"Lasy Państwowe wciąż w niedostatecznym stopniu rozumieją, że są jedynie zarządcą lasów a ich właścicielem jest całe społeczeństwo. I jeśli to społeczeństwo chce mieć na te lasy wpływ, to nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy mu to ograniczać" - mówi OKO.press prof. Jerzy Szwagrzyk z Wydziału Leśnego Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie
"Powiedzmy to wprost: w mentalności wielu leśników jest ukryte przekonanie, że są właścicielami lasów. I że pozwalają innym, nie-leśnikom, wchodzić do tych lasów i z nich korzystać" - mówi OKO.press prof. Jerzy Szwagrzyk.
Naukowiec podkreśla, że o ile prawdą jest, że "leśnicy lepiej niż przeciętny Kowalski wiedzą, jak wyhodować las, bo są w tym kierunku kształceni", to "jaki ten las ma być, a przede wszystkim: czym jest piękny las – to już jest poza kompetencją leśników, bo leśnictwo estetyką się nie zajmuje. O tym mogą i mają prawo współdecydować obywatele". Nawet jeśli leśnikom się to nie podoba.
Tymczasem społeczeństwo jest coraz mniej zadowolone z tego, jak Lasy Państwowe zarządzają lasami. "Na nic ich tłumaczenia, że sadzą więcej drzew niż wycinają, jeśli ludzie wchodzą do swojego ulubionego lasu i widzą gołe pieńki oraz tonące w błocie drogi rozjeżdżone przez harwestery i ciężarówki do wywozu drewna" - dodaje.
Prof. Jerzy Szwagrzyk naukowo zajmuje się leśnictwem. Pracuje w Katedrze Bioróżnorodności Leśnej na Wydziale Leśnym Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Rozmawiamy o Lasach Państwowych, ich obecnych problemach i relacjach ze społeczeństwem.
Robert Jurszo, OKO.press: Leśnictwo i łowiectwo mają trafić do resortu rolnictwa. Co pan o tym sądzi?
Prof. Jerzy Szwagrzyk: To ewidentna zmiana na gorsze. Włączenie leśnictwa do resortu środowiska na początku lat 90. ubiegłego wieku było ogromnym krokiem naprzód jeśli chodzi o ochronę leśnej przyrody.
Obawiam się, że w nowym układzie działania ochroniarskie w lasach będą marginalizowane. Bo rolnictwo, powiedzmy to otwarcie, w Polsce i w ogóle w Europie nie sprzyja ochronie przyrody.
A najlepszym dowodem na to jest postępująca od dziesięcioleci w Europie przyrodnicza degradacja krajobrazu rolniczego. Więc spodziewam się takiego scenariusza, w którym zwiększy się funkcja produkcyjna lasów, a zmniejszy ich funkcja ochronna.
Będzie się wycinać więcej drzew?
Nie spodziewałbym się rabunkowych wycinek, ale, przykładowo, odejścia od wykorzystania lasów w ograniczaniu ocieplania klimatu już tak. Czego by nie powiedzieć o czasie, gdy na czele Ministerstwa Środowiska stał Jan Szyszko a Lasom Państwowym szefował Konrad Tomaszewski, to istniała wtedy jakaś wrażliwość na tę sprawę. Powstał projekt leśnych gospodarstw węglowych.
Przypomnijmy: to pomysł polegający na tym, że lasy w przeciągu 30 lat pochłoną dodatkowo niemal 1 mln ton CO2. Ten projekt jeszcze dwa lata temu był lansowany niemal jako główne polskie narzędzie walki ze zmianą klimatu, ważniejsze nawet od dekarbonizacji energetyki. Ale dziś o nim cicho.
Ten pomysł sam w sobie jest niezły choć jego skala może nie jest imponująca. Jednak niezależnie od jego oceny, to jednym z priorytetów gospodarki leśnej w przyszłości powinno być takie działanie, by lasy w możliwie jak największym stopniu wychwytywały dwutlenek węgla z atmosfery. Jak wspomniałem, boję się, że teraz dla podobnych działań może już nie być miejsca, bo resort rolnictwa dotąd nie przejawiał zainteresowania zmianami klimatu. No i w tej sytuacji nie wiem też, jak będzie wyglądała finansowa współpraca między Lasami Państwowymi a parkami narodowymi, skoro mają być w osobnych resortach.
Chodzi o dotacje z funduszu leśnego, które co roku Lasy przekazywały parkom narodowym? W 2020 r. to nieco ponad 30 mln zł. Biorąc pod uwagę przychody Lasów Państwowych, to nie są jakieś bardzo duże pieniądze.
To prawda, że to nie są wielkie kwoty, ale przy dramatycznym niedofinansowaniu parków narodowych każde pieniądze mają dla nich znaczenie. Jeśli parki zostaną w Ministerstwie Klimatu i Środowiska a leśnictwo i łowiectwo trafią do Ministerstwa Rolnictwa i Leśnictwa, to pojawi się wątpliwość: dlaczego jednostka podległa jednemu resortowi miałaby przekazywać środki jednostkom podległym innemu ministerstwu? Nie wiem, czy ktoś w ogóle zadał sobie to pytanie.
Mam wrażenie, że zmiana, o której rozmawiamy, jest wynikiem roszad personalno-politycznych a nie rzetelnego, merytorycznego namysłu nad kompetencjami resortów.
Zostawmy te obawy i porozmawiajmy o polskim leśnictwie, które, podobno, jest najlepsze na świecie. Tak mówił nieżyjący już były minister środowiska Jan Szyszko, za nim powtarzają to politycy Zjednoczonej Prawicy, o pracownikach wysokiego szczebla Lasów Państwowych nie wspominając. To prawda, że cały świat powinien się od nas uczyć leśnictwa?
To jest, delikatnie rzecz ujmując, gruba przesada. Owszem, przez dłuższy czas ten model sprawdzał się pod względem produkcyjno-ekonomicznym. Choćby dlatego, że nie wymagał państwowego subsydiowania. Ale to, że dobrze funkcjonował pod tym względem przez ostatnich 30 lat nie znaczy, że tak będzie w kolejnych.
To w czym problem?
Kiedyś pozyskanie drewna było na głowie leśników, ale w pewnym momencie ta usługa została przeniesiona poza Lasy Państwowe. Powstały firmy, w których ludzie pracowali przy wyrębie i innych pracach leśnych za relatywnie małe pieniądze. Lasy Państwowe windowały w górę ceny drewna, a zarobki tych, którzy pracowali przy jego pozyskaniu, utrzymywały się mniej więcej na tym samym poziomie.
Mówiąc wprost: wykorzystywały desperację ludzi, którzy mieszkali w rejonach o dużym bezrobociu i nie mieli często innej alternatywy niż iść do lasu ścinać drzewa za marne grosze.
Dziś płaca minimalna idzie w górę, więc za jakiś czas Lasy będą musiały płacić więcej. I skądś te pieniądze będą musiały wziąć a nie będą mogły podnieść cen drewna, które obecnie osiągnęły zachodnioeuropejski poziom. Już dziś coraz mniej jest chętnych do prac leśnych, które są nie tylko słabo płatne, ale też ciężkie i niebezpieczne. Za jakiś czas Lasy Państwowe staną w obliczu poważnego kryzysu funkcjonowania. Ale to nie jedyny ich problem.
Co jeszcze?
Klimat się ociepla, w Europie zamierają całe drzewostany i na rynku jest coraz więcej drewna, którego, co prawda, nie planowano wyciąć, ale trzeba było, by cokolwiek na nim zarobić. I ceny poszły w dół. Więc Lasy Państwowe znalazły się w sytuacji, w której rosną koszty pracy, ale cena surowca zaczyna spadać.
Ale zmiana klimatu nie jest tylko wyzwaniem ekonomicznym. Wyzwaniem jest też sama adaptacja do zmian klimatycznych. Bo odwrócić ich nie można, ale można złagodzić ich konsekwencje.
To prawda, już wiemy, że najprawdopodobniej niektóre gatunki drzew będą się z Polski wycofywać bardziej na północ, np. świerk. A to znaczy, że ich miejsce powinny zająć inne, by nie doszło do gwałtownego rozpadu drzewostanów, których w porę nie zastąpią inne gatunki. I nie będą to wcale musiały być gatunki egzotyczne, bo mamy przecież pulę czterdziestu gatunków rodzimych, z której można czerpać, np. klon zwyczajny, jawor, lipę, czy dziką czereśnię.
Widać, że świadomość tego problemu pojawia się w Lasach Państwowych, ale zmiana odbywa się wciąż zbyt wolno. Lasy Państwowe to konserwatywna instytucja, działająca w oparciu o zasady, z których niektóre zostały wypracowane kilkadziesiąt a nawet sto lat temu.
Z ust polityków obozu rządzącego można czasem usłyszeć, że gospodarka leśna jest najlepszym modelem ochrony przyrody. Często powtarzał to wspomniany Jan Szyszko.
Jeśliby wziąć ten argument na serio, to właściwie powinniśmy zlikwidować parki narodowe i rezerwaty. Bo po co one nam one, skoro gospodarka leśna chroni przyrodę? Gospodarujmy wszędzie! Ale leśnicy nigdy takiego argumentu nie użyli i nigdy też nie wnioskowali o zlikwidowanie żadnego rezerwatu, choć wiele razy opierali się tworzeniu nowych.
