Mimo ustaleń NIK, politycy obozu władzy idą w zaparte: przygotowanie do wyborów 10 maja odbyło się zgodnie z prawem, a ich brak oznaczałby anarchię. To nieprawda
Prezes NIK Marian Banaś poinformował 25 maja o skierowaniu do prokuratury zawiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa przy organizacji wyborów 10 maja 2020 roku. Zawiadomienie dotyczy najwyższych urzędników, w tym premiera Mateusza Morawieckiego.
Mimo decyzji NIK oraz wcześniejszego wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego (WSA), opinii Prokuratorii Generalnej i Departamentu Prawnego KPRM, politycy PiS idą w zaparte: przygotowanie do wyborów prezydenckich odbyło się zgodnie z prawem, było w pełni legalne i konieczne.
"Głównym efektem tych działań [NIK-u] jest po prostu utrzymywanie zainteresowania medialnego sprawą. A nasze stanowisko nie zmieniło się od tych dwóch tygodni, uważamy, że fakt, że techniczne czynności przygotowawcze zostały podjęte przez szefa i rządu, i przez szefa jego kancelarii, jest raczej czymś pozytywnym niż nagannym" – przekonywał w Programie 1 Polskiego Radia poseł i wicerzecznik PiS Radosław Fogiel.
Rząd nie organizował wyborów [10 maja 2020 r.]. Wybory (...) organizowała Państwowa Komisja Wyborcza
Fogiel się myli. To właśnie wyłączenie PKW z organizacji wyborów było jednym z działań zakwestionowanych zarówno przez WSA jak i NIK.
Z organizacji wyborów prezydenckich PiS formalnie wyłączył PKW za pomocą „wrzutki” do drugiej tarczy antykryzysowej. Jej przepisy weszły w życie 18 kwietnia.
Państwowej Komisji wyborczej dotyczył art. 100. Nie było go w projekcie rządowym, dodano go dopiero, gdy projekt został złożony w Sejmie.
Przepis mówił, że w okresie obowiązywania stanu zagrożenia epidemicznego albo stanu epidemii przy przeprowadzaniu wyborów na prezydenta nie stosuje się kilku kluczowych dla tych wyborów przepisów kodeksu wyborczego.
Były szef PKW Wojciech Hermeliński w rozmowie z OKO.press mówił, że zawieszenie przepisów w kodeksie wyborczym przez art. 100 sprowadza PKW do roli kwiatka do kożucha i „zamraża się jej kompetencje".
Co więcej, decyzja premiera o zleceniu Poczcie organizacji wyborów prezydenckich w formie korespondencyjnej została wydana dwa dni przed wejściem w życie przepisów drugiej tarczy oraz kilka tygodni przed uchwaleniem przepisów o powszechnych wyborach korespondencyjnych (9 maja).
Decyzję premiera z 16 kwietnia zaskarżył do WSA Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. I wygrał. We wrześniu 2020 roku sąd uznał jego skargę za zasadną i unieważnił decyzję premiera.
WSA stwierdził m.in., że:
„W dacie wydania decyzji przez premiera uprawniona do organizacji wyborów była tylko Państwowa Komisja Wyborcza. To najwyższy organ państwowy, niezależny od innych władz”.
I dodał, że zgodnie z prawem PKW w przygotowaniu i organizacji wyborów mogło pomóc Krajowe Biuro Wyborcze. PiS kompetencje PKW okroił, ale zrobił to później, w momencie wydania decyzji przez Morawieckiego wybory mogła zrobić tylko Państwowa Komisja Wyborcza.
To samo stwierdził NIK: wyłączne prawo zlecania druku kart wyborczych i ich dystrybucji miała PKW.
Politycy obozu władzy przekonują także, że decyzja o wyborach zapobiegła paraliżowi państwa.
"Premier zachował się tak, jak trzeba, żeby uniknąć anarchii" - przekonywał w Onecie wiceminister sprawiedliwości Michał Woś.
Skutek nieprzeprowadzenia wyborów byłby taki, że doprowadzilibyśmy do kompletnej anarchii. Konstytucja nie przewiduje tego, w jaki sposób reagować na nieobsadzenie urzędu.
Jednym z dostępnych rozwiązań było ogłoszenie stanu nadzwyczajnego. Mówi o tym art. 228 ust. 7 Konstytucji.
Wybory nie mogą odbyć się w stanie nadzwyczajnym ani 90 dni po jego zakończeniu. Więc na tak długo przedłużane są kadencje organów władzy.
Polski rząd nie postępował jednak logicznie i za wszelką cenę nie chciał wprowadzić w Polsce stanu klęski żywiołowej. Wszystko dla celów politycznych, bo im wcześniej wybory, tym większa była szansa na wygraną Dudy.
Co natomiast w sytuacji, gdy stan nadzwyczajny razem z 90-dniowym okresem przejściowym wykraczałyby poza koniec kadencji urzędującego prezydenta?
Tutaj pojawia się art. 131 w ust. 1 i 2 Konstytucji, który precyzuje, w jakich sytuacjach prezydenta może zastąpić marszałek Sejmu. To m.in. śmierć prezydenta lub zrzeczenie się przez niego urzędu.
„Z art. 126 Konstytucji wynika, że to on jest gwarantem ciągłości państwa polskiego i jego instytucji. Jako gwarant ciągłości państwa i jego instytucji, jeśli miałby obawę, że jego urząd zostanie nieobsadzony, powinien zrzec się urzędu, żeby zastąpił go Marszałek Sejmu” – mówił OKO.press prof. Piotr Tuleja, kierownik Katedry Prawa Konstytucyjnego UJ oraz sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.
W opinii profesora Tulei nawet jeśli prezydent nie zachował się tak odpowiedzialnie, możliwa jest interpretacja alternatywna, w ramach której uznaje się, że nastąpiło ono de facto.
„Jest też inna możliwość. W art. 228 ust. 7 napisane jest, że kadencje organów władzy ulegają »odpowiedniemu przedłużeniu«. To odpowiednie przedłużenie można interpretować tak, że kadencja prezydenta trwa tak długo, aż nie zostanie wybrany nowy prezydent” – mówił Tuleja.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze