Afera w KNF prawdopodobnie zapisze się w historii jako jedna z największych w historii wolnej Polski. Co oznacza dla przeciętnego konsumenta? Na krótką metę – miejmy nadzieję – niewiele, ale w dłuższej perspektywie konsekwencje mogą być groźne. Jakie? Tłumaczy Maciej Samcik, dziennikarz i bloger specjalizujący się w finansach
Najważniejszy urzędnik państwowego nadzoru bankowego toczył „prywatne negocjacje" z właścicielem nadzorowanych przez siebie banków. Dotyczyły zatrudnienia polecanego przez niego człowieka z wypłatą liczoną od... wartości banku.
Gdyby afera KNF kończyła się na tym, już to byłoby skandalem, który w praworządnym kraju spowodowałby dymisję rządu. A przecież z taśm wynika, że jest jakiś „plan Zdzisława" (przejęcia prywatnych banków za złotówkę), a szef nadzoru wraz z właścicielem banku udają się na jakieś negocjacje z szefem Narodowego Banku Polskiego.
Przeczytaj tekst Bianki Mikołajewskiej o SKOK w KNF: Filip Czuchwicki całą karierę związał ze SKOK-ami i ludźmi SKOK-ów. Teraz je nadzoruje
Jednocześnie w parlamencie pojawia się poprawka do ustawy o nadzorze bankowym, pozwalająca KNF-owi wydać zgodę na przymusowe przejęcie banku w przypadku zaledwie „niebezpieczeństwa" jego niewypłacalności.
Nawet jeśli jakiś bank jest w trudnej sytuacji i wymaga szczególnej opieki nadzoru bankowego, to jego problemów nie załatwia się w taki sposób: nieprzejrzysty i nieprofesjonalny.
A rzecz nie dotyczy byle czego, tylko dziesiątków miliardów złotych zdeponowanych w bankach należących do Leszka Czarneckiego oraz setek miliardów złotych, które trzymamy w zaufaniu w bankach nadzorowanych przez tych nieprofesjonalnych (w najlepszym razie) lub skorumpowanych (w najgorszym) urzędników.
Czytaj więcej: Szef nadzoru bankowego podał się do dymisji. Ale to nie kończy sprawy. Są dwa ważne pytania
Patrząc jednak przez pryzmat zwykłego konsumenta – czy może on się spodziewać jakichś konsekwencji wynikających z tej afery dla jego pieniędzy? Zadajmy kilka pytań i spróbujmy na nie odpowiedzieć.
Kondycja finansowa obu banków nie jest najlepsza i mają straty (w przypadku Getin Banku to 163 mln zł po pierwszym półroczu tego roku). Nie jest to jednak na razie sytuacja zagrażająca ich istnieniu. A przynajmniej nie była, dopóki nie wybuchła afera związana z publikacją nagrań z rozmowy Leszka Czarneckiego z Markiem Ch.
Bo dziś trudno powiedzieć, jaka część depozytów odpłynęła z Getin Banku i Idea Banku. I czy oba banki mają wystarczająco dużo płynności finansowej, by sobie z tym radzić.
Na szczęście Narodowy Bank Polski zadeklarował, że w razie kłopotów z płynnością udostępni obu bankom pieniądze (najpewniej w formie pożyczek). Odwiedzam co kilka dni placówki Getin Banku i nie widzę tam tłumów. Owszem, jest spory ruch, ale nie widać paniki.
Poza tym, nawet gdyby rzeczywiście stało się coś złego, pieniądze deponentów są pod ochroną Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Jeśli ktoś ma w banku mniej, niż równowartość 100.000 euro – czyli 420.000 zł – nie powinien się niepokoić.
Oczywiście, nie można wykluczyć, że skutkiem afery będzie upadek Getin Banku i Idea Banku. Wówczas zapewne Leszek Czarnecki oskarży o to organy państwa i wytoczy przeciwko Polsce wielomiliardowe powództwo. I oczywiście jest prawdą, że w kasie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego nie ma 65 mld zł. Taka kwota odpowiadałaby wartości depozytów złożonych w bankach Leszka Czarneckiego.
Getin Bank i Idea Bank są jednak zbyt dużymi instytucjami finansowymi, by pozwolić im upaść „tak po prostu". Dla tak potężnych banków (Getin to szósty – siódmy największy bank w kraju) przewidziano inną ścieżkę – uporządkowaną restrukturyzację.
Rzecz nazywa się resolution, wynika z prawa unijnego i polega na „przejęciu" bankruta przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny. W pierwszym rzędzie „wywłaszcza" on akcjonariuszy i obligatariuszy (pieniądze idą na spłatę długów). Potem sprzedaje bank na części albo w całości (ewentualnie tworzy w tym celu "bank pomostowy").
Procedura ta była już stosowana w Unii Europejskiej co najmniej dwukrotnie i zakończyła się sukcesem. Bankrutujący bank został „zlikwidowany" bez efektu „zarażania" innych instytucji finansowych.
Czytaj też: Czy Leszek Czarnecki znów wszystkich przechytrzył? Może to on trzyma wszystkich w garści?
Polacy trzymają w bankach blisko 800 mld zł swoich oszczędności. To wyraz zaufania do polskiego systemu bankowego, ale też Komisji Nadzoru Finansowego, Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, Narodowego Banku Polskiego. Czyli do wszystkich tych instytucji, które są na cenzurowanym w związku z ujawnieniem nagrań z rozmów Marka Ch. z Leszkiem Czarneckim
Nasze zaufanie do systemu bankowego w pewnym sensie może zależeć od finału tej afery. Istnieją z grubsza dwa scenariusze. Albo szef nadzoru bankowego Marek Ch. bezprawnie negocjował z właścicielem banków na własną rękę. Albo rzeczywiście był przedstawicielem – lub też oponentem? – jakiejś grupy, która chciała doprowadzić banki Czarneckiego do upadku i przejąć je dla państwa za złotówkę.
Oba scenariusze są wciąż możliwe. „Plan Sokala" może być niczym innym, jak procedurą resolution, która mogła być omawiana w łonie organów nadzoru na wypadek pogorszenia się sytuacji Getin Banku i Idea Banku. Zwłaszcza tego ostatniego, który w ostatnim czasie utworzył ogromne rezerwy m.in. na roszczenia klientów, którym sprzedał obligacje windykacyjnej firmy Getback (okazała się bankrutem, a obligacje były sprzedawane w wielu przypadkach jako bezpieczny zamiennik bankowej lokaty).
Gdyby tak było, to zakładam, że zainteresowane organy ujawniłyby stenogramy ze swoich posiedzeń albo w jakikolwiek inny sposób uwiarygodniły scenariusz, w którym po prostu realizują swoje obowiązki i omawiają różne, także najczarniejsze opcje. Zamiast tego mamy szefa NBP, który uważa, że wszystko to jest „szum medialny".
Jeśli ludzie nadzorujący polski sektor bankowy są zdolni do intryg, które powodują upadki banków, wywłaszczenie ich akcjonariuszy, a ceną przymknięcia oka na nieprawidłowości jest porządna łapówka, to pytanie o bezpieczeństwo pieniędzy w bankach będzie powracało.
Jeśli założymy taki scenariusz, to oznaczałoby, iż
nie istnieje w Polsce żadna instytucja, która rzetelnie pilnuje, by banki komercyjne nie realizowały polityki niebezpiecznej dla ich deponentów.
I że jeśli politycy w Polsce będą chcieli wymóc na bankach jakieś zachowanie – np. finansowanie ryzykownych lub pozbawionych ekonomicznego sensu inwestycji – zagrażające deponentom tych banków, to nikt ich nie powstrzyma.
Efekty? Po pierwsze odpływ z Polski zagranicznych inwestycji w branży finansowej i upaństwowienie polskiej bankowości. Spadek konkurencji, wyższe prowizje i milczący podział rynku między państwowe, bankowe molochy. Po drugie erozja zaufania do banków. Nie znaczy to, że zaraz z banków odpłyną pieniądze. Co to, to nie. Ale jeśli rząd myśli, że uda mu się zwalczyć obrót gotówkowy, to jest w grubym błędzie.
Nieufność Polaków do państwa i – już dziś w połowie państwowych – banków może spowodować fatalne konsekwencje z punktu widzenia polityki gospodarczej.
Komentarze