Jeszcze kilka lat temu dużo bardziej optymistycznie patrzyłem na możliwość połączenia leśnictwa i ochrony przyrody, ale obecnie ochrona przyrody w Lasach Państwowych nie ma dobrej passy.
Zdecydowanie większy nacisk kładzie się na produkcję drzewną. Ta zmiana nasiliła się, gdy Jan Szyszko został ministrem a Konrad Tomaszewski Dyrektorem Generalnym LP. Obecny dyrektor LP Andrzej Konieczny ten kierunek tylko kontynuuje.
Mieszkam w południowej Polsce i stamtąd też pochodzę, więc dla mnie punktem odniesienia jest sytuacja w karpackich lasach. Jeszcze do niedawna prowadzona tam gospodarka leśna była bardzo ekstensywna, bo teren był trudno dostępny i nie było dróg. Ale w ciągu ostatnich dziesięciu lat
LP wpompowały duże pieniądze w rozwój infrastruktury, przede wszystkim w rozbudowę sieci dróg leśnych. I okazało się, że w Karpatach można już wycinać drzewa niemal wszędzie, bo ciężki sprzęt może wjeżdżać w dowolne miejsca.
Za tym poszła intensyfikacja cięć tam, gdzie dotąd ich nie było, również w miejscach cennych przyrodniczo. I nic, czego nie zrobiono wcześniej rezerwatem, nie jest już bezpieczne.
Ale przecież ustawa o lasach mówi, że gospodarka leśna w Polsce pełni trzy funkcje: produkcyjną, ochroniarską i społeczną. To jak to wygląda w praktyce?
Tak, że od kilku lat narastają wokół wielu lasów w Polsce konflikty na linii Lasy Państwowe - obywatele.
Tych konfliktów nie da się uniknąć, jeśli nie podzielimy lasów w naszym kraju na te bardziej produkcyjne i te bardziej chronione. Niestety, wśród leśników jest duży opór przeciwko takiemu różnicowaniu funkcji.
Próbują przekonywać, że przecież są rezerwaty, w których funkcja ochronna jest absolutnie dominująca, a funkcja produkcyjna nie odgrywa żadnej roli. Tyle, że to nie wystarcza, bo w wielu miejscach rezerwatów nie ma, a społeczeństwo jest coraz mniej zadowolone z tego, jak Lasy Państwowe zarządzają lasami. Na nic ich tłumaczenia, że sadzą więcej drzew niż wycinają, jeśli ludzie wchodzą do swojego ulubionego lasu i widzą gołe pieńki oraz tonące w błocie drogi rozjeżdżone przez harwestery i ciężarówki do wywozu drewna.
Funkcja produkcyjna lasu wchodzi w konflikt nie tylko z ochronną, ale też z rekreacyjną. Im dłużej będziemy podtrzymywali fikcję, że da się to wszystko ze sobą pogodzić, tym więcej protestów będziemy mieli.
Liczba tego rodzaju protestów w ostatnich latach znacząco wzrosła. W internecie powstała nawet mapa takich konfliktów: lasyiobywatele.pl. W Polsce powstaje coś, co na potrzeby tej rozmowy moglibyśmy nazwać społecznym ruchem obrony lasów. Jak pan ocenia to zjawisko?
Bardzo się z niego cieszę, bo to jest coś, czego zawsze mi brakowało – że „zwykli” obywatele interesują się lasem. Organizują się, są gotowi poświęcić czas i energię, widać, że im zależy. To jest coś znakomitego.
Bez takiej społecznej presji leśnictwo się w Polsce nie zmieni, nie zmienią się Lasy Państwowe.
I ma ona sens, co widać w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, gdzie po protestach udało się w gospodarowaniu tym lasem wprowadzić pewne modyfikacje, choć nie wiem, na ile będą one trwałe . Lasy podmiejskie powinny być zupełnie inaczej traktowane niż te leżące z dala od dużych metropolii, które powinny mieć głównie charakter produkcyjny.
Dlaczego?
Ponieważ mieszkańcy dużych miast mają inne potrzeby związane z lasami. Tam, gdzie lasów jest dużo a ludzi mniej, jak np. na wschodnim Podlasiu, tam jest inne podejście do przyrody. Mieszkańcy nie chodzą do lasu wypocząć, bo albo w tym lesie pracują, albo czerpią z niego jakieś inne korzyści, np. zbierają grzyby, by potem je sprzedać. To jest zupełnie inny rodzaj kontaktu z lasem, bardziej użytkowy a mniej rekreacyjny. Ale w dużych aglomeracjach, przy których istnieją kompleksy leśne, np. w Gdańsku czy Szczecinie, gdzie tej przyrody jest mniej, ludzie po prostu chcą się zrelaksować w ładnym lesie.
Dominuje więc oczekiwanie, że będzie on pełnił przede wszystkim funkcje rekreacyjne a nie produkcyjne. I ta potrzeba powinna zostać zaspokojona.
Ale, jak już wspominałem, nie da się tego zrobić nie dzieląc w Polsce lasów na te bardziej rekreacyjne, które pełniłyby też funkcje ochronne, i produkcyjne. Na to jednak Lasy Państwowe nie mają ochoty.
Tutaj dochodzimy do problemu, którym coraz częściej jest artykułowany przez organizacje zajmujące się w Polsce ochroną przyrody: że gospodarka leśna nie podlega żadnej społecznej kontroli. Czy pana zdaniem taki nadzór jest potrzebny?
Powiedzmy to wprost: w mentalności wielu leśników jest ukryte przekonanie, że są właścicielami lasów. I że pozwalają innym, nie-leśnikom, wchodzić do tych lasów i z nich korzystać.
Myślę, że Lasy Państwowe wciąż w niedostatecznym stopniu rozumieją, że są jedynie zarządcą lasów a ich właścicielem jest całe społeczeństwo. I jeśli to społeczeństwo chce mieć na te lasy wpływ, to nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy mu to ograniczać.
Pamiętajmy, że prawo leśne w dużej mierze pochodzi z czasów, kiedy głos obywateli nie był wysłuchiwany. Przez dziesiątki lat dominowało wśród leśników oparte na produkcyjnym podejściu do przyrody przekonanie, że oni na lesie znają się najlepiej i społeczeństwo powinno ich słuchać i doceniać ich profesjonalizm.
Dlatego obecnie, kiedy w całym kraju pojawiają się grupy, które nie tylko domagają się zmian, ale też potrafią z nimi dyskutować, bo szybką uczą się leśnego żargonu, częstą reakcją leśników jest frustracja. I to trochę nie powinno dziwić, bo przecież na studiach nikt ich nie uczył komunikacji z lokalnymi społecznościami.
Za to nauczono ich, że „leśnik wie zawsze lepiej”.
No właśnie. Tylko że ta teza jest prawdziwa jedynie w odniesieniu do produkcyjnej funkcji lasu: po prostu leśnicy lepiej niż przeciętny Kowalski wiedzą, jak wyhodować las, bo są w tym kierunku kształceni.
Ale jaki ten las ma być, a przede wszystkim: czym jest piękny las – to już jest poza kompetencją leśników, bo leśnictwo estetyką się nie zajmuje. O tym mogą i mają prawo współdecydować obywatele.
Nawet jeśli wielu leśnikom się to nie podoba.
Chyba najważniejszy krytyczny argument podnoszony w kontekście braku społecznego wpływu na działalność Lasów Państwowych mówi o niemożności zaskarżenia do sądu planu urządzenia lasu (PUL). Czyli dokumentu, który jest podstawą prowadzenia gospodarki leśnej w każdym nadleśnictwie. Z niezrozumiałych powodów PUL nie jest w polskim prawie traktowany jak decyzja administracyjna ale jako wewnętrzny akt Lasów Państwowych. Że jest to problem, to pokazuje historia konfliktu o wycinkę w Puszczy Białowieskiej, który ostatecznie znalazł finał przed Trybunałem Sprawiedliwości UE. Gdyby aneks do PUL dla Nadleśnictwa Białowieża można było zaskarżyć, to zapewne nie byłoby to w ogóle konieczne.
Zgadzam się, że taki stan prawny jest kompletnie niezrozumiały. Jeśli społeczeństwo jest właścicielem lasów i w jego imieniu zarządzają nimi Lasy Państwowe, to jest absurdem, że obywatele nie mają wpływu na dokument, który jest fundamentem tegoż gospodarowania. To jest sytuacja analogiczna do tej, w której szef nie ma prawa wglądu w to, co robi jego pracownik. To musi się zmienić.
Na koniec chciałbym, byśmy w tym kontekście wrócili do tego, od czego zaczęliśmy naszą rozmowę: przejścia leśnictwa do resortu rolnictwa. Zastanawiam się, jaki wpływ będzie to miało na te społeczne działania związane z ochroną lasów. Ułatwi je czy raczej utrudni?
Raczej to drugie. Nie wydaje mi się, by minister rolnictwa był zainteresowany wzrostem wpływu obywateli na gospodarowanie lasami. Natomiast nie sądzę, by to zatrzymało leśny ruch społeczny. Spodziewam się raczej, że będzie on przybierał na sile, nawet wbrew trudnościom.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze