pokazują dominującą w zachodnim dyskursie politycznym perspektywę.

Na podobnej zasadzie formułowane są oświadczenia państw UE – zwłaszcza te, które wymagają dogadania wspólnego stanowiska państw członkowskich. Jeśli dochodzi do stwierdzenia i potępienia sprawstwa wydarzeń na Bliskim Wschodzie, podmiotowo traktowany jest jedynie Hamas, Hezbollah czy Iran.

O sprawstwie Izraela się nie wspomina.

Gdy mowa o zbrodniach w Strefie Gazy czy eskalacji przemocy przez Izrael, sformułowania stają się bardziej bezpodmiotowe.

Takie ujęcie konfliktu na Bliskim Wschodzie wybrzmiewa z większości wystąpień władz USA, wspólnych wystąpień państw UE czy oświadczeń grupy G7, które oferują swoje bezwzględne wsparcie, podkreślając prawo Izraela do samoobrony.

„Katastrofalna sytuacja w Strefie Gazy”

O sytuacji w Strefie Gazy w tych oświadczeniach pisze się, że jest „katastrofalna” i podkreśla, że giną niewinni ludzie. Ale jeśli ktoś jest „potępiany z całą mocą”, to Hamas, za sprowokowanie eskalacji, czy Iran. Izrael się tylko broni. Także wtedy, gdy to Tel Awiw decyduje o ofensywie lądowej na Strefę Gazy lub rozszerzeniu działań wojennych na sąsiedni Liban.

Państwa UE regularnie wzywają do zaprzestania przemocy, wyrażają „głębokie zaniepokojenie sytuacją” i podkreślają, że wszystkie strony konfliktu są zobowiązane do przestrzegania zasad międzynarodowego prawa humanitarnego, czyli do bezwzględnej ochrony ludności cywilnej.

Słownym wytrychem do niepopadania w kompletną hipokryzję jest ukute na forum Rady Europejskiej sformułowanie mówiące, że „Izrael ma prawo do obrony w granicach prawa międzynarodowego”. Pojawiło się ono we wszystkich konkluzjach szczytów UE po 7 października 2023. Podkreśla ono, że Izrael owszem, ma prawo walczyć z atakującymi go terrorystami, ale nie jest ponad prawem.

Fakt, że Izrael się do tego zalecenia nie stosuje, nie jest mu wyraźnie i jednoznacznie wytykany.

„Zachód nie jest ślepy na to, co się dzieje w Gazie, czy na to, że lądowa inwazja Libanu to niezgodne z prawem międzynarodowym naruszenie integralności terytorialnej drugiego państwa. W samej UE istnieje jednak głęboka rozbieżność postaw względem działań Izraela, a skutkiem tego i poglądów na to, co wobec Izraela należy komunikować” – pisze Martin Konecny, analityk ds. Bliskiego Wschodu, założyciel European Middle East Project, think tanku promującego oparte na prawie międzynarodowym rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

Te rozbieżności sprawiają, że wszędzie tam, gdzie stanowisko UE musi być uwspólnione, ulega ono złagodzeniu. W polityce zagranicznej w UE rządzi zasada jednomyślności. Tym samym UE nie jest w stanie sformułować wobec Izraela jednoznacznego i bezpośredniego wezwania do zaprzestania przemocy lub potępienia za akty przemocy wobec cywilów. Także ze względu na lojalność wobec największego sojusznika Izraela, czyli Stanów Zjednoczonych.

Bezpośrednią krytykę Izraela utrudnia też skomplikowana pamięć o Holokauście i wywiedzione z niej rozumienie antysemityzmu.

Państwa UE podzielone

Krytyka Izraela na forum UE w kontekście rozlewającej się na kolejne fronty ofensywy w Strefie Gazy po zamachach 7 października jest zawoalowana, dorozumiana, rozproszona i ostrożna. UE, zamiast głośno opowiedzieć się po stronie praw człowieka, lawiruje, podważając tym samym swoje własne przywiązanie do prawa międzynarodowego i opartego na nim porządku.

W obliczu ostatniej fali eskalacji konfliktu na Bliskim Wschodzie państwa UE podzielone są z grubsza na trzy obozy.

Pierwszy to te państwa, które wzorem Stanów Zjednoczonych priorytetyzują bezwzględne opowiadanie się za bezpieczeństwem Izraela. Raczej nie kwestionują przebiegu ofensywy na Bliskim Wschodzie, nie oskarżają Izraela o łamanie prawa międzynarodowego, wzywają jedynie do powstrzymania eskalacji i dyplomatycznych rozwiązań. Do tych państw należą przede wszystkim państwa rządzone obecnie lub jeszcze do niedawna przez prawicę: Niemcy, Czechy, Austria i Węgry, a spoza UE także Wielka Brytania.

Drugi obóz to państwa na drugim krańcu spektrum, które są sojusznikami Izraela i krytykują bardzo wyraźnie działania Hamasu, Hezbollahu czy Iranu, ale jednocześnie otwarcie i ostro krytykują łamanie prawa międzynarodowego przez Izrael – zarówno w czasie obecnej ofensywy, jak i szerzej, w związku z okupacją terytoriów Palestyny. Do tej grupy należą przede wszystkim rządzone obecnie (lub do niedawna) przez socjaldemokratów czy liberałów – Belgia, Hiszpania, Irlandia i Francja.

W trzecim obozie są państwa plasujące się gdzieś pomiędzy. Wspierają Izrael, ale w kontekście interwencji w Strefie Gazy po 7 października raczej unikają mocnego zabierania głosu i oceny jej przebiegu. Do tych krajów należy m.in. Polska.

Różnorodność opinii widać też pośród liderów UE, czyli w stanowiskach szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella oraz przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela.

Najbardziej zniuansowane i uwzględniające perspektywę prawa międzynarodowego, w tym ochrony praw człowieka, są wystąpienia Borella i Michela. Josep Borrell to członek hiszpańskiej partii socjalistycznej PSOE. PSOE, a za nią grupa Socjalistów i Demokratów w Parlamencie Europejskim, głośno opowiadają się za ratowaniem życia Palestyńczyków i wzywają Izrael do zaprzestania rozlewu krwi w Strefie Gazy. Podobnie swoje oświadczenia formułuje Charles Michel, liberał z belgijskiej partii Ruch Reformatorski.

To Borrell i Michel najmocniej zwracają uwagę na to, jak złożona i nie czarno-biała jest sytuacja na Bliskim Wschodzie i ile cierpienia powoduje ciągle tlący się, niezałatwiony konflikt.

Wystąpienia szefowej KE Ursuli von der Leyen w ciągu ostatniego roku były odbierane jako zdecydowanie proizraelskie.

Doszło nawet do napięć na tym tle między von der Leyen a państwami członkowskimi i szefem unijnej dyplomacji. Von der Leyen była oskarżana o wchodzenie w kompetencje Borella i samozwańczą reprezentację w Izraelu państw członkowskich. Państwa członkowskie miały jej za złe, że jej opowiadanie się po stronie Izraela było zbyt bezkrytyczne i nie uwzględniało łamania przez Izrael prawa międzynarodowego.

Cień Holokaustu

Komentatorzy zwracali uwagę, że stanowisko von der Leyen wobec Izraela jest charakterystyczne dla podejścia Niemców, którzy ze względu na trudną pamięć o Holokauście bezpieczeństwo Izraela traktują jako część niemieckiej racji stanu.

„W tym momencie jest tylko jedno miejsce dla Niemiec, to jest po stronie Izraela (...). Tak rozumiemy powiedzenie, że bezpieczeństwo Izraela to część niemieckiej racji stanu” – tak na wieść o październikowych zamachach Hamasu zareagował kanclerz Olaf Scholz.

Scholz nawiązał w ten sposób do słów Angeli Merkel, która 18 marca 2008 roku podczas obchodów 60. rocznicy powstania Izraela mówiła na forum Knesetu: „Niemiecka odpowiedzialność za Holokaust jest częścią niemieckiej racji stanu. To znaczy, że dla mnie jako niemieckiej kanclerz, bezpieczeństwo Izraela jest nienegocjowalne”.

O tym, w jaki sposób pamięć o Holokauście wpływa na ocenę wydarzeń w Strefie Gazy w poruszającym eseju pisze amerykańska dziennikarka żydowskiego pochodzenia Masha Gessen. W tekście „Cień Holokaustu” opublikowanym w grudniu 2023 na łamach magazynu New Yorker Gessen analizowała to, w jaki sposób wywiedziona z doświadczeń Holokaustu i szeroko akceptowana definicja antysemityzmu ukuta przez Międzynarodowy Sojusz na rzecz Pamięci o Holokauście utrudnia niekiedy rozróżnienie między krytyką państwa Izrael, a traktowanego jako przejaw antysemityzmu podważania samego faktu jego istnienia.

W swoim tekście Gessen wskazuje na to, że takie elementy definicji jak te, które za antysemickie uważają m.in. twierdzenia o tym, jakoby państwo Izrael było państwem rasistowskim lub porównują współczesne polityki Izraela do polityk nazistów, utrudniają zobaczenie wielu działań państwa Izrael, w tym spustoszenia w Strefie Gazy, takimi, jakimi one są: sytuacją, w której ktoś, kto uznawany jest za ofiarę największej zbrodni w historii ludzkości, sam staje się oprawcą.

Przykładem tego, jak alergicznie Izrael reaguje na jakąkolwiek krytykę, która nawiązuje do tragedii ludności w Strefie Gazy, świadczy to, z jaką reakcją ze strony rządu Izraela spotkał się niedawny komentarz sekretarza generalnego ONZ Antoniego Guterresa. Guterres, podczas nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ 2 października, w związku z inwazją lądową Izraela na Liban oraz atakiem Iranu na Izrael powiedział, że „wzajemna wymiana ciosów musi się zakończyć”, bo „najstraszniejszą cenę za to płacą cywile”.

Następnie dodał w odniesieniu do „potwornych zamachów Hamasu z 7 października”:

„Izrael przeprowadził w Strefie Gazy najbardziej śmiercionośną i niszczycielską kampanię wojskową, jaką widziałem w ciągu lat pełnienia funkcji Sekretarza Generalnego”. I dalej: ”Podczas gdy Izrael kontynuuje operacje wojskowe, budowę osiedli, eksmisje i grabież ziemi na okupowanym Zachodnim Brzegu, uzbrojone grupy palestyńskie i Hamas angażują się w przemoc, przeprowadzając ataki terrorystyczne takie jak te z 1 października, w których zginęło siedmiu Izraelczyków w Jaffie" – dodał.

To właśnie to zestawienie okupacji Zachodniego Brzegu z przemocą Hamasu wywołało oburzenie.

Oliwy do ognia dolał fakt, że w oświadczeniu po ataku Iranu na Izrael sekretarz generalny ONZ nie potępił Iranu bezpośrednio, napisał tylko, że potępia „ciągłe rozszerzanie konfliktu na Bliskim Wschodzie”. Minister spraw zagranicznych Izraela Israel Katz uznał Guterresa za „persona non grata” w Izraelu.

W oświadczeniach UE dotyczących obecnej sytuacji na Bliskim Wschodzie po zamachach Hamasu z 7 października nie pojawia się bezpośrednio wątek krytyki okupacji przez Izrael terytoriów palestyńskich. Ta kwestia wspomniana jest tylko w warstwie dorozumianej, wtedy gdy UE – podobnie jak USA i Organizacja Narodów Zjednoczonych – jasno opowiada się za rozwiązaniem dwupaństwowym.

Okupacja terytoriów Palestyny nielegalna

Tymczasem Izrael od dekad łamie postanowienia rezolucji ONZ dotyczących podziału ziem dawnego brytyjskiego mandatu Palestyny. Okupacja terytoriów, które miały stać się państwem palestyńskim i pozbawienie zamieszkujących te tereny Palestyńczyków praw podstawowych to łamanie postanowień międzynarodowej konwencji w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji rasowej.

Historyczną opinię w tej sprawie w lipcu 2024 roku wydał Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości.

MTS uznał, że ciągła okupacja przez Izrael terytoriów Palestyny – Strefy Gazy oraz Zachodniego Brzegu Jordanu – jest niezgodna z prawem i powinna jak najszybciej się zakończyć.

Postrzeganie ostatniej odsłony eskalacji konfliktu na Bliskim Wschodzie w oderwaniu o tych istotnych kontekstów, charakterystyczne dla oficjalnych komunikatów UE, sprawia wrażenie zbyt daleko idącego pudrowania rzeczywistości. Orzeczenie MTS oznacza bowiem całkowite odrzucenie trwającej od dziesięcioleci polityki Izraela w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu.

Głosowanie nad rezolucją opartą na tej opinii MTS ujawniło podział opinii państw członkowskich w tej sprawie.

Aż dwanaście państw UE zgodziło się z tym, że okupacja terenów Palestyny przez Izrael jest niezgodna z prawem międzynarodowym i powinna zakończyć się w ciągu 12 miesięcy. Były to Belgia, Cypr, Estonia, Finlandia, Francja, Grecja, Irlandia, Litwa, Malta, Portugalia, Słowenia i Hiszpania.

Przeciwko rezolucji zagłosowały jedynie Czechy i Węgry, a spoza UE – USA.

Zajęcia stanowiska w sprawie chciały uniknąć Austria, Bułgaria, Dania, Niemcy, Włochy, Litwa, Holandia, Polska, Rumunia, Słowacja, Szwecja, Szwajcaria, a spoza UE także Ukraina i Wielka Brytania, które wstrzymały się od głosu.

Różnica stanowisk wewnątrz UE względem polityki Izraela na terytoriach okupowanych jest więc bardzo wyraźna.

Odpowiedź UE mogłaby być mocniejsza

Tymczasem polityczna odpowiedź wobec działań Izraela na Bliskim Wschodzie ze strony Unii Europejskiej mogłaby być dużo mocniejsza, bez szkody dla fundamentalnego wsparcia dla Izraela. Od 2022 roku mamy bowiem do czynienia z niebezpieczną eskalacją w regionie m.in. ze względu na to, że po wyborach w listopadzie 2022 r. Izraelem rządzi najbardziej prawicowy rząd od momentu powstania państwa.

Benjamin Netanjahu zdecydował się utworzyć rząd we współpracy ze skrajnie prawicowymi, ultra nacjonalistycznymi i religijnymi partiami, które podobnie jak on, otwarcie domagają się „pełnego rozszerzania suwerenności Izraela” na tereny okupowane, co jest eufemistycznym określeniem na pełną aneksję okupowanych terenów palestyńskich. To ministrowie jego rządu otwarcie oponują wobec jakiejkolwiek formy palestyńskiej państwowości i sprzeciwiają się rozwiązaniu dwupaństwowemu – podobnie jak sam Netanjahu.

Pomiędzy europejskimi i amerykańskim sojusznikami a Izraelem istnieje więc głębokie rozdarcie, co do fundamentów polityki na Bliskim Wschodzie, której podstawą – z perspektywy USA i UE – jest dążenie do kontynuowania i wreszcie dokończenia izraelsko-palestyńskiego procesu pokojowego.

Netanjahu do procesu pokojowego nie dąży, wręcz przeciwnie, w jego politycznym interesie jest eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie. Jak zauważa dziś wielu ekspertów i publicystów, rządzony przez Netanjahu Izrael kompletnie wyrwał się spod kontroli swojego najważniejszego sojusznika, czyli USA. USA mogą dziś co najwyżej reagować na kolejne, nie komunikowane sojusznikowi działania na Bliskim Wschodzie.

Dojście do władzy skrajnej prawicy w Izraelu oznacza też dalsze pogorszenie polityki Izraela wobec terytoriów okupowanych. Skrajna prawica dąży do pełnego rozciągnięcia kontroli Izraela nad terytoriami okupowanymi, a to znowu – zupełnie sprzeczne z popieranym przez USA, UE i ONZ rozwiązaniem dwupaństwowym.

Od momentu ukonstytuowania się skrajnie prawicowego rządu w Izraelu jesienią 2022 roku nasiliły się też bezprawne wysiedlenia i przejmowanie ziem na Zachodnim Brzegu w celu intensyfikacji żydowskiego osadnictwa. Wielokrotnie na te przypadki reagowały kraje UE, w tym Polska. Jeszcze bardziej osłabło ściganie przemocy i bezprawia stosowanego wobec ludności palestyńskiej.

To rząd Netanjahu dokonał też prawnego zamachu na władzę sądowniczą, w tym na uważany za zbyt liberalny Sąd Najwyższy, by powstrzymać w Izraelu demokratyczne dążenia do ustanowienia zasad równości między obywatelami żydowskimi i nieżydowskimi, a tym samym umożliwić intensyfikację żydowskiego osadnictwa na terenach okupowanych m.in. poprzez powstrzymanie propalestyńskiego aktywizmu w Izraelu.

Bardzo ciekawie pisze o tym Dahlia Scheindlin, komentatorka dziennika Haaretz i autorka książki „The Crooked Timber of Democracy in Israel: Promise Unfulfilled”, na łamach amerykańskiego magazynu Foreign Affairs. W tekście pt. „Walka o nowy Izrael” opublikowanym 27 września, Scheindlin stawia mocną tezę o tym, w jaki sposób nadrzędnym celem dokonanego przez Benjamina Netanjahu zamachu na sądownictwo było przyspieszenie procesu aneksji palestyńskich terytoriów.

Komentatorka dziennika Haarets pisze też, że to niedokończony proces budowy izraelskiej demokracji umożliwił kolejnym władzom łamanie praw człowieka przy kompletnej bezkarności.

Skrzywiona demokracja

Komentatorka Haartez opisuje to, w jaki sposób od 1947 roku i ogłoszenia przez ONZ rezolucji nr 181 o powstaniu na terytorium Palestyny dwóch suwerennych państw: żydowskiego i arabskiego, nie zostało zrealizowane podstawowe zobowiązanie wynikające z tej rezolucji – wprowadzenia w życie mocnych, demokratycznych konstytucji.

Pomimo wielokrotnych prób, od czasu założenia kraju, Izraelowi nie udało się przyjąć formalnej konstytucji, która określałaby równowagę sił i kompletną kartę praw podstawowych gwarantujących podstawowe prawa człowieka, wolności obywatelskie i równość wszystkich obywateli.

Za każdym razem próby te spełzały na niczym ze względu na obawy przed potencjalnymi konsekwencjami przyznania Palestyńczykom pełni praw, w tym praw politycznych, oraz niezadowoleniem środowisk religijnych, niechętnych świeckim zasadom obywatelskim.

System prawny Izraela do dziś opiera się więc na fragmentarycznym ustawodawstwie, orzeczeniach sądowych i ustaleniach ad hoc, w którym brakuje ochrony równości, dzięki czemu możliwe jest utrzymywanie milionów Palestyńczyków w prawnej próżni jako osób pozbawionych obywatelstwa. Ustawy zasadnicze, które zastępują konstytucję, łatwo też zmieniać i podważać. Większość z nich można zmienić zwyczajną większością głosów w Knesecie.

Brak stabilności ustrojowej Izraela widać też na przykładzie tego, że możliwe jest wprowadzanie dyskryminujących, nacjonalistycznych polityk, które otrzymują status ustaw zasadniczych. Przykładem może być wprowadzona w 2018 roku ustawa o „państwie narodu żydowskiego”, która przyznaje prawo samostanowienia w Izraelu jedynie Żydom, formalnie dyskryminując ludność palestyńską.

Izrael ma też do dziś nie w pełni zdefiniowane granice, co pozwala mu utrzymywać kontrolę nad terenami okupowanymi.

Izrael nie jest ukonstytuowaną demokracją – pisze Scheindlin, a konflikt, w który jest uwikłany, jest funkcją i skutkiem tych instytucjonalnych braków. „To właśnie słabe fundamenty demokracji w Izraelu, lub wręcz ich brak, umożliwiły kolejnym izraelskim administracjom kontynuowanie i rozszerzanie okupacji, która jest zarzewiem konfliktu na Bliskim Wschodzie” – pisze Scheindlin.

Scheindlin stawia też tezę, że to właśnie dokończenie procesu konstytucyjnego i ustanowienie nowych, mocnych i prawdziwie demokratycznych ram dla państwa izraelskiego mogłoby być punktem wyjścia do powrotu do procesu pokojowego i wcielenia w życie rozwiązania dwupaństwowego.

Praworządnościowy alarm

To właśnie fakt, że to dysfunkcyjna izraelska demokracja prowadzi wojnę na Bliskim Wschodzie, mógłby być punktem wyjścia dla opartej na wartościach odpowiedzi UE wobec dopuszczającego się zbrodni w Strefie Gazy Izraela.

Biorąc pod uwagę tę słabość izraelskiej demokracji, Unia Europejska mogłaby wzniecić praworządnościowy alarm. Krytyka Izraela – dopuszczającego się zbrodni wojennych w Strefie Gazy – mogłaby być krytyką skrajnie prawicowej władzy, która łamie zasady demokratyczne, legitymizuje żydowski ekstremizm i kieruje się skrajnie niebezpieczną ideologią nacjonalistyczną.

Uproszczenie? Tak. Ale przynajmniej wizerunkowo ratujące niebezpiecznie lawirującą wokół oskarżeń o hipokryzję UE.

Krytyka Izraela Netanjahu mogłaby być też krytyką antydemokratycznego satrapy, który prowadza się pod ramię z europejską skrajną prawicą. Netanjahu od lat podkreśla bowiem ideologiczną bliskość z europejską i amerykańską narodowo-konserwatywną i skrajną prawicą. To minister z rządu Benjamnina Netanjahu sugerował przed wyborami parlamentarnymi we Francji, że najlepiej Francji zrobiłyby rządy Marine Le Pen. To o premierze Viktorze Orbánie Netanjahu od lat mówi, że to „najlepszy przyjaciel Izraela”. To skrajna prawica w Europie jeszcze bardziej bezwarunkowo krzyczy o wsparciu Izraela, a z doświadczeń tego państwa z islamskim terroryzmem wywodzi uzasadnienie dla islamofobicznych haseł.

UE w swoich reakcjach na to, co dzieje się dziś na Bliskim Wschodzie mogłaby też mocniej sięgać do opinii organizacji prawnoczłowieczych. W czerwcu 2024 roku niezależna Komisja ds. Praw Człowieka, powołana przez ONZ, uznała na podstawie przeprowadzonego śledztwa, że zarówno palestyńskie grupy zbrojne, jak i władze Izraela, popełniły wiele zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości podczas ataku 7 października i późniejszych operacji wojskowych.

Śledztwa w tej sprawie prowadzą też dwa międzynarodowe sądy – Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, który rozstrzyga spory między państwami i domniemane naruszenia traktatów ONZ, oraz Międzynarodowy Trybunał Karny, który działa na podstawie traktatu międzynarodowego i zajmuje się ściganiem osób oskarżonych o zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości, ludobójstwo i zbrodnie agresji.

MTK rozważa obecnie wniosek prokuratury o wydanie nakazu aresztowania izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu, ministra obrony Yoava Gallanta i dwóch przywódców Hamasu za domniemane zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości.

MTS bada natomiast zarzuty domniemanej odpowiedzialności państwa za naruszenie Konwencji o ludobójstwie z 1948 r. podczas wojny w Strefie Gazy. Co prawda Izrael nie jest sygnatariuszem traktatu o MTS, ale Palestyna jest, a MTS może ścigać przestępstwa popełnione przez obywateli 124 państw członkowskich lub na terytorium państw członkowskich przez inne podmioty.

Wyroki w tych sprawach będą kluczowe, ale trzeba na nie niestety poczekać. Być może nawet kilka lat.

;
Na zdjęciu Paulina Pacuła
Paulina Pacuła

Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.

Komentarze