Przepis jest prosty: bierzesz wyrwany z kontekstu fragment starego wywiadu z osobą, której ludzie ufają i wrzucasz społeczeństwu, które od trzech lat stawia opór. Ale kampania, która ma wywołać rozpacz i nienawiść, skutkuje wsparciem i wdzięcznością. Tak właśnie zakończyła się próba dyskredytacji Witalija Portnikowa
Na zdjęciu: Ludzie przechodzą obok uszkodzonego McDonalda po niedawnym rosyjskim ataku rakietowym w Kijowie, w którym zginęły trzy osoby, 19 stycznia 2025. Fot. Roman Pilipey/AFP
Rosja nie przestaje prowadzić wojny informacyjnej w Ukrainie. Opowiadamy historię, która wydarzyła się przed inauguracją 47. amerykańskiego prezydenta, ale jest ważna, ponieważ pokazuje, jak działa rosyjska maszynka propagandowa i jak możemy dać się nabrać, jeśli na chwilkę ulegniemy emocjom i zmęczeniu.
W ukraińskiej przestrzeni publicznej zawrzało po udostępnieniu fragmentu starego wywiadu z Witalijem Portnikowem, znanym ukraińskim dziennikarzem i analitykiem politycznym, w którym mówi on jakoby, że za ojczyznę powinni umierać „zwykli ludzie”, a nie „arystokracja”, elity kraju. Wyglądało to tak, jakby Portnikow był przeciwny temu, żeby dzieci deputowanych i tzw. mażorów, ludzi zamożnych, walczyły na froncie.
„Kiedy teraz mówią, że dzieci posłów powinny walczyć, a oni potem pójdą... Nie, kochani. To jest państwo demokratyczne. W państwie demokratycznym zwykły człowiek umiera za państwo” – tak brzmiał udostępniany fragment.
Nagranie trafiło również do propagandowych mediów rosyjskich, m.in. pokazał je w swoim programie Władimir Sołowiow. Część ukraińskiej opinii publicznej oburzyły wyrwane z kontekstu słowa Portnikowa, niektóre media powielały ten cytat bez żadnej weryfikacji.
„Detector Media” dzięki współczesnym technologiom ustalił, że po raz pierwszy fragment został udostępniony w zamkniętej grupie na Telegramie przez użytkownika „Одесская Книжка”, (Odeska książka). Potem na innym kanale. A potem powtórzyły to ukraińskie i rosyjskie kanały informacyjne.
Mobilizacja to wrażliwy temat dla ukraińskiego społeczeństwa. W 2024 roku mimo przyjętej wiosną ustawy o wzmożonej mobilizacji nie udało się powołać do służby niezbędnej liczby żołnierzy. Od czasu do czasu w mediach pojawiają się nagrania, na których przedstawiciele komisji poborowych używają wybiegów, żeby wręczyć mężczyznom wezwanie do wojska. Takie metody nazwano „busyfikacją”, bo często odbywają się w środkach publicznej komunikacji. Jak pisaliśmy wcześniej, w Ukrainie „busyfikacja” stała się słowem roku.
Istnieje też problem z komisjami lekarskimi. Organy ścigania przyłapały na korupcji jej członków, którzy np. brali łapówki za fałszywe zaświadczenia lekarskie o niepełnosprawności. Znane są także przypadki rzekomej „niepełnosprawności” wśród urzędników celnych, podatkowych, pracowników funduszu emerytalnego i administracji lokalnej. W związku z tymi nadużyciami zostały zlikwidowane.
Od nowego roku tworzona jest nowa struktura, która ma być efektywna i transparentna. Na razie generuje ona kolejki – część mężczyzn musi zaktualizować status odroczenia od służby (ze względu na chorobę, opiekę nad bliską osobą z niepełnosprawnością albo to, że ich praca jest niezbędna dla państwa, jak np. elektryków). Taki status ma ok. 900 tys. mężczyzn.
Zachodni partnerzy Ukrainy ostatnio coraz częściej mówią, że ukraińskie władze powinny obniżyć wiek mobilizacyjny do 18 lat, ponieważ trudno jest walczyć armii, w której średni wiek żołnierza to 40 lat. (We wspomnianej ustawie Ukraina już obniżyła wiek mobilizacyjny z 27 lat do 25). Jeśli już nie wystarcza mężczyzn w wieku 25-60 lat, to trzeba „brać” młodszych. Władze nie chcą na jednak się na to zgodzić, mając na uwadze kryzys demograficzny.
Nadal nie ma ustalonych terminów demobilizacji. Ustawa o dodatkowej mobilizacji została uchwalona bez takich przepisów (te, które obowiązywały wcześniej, przewidywały rotację po 36 miesiącach służby). Rada Najwyższa zobowiązała Ministerstwo Obrony Ukrainy, by w ciągu ośmiu miesięcy przygotowało projekt ustawy o demobilizacji. Resort przygotował trzy warianty takiego projektu ustawy.
Jak podaje Ukrinform, przewidują one możliwość długoterminowej rotacji lub leczenia wojskowych, które może trwać od trzech do pięciu miesięcy. W żadnym wariancie nie ma jednak terminu „demobilizacja”.
Ministerstwo Obrony informuje, że potrzebuje jeszcze trzech miesięcy, żeby dopracować projekt, przede wszystkim metody wymiany dużej liczby żołnierzy, którzy długo już walczą na frocie.
Społeczeństwo z kolei chce, żeby pobór był sprawiedliwy i domaga się, by władze to zapewniły. Wszak w demokratycznym państwie instytucje mają działać sprawnie, bo jeśli tak nie będzie, to na co była śmierć tysięcy obrońców i obrończyń?
Ziarno rosyjskiej nieprawdy padło więc na podatny grunt. Ale co tak naprawdę powiedział Portnikow w wywiadzie, który udzielił „Wysokiemu Zamkowi” rok temu? Oto pełny cytat (za „Detector Media”). Wynika z niego zupełnie coś innego:
„W średniowieczu kupowano również zbroje i broń dla rycerzy. Była to bardzo droga przyjemność. Dlatego, nawiasem mówiąc, walczyła arystokracja, a nie zwykli ludzie. Zwykli ludzie nie mieli pieniędzy, by walczyć za swój kraj. To w ogóle nie było w ich interesie, ponieważ była to bardzo kosztowna przyjemność – obrona Ojczyzny. W rzeczywistości zwykli ludzie zaczęli walczyć już w naszych czasach. Z przymusu w wielkich imperiach i z obowiązku po Rewolucji Francuskiej.
Ponieważ jeśli chcecie równości, to państwo nie będzie bronione przez arystokratów, ponieważ ich zgilotynowano, powiedzieliście, że Francja należy do was, więc wszyscy musicie iść na front. Kiedy teraz mówią, że dzieci posłów powinny walczyć, a oni potem pójdą... Nie, kochani. To jest państwo demokratyczne. W państwie demokratycznym zwykły człowiek umiera za państwo.
Jeśli chcemy, aby arystokraci umierali za państwo, musimy żyć w państwie feudalnym, tak jak to było przed Rewolucją Francuską.
Za pragnienie bycia równym trzeba płacić, także własnym życiem. A jeśli nie chcesz równości, nie płacisz [własnym życiem], zajmujesz się swoimi sprawami na polu, podczas gdy ktoś inny nakłada rycerską zbroję i idzie walczyć z innym rycerzem. Ponieważ walczy o własność. O swoją ziemię i o ciebie. Ponieważ ty również jesteś jego własnością. Broni swojej własności: ciebie, krowy i ziemi. A jeśli nie jesteś krową ani domem, powinieneś być obok [tzn. również walczyć]”.
O celach podobnych operacji psychologicznych, jak ta, która miała na celu zdyskredytowanie go, Portnikow mówi tak:
„Powoduje to niezgodę w społeczeństwie, nieufność wobec ludzi, którzy próbują mówić prawdę społeczeństwu, i panuje przygnębienie, nienawiść i rozpacz. A wszystko to jest platformą do kapitulacji, do której Rosja i jej znowu optymistycznie nastawieni agenci stopniowo nas przygotowują”.
I dalej:
„Jeśli nie będzie mnie, to prawdę będą mówić inni”.
Jak pisze „Detector Media” jest to już druga kampania informacyjna przeciwko Portnikowowi w ciągu ostatnich miesięcy. Jego profesjonalizm, zdolności analityczne, głęboka wiedza, to, w jaki sposób tłumaczy imperialną Rosję, nie może się podobać Kremlowi.
W manipulację uwierzyło jednak niewielu, zwyciężyło krytyczne myślenie. W mediach społecznościowych ruszyła kampania obrony dziennikarza. Wiele osób dziękowało za jego codzienną pracę.
„Od wielu lat Portnikow demonstruje swoją zdolność do szczerej rozmowy ze społeczeństwem, do rozmowy z nim w sposób dorosły, bez obawy o drażliwe tematy i niewygodne myśli. Dzięki swojej szczerości, wykształceniu i bystrości Witalij Portnikow stał się jednym z najwybitniejszych głosów intelektualnych współczesnej Ukrainy.
Ponadto Portnikow konsekwentnie broni stanowiska ochrony ukraińskiej tożsamości i suwerenności Ukrainy. Niestrudzenie podkreśla potrzebę długiej i zdecydowanej walki o nie w kontekście rosyjskiej agresji na Ukrainę – militarnej, kulturowej i informacyjnej” – pisze PEN Ukraine.
Po roku wojny pełnoskalowej w programie „Randewu z Janiną Sokolową” Portnikow został zapytany, jak radzi sobie w czasach wojny, niepewności co do przyszłości?
„Dla ludzi naszego zawodu wojna jest pracą. Jak żyją wojskowi podczas wojny? Jak żyją lekarze podczas wojny? Wojskowi – walczą, poświęcają swoje życie, lekarze więcej operują, niż to robią w czasie pokoju. A dziennikarze pracują z większą ilością informacji.
[...]
Wstaję, piję kawę, jem śniadanie, piszę tekst, myślę o tematach, prowadzę audycje w radiu. Zwykłe życie dziennikarskie. Wojna uczyniła je może bardziej nasyconym i odpowiedzialnym. Nie widzę żadnych realnych zmian dla naszej [dziennikarskiej] pracy. Jest wielu ludzi, którym w ciągu tego roku przydarzyły się rzeczywiście karkołomne zmiany. A dla nas to kontynuacja tego, w czym żyliśmy od momentu, kiedy zdecydowaliśmy się, że będziemy pracować z informacją, ze społeczeństwem. Zmienił się poziom odpowiedzialności. To fakt. Ale on zmienił się dla wszystkich tych, którzy komunikują się z odbiorcami – dla dziennikarzy, dla polityków.
Ale przede wszystkim nie będziemy zapominać, że nasze obciążenie i obciążenie ludzi, którzy bronią ojczyzny – są niewspółmierne”.
Tak naprawdę, mimo stereotypu, który stał się podstawą tej dezinformacji, w szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy walczą ludzie o różnym wykształceniu i statusie społecznym. Walczą i politycy, i biznesmeni, i artyści, i sportsmeni, i profesorowie, i prawnicy, i pisarze, programiści, biolodzy. Ludzie, którzy kochają swoją ojczyznę i chcą, żeby była wolna.
Jak tylko ukraińskie społeczeństwo zdementuje jedną dezinformację, w mediach społecznościowych pojawiają się następne (błahe) próby manipulacji. Tym razem, że Trump („już zrobił więcej niż jego poprzednik”) ogłosił, że po objęciu stanowiska prezydenta USA wypłaci Ukraińcom po 6500 hrywien (ok. 650 złotych), wystarczy wypełnić wniosek. Kolejna operacja psychologiczno-informacyjna polegała na udostępnieniu informacji o tym, że „w Pentagonie zostały zwolnione wszystkie osoby, które były odpowiedzialne za pomoc Ukrainie” i będzie tworzony nowy format, więc jest „niepokojąco”.
Jak żyć w kraju, ogarniętym wojną? Jak mimo niebezpieczeństwa odnajdywać siły, skąd brać inspiracje? Nad tym codziennie zastanawiają się nasi sąsiedzi, Ukrainki i Ukraińcy. My też powinniśmy. Nie tylko dlatego, że to dzieje się tak blisko. Ale też dlatego, że możemy się wiele od nich nauczyć. Dlatego powstał ten cykl [JAK ŻYJE UKRAINA] o ukraińskiej codzienności w najtrudniejszych czasach. O ludziach.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Komentarze