0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto Brendan Smialowski / AFPFoto Brendan Smialow...

To, że większość Republikanów ocenia politykę zagraniczną Bidena negatywnie, nie dziwi, ale krytycy przeważają też wśród tzw. wyborców niezależnych. Sytuacja nie wygląda też dobrze dla Bidena w elektoracie Demokratów: tylko połowa – dokładnie 51 procent – jest zadowolona z tego, jak „ich” prezydent radzi sobie z sytuacją w Strefie Gazy.

Jeśli sondaż dla NBC jest miarodajny, to dziś tylko jeden na trzech wyborców popiera politykę zagraniczną obecnej administracji – to o osiem punktów procentowych mniej, niż we wrześniu.

Ocena działań Bidena w tej kwestii rzutuje też na bardziej ogólne opinie na temat jego prezydentury. Zadowolonych z prezydenta jest tylko 4 na 10 ankietowanych, zaś 57 procent ocenia jego urzędowanie negatywnie. To najniższy poziom odkąd Joe Biden wprowadził się do Białego Domu.

Krytyczne nastroje widać także w innych sondażach. W niedawnym badaniu przeprowadzonym dla „Financial Times” tylko 14 procent amerykańskich wyborców stwierdziło, że ich sytuacja finansowa jest obecnie lepsza niż w momencie objęcia urzędu przez Bidena.

Przeczytaj także:

Trump zyskuje

W badaniu dla dziennika „The New York Times”, analizującym poparcie w sześciu stanach, które w 2024 roku będą kluczowe w walce o prezydenturę, Joe Biden przegrywa z Donaldem Trumpem aż w pięciu z nich. Co więcej, mieszkańcy tych stanów bardziej ufają Trumpowi, niż Bidenowi, w takich kwestiach, jak gospodarka, polityka migracyjna, bezpieczeństwo narodowe, czy właśnie zarządzanie kryzysem izraelsko-palestyńskim.

Ponadto, dane zebrane przez nowojorski dziennik pokazują, że Trump zyskuje w ważnych grupach elektoratu – wśród młodych, Latynosów, czy Afroamerykanów. W tej ostatniej grupie mógłby liczyć na ponad 20 procent głosów, co – gdyby rzeczywiście uzyskał w wyborach taki wynik – byłoby najlepszym rezultatem kandydata Republikanów wśród czarnych wyborców od... lat 60. XX wieku!

Oczywiście wyniki sondaży prowadzonych na rok przed wyborami o niczym nie przesądzają i należy do nich podchodzić z rezerwą. Kampania wyborcza już się toczy, ale wielu wyborców dopiero na ostatniej prostej zwróci na nią uwagę – a wtedy sam Trump na pewno przypomni im o tym, jakim jest człowiekiem i politykiem.

Bardzo starzy obaj

Im dalej w las, tym więcej błędów i potknięć, które będą kandydatów drogo kosztowały, tym bardziej że w przypadku obu panów istotną kwestią dla wielu wyborców jest ich wiek – i związane z tym pytanie, czy są w stanie sprostać wymaganiom urzędu.

Każde potknięcie, gafa, oznaka choroby czy choćby gorszej formy, może mieć daleko idące skutki. Tę kwestię zwykli podnosić tylko Republikanie – atakując „starego i zniedołężniałego” Bidena (81 lat), ale ostatnia seria wpadek Trumpa (77 lat) przypomniała wyborcom, że eksprezydent nie jest wiele młodszy od prezydenta urzędującego, a jego sprawność fizyczna i intelektualna też pozostawia wiele do życzenia.

Ponadto, rozmaite wybory, które odbyły się już po elekcji Bidena, pokazują, że strach przed polityką Republikanów – zwłaszcza dążeniem do ograniczenia prawa do aborcji, jest wciąż potężną siłą mobilizującą wyborców Partii Demokratycznej.

Nawet jeśli nie są zadowoleni z Bidena, to w obawie przed alternatywą i tak ruszą do urn. A przynajmniej tak było w przypadku rozmaitych referendów, wyborów gubernatorskich czy wyborów do Kongresu.

Stanie przy Izraelu kosztuje

Problem w tym, że właśnie ze względu na swoje podejście do konfliktu zbrojnego w Strefie Gazy, Biden wyraźnie traci poparcie wśród najmłodszych, progresywnych wyborców. Badania zrealizowane dla think-tanku Brookings Institution pokazały, że elektorat Demokratów w ogóle jest zdecydowanie mniej „pro-izraelski” niż Republikanie.

Czy w tym konflikcie Stany Zjednoczone powinny się skłaniać bardziej ku Izraelowi? W październiku, już po atakach Hamasu, uważało tak ponad 70 procent Republikanów i niespełna 32 procent Demokratów. Na początku listopada w obu tych grupach zanotowano spadki, ale szczególnie wyraźne były one wśród Demokratów.

Tylko co piąty wyborca tej partii chciał, aby ich kraj opowiadał się bardziej po stronie Izraela. A wśród najmłodszych – do 35. roku życia – więcej było tych, którzy uważali, że Stany Zjednoczone powinny bardziej wspierać Palestynę. Nic więc dziwnego, że

ponad 40 procent osób w tej grupie uznaje politykę Bidena za nadmiernie proizraelską.

Młodzi są przeciw

I znów, nie jest to odosobniony wynik. Od dawna już widać różnice pokoleniowe w stosunku Demokratów do Izraela. Starsze pokolenie wciąż widzi w Izraelu państwo zbudowane na ideach socjalistycznych, ostoję demokracji na Bliskim Wschodzie.

Dla młodych Izrael to nieliberalna demokracja Benjamina Netanjahu, polityka pokroju Trumpa czy Orbána. Widać to doskonale we wspomnianym wcześniej sondażu NBC: 70 procent ankietowanych do 34. roku życia źle oceniło politykę Bidena wobec tego konfliktu. Wśród najstarszych wyborców – powyżej 65. roku życia – zdecydowana większość uważała, że prezydent postępuje słusznie.

Różnice były widoczne nawet wówczas, gdy badanych – tym razem w sondażu dla Uniwersytetu Harvarda – zapytano, czy popierają Izrael, czy Hamas. O ile

w grupie najstarszych aż 95 procent opowiedziało się za Izraelem to wśród najmłodszych – w wieku 18-24 lata – tego zdania było jedynie 55 procent ankietowanych.

Podziały wśród Demokratów

Podziały widać nie tylko w postawach wyborców Partii Demokratycznej, lecz także wśród polityków i ich zaplecza. Najbardziej progresywna frakcja tej partii głośno krytykuje działania zbrojne Izraela i wzywa do zawieszenia broni, centrum nadal jest za wspieraniem Izraela, tradycyjnego sojusznika Stanów Zjednoczonych. Ale i tu czasami zdarzają się niespodzianki.

Jeden z idoli skrzydła progresywnego – świeżo upieczony senator z Pensylwanii, John Fetterman – wytapetował swoje biuro na Kapitolu zdjęciami zakładników porwanych przez Hamas i zapowiedział, że nie zdejmie ich, dopóki zakładnicy nie zostaną uwolnieni.

Z kolei Richard Durbin z Illinois – klubowy rzecznik dyscypliny w Senacie, a więc drugi w partyjnej hierarchii Demokrata w tej izbie, uznawany za centrystę i polityka mainstreamu – podpisał się pod rezolucją wzywającą do zawieszenia broni.

To właśnie stosunek do zawieszenia broni stał się osią konfliktu w Waszyngtonie. Progresiści i ci, którzy sympatyzują z Palestyńczykami, chcą, żeby prezydent Biden wymógł je na Netanjahu.

US President Joe Biden gives a thumbs up and says "yes" when asked about progress in a humanitarian pause in the Israel-Hamas conflict while leaving Saint Edmond Catholic Church after mass on November 4, 2023 in Rehoboth Beach, Delaware. (Photo by Brendan Smialowski / AFP)
Prezydent Joe Biden podnosi kciuk i mówi "tak" w odpowiedzi na pytanie dziennikarza, czy jest postęp w rokowaniach o przerwę w działaniach wojennych w Gazie. 4 listopada 2023. Foto Brendan Smialowski / AFP

Sympatycy Izraela mówią, że zawieszenie broni dałoby czas Hamasowi na odbudowanie zdolności bojowych i przygotowanie kolejnych ataków. Na takim właśnie stanowisku stoi dziś prezydent Biden, ale też – kolejna niespodzianka – Bernie Sanders, wieloletni lider progresistów, który nieraz wyrażał swoje wsparcie dla sprawy palestyńskiej.

Jak widać, linie podziału biegną niekiedy w zaskakujących miejscach – co nie znaczy, że nie są głębokie i nie niosą poważnych konsekwencji.

„Od rzeki do morza”

Autorką rezolucji wzywającej do zawieszenia broni jest jedyna w Izbie Reprezentantów kongresmenka pochodzenia palestyńskiego Rashida Tlaib z Michigan. Po tym, jak w mediach społecznościowych opublikowała klip, w którym pada zdanie „Od rzeki do morza Palestyna będzie wolna” została przez Izbę Reprezentantów ukarana naganą. To hasło propalestyńskich demonstracji zakłada unicestwienie Izraela i starcie go z mapy.

Ten krok nie wprawdzie ma żadnych poważnych konsekwencji, ale członkowie Izby rzadko decydują się na ukaranie kogoś ze swego grona w taki sposób. Tlaib twierdziła, że odmawia się jej prawa do swobody wypowiedzi, że kontrowersyjne hasło to „wezwanie do wolności i pokojowego współistnienia”, a nie wyraz chęci unicestwienia Izraela oraz że jej celem jest zwrócenie uwagi na los Palestyńczyków, którzy przecież są ludźmi jak wszyscy inni i mają prawo do życia.

Za ukaraniem Tlaib zagłosowali Republikanie, ale też 22 Demokratów.

Kongresmenka może się poza tym spodziewać konkurencji w partyjnych prawyborach i na pewno nie będzie w tym odosobniona: już wiadomo, że z podobnym wyzwaniem będzie się musiało zmierzyć kilkoro innych progresistów, którym centrum zarzuca antyizraelskość czy nawet antysemityzm.

Ukaranie Tlaib może mieć jednak szersze konsekwencje.

Muzułmanie w Michigan mają głos

Muzułmanie to wciąż relatywnie niewielki blok wyborców: jest ich w USA około 1,3 procent, dwukrotnie mniej niż Amerykanów żydowskiego pochodzenia.

Tak się jednak składa, że wielu z nich – bo niemal ćwierć miliona – zamieszkuje właśnie Michigan, skąd pochodzi Tlaib, jeden z kluczowych stanów w ostatnich, ale i przyszłych wyborach prezydenckich.

W 2016 roku Trump pokonał tam Hillary Clinton przewagą niespełna 11 tysięcy głosów, a w 2020 roku Biden wygrał tam przewagą blisko 155 tysięcy głosów (na około 5,5 miliona oddanych łącznie).

W Michigan każdy wyborca jest na wagę złota, więc Biden nie może więc sobie pozwolić na utratę poparcia amerykańskich muzułmanów – a jego postawa wobec konfliktu palestyńsko-izraelskiego sprawia, że jego notowania w tej grupie lecą na łeb na szyję.

W orędziu do narodu wygłoszonym 19 października prezydent Biden przypomniał historię 6-letniego Wadei. Ten chłopiec palestyńskiego pochodzenia zginął w domu na przedmieściach Chicago zasztyletowany przez właściciela lokalu, w którym mieszkał z matką.

„Musimy bez wahania potępiać antysemityzm. Musimy również bez wahania potępiać islamofobię. A tym wszystkim, tych, którzy cierpią (…) chcę powiedzieć: Wszyscy jesteście Ameryką”, mówił Biden.

Ale im dłużej trwa operacja izraelskich sił zbrojnych w Gazie i im więcej ofiar po stronie palestyńskiej, tym trudniej będzie amerykańskim muzułmanom wierzyć w zapewnienia głowy państwa.

Nie znaczy to, że amerykańscy muzułmanie zagłosują w przyszłym roku na Trumpa, ale mogą po prostu zbojkotować wybory, albo oddać głos na kandydata czy kandydatkę trzeciej partii.

Biały Dom nie tylko nie zgodził się poprzeć wezwania do zawieszenia broni, ale także nie chce obwarować warunkami pomocy udzielanej Izraelowi. Wezwania do ustanowienia tzw. przerw humanitarnych, czyli kilkugodzinnych pauz w walce, w czasie których można by dostarczyć pomoc potrzebującym, to dla części zwolenników Partii Demokratycznej zdecydowanie za mało.

Buntują się urzędnicy

Buntuje się elektorat, buntują się politycy, buntują się też pracownicy administracji. Z Departamentu Stanu w geście protestu odszedł dyrektor Biura Spraw Polityczno-Wojskowych, Josh Paul. Powodem miało być właśnie zwiększenie dostaw broni dla Izraela.

„Obawiam się, że powtarzamy te same błędy, które popełniliśmy w ciągu ostatnich dziesięcioleci i odmawiam bycia dłużej częścią tego procesu”, napisał.

Zaprotestowała także setka asystentów wielu obecnych członków Kongresu. W maskach na twarzach, w celu zachowania anonimowości, bo pracownikom nie wolno zabierać głosu w kwestiach politycznych bez konsultacji ze swoimi przełożonymi, ułożyli przed Kapitolem 10 tysięcy goździków symbolizujących 10 tysięcy ofiar działań armii izraelskiej.

„Jesteśmy personelem Kongresu i nie czujemy się już komfortowo milcząc”, mówili przedstawiciele protestujących. „Wyborcy z naszych okręgów proszą o zawieszenie broni i to my jesteśmy pracownikami odpowiadającymi na ich apele. Większość naszych szefów na Kapitolu nie słucha ludzi, których reprezentują. Żądamy, by nasi przywódcy zabrali głos: Wezwijcie do zawieszenia broni, uwolnienia wszystkich zakładników i natychmiastowej deeskalacji”.

Republikanie podzieleni inaczej

Podziały wśród Demokratów próbują wykorzystywać Republikanie, ale oni… także są podzieleni. Nie w sprawie pomocy Izraelowi, wprawdzie, ale Ukrainie.

Chociaż większość republikańskich kongresmenów i senatorów wciąż chce wspierać i Izrael i Ukrainę, to grupa kilkudziesięciu republikańskich radykałów twierdzi, że miliardy dolarów wydawanych na pomoc dla Kijowa w niczym Stanom Zjednoczonym nie służą. Taka postawa zgodna jest z tym, co uważa coraz więcej wyborców Partii Republikańskiej, wśród których coraz mniej zwolenników pomagania krajowi „na drugim końcu świata”.

Biden próbował obejść te podziały, przedstawiając oba konflikty jako elementy tej samej walki demokracji z siłami autorytarnymi i terrorystycznymi.

Ile dla Izraela, ile dla Ukrainy

„Hamas i Putin reprezentują różne zagrożenia, ale mają jedną wspólną cechę. Chcą całkowicie unicestwić sąsiednią demokrację – całkowicie ją unicestwić. Celem istnienia Hamasu jest zniszczenie państwa Izrael i wymordowanie ludności żydowskiej. […] Putin zaprzecza, że Ukraina ma lub kiedykolwiek miała prawdziwą państwowość. Twierdzi, że to Związek Radziecki stworzył Ukrainę”, mówił Biden podczas wspomnianego orędzia.

Usiłował wyjaśnić, dlaczego USA angażuje się w obu tych miejscach. „Wiem, że te konflikty mogą wydawać się odległe i naturalne jest pytanie: dlaczego ma to znaczenie dla Ameryki? […] Historia nauczyła nas, że gdy terroryści nie płacą ceny za swój terror, gdy dyktatorzy nie płacą ceny za swoją agresję, powodują więcej chaosu, śmierci i zniszczenia”.

Próba łączenia pomocy dla Ukrainy ze wsparciem dla Izraela wydaje się więc zrozumiała jako narzędzie taktyczne, choć – o czym niżej – długofalowo może okazać się zgubna.

Prezydent najwyraźniej liczy, że bardziej sceptyczni wobec Izraela Demokraci zgodzą się na wielki pakiet pomocowy – opiewający na ponad 100 miliardów dolarów – bo znajdą się w nim także środki dla Ukrainy.

Z kolei Republikanie poprą taką ustawę ze względu na środki wspierające Izrael oraz zabezpieczające dodatkowo granicę z Meksykiem, na czym szczególnie zależy prawicy.

Na realizację wizji Bidena nie ma jednak obecnie szans. Republikanie zaproponowali wsparcie dla Izraela wysokości 14 miliardów dolarów, ale koszty chcieli pokryć częściowo z ograniczenia środków dla… służby skarbowej, co dla Demokratów jest nie do zaakceptowania.

Partie nie są w stanie porozumieć się w kwestii budżetów poszczególnych agencji rządowych – przez następnych kilka tygodni będą otwarte tylko dzięki prowizorium budżetowemu. Ewentualne dodatkowe środki dla sojuszników utknęły więc w Kongresie.

Obawy sojuszników

To oczywiście budzi zrozumiałe obawy. Nie tylko wśród państw europejskich, którym zależy na sukcesie Ukrainy, ale i wśród sojuszników USA na Dalekim Wschodzie.

Jak długo – zastanawiają się Filipińczycy, Japończycy, Koreańczycy czy Australijczycy – Stany Zjednoczone będą w stanie wspierać Ukrainę, pomagać Izraelowi, a jednocześnie tonować imperialne zapędy Pekinu i wolę odzyskania kontroli nad Tajwanem?

Wśród niektórych analityków rosną obawy, że Waszyngton może dążyć do normalizacji stosunków z Pekinem ponad głowami sojuszników – i ich kosztem. Ilość energii i kapitału politycznego, jaki ekipa Bidena zainwestowała, aby – z powodzeniem – odbudować sojusze i wizerunek Ameryki w regionie Pacyfiku, sugeruje, że tak łatwo się ze swoich zobowiązań nie wycofają.

Ale paraliż Kongresu, wyraźnie nasilające się nastroje izolacjonistyczne wśród Amerykanów oraz wizja powrotu do władzy Donalda Trumpa z pewnością sojuszników nie uspokoją.

Biden i jego ludzie niezmiennie powtarzają, że największym wyzwaniem dla pozycji Stanów Zjednoczonych są Chiny. Niedawne spotkanie z Xi Jinpingiem w San Francisco tej oceny nie zmienia.

Problem w tym, że im dłużej będzie trwała operacja w Strefie Gazy, im więcej zdjęć zbombardowanych szpitali i ofiar cywilnych – nawet jeśli cywile są traktowani przez Hamas jako żywe tarcze – tym poparcie dla działań izraelskiego rządu może w amerykańskim społeczeństwie jeszcze bardziej spaść.

Groźba demobilizacji elektoratu

Jeśli administracja Bidena będzie upierała się, by łączyć sprawę izraelską ze sprawą ukraińską, zaszkodzi to Ukrainie – w oczach młodych, progresywnych Demokratów walka Ukraińców o niepodległość zostanie utożsamiona z działaniami znienawidzonego przez amerykańską lewicę Netanjahu.

To wystawia na poważną próbę jedność wyborców Partii Demokratycznej i grozi demobilizacją kluczowych segmentów elektoratu. A przecież polityka zagraniczna to nie jedyny powód, dla którego wielu Amerykanów jest z prezydentury Bidena niezadowolona.

W ciągu roku do wyborów wszystko jeszcze może się zmienić. Dziś jednak Biden wydaje się dalej od reelekcji, niż był jeszcze kilka miesięcy wcześniej.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Łukasz Pawlowski

Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.

Piotr Tarczyński

Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"

Komentarze