Wprowadzenie równości w Polsce jest dziś nieuniknione. Pytanie, czy polscy politycy pochylą się nad losem polskich rodzin LGBT teraz, czy każą nam czekać, aż się zestarzejemy — pisze w OKO.press działacz Miłość Nie Wyklucza Hubert Sobecki
20 lat politycznej niemocy polskiego państwa to zbyt długo, aby z czystym sercem ucieszyć się z orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nakazującego uznawanie małżeństw par osób tej samej płci, zawartych w innym kraju UE.
Mimo to dzieje się historia, bo wyrok już za chwilę doprowadzi do sytuacji, w której – wbrew wysiłkom polityków – będziemy mieć w Polsce pary osób tej samej płci z ważnymi aktami małżeństwa. O tym, czy zapewnią one parom prawną ochronę, decydować będą w dalszej kolejności urzędnicy i sądy. Wyrok nie wprowadza w Polsce równości małżeńskiej – do tego potrzebna jest przegłosowana przez Sejm i podpisana przez prezydenta ustawa, co nie wydarzy się z pewnością przez kolejne pięć lat. Nie zamierzamy jednak czekać i przez ten czas będziemy walczyć i wygrywać, uzyskując kolejne prawa.
Wprowadzenie równości małżeńskiej jest w Polsce nieuniknione, a politycy mogą ten moment jedynie opóźniać. Szkoda tylko na to naszego życia.
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Na zdjęciu z 24 listopada 2011 roku widzimy dwie starsze panie o śnieżnobiałych włosach, mają na sobie takie same niebieskie koszule. Jedna, stojąc, pochyla się i przytula drugą, która porusza się na wózku. Płaczą, ale na twarzach widać radość. Jedna z nich trzyma w ręce jakiś dokument.
To Phyllis Siegel i Connie Kopelov, jedna z 823 par, które wzięły ślub w Nowym Jorku, w dniu, w którym w życie weszło stanowe prawo o równości małżeńskiej.
Phyllis ma 77, a Connie 85 lat i są razem od 1988 roku. Jako żony spędzą ze sobą jeszcze pięć kolejnych lat. W 2016 roku, gdy umrze Connie, równość małżeńska będzie obowiązywać już w całych Stanach Zjednoczonych i 19 innych krajach świata.
Obraz Phyllis i Connie jest wyryty w mojej głowie, odkąd poznałem ich historię. Przypominały mi się, gdy Krystyna Pawłowicz mówiła, że pary osób tej samej płci tworzą „jałowe związki” i „godzą w poczucie estetyki Polek i Polaków”; gdy prezes Kaczyński i premier Morawiecki huczeli „wara od naszych dzieci”; gdy premier Tusk mówił o tym, że polskie społeczeństwo nie jest gotowe na obyczajowe rewolucje.
Wracają do mnie dziś, gdy seryjni rozwodnicy perorują o konieczności obrony tradycyjnego małżeństwa, a ludzie biegli w kremlowskiej gwarze fantazjują o Polexicie, bo, jaki by ten Putin nie był, przynajmniej poradził sobie ze zboczeńcami.
Czy ci ludzie wiedzą, że w Polsce też mamy takie pary, jak Phyllis i Connie? Nasze swojskie Felicje i Katarzyny, które dla swoich rodzin i sąsiadek są po prostu bardzo dobrymi przyjaciółkami, odwiecznymi współlokatorkami?
Czy politykom zrobiłoby różnicę, gdyby o nich wiedzieli? Czy patrzyliby na nasze rodziny przychylniej, gdyby przed oczami mieli dwie urocze staruszki? Czy trudniej przychodziłoby im straszenie seksualizacją dzieci przez zdegenerowanych homoseksualistów?
Czy pochyliliby się łaskawie nad losem dwóch kobiet, które spędziły ze sobą szmat czasu, ale na luksus wzajemnej opieki pozwolono im dopiero, gdy były schorowane i zostało im pięć lat wspólnego życia? Czy wreszcie zrobiłaby na nich wrażenie historia Renaty Lis i Elżbiety Czerwińskiej, które w przeciwieństwie do Felicji i Katarzyny nie są hipotetyczne i niewidzialne, tylko dzielą się swoim życiem w książkach i reportażach?
Tematem równości małżeńskiej zajmujemy się w Miłość Nie Wyklucza od prawie piętnastu lat i z tej perspektywy możemy powiedzieć, że choć każda taka historia skutecznie otwiera serca i głowy Polek i Polaków, spotyka się z obojętnością znakomitej większości klasy politycznej.
Nie ma znaczenia czy o prawo do małżeństwa zabiegać będą panie w średnim wieku i pary matek z dziećmi, czy raczej młodzi, zamożni geje albo krzykliwa kolorowa młodzież. Ludzie bezmyślni zawsze powiedzą „nie, bo nie”, ponieważ po prostu nie chcą się tym tematem zajmować. Zasłonią się kościołem, konstytucją, chłopskim rozumem albo domyślnym konserwatyzmem polskiego społeczeństwa, ale nigdy nie skonfrontują się z faktami i żywymi ludźmi. Zasłonią oczy i zatkają uszy nie tylko sobie, ale również swoim wyborczyniom i wyborcom, przekonując, że te pary, takie rodziny, „ci ludzie” po prostu nie są ważnym tematem. Wszystko byle uniknąć dyskomfortu i ryzyka.
Trudno się dziwić, że gdy przychodzi wyrok TSUE, który otwiera oczy i uszy siłą, politycy drą się wniebogłosy i wierzgają jak wybudzone z drzemki niemowlaki.
Gdy premier mówi, że Polska będzie traktować z respektem pary osób tej samej płci, które pobrały się za granicą, mówi przecież zarazem, że nie okaże takiego samego szacunku polskim parom, którym odmawia ślubu cywilnego we własnym kraju. Nie wywołuje to masowych protestów.
Gdy Tusk komentuje wyrok TSUE w antyeuropejskim tonie godnym Jarosława Kaczyńskiego, wielu oddanych wyborców przeciera oczy, ale poparcie w sondażach nie spada. Gdy premier pozwala Kosiniakowi-Kamyszowi, liderowi partii z poparciem na granicy progu wyborczego, zatopić już rozwodniony projekt ustawy o związkach partnerskich – instytucji stworzonej po to, żeby nie dać parom osób tej samej płci prawa do małżeństwa – wyborcy przyjmują to z cynicznym realizmem. „Przecież było wiadomo, że nic nie zrobią” to jeden z najczęstszych komentarzy pojawiających się w mediach społecznościowych.
Według sondaży CBOS poparcie społeczne dla równości małżeńskiej w latach 2010-2024 wzrosło z 16 do 44 procent. W ubiegłym roku po raz pierwszy opublikowano sondaże wskazujące na osiągnięcie i przekroczenie symbolicznego progu 50 procent. Tegoroczny ogólnopolski sondaż zamówiony przez organizacje społeczne wskazał na rekordowe 54 procent poparcia.
Polki i Polacy nie mają problemu z małżeństwami jednopłciowymi. Jednak pomiędzy postawami „nie mam z tym problemu” i „zależy mi na tym” rozlewa się ocean spokojnej obojętności. Towarzyszy jej zapewne ogólniejszy kryzys zaufania do klasy politycznej jako takiej i rozpędzony indywidualizm, który nakazuje sprawy załatwiać wbrew, a nie dzięki instytucjom publicznym. Koniec końców wychodzi na to samo – tematem bezpieczeństwa i godności rodzin zakładanych przez osoby LGBT+ przejmujemy się głębiej dopiero wtedy, gdy dotyczy on kogoś bliskiego.
W kampanie na rzecz równości małżeńskiej angażują się zatem rodzice synów, którzy chcą wyjść za mąż i córek, które chcą się ożenić. Głos zabierają babcie, których wnuczki są tęczowymi mamami, a nawet celebryci, których najbliżsi przyjaciele pobrali się za granicą, ale ich ślub nie jest uznawany w Polsce. Z tej perspektywy każdy coming out może być małym wstrząsem, który kumuluje się do zmiany społecznej.
Pytanie tylko, czy, nawet jeśli wszystkie osoby LGBT+ wyszłyby jutro z szafy, miałoby to przełożenie na decyzje polityczne? Czy polityk Konfederacji, wytłumaczyłby córce lesbijce, że niestety w przeciwieństwie do niego nie zasługuje na taki sam ślub, bo jest zagrożeniem dla ładu społecznego i podwalin polskiej tożsamości?
Czy raczej mówiłby tak tylko w mediach, a potem wyjaśniał w domu, że taką ma pracę? Myślę, że uznałby, że rodzina rodziną, ale jego wyborcy potrzebują jasnej hierarchii dziobania, w której osobom LGBT+ należy się wyłącznie pogarda.
Jednak pogarda w Polsce słabnie i napędza już wyłącznie głośną i agresywną mniejszość. Poparcie społeczne będzie rosnąć i pozostaje pytanie, czy będzie to poparcie ludzi, którym zależy.
Listopad tego roku. Greenroom w ogólnopolskiej stacji telewizyjnej. Za kwadrans wejście na żywo. Nasza rozmowa jest trzecia w programie, więc czekając, słucham typowej wymiany zaproszonych polityków. Temat: co z tymi parami, małżeństwami, związkami (a może współlokatorami). To teatrzyk, w którym te samej role są przypisane i odtwarzane od 20 lat, a przekazy sprawdza się w trzymanym przed sobą telefonie.
„Konstytucja zakazuje” – mówi przedstawiciel partii odpowiedzialnej za wielokrotne łamanie konstytucji. „Przygotowaliśmy projekt ustawy” – mówi przedstawiciel partii, która wyrzuciła swój już kompromisowy projekt do kosza i nie ma jeszcze nowego. „To sprawa pragmatyki, a nie ideologii” – mówi przedstawiciel partii, która wymusiła degradację rządowego kompromisu do umów notarialnych z powodów stricte ideologicznych.
Są jednak wyłomy w dyskursie. Prowadzący pyta: co z parami z dziećmi? Nie ma ich w ustawie, a przecież one są w Polsce. Na twarzach widać niepewność i instynktowny lęk przed najbrzydszym, najbardziej ryzykownym słowem: adopcja.
Przedstawiciel partii od „ochrony rodzin” jest wyraźnie zbity z tropu. Wie, że w takiej sytuacji w mediach mówi się „nie będzie naszej zgody na adopcję przez homoseksualistów”, a na wiecu jest prościej, bo można krzyknąć „wara od naszych dzieci!”. Teraz jakoś nie pasuje, bo prowadzący konfrontuje go z faktami – „takie rodziny już są”. Milczenie w temacie, o którym nic się nie wie, nie wchodzi w grę, więc polityk desperacko chwyta się pierwszego skojarzenia, jakie przychodzi mu do głowy i mówi: „w tych rodzinach są częste przypadki molestowania”.
W studio nie ma Pauliny i Patrycji, jednej z rodzin z naszej kampanii, które wychowują wspólnie gromadkę dzieci. Panowie rozmawiają zatem o obcych, egzotycznych zjawiskach, co umożliwia im rzucanie w eter abstrakcyjnych komentarzy. Równie dobrze mogliby debatować czy na księżycach Jowisza jest życie.
Cała rozmowa kręci się wokół tego, co się panom wydaje i jakie odczuwają emocje. Nie pada pytania „co panowie proponujecie rodzinom, które chcą bezpiecznie żyć i dlaczego tylko emigrację”. No i dlaczego Paulina i Patrycja maja się bać o jutro, bo panowie mają negatywne emocje i okrągłe zero wiedzy?
Prawo do małżeństwa nie jest postulatem osób LGBT+ po to, aby umożliwić nam wpisanie się w tradycyjne normy. Chodzi o zapewnienie prawnego bezpieczeństwa, ochronę godności w relacjach z państwem, uczłowieczenie przez zrównanie z innymi obywatelami. Akt wprowadzenia równości małżeńskiej ma też wymiar symboliczny, w którym państwo i społeczeństwo wycofują się z wcześniejszych praktyk, przyznając coś na kształt moralnego odszkodowania.
Za naukę w szkołach, w których finansowani z publicznych pieniędzy nauczyciele mówili nam, że jesteśmy chorzy, zboczeni i niebezpieczni.
Za dorastanie w społeczeństwie, w którym byliśmy wrogiem, żartem lub obiektem pożałowania.
Za wypranie mózgów naszych rodziców do tego stopnia, że gdy mówiliśmy im o tym, kim jesteśmy, przeżywali żałobę lub wyrzucali nas z domu.
Za trąbienie z kościelnych ambon i uniwersyteckich katedr o konieczności ochrony małżeństwa przed nami, czyli gorszym sortem człowieka, który chce zbrukać katolickie lub konstytucyjne świętości.
Za wdrukowanie w nasze mózgi od maleńkości bezmyślnej pogardy z takim zapałem, że zaczynamy odczuwać ją wobec siebie samych, sami i same musimy się jej potem oduczyć.
Równość małżeńska nie zlikwiduje tych zjawisk, ale niczym stopa wstawiona w drzwi zatęchłej szafy, wpuszcza światło i powietrze. Utrudnia pogardzie ukrywanie się pod innym imieniem. Wzmacnia miłość.
Transkrypcje to zaledwie krok w kierunku równości, ale o wiele bardziej namacalny, niż jakakolwiek zapowiadana dziś ustawa. Urzędnicy mówią wprost, że drobna poprawka w systemie informatycznym i zmiana aneksu do jednego rozporządzenia ministerialnego umożliwią im wydawanie parom polskich dokumentów. W odpowiedzi na nasz apel ponad 3 tysiące osób wysłało w tej sprawie listy do ministrów Gawkowskiego, Kierwińskiego i Żurka. Przesłaliśmy im także gotowy projekt zmiany rozporządzenia.
Na tym etapie to od nich zależy czy własne śluby będziemy świętować jak Phyllis i Connie, z balkonikiem i na wózku. Bo świętować będziemy je na pewno. To tylko kwestia czasu.
Hubert Sobecki – od 14 lat związany ze stowarzyszeniem Miłość Nie Wyklucza, którego celem jest wprowadzenie równości małżeńskiej w Polsce. Współtworzył kampanie społeczne o tęczowych rodzinach „Jesteśmy rodziną”, materiały edukacyjne „Orientuj się!”, Warszawską Deklarację LGBT+ podpisaną przez prezydenta Rafała Trzaskowskiego oraz film dokumentalny „Artykuł osiemnasty”.
Hubert Sobecki – od 14 lat związany ze stowarzyszeniem Miłość Nie Wyklucza, którego celem jest wprowadzenie równości małżeńskiej w Polsce. Współtworzył kampanie społeczne o tęczowych rodzinach „Jesteśmy rodziną”, materiały edukacyjne „Orientuj się!”, Warszawską Deklarację LGBT+ podpisaną przez prezydenta Rafała Trzaskowskiego oraz film dokumentalny „Artykuł osiemnasty”.
Komentarze