Ważą się losy projektu ustawy o związkach partnerskich. Dyskusja nabrała brutalności, gdy spory wyciekły z zacisza gabinetów. Każda partia prowadzi własną walkę, niektóre kluby kłócą się nawet wewnątrz. O co tu chodzi?
Rządowy czy poselski? Przypominający małżeństwo czy techniczny? Z przysposobieniem dzieci czy bez uwzględnienia praw tęczowych rodzin?
Związki partnerskie to dziś przedmiot politycznej gry, a tęczowe pary sa w niej traktowane jak pionki na sejmowej planszy. O co chodzi w tej rozgrywce? I czy z ustawy o związkach partnerskich w ogóle coś będzie?
Schematycznie tę polityczną grę można opisać w następujący sposób:
Co z tego wszystkiego wyniknie? Oto szczegóły.
Od samego początku, gdy premier Donald Tusk zapowiedział, że rząd zajmie się ustawą o związkach partnerskich, prace nad jej stworzeniem prowadzi ministra równości Katarzyna Kotula z Lewicy. Jej plan się nie zmienił: wpisać do wykazu prac legislacyjnych rządu najbardziej ambitną wersję projektu.
Hasłem, które ma spajać przekaz, jest bezpieczeństwo. Chodzi z jednej strony o gwarancję dziedziczenia, dostępu do informacji medycznej, czy wspólnotę majątkową. Z drugiej strony, o uznanie praw tęczowych rodzin.
Kotula, wspierana przez organizacje społeczne, lobbuje za wpisaniem do projektu przysposobienia wewnętrznego, czyli możliwości potwierdzenia praw rodzicielskich partnera/partnerki biologicznego rodzica dziecka. Związki partnerskie miałyby też symbolicznie rehabilitować pozycję par jednopłciowych: aktowi zawarcia związku partnerskiego towarzyszyłaby uroczysta ceremonia przed Urzędem Stanu Cywilnego. A partnerzy mogliby przyjmować swoje nazwiska.
To wersja maksymalistyczna, którą Kotula zaprezentowała zarówno stronie społecznej, jak i koalicjantom. Tyle że PSL kręci nosem na wszystkie rozwiązania, które mają przybliżać związki partnerskie do małżeństwa. Po ubiegłotygodniowym spotkaniu z wicepremierem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, Kotula zapowiedziała, że czeka na ruch PSL-u.
I od tego czasu w mediach trwa negocjacyjna jatka.
PSL jeszcze przed spotkaniem klubu ustami swojego lidera zapowiedział, że nigdy nie zgodzi się na przysposobienie dzieci w tęczowych rodzinach i jakiekolwiek zrównanie statusu małżeństw i związków partnerskich.
Oliwy do ognia dolała najbardziej liberalna wśród polityków PSL posłanka Urszula Pasławska. We wtorek 25 czerwca, dzień po rozmowie w KPRM z ministrą równości stwierdziła, że ze strony ludowców nie będzie zgody na przysposobienie dzieci, wspólne nazwisko i specjalną ceremonię.
"Nie chcecie dopuścić, żeby to była uroczystość taka, żeby móc zaprosić gości, żeby dawało to radość?” – dopytywał Pasławską dziennikarz Wirtualnej Polski.
„Bo nie jest to ślub, nie jest to etap, o którym rozmawiamy w tej formule” – odpowiadała posłanka. „Musimy uszanować fakt, że część społeczeństwa oczekuje, iż nie będzie to zrównane z małżeństwem. Jeżeli poszlibyśmy tą drogą, to de facto wprowadzamy związek partnerski, który ma znamiona związku małżeńskiego”.
Posłowie PSL mieli debatować nad swoim stanowiskiem we wtorek 25 czerwca podczas spotkania klubu, ale wciąż nie przekazali oficjalnej odpowiedzi ministrze Kotuli.
W debacie publicznej pojawiały się za to oficjalne lub nieoficjalne wrzutki, które mają ustawić pozycję negocjacyjną PSL-u i tłumaczyć ewentualne zabetonowanie projektu:
Katarzyna Kotula unika wypowiedzi dla mediów: nie chce spalić scenariuszy, które przygotowała.
Wiemy tylko, że „chce dopchać projekt rządowy w najlepszej wersji”.
Oficjalnie słyszymy, że wszystkie karty są w grze.
Tyle że ustawa o związkach partnerskich pada też ofiarą zamieszania w samej Lewicy, która kłóci się o władzę i przyszłość. Osi sporu jest wiele: walczą ze sobą już nie tylko Nowa Lewica i Razem, ale i różne frakcje w Nowej Lewicy.
Już w ubiegłym tygodniu falstart zaliczył Włodzimierz Czarzasty, który stwierdził, że ustawa o związkach partnerskich zostanie złożona jako projekt rządowy bez przysposobienia dzieci.
W środę 26 czerwca Anna Maria Żukowska w rozmowie z Wirtualną Polską zapowiedziała, że „to będzie projekt rządowy”. „Uważam, że każdy projekt, który wprowadzi jakąś formę związków partnerskich, będzie krokiem naprzód” – dodała.
Zapewniła, że Lewica poprze taki projekt nawet bez przysposobienia dzieci, ale w toku prac będzie składać poprawki.
Pytana o protesty organizacji społecznych, które nie chcą od polityków „ochłapu”, odpowiedziała: „Nie ma żadnego papieża społeczności LGBT+. Jedni powiedzą, że to dobrze, że ruszamy do przodu, inni, że za mało i lepiej nie mieć nic niż mieć coś”.
W otoczeniu Katarzyny Kotuli takie wypowiedzi są zbywane wzruszeniem ramionami. Anna Maria Żukowska ma nie reprezentować stanowiska całego klubu, co jednak jest z kolei o tyle ekscentryczne, że jest tego klubu szefową.
Słyszmy, że spór wewnętrzny zmienia pozycję negocjacyjną Lewicy i ministry Kotuli. Nie trzeba bowiem czekać na oficjalne stanowisko PSL-u, żeby jasno usłyszeć, że Lewica jest gotowa na ustępstwa.
Orężem na ostatniej prostej mają być organizacje społeczne, które do tej pory w duchu empatii miały przypominać posłom i posłankom PSL-u, że w dyskusji nad projektem związków partnerskich nie chodzi o kwestie techniczne, ale życie konkretnych ludzi.
Szczególnie że w debacie nad związkami PSL nie raz wykazał się niewiedzą.
Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz był zaskoczony, że Polska znajduje się wśród zaledwie pięciu państw, które w żaden sposób nie uregulowały życia rodzinnego osób LGBT+ i już dawno – kilkanaście lat temu – wyprzedziły nas Węgry.
Takich wpadek było więcej: w mediach posłowie PSL nie potrafili wymienić, co miałby zawierać ich wymarzony projekt ustawy o związkach partnerskich i zacinali się na słowie „dziedziczenie” (np. Piotr Zgorzelski). Za to na spotkaniach kuluarowych mieli trudności ze zrozumieniem, które prawa przysługują dziś małżeństwom, a przysposobienie wewnętrzne mylili z adopcją.
Dlatego Katarzyna Kotula postawiła na działalność edukacyjną. Pytanie, czy dobrze zdiagnozowała problem, który jednak wydaje się bardziej polityczny, a rzeczywista, czy udawana ignorancja ludowców jest w konflikcie o związki poręcznym orężem.
PSL ewidentnie się boi Kościoła i reakcji partyjnych dołów, ignorując fakt, że jego elektorat w większości popiera wprowadzenie ustawy o związkach partnerskich. Ludowcy wciąż przeżywają traumę czasów, gdy liderowi ludowców PiS przypiął łatkę „tęczowego Władka”.
Takich strachów, niekoniecznie w pełni zakotwiczonych w rzeczywistości, raczej nie da się ukoić rzeczową dyskusją. Mogłyby pomóc wewnątrzkoalicyjne targi pod hasłem: wy poprzecie nasz postulat, a w zamian za to my poprzemy wasz.
O losie ustawy mógłby też przesądzić premier Donald Tusk, ale szef rządu ostatni raz głos w sprawie zabrał w kwietniu 2024, mówiąc, że w rządzie są różne wrażliwości i nikogo z koalicjantów do niczego nie będzie zmuszać.
Milczenie Koalicji Obywatelskiej, największego koalicyjnego klubu, jest zresztą symptomatyczne. Choć z hasłem ustawy o związkach partnerskich szła do wyborów (i wpisała je na listę 100 konkretów), mobilizując w ten sposób bardziej progresywny, młody elektorat, dziś zabiera głos niechętnie, najczęściej ustami najbardziej zaangażowanych posłanek.
