0:000:00

0:00

"Politycy i polityczki PO mieli problem z pizzą i dali mi do zrozumienia, że to było o jeden most za daleko. A taka jest rzeczywistość, ludzie po aborcji często zamawiają jedzenie, bo czują pierwszy raz głód od sześciu, ośmiu tygodni, ciało opuszcza stres, mijają dolegliwości ciążowe i jemy to, co lubimy.

Mamy po aborcji być tak zestresowane, że niczego nie przełkniemy, mamy siedzieć trzy tygodnie, bujać się ze strachu, ze smutku, nie jeść. Justyna Wydrzyńska mówiła mi, że w trakcie swojej aborcji słuchała piosenki »Wyginam śmiało ciało« z filmu »Madagaskar« , bo jej dzieci tego słuchały i oglądały.

Jak myślę o swojej aborcji, to mam w pamięci surykatki, bo oglądałam dokument na Discovery Channel o surykatkach i strasznie płakałam, że jedna surykatka odłączyła się od stada" - mówi OKO.press Natalia Broniarczyk, działaczka Aborcyjnego Dream Teamu.

"Tabletka aborcyjna daje nam realną władzę nad własną ciążą. Ty o wszystkim decydujesz - kiedy ją zażyjesz, z kim, co będziesz robić w tym czasie, czy dzieci będą w domu, czy nie.

Tabletka ma bardzo duży potencjał emancypacyjny - kobiety, które robią z nami aborcję, od stanu przerażenia (»czytałam w internecie, że kobiety się wykrwawiają i potem nie mogą mieć dzieci«, »tej krwi jest tak dużo, tak bardzo boli«), przechodzą na pozycje: »To niesamowite, zrobiłam w tym kraju aborcję«. Poradziłam sobie. Tak, zrobiłaś w tym cholernym kraju aborcję. Sama".

Z Natalią Broniarczyk rozmawiam o aborcji: czego kobietom nie wolno, o kontroli nad kobiecą seksualnością, obezwładniającym lęku przed ciążą, który towarzyszy nam podczas seksu. O tym, co jemy i co robimy podczas aborcji. I o tym, jak wielką rewolucją jest pigułka aborcyjna.

NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Magdalena Chrzczonowicz, OKO.press: Ciekawa sprawa. W 2017-2018 działaczki aborcyjnego dream teamu szokowały, były radykalne, skrajne - sama tak uważałam. A teraz? Trochę mainstream.

Natalia Broniarczyk*: Zakładając w 2016 roku ADT chciałyśmy wbić kij w mrowisko, uważałyśmy, że jest potrzebny.

Uznałyśmy, że dopóki nic się nie zmieni, to nic nie zmieni, więc ktoś musi coś zmienić. A nikt nie chciał tego ruszyć, wszyscy byli zmęczeni "aborcją".

Gdy na spotkaniach przed manifami warszawskimi padały propozycje, żeby tematem była aborcja, naszą reakcją było: oesu, znowu, to jest bez sensu, nieskuteczne itp. A jednocześnie byłyśmy sfrustrowane, że nikogo ten temat nie obchodzi, że ludzie zaakceptowali, że aborcji oficjalnie robić nie można, więc się robi nieoficjalnie, za granicą. I tyle.

Postanowiłyśmy ruszyć ten skostniały system. Nie byłyśmy oderwane od podłogi, spodziewałyśmy się, że to wzbudzi kontrowersje.

Przeczytaj także:

Mówiłaś mi kiedyś, że sama byłaś kiedyś bardziej, hmmm, ostrożna?

Pisałam magisterkę o edukacji seksualnej, w 2006 roku trafiłam do grupy „Ponton”, która była jedyną grupą w tamtym czasie, która zajmowała się edukacją seksualną. Miałam wtedy takie podejście: aborcja - tak, ale najważniejsza jest antykoncepcja, bo antykoncepcja to mniej aborcji, a edukacja seksualna to mniej przemocy, mniej niechcianych ciąż. Skupiłam się na nastolatkach, wydawało mi się, że aborcja jest zawsze trudną decyzją, wyborem, przed którym należy ludzi chronić. Zdarzało mi się poprawiać moje koleżanki, że nie jesteśmy za aborcją, tylko za wyborem, ewentualnie za prawem do aborcji.

Przed manifą warszawską w 2016 roku robiłyśmy transparent i zastanawiałyśmy się, czy napisać “wolność, równość, aborcja na żądanie”, czy “wolność, równość, prawo do aborcji”. Powiedziałam, że lepiej mieć “prawo do aborcji”, bo “aborcja na żądanie” może odstraszyć osoby. Teraz się z tego śmieję, że w sześć miesięcy mi się wszystko zmieniło. Choć tak naprawdę ta droga była dłuższa.

Po pierwsze, w 2011 roku

miałam doświadczenie własnej aborcji.

I swoje doświadczenie samotności - jak potrzebowałam aborcji, to wstydziłam się poprosić koleżanki o wsparcie, bo bałam się, że pomyślą o mnie źle. Edukatorka seksualna w ciąży? No nie, to się nie powinno zdarzyć. Miałam ogromne poczucie wstydu, że niby wszystko wiem o antykoncepcji, a jednak wpadłam. Dodatkowo liczył się też wiek - gdy robiłam aborcję, miałam 28 lat. Powinnam być gotowa na dziecko, powinnam mieszkać na swoim, mieć pracę, która mi pozwoli to dziecko utrzymać. Nie mogę ciągle udawać, że jestem nastolatką. Sama siebie tak ustawiłam, że z każdej perspektywy mogłam sobie dowalić. Oceniałam się bardzo surowo, a jednocześnie ciągle szukałam wymówek, usprawiedliwień.

Dwa lata mi zajęło, żeby powiedzieć sobie samej: nie zrobiłam nic złego. Nie chcę być w ciąży - to wystarczy, by się od samej siebie odczepić.

Duży wpływ miała na mnie Kasia Bratkowska, która powiedziała w 2013 roku, że zrobi aborcję w Wigilię Bożego Narodzenia. Zaczęłam pytać samą siebie: dlaczego to, co ona powiedziała, mnie denerwuje, przeszkadza? Po jej akcji sama przecież mówiłam: to było bez sensu, nieprzemyślane. Dopiero po latach pomyślałam, że należało ją wspierać, a nie recenzować.

Inne wydarzenie, związane z Justyną Wydrzyńską [członkinią ADT, oskarżoną o pomoc w aborcji, jej proces w sądzie właśnie się toczy, OKO.press relacjonuje sprawę tutaj]. Siedziałyśmy na jakiejś nudnej debacie o aborcji. W przerwie Justyna odebrała telefon od osoby, której pomogła w przerwaniu ciąży. Usłyszałam jak mówi do telefonu: “Gratuluję, że nie jesteś już w ciąży”. Pomyślałam: Boże, jak ja bym chciała, żeby mi ktoś tak powiedział, jak byłam w niechcianej ciąży.

W 2015 roku powstał w Stanach ruch “Shout Your Abortion” [Wykrzycz swoją aborcję]. Dziewczyny na TT pisały o swoich aborcjach, wstawiały hashtag. Nie spałam całą noc, tylko śledziłam jak rośnie licznik tych hashtagów. I sama otworzyłam na FB stronę “Miałam aborcję”, wstawiłam zdjęcie Glorii Steinem w koszulce “miałam aborcję”.

Ale chwili później skasowałam tę stronę, nie byłam jeszcze gotowa.

Potem był wywiad z Natalią Przybysz [w październiku 2016 roku piosenkarka Natalia Przybysz udzieliła wywiadu Wysokim Obcasom i powiedziała, że przerwała ciążę]. Od tego momentu ruch pro-choice przestał być tak asekuracyjny. Przybysz powiedziała to, co każdej i każdemu chodzi po głowie, ale nie można było o tym mówić: że decyzja o aborcji jest często praktyczna, że mówisz “nie” kompletnej zmianie w życiu, na którą się nie godzisz.

Czytałam wywiad z Natalią i płakałam ze wzruszenia, a jednocześnie byłam wściekła i było mi źle, gdy widziałam hejt, jaki się na nią wylał.

Bałam się czytać te komentarze. Pomyślałam, że ona zrobiła więcej tym wywiadem niż my wszystkie aktywistki razem wzięte, a my ją będziemy rozliczać z metrów mieszkania [W wywiadzie Przybysz mówi o osobach, które przerwały ciążę, w domyśle o sobie i swoim partnerze: "Nie chcą wracać do pieluch. Nie chcą szukać większego mieszkania teraz. 60 metrów kwadratowych ze wszystkimi książkami i zabawkami dzieci jest trochę ciasne, ale jest OK"]. Ile metrów to jest okej, żeby zrobić aborcję? 60 za dużo, może 40?

I zaczęłyśmy gadać we cztery w Aborcyjnym Dream Teamie (Justyna Wydrzyńska, Karolina Więckiewicz, Kinga Jelińska i ja), że

trzeba coś zrobić z tym absurdem, trzeba ten balonik przebić,

bez kontrowersji się nie obejdzie.

I przebiłyście balonik różową okładką w Wysokich Obcasach “Aborcja jest ok”. Spotkała was fala krytyki, nawet ze strony feministek.

Wiedziałyśmy, że będzie trudno. Szczerze? Myślałam, że będzie dłużej trudno. Dosyć szybko zaczęłyśmy zdobywać poparcie, okładka w Wysokich Obcasach to był ostatni moment, kiedy zderzyłyśmy się z szeroką krytyką. Szybko zaczęłyśmy dostrzegać zrozumienie dla tego, co robimy. W sumie do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że tyle osób zrozumiało, o co nam chodzi. I zaakceptowało to, jak działamy.

Fot. Karolina Jackowska, materiały Aborcyjnego Dream Teamu. Na zdjęciu od lewej: Natalia Broniarczyk, Kinga Jelińska, Justyna Wydrzyńska

A jak działacie?

Kasia Bratkowska powiedziała mi kiedyś: Starałyśmy się 10-20 lat temu przeprowadzić zmianę kulturową, ale nie pomagałyśmy w aborcjach.

Wy połączyłyście osoby, które potrzebują aborcji z osobami, które chcą tej zmiany kulturowej. I te osoby w potrzebie pójdą za wami, bo będą wdzięczne, że im pomogłyście.

To prawda. One nas niosą, czuję to za każdym razem, kiedy coś się wokół nas dzieje. Piszą komentarze, bronią nas, te same dziewczyny, którym my wczoraj, przedwczoraj, dwa miesiące temu, pomogłyśmy. Zmiana sposobu mówienia wyrasta z tego sojuszu. Samej zmiany kulturowej nie udało by się tak szybko zrobić.

W żadnym chyba innym temacie nie ma takiego rozjazdu między tym, co ludzie deklarują, a tym, co rzeczywiście robią. Ktoś uważa, że aborcja powinna być zabroniona, ale jak sama zachodzi w niechcianą ciążę, to sprawa okazuje się zbyt poważna i "życiowa", trzeba przerwać ciążę. Nawet rodzice katolicy dochodzą do wniosku, że nie można córce niszczyć życia.

Tak, dlatego kluczowe jest pokazywanie realnych historii, realnych osób, które mają z nami aborcje, które piszą do nas, stworzenie przestrzeni dla takich doświadczeń, bardzo przecież różnych. Taki jest sposób na zmianę społeczną: pokazać, że można mieć różne poglądy na temat aborcji, ale pozytywny wynik testu, to moment weryfikacji tych poglądów. Zachodzę w ciążę, albo moja przyjaciółka, czy siostra zachodzi i następuje: sprawdzam. Czy naprawdę chcę mieć dziecko, czy stać mnie na dziecko, czy jestem w stanie tak zmienić swoje życie. I wtedy okazuje się, że…

...że “moja sytuacja jest wyjątkowa”?

Tak, dlatego tak ważne są konkretne historie, a nie ogólne, teoretyczne dywagacje o aborcji. Zobacz przykład: przychodzi do mnie przyjaciółka, którą kocham, dla której chcę wszystkiego najlepszego, i mówi: jestem w ciąży, jestem załamana, nie chcę.

A ty jesteś przeciwniczką aborcji.

I co mówię? Spadaj, jestem przeciw aborcji? Czy raczej, no dobra, stało się, zobaczmy, co możemy z tym zrobić.

Wiele z nas miało doświadczenie cichej, samotnej aborcji, z obawy, że przyjaciółka, siostra, czy bliska osoba powie: nie chcę nawet o tym rozmawiać. A historie pokazują, że taka sytuacja nie jest wyjątkowa. Wszystkie jesteśmy w wyjątkowej sytuacji, choć każda sytuacja jest inna. I nie tobie oceniać.

Ograniczyłyśmy wsparcie kobiet przez kobiety także interpretując prawo na własną niekorzyść. Do dzisiaj zdarzają mi się telefony od koleżanek feministek, że zadzwoniła przyjaciółka, boję się, że jak jej coś powiem o aborcji, to mogę mieć problemy. Też tak myślałyśmy - że trzeba pomagać po cichu, bo wszystko jest zabronione. Wyprzedzałyśmy prawo.

Same przeciwko sobie.

Ale taki jest cel tego prawa - ma nas zastraszać. Jak organizowałyśmy jedno z pierwszych spotkań dla kobiet w ramach ADT, to nazwałyśmy je „Jak zrobić bezpieczną aborcję w domu?”. Dostałyśmy nawet pismo z pytaniem, czy spotykając się pod takim tytułem nie popełniamy przestępstwa, bo jakaś prawniczka napisała, że powinnyśmy na wszelki wypadek zbierać zaświadczenia od osób, które przyjdą, czy one nie są w ciąży.

Przez chwilę siadłyśmy załamane, że prawo nie zezwala na to, by osobie w ciąży mówić o aborcji. I twierdzi tak prawniczka!

Pomyślałam: jest tak źle?

Bo może chciały mieć dziecko, ale teraz zaczną myśleć o aborcji, bo wiadomo, że kobiety chwiejne są.

Dokładnie, ale to jest też na wskroś patriarchalne, że kobiety w ciąży nie wiedzą czego chcą, wystarczy im pokazać słowo aborcja i wszystkie polecą i przerwą. Stwierdziłyśmy, że w takim razie trzeba tym bardziej tę robotę robić, bo jesteśmy zakładniczkami strachu.

Bo jeżeli wszyscy się boją, to ktoś musi przestać się bać.

Ten strajk w 2016 roku [Czarny protest], jakkolwiek by nie był potrzebny i na pewno był ogromnym krokiem, to jednak wzmacniał poczucie strachu. Pamiętam w Warszawie nastrój żałobny, a nie waleczny. Brakowało mi tego walecznego nastroju. Miałam potrzebę, żeby zacząć mówić o pomaganiu sobie nawzajem, a nie o tym, że jeszcze mniej można zrobić, że już w ogóle nic nie można, że będą nas wtrącać do więzień. To było kolejnym katalizatorem.

Ostatnie pięć lat pokazuje, że rzeczywiście aborcja weszła do mainstreamu i działania, które były radykalne, teraz są po prostu normalne. I teraz raczej to, co robią „Dziewuchy dziewuchom” jest uznawane za radykalne. Śmiejemy się, że „Dziewuchy, dziewuchom” wyprzedziły nas. Widzę dzieciaki w wyszytym na plecakach hasłem: aborcja jest super.

Na tym polega też socjalizacja kobiet, żeby same siebie ograniczały, same siebie strofowały.

Ciągle jesteśmy uczone, żeby być rozjemczyniami sporu. Więc kiedy tzw. druga strona przyczepiała nam etykietę radykałek, wariatek od aborcji, stawiała na skraju debaty, to my robiłyśmy krok na środek, żeby nie być radykałkami. Aż uznałyśmy, że skoro już nas stawiają pod ścianą, to mówmy, co myślimy. Mówmy, co chcemy.

Że aborcja dała mi wolność, skoro tak czułam.

Po debacie w Sejmie w czerwcu 2022 dostałam dużo wiadomości od dziewczyn, które pisały mi, co jadły po swojej aborcji i jaki serial oglądały. I to wzbudziło kontrowersje, było właśnie “radykalne”.

Pizza jest radykalna?

Tak, politycy i polityczki PO mieli problem z pizzą i dali mi do zrozumienia, że to było o jeden most za daleko. Rozumiem, dla niektórych to jest za dużo, natomiast taka jest rzeczywistość, ludzie po aborcji naprawdę zamawiają często jedzenie, bo czują pierwszy raz głód od sześciu, ośmiu tygodni, bo ciało opuszcza stres, mijają dolegliwości ciążowe i jemy to, co lubimy.

Przemówienie Natalii Broniarczyk w Sejmie w czerwcu 2022 znajdziesz tutaj:

Ten tzw. komfort food jest po aborcji potrzebny.

Dziewczyny pisały: a ja zjadłam dwie pizze, ja zamówiłam MacDonaldsa, ja zjadłam paczkę chipsów. Komuś mama zrobiła rosół. Na to ciągle nie ma przestrzeni, żeby jeszcze bardziej uczłowieczyć to doświadczenie. Mamy po aborcji być tak zestresowane, że niczego nie przełkniemy, mamy siedzieć trzy tygodnie, bujać się ze strachu, ze smutku, nie jeść.

Justyna Wydrzyńska mówiła mi, że w trakcie swojej aborcji słuchała piosenki „Wyginam śmiało ciało” z filmu "Madagaskar" , bo jej dzieci to oglądały i słuchały. I jak myśli o swojej aborcji, to jej się przypomina ta piosenka, której jednocześnie nie znosi i ją uwielbia, bo jej się kojarzy z momentem uwolnienia.

Jak myślę o swojej aborcji, to mam w pamięci surykatki, bo oglądałam dokument na Discovery Channel o surykatkach i strasznie płakałam, że jedna surykatka się odłączyła od stada. Takie rzeczy się dzieją w trakcie naszych aborcji, nie przestajemy żyć. I ważne, żeby o tym mówić, żeby osoby, które potrzebują aborcji wiedziały, że to, co robią, to nie zbrodnia, nikogo nie krzywdzą, nie muszą same siebie zamykać w klatce, wolno im robić rzeczy, które sprawią, że będzie im łatwiej przez to przejść. Ale opinia publiczna jeszcze nie jest gotowa na pizzę.

Jest jeszcze inny stereotyp związany z aborcją. Zapadła mi w pamięć historia z książki Kasi Wężyk „Aborcja jest”. Para, ledwo się poznała, kilka tygodni się spotykali i wpadli. Przerwali ciążę. To doświadczenie ich wzmocniło jako parę i gdy po miesiącu okazało się, że ona znowu jest w ciąży zdecydowali się na dziecko. I są razem, mają dziecko. Ta historia pokazuje, że w ciągu miesiąca wszystko może ci się zmienić i to jest okej, możesz zmienić zdanie, każdą ciążę widzieć inaczej. Możesz przerwać ciążę, a potem znowu być w ciąży i rozpaczać, jeśli poronisz. I nikt nie ma prawa ci powiedzieć, że skoro kiedyś zrobiłaś aborcję, to czego teraz ryczysz.

Dokładnie. I doświadczenia aborcyjne pokazują, że

aborcja to nie pogląd, tylko po prostu wydarzenie z życia, decyzja.

Dzisiaj możemy przerwać ciążę, której nie chcemy, a za miesiąc wyczekiwać z nadzieją tych dwóch kresek na teście. Te rzeczy się nie wykluczają, więcej, one pokazują całość życia... Nie bądźmy więźniarkami tego, jak mamy się czuć, co mamy robić, że jak jesteśmy w ciąży to mamy być szczęśliwe, po poronieniu to zawsze smutne, a po aborcji..., po aborcji to w ogóle ma nas nie być.

Po moim wystąpieniu w Sejmie [w czerwcu 2022 roku podczas debaty o projekcie Legalna aborcja. Bez kompromisów] dwie koleżanki opowiedziały mi, że ich mamy przyznały się, że ich "poronienia", to tak naprawdę były aborcje. Obie mamy powiedziały córkom to samo: tamta aborcja nie znaczy, że cię nie kocham.

Nie potrafię wybaczyć antyaborcyjnym politykom i działaczom, że udało im się wytworzyć w ludziach przekonanie, że jak się ktoś decyduje na aborcję to znaczy, że jest złą matką, że się nie kocha dzieci, które już się ma.

Nienawidzę ich za to.

Osoby, którym pomagamy w aborcjach, często mają już dzieci i czują potrzebę, żeby się wytłumaczyć: ja kocham swoje dziecko... Odpowiadamy: ależ nikt w to nie wątpi, nikt. To jakiś absurd.

W życiu by mi przyszło do głowy, żeby pomyśleć, że możesz nie kochać swojego dziecka dlatego, że dzisiaj nie chcesz być w ciąży.

Udało się w ludziach zakorzenić myślenie, że decyzja o aborcji znaczy o wiele więcej niż decyzja o tym, że nie chcę być w tej konkretnej ciąży, w tym momencie.

À propos naszych mam. Jest taki stereotyp, że w PRL aborcja była prosta i przyjemna, wszystko było wolno. Tymczasem z relacji kobiet, które wtedy przerywały ciąże wiemy, że to odbywało się, owszem, systemowo, ale w stresie i samotności. Rób, ale nie mów nikomu. Doświadczenia wspólnoty, siostrzeństwa w aborcji matki nam nie przekazały, bo go nie było.

Tak, to szkodliwe i fałszywe przekonanie, że przed 1993 rokiem przerywanie ciąży było czymś normalnym. Jak się dopytasz, to okazuje się, że lekarz był arogancki, oceniający, leżało się na sali z kobietami, które właśnie urodziły i pielęgniarki patrzyły wilkiem. To, że mogły skorzystać z opieki zdrowotnej w szpitalu i za darmo, nie znaczy, że to było normalne.

Doktor Agata Ignaciuk, która zajmuje się badaniem dyskursu o aborcji w Polsce przed 1993 rokiem, opublikowała artykuł „Ten szkodliwy zabieg”, bo tak lekarze mówili w pismach naukowych o aborcji. Lekarze robili aborcję, bo to było w ustawie, ale kazali się 20 razy zastanowić, straszyli rakiem piersi, bezpłodnością.

Legalność aborcji w PRL nie wynikała z przekonania, że kobiecie należy się wolność. Chodziło o kontrolę kobiet,

o to, by aborcję przekazać w bezpieczne lekarskie ręce, by kobiety nie umierały przy nielegalnych zabiegach. Uważam, że w Polsce jest tak źle z aborcją właśnie dlatego, że nie odbyliśmy nigdy tej debaty - że aborcja to jest decyzja osoby w ciąży, że to jest kwestia naszej cholernej autonomii.

Goretti Horgan, akademiczka z Irlandii Północnej, mówiła mi [w wywiadzie w lipcu 2022], że zanim u nich wydano wytyczne, które explicite zakazywały aborcji w przypadku wad płodu, lekarze używali tej furtki “zdrowie psychiczne”. I przerywali ciąże, gdy płód miał nieuleczalną wadę - mimo, że tej przesłanki nie było w ustawie. Dla Horgan było w tym coś denerwującego (poza tym, że to oczywiście dobrze, że znajdywali furtki) - gdy chodzi o przerwanie ciąży chcianej (a takie często są ciąże z wadą), to lekarze jakiś wybieg znajdą, by ją przerwać. A gdy naprawdę nie chcesz być w ciąży, to już nie.

Jesteśmy w tej samej sytuacji w Polsce. Skupiamy się na tym, żeby dowieźć w badaniach, że odkrycie wad płodu może pogorszyć stan zdrowia psychicznego. A co tu odkrywać? To jest kwestia empatii - wyobraź sobie osobę, która wyczekiwała tych dwóch kresek na teście, może miała in vitro, może kilka prób, chce mieć dziecko. I dowiaduje się, że płód jest ciężko i nieodwracalnie uszkodzony. Strata, żałoba, szok.

Ale bardzo wiele badań naukowych mówi, że takim samym zagrożeniem dla zdrowia psychicznego jest po prostu bycie w niechcianej ciąży. A jeżeli do tego dochodzi brak dostępu do aborcji, albo aborcji odmówiono, ryzyko zaburzeń wzrasta.

Uznajemy, że człowiek może się załamać tylko w określonych sytuacjach - im większa wada płodu, tym łaskawiej patrzymy na to załamanie. Nie kwestionuję tej traumy. Ale nikt nie pyta, co czuje osoba, której także życie się zawaliło, bo jest w niechcianej ciąży, a aborcja jest zakazana.

Lekarze się z tym pogodzili, uznają, że przesłanka “zdrowie psychiczne” jest możliwa tylko w przypadku wad płodu. Oni sami kształtują taką interpretację, chociaż to przeczy wynikom badań. Czekam na lekarza, który powie: będę robić aborcje z przesłanki zdrowia, gdy przyjdzie pacjentka i powie: jestem w niechcianej ciąży i jestem bardzo nieszczęśliwa, nie wiem, co teraz będzie, życie mi się załamało, boję się o przyszłość, czuję się coraz gorzej. Ale nie ma takich lekarzy.

Wracamy do dostatecznie dobrego powodu aborcji.

Czy płód jest dostatecznie zniekształcony, byśmy mogły przerwać ciążę? To jest ta wieczna dyskusja nad naszymi ciałami i o tym, jak bardzo możemy o nich decydować.

Dlatego dla mnie tak wielkim odkryciem była pigułka aborcyjna. Pigułka to wielka rewolucja. Politycy debatują, mówią: nie możecie przerwać ciąży, zabraniamy wam, a lekarzy, którzy to zrobią, zamkniemy w więzieniu. A wtedy wy wychodzicie na mównice z blistrem misoprostolu i mówicie: sorry, już to zrobiłyśmy. Same.

Tabletki aborcyjne to narzędzie władzy,

to narzędzie polityczne. Sam sposób, w jaki zostały odkryte to symbol. W latach 80. wynaleziono misoprostol, lek na wrzody żołądka. Z ulotki wynikało, że nie należy zażywać go w ciąży, bo można poronić, więc kobiety zaczęły z nim eksperymentować. Metodą prób i błędów odkryły, jak go używać, żeby zadziałał i był bezpieczny.

Ale na początku, nie tylko w Polsce, takie tabletki to było prawie jak użycie wieszaka - niebezpieczne, szalone. W 2013 roku Światowa Organizacja Zdrowia wydała rekomendacje, jak używać tabletek i uznała, że to bezpieczna metoda, nie tylko jako "redukcja szkód" w miejscach, gdzie nie ma dostępu do bezpiecznej aborcji. W 2022 WHO wydała kolejne wytyczne, z instrukcją, jak używać pigułek, uznając, że każda może ich użyć sama w domu.

To daje nam realną władzę nad własną ciążą. Ty o wszystkim decydujesz - kiedy ją zażyjesz, z kim, co będziesz robić w tym czasie, czy dzieci będą w domu, czy nie. I tak dalej.

Tabletka ma bardzo duży potencjał emancypacyjny - kobiety, które robią z nami aborcję od stanu przerażenia (“boże, ja tego nie przeżyję”, “czytałam w internecie, że kobiety się wykrwawiają i potem nie mogą mieć dzieci”, ”tej krwi jest tak dużo, tak bardzo boli”), przechodzą na pozycje: "bolało, ale przeżyłam". Albo: to niesamowite, zrobiłam w tym kraju aborcję. Poradziłam sobie. Tak, zrobiłaś w tym cholernym kraju aborcję. Sama.

Kiedy odkryłyście, że własna aborcja jest legalna? Bo to nie jest powszechna wiedza, delikatnie mówiąc.

Nie ma takiego zapisu w ustawie. Było trochę tak, że same interpretowałyśmy prawo na własną niekorzyść. Przy okazji każda testowała to na sobie, robiąc swoją aborcję. Potem zauważyłysmy, że nikogo nie skazują za przerwanie własnej ciąży.

Dłuższa sprawa była z “pomaganiem”. Pamiętam takie wystąpienie Rebeki Gomperts (byłej szefowej Women on Web], która powiedziała, że polskie prawo jest najokrutniejsze ze wszystkich, jakie zna, dlatego że pozbywa osoby robiące aborcję wsparcia, kryminalizując tych, którzy mogliby pomóc. Przenosi odpowiedzialność na osoby wspierające.

I my przez wiele lat pomagałyśmy w aborcjach, ale ukrywałyśmy to oraz radziłyśmy kobietom, by nikomu o tym nie mówiły - m.in. dlatego, żeby ta wiedza nikomu nie zaszkodziła. Myślałyśmy, że chłopak, który tylko z tobą jest, będzie winny, że przyjaciółka, która podaje ci wodę, będzie winna.

Potem znowu doszłyśmy do wniosku, że nie wiadomo, co znaczy pomoc. Czy sama wiedza o czyjejś aborcji to pomoc? Czy podanie wody to pomoc? Obserwowałyśmy, rozmawiałyśmy z koleżankami zza granicy i doszłyśmy do wniosku, że znowu wyprzedzamy prawo. Że za samą wiedzę i bycie z kimś podczas aborcji prawie nikogo nie skazują, nic się nie dzieje. Więc teraz mówimy o tym głośno. Oczywiście, Justyna za podanie komuś pigułek ma proces. Dlatego przede wszystkim podkreślamy - nic ci nie grozi za twoją własną aborcję.

Co jest z tej aborcji takiego, że jest na samym dole listy spraw, na które politycy się zgadzają, które legalizują? Czego ta aborcja dotyka?

Niektórzy przekonują, że chodzi o życie, ja uważam, że chodzi o patriarchat,

o dyskryminację kobiet, o uważanie ich za gorsze, odbieranie im głosu. Aborcja w zdecydowanej większości dotyczy kobiet, naszego decydowania o sobie, naszego seksu. Seks kobiet musi być pod kontrolą.

Ciekawe. Gdy Horgan podczas rozmowy ze mną powiedziała: “Jesteśmy płodne od najdalej 15. roku życia do 45, 50 lat, jest bardzo prawdopodobne, że w tym czasie chociaż raz zajdziemy w niechcianą ciążę”, sama pomyślałam: no halo, a antykoncepcja? Co my, zwierzęta, nie umiemy się kontrolować? Taki był mój odruch.

Seks kobiet ciągle jest kontrolowany. Ciągle nie jest nasz. Jak mamy partnerów, to jesteśmy puszczalskie, jak nie mamy, to cnotki, niedotykalskie. A jeżeli nie mamy prawa do seksu, to nie mamy prawa do swojego ciała i nie mamy prawa do aborcji.

I konsekwencji naszych działań. Przecież aborcja jest dokładnie tym - ponoszeniem konsekwencji własnych działań.

Jest odpowiedzialnością za to, co się zrobiło. Bardzo długo mówiłam o swojej aborcji w kontekście niedziałającej antykoncepcji. Nie użyłam wtedy antykoncepcji, nie dlatego, że byłam pijana, czy byłam przeciwna antykoncepcji, po prostu jej nie użyłam, bo to była chwila, to był spontaniczny seks, który się wydarzył. Przez wiele lat opowiadałam o niedziałającej antykoncepcji, pękniętej prezerwatywie, bo się wstydziłam, że to było tak nieodpowiedzialne.

A przecież same mówimy kobietom, które do nas piszą, żeby się nie biczowały, że to ich życie, że nikogo nie skrzywdziły. Musiałam to sama sobie wreszcie powiedzieć.

Po wyroku TK Przyłębskiej na demonstracjach podchodziły do nas dziewczyny i mówiły: od kiedy wiem, że wy istniejecie, to mam o wiele lepsze życie seksualne, nie boję tego, że coś się stanie, nie myślę o tym, że co to będzie, jak nie zadziała prezerwatywa, co to będzie jeżeli tabletki nie zadziałają, co to będzie jeżeli wpadnę, bo wiem, że jest ktoś do kogo mogę się odezwać. I stres odpuścił.

A stres, lęk o to, że się będzie w ciąży jest według mnie najgorszym antyafrodyzjakiem, coś, co siedzi w głowie i nie pozwala cieszyć się seksem. Mnóstwo moich koleżanek w trakcie seksu myśli o konsekwencjach, o ciąży. Teraz wyobraź sobie - jak to jest nie czuć tego lęku? Rewolucja seksualna.

Czym dla ciebie jest teraz aborcja?

Narzędziem kontroli nad swoim życiem, ale też postulatem politycznym i walką polityczną, czymś, co jest równocześnie i intymne, bardzo prywatne i bardzo polityczne.

To nie tylko kwestia autonomii mojego ciała, ale całego życia. Decyzja o przerwaniu (lub nie) ciąży to decyzja na wielu polach: romantycznym, intymnym, ekonomicznym, mieszkaniowym, psychologicznym. Każdym - do bólu praktycznym i metafizycznym.

Kiedyś mówiłam, że aborcja jest wynalazkiem medycyny. Teraz powiem - aborcja jest czymś, czego możemy potrzebować i do czego powinniśmy mieć dostęp - osoby potrzebujące chemii w trakcie raka powinny mieć dostęp do chemii, czy innej farmakoterapii, osoby chorujące na depresję powinny mieć dostęp do opieki psychiatrycznej, osoby potrzebujące pracy powinny mieć pracę. Po prostu i normalnie.

W dyskursie publicznym aborcja funkcjonuje jako kwestia światopoglądowa - także dlatego (znów stereotyp), że dotyczy małej grupy ludzi. Tymczasem to sprawa na wskroś praktyczna, przyziemna i dotyczy wszystkich. Pokazała to m.in. wojna w Ukrainie. Przyjeżdżają do nas Ukrainki, których domy zostały zniszczone, może ktoś z rodziny zginął, a one… muszą zrobić aborcję.

Tak, bo być może zostały zgwałcone, ale nie tylko w tej sytuacji. Także dlatego, że ich mąż jest na wojnie, nie mają za co żyć i nie mają żadnej możliwości urodzenia dziecka. I nie powiedzą sobie: to nie jest dobry moment na takie dywagacje, pomyślę później. Nie ma później. Znam osobę, która przyjęła Ukrainkę pod swój dach. Ona się zwierzyła, że jest w ciąży i nie chce w niej być. Osoba zdecydowała, że nie tylko zapewni jej dach nad głową, ale też pomoże w aborcji.

Bo jak potrzebujesz aborcji, to myślisz: czy zapłacić rachunek za prąd, który teraz urósł, czy zamówić tabletki aborcyjne. Czy będzie mnie stać, żeby wyjechać za granicę, czy będzie mnie stać żeby załatwić opiekę nad dziećmi, jak pojadę na dwa, trzy dni do Czech, albo do Niemiec, czy mogę wziąć ze sobą dzieci, kto zapłaci za to, że zabiorę dziecko. Czy mogę poprosić ciocię Basię czy Aborcję bez Granic o opłacenie podróży mojego pięcioletniego dziecka. Czy będzie mnie stać żeby zapłacić za mieszkanie w tym miesiącu, skoro wpadł mi nadprogramowy wydatek w postaci zabiegu aborcyjnego. To są rzeczy, które się przenikają, wpływają na siebie.

Ten problem pokazała wojna, ale i pandemia. Odzywały się do nas osoby i mówiły: normalnie to ja bym urodziła to dziecko, ale pracuję w gastronomii, od trzech miesięcy nie pracuję, bo są zamknięte knajpy i nie wiem ile to potrwa, to jak mam urodzić dziecko, kiedy ja nie wiem, czy wrócę do pracy. Albo mój mąż będzie zarabiał trzy czwarte tego, co zarabia, bo nie ma aż tylu zamówień, obcięto pensje, wsparcie państwa było, jakie było. Ludzie naprawdę myśleli o ciążach w kategoriach przetrwania.

I nie była to obyczajowa dyskusja. Na koniec - o co oskarżyło cię znowu Ordo Iuris?

Nie wiem nawet, czy faktycznie zgłosili sprawę. Napisali w newsleterze, że zawiadomili prokuraturę o tym, że ja 22, czy 23 czerwca w Sejmie pokazując tabletki aborcyjne i mówiąc, jak je zdobyć, złamałam prawo, konkretnie art. 152, czyli pomocnictwo i podżeganie do aborcji. Ale to jest newsletter. Ja mam takie doświadczenie z Ordo Iuris, że pisze w newsleterze, a potem nic się nie dzieje. Jeszcze nigdy nie zostałam wezwana na policję z ich powodu.

Przyznam szczerze, że gdyby nie to, że ten news się pojawił w dniu rozprawy Justyny, pewnie bym go całkowicie obśmiała. Ale on przyszedł w momencie dużego zmęczenia, rozgoryczenia, że ta sprawa będzie trwać dłużej, trochę mnie to podłamało. Ale mój adwokat napisał do mnie momentalnie: Natalia nic na ciebie nie mają, nie martw się. Naprawdę, to jest żart. Rozjedziemy ich walcem, niech tylko spróbują, a ja wierzę swojemu adwokatowi. Uważam, że oni w ten sposób dbają o swoją widoczność, medialność. Nie chcą być bezużyteczną figurą, która tylko pisze newsletery, więc chętnie pokazują się na rozprawach. Jak na tej Justyny.

*Natalia Broniarczyk, feministka, aborcjonistka, współzałożycielka Aborcyjnego Dream Teamu i Aborcji Bez Granic.

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze