Senat może być bardzo potrzebnym źródłem nadziei na odzyskanie znaczenia i podmiotowości parlamentu - jako miejsca prawdziwej debaty, kreatora polityk publicznych i jako instytucji odrębnej od władzy wykonawczej. By tak się stało, warto rozważyć propozycje zmian w działaniu izby wyższej.
Jan Jakub Wygnański - prezes zarządu fundacji Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, socjolog, działacz i współtwórca organizacji pozarządowych.
W poprzedniej kadencji obserwowaliśmy proces „wasalizacji” parlamentu w stosunku do rządu. Działania te nie były (jak to czasem bywa) usprawiedliwiane szerzej rozumianym interesem państwowym. To była i pozostaje forma politycznego kapitalizmu ze strony jednego ugrupowania politycznego.
Jego rozmiary i szczególnie rozumiana zachłanność przekraczają wszystko, co widzieliśmy dotychczas - chyba, że przywołamy bardzo kłopotliwe przykłady sprzed czasów demokratycznej transformacji.
Wiele osób wskazuje słusznie, że w obecnej sytuacji Senat RP może stanowić istotny element mitygujący ekscesy legislacyjne rządzącej partii. Dzięki działaniom Senatu liczony w godzinach proces legislacyjny (włączając to podpis Prezydenta RP) może już nie zadziałać. W systemie pojawia niemożliwa do ominięcia „pauza”, w której gospodarzem projektów ustaw jest izba wyższa.
Znana z poprzedniej kadencji dobrze naoliwiona i szybko działająca „maszyna” musi teraz czekać niecierpliwie nawet do 30 dni na to, co ostatecznie zrobi Senat. Zgodnie z przepisami Konstytucji Sejm może oczywiście wszystkie zgłoszone w Senacie poprawki odrzucić zwykłą większością i ruszyć swoim tempem dalej, ale owa przerwa i namysł stanowi istotną zmianę na lepsze w stosunku do praktyki poprzednich 4 lat.
Nie można też całkiem wykluczyć, że niektóre z ewentualnych senackich poprawek Sejm uwzględni, ale nawet, jeśli tak się nie stanie, to i tak nie może ich zignorować „bez gadania”.
Większość sejmowa musi się liczyć z tym, że mównica w Sejmie nie tyle będzie miejscem spektaklu, ale merytorycznych wystąpień, których adresatem coraz rzadziej będą posłowie i posłanki z PiS, ale raczej opinia publiczna. Jest jasne, że niektóre ugrupowania już teraz myślą zapewne o zbudowaniu znacznie szerszego poparcia w przyszłych wyborach i będą na nie ciężko pracować. Mównica sejmowa daje im na to szansę.
Rola Senatu może się oczywiście zmienić w zależności od wyniku wyborów prezydenckich, ale póki co – w moim przekonaniu - warto formułować plany tak, jakby lokator w Pałacu Prezydenckim miał zostać ten sam.
Senat może obecnie być bardzo potrzebnym źródłem nadziei na odzyskania znaczenia i podmiotowości parlamentu, jako miejsca prawdziwej debaty, kreatora polityk publicznych i jako instytucji odrębnej od władzy wykonawczej. By tak się stało, warto rozważyć propozycje zmian praktyk jego działania.
Wydaje się, że istotą owej zmiany mógłby być zwrot w kierunku czegoś, co można określić jako parlamentaryzm otwarty. Stanowiłby on rodzaj kontrreakcji na parlamentaryzm zamknięty, z którym mieliśmy do czynienia w ostatniej kadencji (choć jego przejawy pojawiały się – trzeba to uczciwie przyznać - także wcześniej).
Na czym mógłby polegać parlamentaryzm otwarty w wykonaniu Senatu?
Zacznę jednak od kwestii spoza powyższego katalogu - kwestii może najważniejszej i niejako horyzontalnej, dotyczącej stylu działania Senatu we wszystkich jego poczynaniach.
Chodzi o ochronę autorytetu i powagi parlamentu – o jakość debaty, powagę, wzajemny szacunek adwersarzy, jakości materiałów, argumentów, ekspertyz itd. Dotyczy to też sposobu prowadzenia obrad plenarnych i pracy w komisjach.
Senat ma też szansę przypomnieć nam o oryginalnych funkcjach parlamentaryzmu - zgodnie z nazwą jego istotą jest ucieranie się poglądów w trakcie debaty. W Polsce bardzo potrzebna jest ochrona szacunku do instytucji. Bez tego nie wydobędziemy się z sytuacji, w której jesteśmy. Musimy chronić instytucje - bez nich demokracja się nie ostoi.
Przedstawiony w tym dokumencie plan nie jest maksymalistyczny. Jest wykonalny w ramach dostępnych instrumentów i środków. Jeśli spotka się z życzliwym przyjęciem Senatu, z pewnością znajdzie wielu sojuszników. Wymaga tylko odwagi.
Jedno z działań zwiększających otwartość procesu legislacyjnego, to dobre jakościowo konsultacje społeczne
W ostatnich latach większość rządząca nagminnie unikała konsultacji, wykorzystując tzw. projekty poselskie, mimo, że w istocie były one projektami przygotowywanymi w rządzie. Dzięki temu „zabiegowi” możliwe było ominięcie etapu konsultacji.
W moim przekonaniu, niejako w kontrze do tej złej praktyki, Senat powinien stosować regularnie dostępne mu metody zasięgania opinii zainteresowanych obywateli i obywatelek – zarówno osób fizycznych jak i instytucji, które ich reprezentują. Konsultacje mogą i powinny stać się stałym elementem procesu legislacyjnego prowadzonego w Senacie. Używając piłkarskiego porównania - dobrze wykonywanym „stałym fragmentem gry”.
Proponowane tu rozwiązania mają za zadanie wzmocnić mechanizmy partycypacji obywatelskiej w procesie stanowienia prawa, a szerzej – w procesie tworzenia polityk publicznych. Koniecznie należy podkreślić, że żadna z umieszczonych tu propozycji ani nie unieważnia, ani nie osłabia autorytetu i siły mandatu, który senatorowie i senatorki uzyskali w wyborach.
Posiadanie owego mandatu jest bardzo ważne, nie zwalnia jednak członków parlamentu z możliwości (czy czasem wręcz konieczności) zasięgania opinii ze strony wyborców w trakcie sprawowanie mandatu. To jest nie tylko mechanizm pogłębiający autentyczne relacje z wyborcami, ale także szansa na uzyskanie bardzo wartościowych opinii z ich strony.
Powyższa uwaga ma charakter ogólny, ale nie sposób rozważać poniższych propozycji, nie biorąc pod uwagę szczególnych okoliczności, w jakich się znajdujemy. Sytuacja jest wyjątkowa i formułowane tu propozycje z tego właśnie powodów nabierają większego znaczenia.
Część z metod zasięgania opinii zainteresowanych obywateli i obywatelek jest wprost zapisana w obecnie obowiązującym regulaminie Senatu, inne wydają się niesprzeczne z regulaminem i warto rozważyć sięgnięcie także po nie.
Poniżej przywołuję tylko kilka wybranych metod i przykładów ich stosowania, ale możliwych do stosowania technik konsultacji jest oczywiście znacznie więcej. Nie ma tu miejsca na to, żeby opisywać je wszystkie. Warto jednak wskazać, że choć mogą mieć one bardzo różne formy - powinny mieć wspólne zasady.
Warto wiedzieć, że takie zasady, które równie dobrze mogłyby mieć zastosowanie do konsultacji prowadzonych przez parlament, zostały opracowane już w 2012 r. Mowa o tzw. 7 zasadach konsultacji społecznych (są to: dobra wiara, powszechność, przejrzystość, responsywność, koordynacja, przewidywalność, poszanowanie interesu ogólnego), które są efektem wspólnej pracy przedstawicieli różnych środowisk (rząd, eksperci, organizacje pozarządowe) po „kryzysie konsultacyjnym” dotyczącym ACTA. Kluczową rolę w ich przyjęciu i promowaniu pełniło ówczesne Ministerstwo Cyfryzacji.
Metody konsultacji wprost uwzględnione w regulaminie Senatu:
Dobrą praktyką byłoby znacznie częstsze niż dotychczas zapraszanie na posiedzenia komisji przedstawicieli/ek partnerów społecznych, ekspertów/ek organizacji pozarządowych i obywateli/ek posiadających znany publicznie pogląd w danych sprawach. Oczywiście wymaga to czytelnych reguł, na który mogą zabierać głos i jawnej informacji, kto istotnie bierze udział w posiedzeniach komisji.
Senat może i powinien organizować w uzasadnionych przypadkach wysłuchania publiczne. W ostatniej kadencji odbyły się tylko 3 wysłuchania organizowane w Sejmie (w jeszcze poprzedniej - 10). Wydaje się, że Senat tej kadencji powinien być gotów do uruchamiania tej procedury w przypadku wszystkich ważnych projektów ustaw, w których jakość konsultacji na poprzednich etapach prac (rządowych lub sejmowych) nie była satysfakcjonująca lub gdy w ogóle ich nie przeprowadzono.
Co prawda 30 dni, w których Senat zobowiązany jest do wypowiedzenia się w sprawie projektu ustawy, to niewiele czasu na uruchomienie całego trybu wysłuchania, ale przecież nie jest powiedziane, że wysłuchania mogą być organizowana tylko wokół ustaw już formalnie przesłanych do Senatu. Można niejako z wyprzedzeniem zasięgać opinii, także w sprawie np. założeń ustaw, lub zgoła samodzielnie formułować pytania związane z przedmiotem regulacji.
Senat może wysłuchania organizować samodzielnie lub być partnerem wysłuchań prowadzonych także poza terenem parlamentu. Jeśli trzeba, można je nazwać konsultacjami nieformalnymi.
Dobrym przykładem tego rodzaju przedsięwzięcia mogą być przeprowadzone trzykrotnie w poprzedniej kadencji parlamentu tzw. wysłuchania obywatelskie. Wszystkie trzy były bowiem organizowane oddolnie przez organizacje społeczne na terenie Uniwersytetu Warszawskiego w sytuacjach, w których większość parlamentarna odrzucała wnioski o organizację wysłuchań w ramach toczącego się procesu legislacyjnego.
Wszystkie te wysłuchania, mimo że organizowane społecznymi siłami, były przygotowywane i prowadzone w „kanoniczny” sposób. Mógł w nich uczestniczyć każdy zainteresowany (osoby fizyczne i przedstawiciele instytucji), ale co ważne, wszyscy uczestniczyli na tych samych prawach – mieli równy czas na wystąpienia, a kolejność wypowiedzi była losowana. Całość była transmitowana na żywo i odbywała się w soboty, by obywatele bez trudu mogli wziąć w nim udział. Wysłuchania te są dobrze udokumentowane: są nagrania, a także program oraz, co szczególnie ważne, sprawdzony w niełatwych warunkach regulamin.
W każdym z tych wydarzeń organizowanym pod dużą presją czasu (nigdy nie było to dłużej niż 3 tygodnie), uczestniczyło ponad 100 osób, przy czym około 40% z nich zabierało głos, a reszta uczestniczyła jako obserwatorzy.
W moim przekonaniu warto po wysłuchania sięgać w bieżących i gorących sprawach, gdy wiadomo, że sprawa budzi kontrowersje i niezbędne jest przynajmniej wysłuchanie osób reprezentujących różne perspektywy. Moim zdaniem taką właśnie kwestią jest nowelizacja ustawy dot. tzw. funduszu solidarnościowego.
Trzeba przypomnieć, że formalnie zgłoszony w Sejmie wniosek o wysłuchanie publiczne w tej sprawie nie został nawet podany pod głosowanie (co oznacza złamanie regulaminu Sejmu). W tej sytuacji reakcja Senatu (i to właśnie na początku swojej kadencji) powinna być stanowcza i polegać właśnie na organizacji takiego wysłuchania.
Namawiałbym też do tego, by w duchu otwartości i dostępności dla wszystkich, wysłuchanie zorganizować poza „ufortyfikowanym” budynkiem parlamentu np. wzorem poprzednich - na neutralnym terenie Uniwersytetu Warszawskiego i najlepiej w sobotę (dzień zazwyczaj wolny od pracy). W imieniu Fundacji Stocznia, które była współorganizatorem wysłuchań obywatelskich, deklaruję pomoc w organizacji i podzielenie się naszymi doświadczeniami.
Metody te, bazujące na losowym reprezentatywnym doborze uczestników, bywają też nazywane mini-publikami. Ich wspólną cechą jest założenie, że względnie nieliczna grupa obywateli, której stworzono dobre warunki do rozeznania kwestii publicznych - wyposażona w dostęp do informacji, czas na namysł i na rozmowę (deliberacje) - może sensownie formułować opinie na temat wartości konkretnych propozycji z punktu widzenia dobra publicznego.
Tego rodzaju metody mają często większą wiarygodność niż wynik ucierania się opinii uczestników różnego rodzaju tradycyjnych konsultacji, w których zdarza się, że zabierają głos jedynie nieliczni, silnie zmotywowani uczestnicy (ci, którzy mają silne przekonania o poprawności własnych propozycji lub są ich oponentami). Oczywiście zazwyczaj uczestnicy sporu przedstawiają siebie jako obrońców interesu ogólnego, ale dobrze jest upewnić się, jak zapatrują się na to inni obywatele.
Metody te w wielu krajach zyskują na popularności, uzupełniając a nie zastępując systemy przedstawicielskie w zmierzeniu się z konkretnymi wyzwaniami - szczególnie tymi, które ostatecznie wymagają szerokiej zgody / umowy społecznej.
Wynik owych deliberacji na ogół nie jest wiążący, ale dobrze przeprowadzony jest bardzo trudny do zignorowania przez organy przedstawicielskie.
Koniecznie trzeba podkreślić, że podejście to jest radykalnie różne od zamawianych często przez polityków badań opinii publicznej, które często wychwytują jedynie emocje i niebazujące na wiedzy chwilowe przekonania. Deliberacja wymaga więcej wysiłku, ale daje też często znacznie wiarygodniejsze i demokratycznie legitymizowane wyniki.
Z metody deliberacyjnej skorzystała np. w 2016 r Irlandia. Przy okazji prac nad zmianą Konstytucji powołano coś w rodzaju „trzeciej izby” złożonej ze 100 losowo wybranych obywateli (An Tionól Saoránach). Do 2019 r. przedmiotem prac tej grupy były też kwestie związane z wyzwaniami starzejącego się społeczeństwa oraz zmianami klimatycznych.
W każdej z tych spraw Izba rozpatrywała (na ogół przez kilka miesięcy) konkretne propozycje działań i wyrażała w ich sprawie pogląd w formie głosowania.
Na podobnych zasadach działają także panele obywatelskie, które były stosowane także w Polsce, jako element tworzenia polityk lokalnych - w Gdańsku i Lublinie dyskutowano m.in. o sposobach walki ze smogiem, a we Wrocławiu przygotowują właśnie panel dotyczący polityki transportowej.
Polega na tym, że losowo wybrana grupa obywateli z dostępem do wiedzy eksperckiej i dobrze przygotowaną analizą skutków możliwych rozstrzygnięć deliberuje – rozmawia między sobą w mniejszych moderowanych grupach a ich preferencje mierzone są przed i po deliberacji.
Sondaż deliberatywny były stosowany wielokrotnie w różnych częściach świata, ale na potrzeby tego opracowania warto przywołać fakt, że po jego zastosowaniu w Niemczech przy okazji reformy systemu emerytalnego o ok. 20 punktów procentowych wzrosło (w stosunku do skali sprzed deliberacji) poparcie dla konieczności wydłużania (sic!) wieku emerytalnego. To był wynik roztropnego namysłu ludzi, a nie przymusu, politycznych trików czy politycznej propagandy.
Istnieją też metody konsultacji, których istotą jest włączenie możliwie najszerszej grupy obywateli. Tu także chodzi o to, żeby w konsultacjach wyjść poza często nieliczną grupę „tych samych co zawsze”. Ważne też jest włączenie w dyskusji różnych interesariuszy – np. o służbie zdrowia nie rozmawiać tylko z lekarzami czy producentami leków, ale dać też szansę pacjentom, o reformie edukacji nie tylko z nauczycielami, ale też z rodzicami i uczniami. Przykłady można mnożyć. Są to więc procesy otwarte (nie potrzeba mieć zaproszenia), zorganizowane, umożliwiające udział szerokiemu gronu zainteresowanych osób. Pomocne są w tym oczywiście szerokie działania informacyjne, dostosowane do danego tematu.
Tego rodzaju metod konsultacji jest wiele, poniżej opisujemy tylko kilka z nich.
Od grudnia 2018 do kwietnia 2019 w toczących się w całej Francji debatach wzięło udział kilka milinów obywateli. W projekt zaangażowanych było 5 ministerstw i olbrzymia liczba merostw. Zbudowano także specjalną platformę internetową obsługującą to przedsięwzięcie. Ostania debata nad wynikami odbyła się właśnie we francuskiej izbie wyższej.
W ramach debaty sformułowano 4 zasadnicze problemy, ale uczestnicy mogli zgłaszać także dodatkowe własne wątki. Było to olbrzymie przedsięwzięcie, ale stanowiło istotny ruch i pośrednio odpowiedź na protest tzw. Żółtych Kamizelek.
Jest też dowodem na to, że olbrzymia społeczna energia może mieć nie tylko formę ulicznej „zadymy”, ale też ustrukturyzowanej „artykulacji”.
Być może inspiracją dla Senatu może być także Narada Obywatelska o Edukacji (NOoE), czyli przedsięwzięcie przeprowadzone na znacząco mniejszą niż we Francji skalę, ale wyłącznie siłami społecznymi. Od kwietnia do czerwca 2019 r. przy okazji strajku nauczycieli w 150 miejscach w Polsce odbyły się spontanicznie zorganizowane rozmowy na temat przyszłości edukacji, w których łącznie wzięło ponad 4 tys. osób – uczniów, rodziców, nauczycieli, osób zarządzających szkołami. Opis tego przedsięwzięcia wraz z analizę ok. 5 tysięcy postulatów dostępne są na stronie www.naradaobywatelska.pl.
NOoE dotyczyło edukacji, ale wypracowany i sprawdzony w praktyce format może być użyty także do rozmów na wiele innych tematów, np. o reformie systemu ochrony zdrowia, ochronie klimatu, a nawet tak bardzo różniących nas kwestii światopoglądowych, które i tak kiedyś, jako polskie społeczeństwo musimy „przegadać” i szukać wokół nich porozumienia
- tym samym zabierając paliwo używane do podsycania konfliktów wszelkiej maści specjalistom od politycznego PR.
Można je oczywiście prowadzić za pomocą maili i pism tradycyjnych, ale my namawiamy do korzystania z bezpłatnego narzędzia on-line www.mamzdanie.org.pl.
Zostało ono stworzone kilka lat temu i było wykorzystywane do prowadzenia konsultacji w środowisku pozarządowym i na szczeblu samorządowym, a także rządowym (przez Ministerstwo Cyfryzacji w rządzie PO-PSL). System jest bezpłatny, sprawny, bezpieczny i można z niego niemal od ręki korzystać. W przyszłości być może Senat postanowi stworzyć swoje własne narzędzia, ale to spore i kosztowne przedsięwzięcia, więc póki, co - w naszym przekonaniu - warto skorzystać z prostszego rozwiązania.
Jak już wspomniałem, powyższa lista to tylko przykłady. Jeśli po stronie Senatu pojawi się autentyczna wola zasięgania opinii obywateli, można sięgać po wymienione wyżej techniki, ale też korzystać z innych – testować je w praktyce, uczyć się ich i udoskonalać.
Gdyby już teraz byli Państwo zainteresowani bardziej szczegółowymi informacjami na temat metod prowadzenia konsultacji społecznych polecam: portal www.partycypacjaobywatelska.pl, gdzie opisano kilkadziesiąt metod prowadzenia konsultacji społecznych i przykładów ich praktycznego zastosowania. Istnieje również opracowanie „Metody możliwe do stosowania w ramach pogłębionych konsultacji publicznych” przygotowane w 2015 r. przez Stocznię na zlecenie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Zawiera szczegółowe opisy 17 metod konsultacji możliwych do stosowania na szczeblu centralnym.
Istotnym deficytem procesu legislacyjnego jest też zaniechanie tworzenia Oceny Skutków Regulacji.
Do 2015 r. dzięki dużemu wysiłkowi Kancelarii Prezesa Rady Ministrów sprawy związane z OSR szły w dobrym kierunku. Ostatnie lata to niestety uwiąd zdolności analitycznych powiązanych z procesami legislacji - nawet w sprawach tak fundamentalnych jak np. reforma edukacji.
Rządzący przyjmują doktrynę swoiście rozumianego „decyzjonizmu”, w którym kategoria woli politycznej ma charakter zdecydowanie nadrzędny w stosunku do rzeczowej analizy konsekwencji przyjętych rozwiązań. Ową nieporadność widać bardzo wyraźnie, kiedy sprawy wymagają większych zdolności analitycznych - np. elektromobilność, wielkie inwestycje, usprawnienie pracy sadów, zniesienie 30-krotności to przykłady, w których poznaliśmy ograniczone zdolności „predyktywne” obecnego rządu.
W procesie tworzenia dobrej regulacji potrzebna jest o wiele większa skrupulatność i roztropność. Tu szczególna rola przypada, moim zdaniem, Biuru Analiz Senatu oraz sekretariatom poszczególnych Komisji.
Kolejnym przejawem otwartości Senatu mogłoby być ustanowienie organu (być może komisji), którego przedmiotem zainteresowania byłoby monitorowanie jakości stanowienie prawa (w szczególności sposobu prowadzenia konsultacji społecznych i oceny skutków regulacji), a także reagowanie (np. nagłaśnianie, piętnowanie) w sytuacjach, gdy proces stanowienia prawa kuleje.
W odróżnieniu od komisji „branżowych” ta mogłaby działać niejako horyzontalnie. Być może komisja ta mogłaby przyjąć na siebie dodatkowo proces rozpatrywania petycji od senackiej Komisji Praw Człowieka, Praworządności i Petycji, która prawdopodobnie będzie miała bardzo wiele innych zadań.
Warto, aby Senat stał się nie tylko adresatem petycji, ale i promotorem tego ważnego narzędzia partycypacji. To właśnie w Senacie wiele lat temu zainicjowane zostały prace nad ustawą o petycjach. W szczególności determinacji senatora Mieczysława Augustyna zawdzięczamy, że została ona uchwalona.
Niestety, zakres wykorzystywania tego instrumentu jest obecnie dość znikomy w stosunku do potencjału, który posiada. Senat prowadzi nawet stronę dedykowaną petycjom, ale jest ona czysto informacyjna i w pewnej mierze niestety nieaktualna http://petycje.senat.edu.pl/
Istotną zmianę w tym zakresie mogłoby stanowić uruchomienia platformy do składania petycji on-line (istnieją takie, ale działają w domenie prywatnej a nie publicznej). Do Senatu w 2018 r. spłynęło ponad 80 petycji, w tym tylko dwie tzw. petycje wielokrotne (a zatem popierane przez kolejnych obywateli). Wydaje się, że ten mechanizm byłby znacznie częściej wykorzystywany, gdyby Senat zdecydował się na uruchomienie mechanizmu składania petycji on-line z możliwością dołączania swoich podpisów do już otwartych petycji. Takie systemy istnieją w wielu krajach.
Specyficznym sposobem kontaktu z wyborcami (nieco zbliżonym do petycji) jest mechanizm zasięgania opinii obywateli na temat tego, jakimi sprawami powinny się zajmować władze. Instrumentem umożliwiającym teoretycznie wymuszenie zainteresowania polityków kwestiami jest oczywiście obywatelska inicjatywa ustawodawcza. Wymaga ona jednak monstrualnego wysiłku zebrania 100 tys. podpisów a jej los i tak jest niepewny.
Skoro Senat ma inicjatywę ustawodawczą, mógłby uruchomić serwis internetowy, który pozwala obywatelom wyrazić swój pogląd na temat tego, czym powinni się zająć senatorowie. Taki serwis uruchomiono np. w Estonii w 2014 roku. The Citizens Iniatives Portal pozwala zgłaszać inicjatywy ustawodawcze każdemu z obywateli. Portal wymaga uwierzytelnionej rejestracji. Jeśli inicjatywa w określony czasie uzyska poparcie co najmniej 1000 osób, propozycja ta musi być rozpatrzona przez parlament (to znaczy musi się on odnieść do niej, podejmując prace nad zgłoszoną kwestią lub uzasadniając odmowę ich podjęcia).
W moim przekonaniu niezbędne jest także znalezienie w strukturze Senatu RP należnego, dobrze zakotwiczonego, możliwie niekonfrontacyjnego mechanizmu ochrony działania instytucji społeczeństwa obywatelskiego.
Ze względu na szczególną rolę, jaką instytucje te mają obecnie do wykonania (stanowiąc obok niezależnych mediów część swoiście rozumianego obywatelskiego „systemu immunologicznego” demokracji),
może warto rozważyć powołanie komisji, która będzie się o to troszczyć.
Od lat w parlamencie działał wspólny zespół zajmujący się tymi kwestiami. Odegrał on w historii transformacji bardzo ważną rolę - bez niego nie powstałaby np. Ustawa o Działalności Pożytku Publicznego i Wolontariacie. Prace nad nią trwały ok. 7 lat, ale dzięki cierpliwemu zaangażowaniu różnych stron udało się ustawę przyjąć niemal jednogłośnie. Przez wiele lat organizacje pozarządowe były wyjęte z obszaru partyjnej rywalizacji.
W ostatnich latach zerwano ze zwyczajem jednego zespołu. W poprzedniej kadencji w samym Sejmie działały chyba 3 lub 4 zespoły, tworzone odrębnie przez parlamentarzystów poszczególnych frakcji - ich głównym celem było „kontrowane siebie” nawzajem. Niektóre spotkały się tylko raz na potrzeby ustanowienia zespołu. To „bogactwo” skutkowało niemal całkowitym uwiądem czytelnych mechanizmów komunikacji między parlamentem a środowiskiem organizacji społecznych.
Warto to zmienić, bo kwestie społeczeństwa obywatelskiego mają fundamentalne znaczenie zarówno dla ochrony porządku demokratycznego w Polsce, jaki i szeroko rozumianej aktywizacji obywatelskiej w Polsce.
Działania organizacji społecznych wymagają obecnie czegoś w rodzaju osłony ze strony ważnych ustrojowych instytucji.
Rząd za pomocą dostępnych środków buduje „swój sektor” i zdecydowanie utrudnia działania organizacji w obszarach dla siebie niewygodnych. Przykładów takiego postępowania jest wiele.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji praktycznie „zagłodziło” organizacje pracujące na rzecz uchodźców, pozbawiając je dostępu do unijnego Funduszu Azylu, Migracji i Integracji, Ministerstwo Sprawiedliwości przeznacza środki z Funduszu Sprawiedliwości na działania niezwiązane z jego misją, ale instytucjonalnie wzmacniając przyjazne mu organizacje.
Komisja senacka specjalizująca się kwestiach dotyczących społeczeństwa obywatelskiego i organizacji społecznych mogłaby być istotnym elementem systemu osłony i reagowania w sytuacjach nieprawidłowości.
Senat powinien mieć także czytelną i roztropną politykę udzielania patronatu różnym niekomercyjnym działaniom obywatelskim.
Warto też podkreślić, że poszczególni senatorowi i senatorki mają też możliwość wspierania działalności prowadzonej przez organizacje społeczne poprzez interpelacje. Kierowane ze strony indywidualnych obywateli czy nawet organizacji często pozostaję bez odpowiedzi. Zapytania ze strony członków parlamentu znacznie trudniej ignorować.
Istotnym przejawem zamkniętego parlamentaryzmu w poprzedniej kadencji był bardzo ograniczony dostęp do budynków. Nieco przesadzając można powiedzieć, że Parlament zamienił się w twierdzę.
W obecnej kadencji należałoby odmienić ten zwyczaj. Jako przykłady takich działań można wymienić:
Specyficznie rozumiana otwartość Senatu mogłaby się także wyrażać w większym zaangażowaniu lokalnych biur senatorskich. Tworzą one potencjalnie ważną infrastrukturę dla prowadzenia wspólnych, równolegle odbywających się lokalnie, ale w sposób zorkiestrowany działań (np. przedsięwzięć edukacyjnych, debat czy narad na ważny społecznie temat).
Większość opisanych powyżej działań ma charakter reaktywny, ale w moim przekonaniu (a z pewnością nie jestem w tym odosobniony) Senat powinien także występować aktywnie z własnymi przedsięwzięciami. Powinien to robić chociażby po to, by uwolnić się od zarzutu o bycie rzekomym hamulcowym procesu legislacyjnego, ale oczywiście nie tylko z tego powodu.
Senat mając przed sobą całą kadencję, może wdrożyć plan działań pozytywnych polegających na formułowaniu własnych, ale dogłębnie skonsultowanych propozycji dotyczących ważnych polityk publicznych. Zapewne nie uda się (mimo posiadania inicjatywy ustawodawczej) doprowadzić do skutecznego wdrożenia żadnej z nich, ale mogą one istotnie wzbogacić jakość debaty publicznej i szerzej - uprawiania polityki. Mogą też stanowić rodzaj repozytorium pomysłów (postulatów, nadziei, nawet marzeń…) gotowych do uruchomienia - jeśli pojawi się ku temu sposobność.
Senat mógłby ustanowić swój własny czytelny kalendarz zajmowania się istotnymi kwestiami. Ważne, by był on znany z góry oraz odporny na zmieniającą się w postaci nagłych „wrzutek” agendę strony rządowej. Lista tych ważnych kwestii jest oczywiście długa i zapewne niezbędna jest tutaj roztropna selekcja. Poniżej przedstawiam moje podpowiedzi, na prawach przykładu:
W każdej z tych kwestii (a zapewne też wielu innych) można wyobrazić sobie specyficzny cykl działań – od diagnozy, poprzez formułowanie założeń, po poszukiwanie rozwiązań. Duża rola w tego rodzaju przedsięwzięciu powinna przypaść licznej grupie działających w Polsce think tanków, które mogłyby na zasadzie rywalizacyjnej formułować założenia rozwiązań. Analogiczny model zastosowało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przy okazji tworzeniu założeń wprowadzonej w poprzedniej kadencji reformy szkolnictwa wyższego.
Wydaje mi się, że ten pomysł daje też szansę na poszukiwanie sojuszników dla konkretnych spraw także po stronie Zjednoczonej Prawicy.
W starciu „organizm” versus „maszyna” zwycięstwo wcale nie jest przesądzone… Uczynienie możliwie dużej części prac jawnymi dla opinii publicznej (opartymi o debatę i szukanie argumentów) w trudnej sytuacji postawi tych, którzy zgodzili się na zredukowanie swojej roli do bycia częścią „maszyny”, swoistym „przedłużeniem” partii (każdej partii) w Sejmie i „żołnierzem” do głosowania. Być może skłoni ich to do wejścia w merytoryczną debatę.
Z pewnością w przypadku niektórych z wymienionych wyżej kwestii (a może i wszystkich) wskazane byłoby także zorganizowanie lokalnych narad z udziałem obywateli (tu wzorem może być wspomniana Narada Obywatelska o Edukacji). Zakładam, że konkretne propozycje mogłyby następnie stawać się przedmiotem wysłuchania publicznego i ostatecznie byłyby zwieńczone konkretnymi rozwiązaniami, które czekałyby na czas, kiedy znajdą się ich skuteczni polityczni promotorzy.
Analogiczny pomysł – pod nazwą Wytwórnia Papierów Wartościowych – suflowałem (bez powodzenia) środowisku think tanków 4 lata temu. To miał być sposób na to, żeby spędzić czas na czymś więcej niż protestach.
W Polsce potrzeba nadziei i potrzeba programu. Szkoda byłoby stracić kolejne 4 lata… Senat mógłby tworzyć taką nadzieję nie tylko ogólną, ale bardzo konkretną.
Komentarze