„Kompromisem są związki partnerskie bez przysposobienia dzieci, ale to naprawdę bardzo zgniły kompromis i osobiście bardzo bym nie chciała, by taka ustawa trafiła do Sejmu. KO jest za związkami partnerskimi z przysposobieniem dzieci” – tłumaczyła we wtorek 26 czerwca na antenie Jedynki Polskiego Radia posłanka KO Dorota Łoboda.
Łoboda, w rozmowie z dziennikarką OKO.press Natalią Sawką w Sejmie, stwierdziła, że skoro są rozbieżności w koalicji 15 października, to oznacza, że Katarzyna Kotula musi przekonać Władysława Kosiniaka-Kamysza, żeby poparł ustawę w kształcie przez nią zaproponowanym.
Wiceprzewodnicząca PO i ministra ds. polityki senioralnej Marzena Okła-Drewnowicz zapewniała z kolei, że „związki partnerskie są czymś oczywistym”, a „premierowi bardzo zależy na tej ustawie”: „Jestem też członkiem rządu i wiem, że na ten temat rozmawiamy i są to rozmowy poważne. Natomiast koalicja 15 października składa się tak naprawdę z kilku ugrupowań i żeby związki partnerskie były przegłosowane, a tym bardziej, żeby to był projekt rządowy, no to musi być zgoda wszystkich koalicjantów” – mówiła.
W mediach pojawiały się też nieoficjalne wrzutki, że premier ma docisnąć PSL lub wziąć ludowców w kleszcze, ale to raczej sprytny spin, który miał odsunąć uwagę od KO. Lepiej PR-owo wypada, gdy rozsądne centrum po cichu popiera, a radykalne przystawki, PSL i Lewica, tkwią w bratobójczym konflikcie. Niewykluczone, że Tusk grał na osłabienie koalicjantów: wizerunkowo traci dziś zarówno PSL, jak i Lewica.
Dopiero w środę 26 czerwca na konferencji prasowej dotyczącej CPK,
premier zapowiedział, że w sprawę mocno się zaangażuje i to „w ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin”.
Ma wyciągnąć związki partnerskie z „negocjacyjnego korkociągu”.
Od tej dyskusji dystansowała się do tej pory także Polska 2050 Szymona Hołowni, której posłowie konsekwentnie zapewniali, że projekt ustawy o związkach partnerskich po prostu popierają.
„Co do zasady popieram związki partnerskie od wielu lat i będę głosowała za ustawą, zresztą jak cały nasz klub. Nie słyszałam nigdy nikogo, kto by powiedział, że jest przeciwko ustawie o związkach partnerskich” – mówiła ministra klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska.
Na ostatniej prostej kurs zmieniają organizacje społeczne: koniec proszenia i tłumaczenia, czas na „wkurw”.
„Namawialiśmy PSL do spotkań, chcieliśmy, żeby poznali tęczowe rodziny, oswoili się z nami. Rozesłaliśmy do posłów ponad 30 tys. maili. I co? I cisza. Dziś widzimy, że PSL to beton” – mówi OKO.press Hubert Sobecki ze Stowarzyszenia „Miłość nie wyklucza”.
„Posłowie PSL piętrzą dziś nie tyle zastrzeżenia, ile postulaty segregacji, ubierając je w hasła kompromisu i chłodnej głowy. Przypominamy, że rozmawiając o ustawie o związkach partnerskich, my już rozmawiamy o dyskryminacji. Tworzymy oddzielną instytucję związków dla niektórych ludzi, żeby wciąż nie mogli zawierać małżeństw” – dodaje Sobecki.
Dlatego „Miłość Nie Wyklucza” będzie zachęcać ludzi, żeby wyrazili swoją złość. „Dzwońcie do biur poselskich, odwiedzajcie polityków. Powiedzcie im, że niszczą wasze życia, że odbierają wam godność, że przez nich myślicie o emigracji. Jeśli nikt wam nie otworzy? Nie szkodzi, zostawcie kartkę na drzwiach z napisem »PSL jesteście jak PiS«” – mówi aktywista.
Sobecki dodaje, że aktualnie w rządzie i koalicji jest tylko jedna sojuszniczka osób LGBT+. „To ministra Katarzyna Kotula, która wykonuje tytaniczną pracę, a nie ma wsparcia nawet swojego klubu, który zamiast mówić o tym, że to, co robi PSL, jest niegodne, torpeduje jej pozycję negocjacyjną” – mówi.
LGBT+
Władza
Władysław Kosiniak - Kamysz
Katarzyna Kotula
Donald Tusk
Koalicja Obywatelska
Nowa Lewica
PSL
związki partnerskie
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze