0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Weronika Syrkowska/OKO.pressIlustracja: Weronika...

Marta kołysze córkę w sypialni, skrzypnęła furtka. Marta wygląda przez okno. Żołnierze w kamuflażu, idą przez podwórko.

Biegnie do drzwi i krzyczy do mamy:

– Spokojnie mamo! Będzie dobrze, obiecuję.

Marta wie, co to znaczy. Oni przyjeżdżają tylko w jednym przypadku, kiedy zginął żołnierz.

Otwiera drzwi. Męski głos czyta komunikat. Marta z mamą wyłapują z tego, że Danyło, młodszy bart Marty, zaginął na polu walki.

Jest środa, 15 lutego 2023 roku, wieś w obwodzie lwowskim.

Ostatni raz z bratem rozmawiała tydzień wcześniej, zadzwonił o 17:58.

Tutaj pezda. Nas kryjut` po czornomu. Mamy 200-tych.

– Gdzie jesteś?

Pod Bachmutem.

Od przyjazdu żołnierzy z wojenkomatu Marta ciągle słyszy skrzypnięcie bramy i kroki na podwórku. Nikogo tam nie ma.

Wieś już go pogrzebała

– Wiesz już o Danim? – pyta mnie Marta. Siedzimy w letnim ogródku knajpy, jednej z trzech w naszej wsi.

– Widziałam na Instagramie u znajomych, że zaginął na froncie.

– Zabraniam dodawać o nim posty.

– Mówią, że nie macie z nim kontaktu.

– To prawda, minął szósty miesiąc od kiedy z nim rozmawiałam. Plotki we wsi zaczęły, jak ci z wojenkomatu zadzwonili do naszej rady wiejskiej. Ludzie na ulicy, w drodze do sklepu, do cerkwi pytają: „Co się dzieje z Danim?”. Albo: ‚Może jednak nie wmer”.

– Naprawdę tak mówią?

Marta kiwa głową i powtarza: – „Może jednak przeżył”. Więc ich pytam, kto wam w ogóle powiedział, że on nie żyje? Dzwonią też z rodziny: „Są wiadomości o Danim?”.

– „Nie ma. Sama zadzwonię, jak będą”.

– „Dlaczego krzyczysz?”

– „Nie musicie codziennie pytać”.

Mówię wszystkim, uklęknijcie lepiej i pomódlcie się za naszych chłopców, zamiast ciągle pytać i powtarzać plotki. Nikomu nie życzę takiej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy.

Marta nauczyła się ignorować pytania o Danim, odpowiada: „To nie wasza sprawa”.

– Co mam mówić? Sami nic nie wiemy. Moje życie zmieniło się trzy razy. 24 lutego 2022, 18 listopada 2022, bo miałam ciężki poród i 8 lutego 2023 – opowiada Marta. Wtedy zaginęło 16 ludzi z oddziału Daniego.

rysunek, dziewczyna rozmawia przez telefon
Ilustracja: Weronika Syrkowska/OKO.press

Sam poszedł po wezwanie

Danyło, czyli Dania ma 23 lata. Uczył się w technikum ropy i gazu, potem pracował w firmie energetycznej. Marta wymusiła na bracie, żeby poszedł na studia wyższe. Dostał się na zaoczną politechnikę. Marta pomagała mu w sesjach. W końcu dzięki siostrze Dania został inżynierem energetyki.

W regularnej służbie był przez półtora roku. 1 grudnia 2021 roku, przenieśli go do rezerwy.

– Energetyk mógłby teraz inaczej przysłużyć się Ukrainie, dlaczego poszedł walczyć? – pytam.

– Zawsze chciał służyć. Jak w lutym zaczęła się wojna, krzyczał, że idzie – opowiada Marta. Zamawia firmowy koktajl. Na krótko wyrwała się ze świata pieluszek, żeby spotkać się ze mną, koleżanką z dzieciństwa.

Po inwazji na pełną skalę Dania czekał na telefon z jednostki wojskowej, do której był przypisany. Jego przyjaciela z Czerwonohradu wezwali od razu.

– Prosiliśmy Daniego, żeby tak się nie wyrywał. Obiecał mamie, że zaczeka, aż dostanie wezwanie. Później się okazało, że sam poszedł do rady wioski. „Wiem, że tutaj jest moja powistka, wezwanie” – powiedział. Tłumaczył nam, że nie może siedzieć w domu, musi iść walczyć.

Przeczytaj także:

Ukryli synów, braci, mężów

– I w radzie wioski tak po prostu dali mu to wezwanie? Jest taki młody – pytam Martę.

– Ich to nie obchodzi. Najważniejsze, że swoich ukryli. Synów, braci, mężów…

– Jaka jest rola rady wiejskiej w poborze?

– Powinni podać listę osób zobowiązanych do służby wojskowej.

Marta opowiada, że początkowo Dania strzegł strategicznych obiektów. Jest strzelcem-saperem. W listopadzie przerzucili ich do obwodu charkowskiego, w bezpośrednią strefę działań wojennych. Trafił do jednostki transportowej. Nie powinni brać udziału w walce, ale ochotnicy, wśród których był Dania, stworzyli kompanię szturmową. Marta nie podaje konkretów.

Też chciała wstąpić do wojska. Na początku inwazji zgłosiła się do obrony terytorialnej, ale jej odmówili, bo jest dziewczyną. Do biura też jej nie wzięli, a przecież skończyła studia ekonomiczne.

Pomagała jako wolontariuszka, w kuchni i w magazynie. Kiedy po kilku miesiącach szkoleń chłopcy ruszali na front, Marta pakowała rzeczy. Dźwigała ciężkie pudła nie podejrzewając, że jest w ciąży. Dostała krwotoku, okazało się, że jest w trzecim miesiącu. – Mało brakowało, by pani poroniła. Dziecko bardzo chce żyć – powiedział lekarz.

Zaszła w ciążę tydzień przed wojną. Urodziła w listopadzie, chciała, żeby Dania został ojcem chrzestnym, ale dowództwo nie zezwoliło mu na przyjazd.

Dania widział córkę Marty przez smartfona. Nie pozwolili przyjechać na chrzciny też bratu męża Marty i kuzynowi. Walczą. W wojsku jest tata Marty. W cywilu został tylko jej mąż. Jest, jak Dania, energetykiem i ma od państwa zwolnienie z wojska.

– 6 lub 7 lutego przerzucili Danię w rejonie bachmuckim. Byli na drugiej linii obrony... – Marta próbuje odtworzyć wydarzenia. – Wojsko nie chce nam dokładnie powiedzieć.

Bliat`, zgubiliście człowieka!

– Jak rozmawialiśmy po raz ostatni, Dania mówił coś o piątku. Ciągle przerywało. Pomyślałam, że może w piątek zadzwoni – mówi Marta.

Kiedy zaginął, rodziców nie było w domu. Matka pojechała służbowo do Bułgarii, pracuje w fabryce. Ojciec był na odcinku zaporoskim, na linii zero. Jest operatorem koparki w oddziałach inżynieryjno-saperskich.

W piątek Marta widzi, że coś jest nie tak. Na messengerze towarzyszy Daniego pojawiają się zielone kropki, wracają z pierwszej linii. Messenger brata milczy. Pisze do nich.

– Jeden odpisał, że jest w szpitalu, nic nie wie, nie był z Danim w plutonie. Zadzwoniłam do żony innego. Też nie miała z mężem kontaktu.

W niedzielę po powrocie z cerkwi Marta zaczyna poszukiwania. Dzwoni do dowódcy brygady. Ten prosi o czas, bo trwa operacja poszukiwawcza.

„Bliat`, 5 kopijek w polu zgubiliście?! Czy szukacie igły w stogu siana? To człowiek! Zgubiliście człowieka!” – krzyczy Marta do dowódcy.

– Nie żałuję tego – opowiada mi teraz. – Najpierw leżałam na podłodze i płakałam. Potem podeszłam do tego na zimno. Porównywałam wypowiedzi wojskowych. Ktoś powiedział to, drugi – tamto.

Oddział Daniego oddelegowano do innej brygady, a tę brygadę z kolei dołączono do jeszcze innej. Teraz trudno znaleźć odpowiedzialnego. Marta dzwoni na policję, do służb, które zajmują się poszukiwaniem zaginionych żołnierzy.

Jedzie do wojenkomatu.

– To ja ich zawiadomiłam, że mój brat zaginął. Nic nie wiedzieli – irytuje się Marta. – Dopiero potem przyszli oficjalnie do nas do domu z wiadomością.

Marta domyśla się, jak było. – Posłali chłopców do szturmu, chociaż nie mieli prawa ich wysyłać. Byli młodzi i niedoświadczeni, nie brali jeszcze udziału w takich bitwach. Myślę, że po prostu zatkali nimi jakąś dziurę.

Zaginęło szesnastu

W pierwszych dniach Marta nikomu z rodziny nie mówi, że brat zaginął. Nie wie, jak powiedzieć mamie, że jej syn zaginął.

– Po tym, jak przyjechali do nas ci buhaje z wojenkomatu, ledwo udało mi się ją uspokoić – mówi Marta.

Kiedy na wsi zaginięcie Daniego stało się tematem rozmów, zabroniła matce wychodzić do sklepu. Dalej szuka kontaktów, wypytuje towarzyszy z brygady. Jeździ do wojenkomatu, wypełnia wnioski, mamie przynosi do podpisu.

Jedną ręką trzyma dziecko, drugą telefon. Dodzwoniła się nawet do głównej siedziby Czerwonego Krzyża w Genewie, który może interweniować w poszukiwanie zaginionych i pomaga w wymianie jeńców. Ale córka, jak na złość ryczy. Mąż i mama w pracy.

– Czy na pewno może pani rozmawiać? – pyta pani z Genewy.

– Tak, rozmawiajmy – prosi Marta, boi się, że drugi raz się nie dodzwoni.

Biegnie z córką do sąsiadki, prosi o chwilę opieki nad małą, żeby paniom z biura nie przeszkadzał płacz, ale za chwilę słyszy płacz na całą ulicę. Sąsiadka niesie córeczkę z powrotem.

Kiedyś dzieliłyśmy się z Martą dziewczęcymi tajemnicami, gadałyśmy o tuszu do rzęs, co założyć na dyskotekę. Dziś nie umiem podzielić jej bólu. Opowiada tylko o bracie.

Mogła mu powierzyć wszystkie sekrety. Wiedziała, że nie zdradzi rodzicom, jak późno wróciła z dyskoteki.

– Jest zbyt mądry, jak na swój wiek, myśli globalnie. Nie jest lekkomyślny, jak większość jego rówieśników. Nie zdradzał swoich planów, ale interesował się kryptowalutą, inwestycjami. Dziwiłam się, że znajduje czas na to wszystko – uśmiecha się Marta.

– Kiedy dzwonił z frontu, nie opowiadał zbyt wiele, oszczędzał nas. Oni wszyscy tak mają, mało mówią. Czasem tylko pękał i wylewał z siebie, co widział na wojnie.

Marta już wie, że wtedy, w lutym oddział brata został rozbity. Wielu trafiło do szpitala. Dwóch poległych udało się wynieść z pola walki. Szesnastu zaginęło, potem jeden wrócił z niewoli na Wielkanoc. Zostało piętnastu, w tym Dania.

Kto wrócił z niewoli od wagnerowców?

– Wszyscy nam mówią, że oni zginęli – krzywi się Marta. – Trochę ich rozumiem, nie mogą powiedzieć, że Dania żyje, że na przykład jest w niewoli, jeśli nie są tego pewni. Mamy Sztab Koordynacyjny do spraw jeńców wojennych, policję, całą lista organizacji. O bezczynności naszego Czerwonego Krzyża chyba już wszyscy słyszeli. Mówią, że nie mają dostępu do jeńców. Ale przecież nasi chłopcy zwalniani z niewoli składają zeznania. Wiedzą z kim byli. Wojsko nie pozwala im mówić.

A krajowe biuro informacyjne pisze… „Jeśli państwo będą mieli jakąś informację, prosimy o powiadomienie”. Serio? To jest bezczynność z ich strony – irytuje się Marta. – Piszą, wysyłamy żądania, a Rosjanie „nam nie odpowiadają”.

– Słyszałam, że Rosja rzeczywiście nie daje listy jeńców.

– Tak, ale tam pod Bachmutem byli wagnerowcy, oni w ogóle niczego nie dają.

W Ukrainie takich rodzin jak Marty są tysiące. W poszukiwanie najczęściej angażują się żony, matki i siostry. Na Facebooku znalazłam grupę POSZUKIWANIE LUDZI. CAŁA UKRAINA 24.02.2022. Liczy ponad 113 tys. obserwujących. Takich grup jest kilka. Wchodzę na profil Iryna Ukraina – 46 tys. uczestników.

Czytam post matki:

„Dziś mija dziewięć miesięcy, odkąd cię szukam. Dziewięć miesięcy bólu, niesprawiedliwości, obojętności ze strony ludzi, którzy mogliby coś zrobić, by pomóc. Ale nie tracę nadziei, że Cię odnajdę, mój synu i usłyszę w słuchawce, jak zawsze: „Mamo, cześć, to ja, Igor”.

Apeluję do chłopaków, którzy wrócili z niewoli od wagnerowców, by spojrzeli na zdjęcie mojego syna. Może gdzieś go widzieliście albo któregoś z chłopaków, którzy z nim zaginęli. Według towarzyszy był ciężko ranny”.

Pod postem zdjęcie mężczyzny, około 35 lat, w kamuflażu, ręce trzyma w kieszeniach spodni. Trawa sięga mu do pasa.

Post siostry:

„...Błagam o pomoc w odnalezieniu brata... Ostatni kontakt 13.12.2022. Był w pobliżu Bachmutu... Mógł zostać ranny. Może jest w niewoli. Ważna jest dla nas każda informacja”.

Dalej jest wiersz, poświęcony bratu i zdjęcie: mężczyzna około 60 lat, ma siwiejącą brodę. Podniósł rękaw, żeby pokazać tatuaż: wąsaty kozak trzyma w skrzyżowanych rękach szable, u góry tryzub.

Post żony:

„7 miesięcy poszukiwań i żadnego rezultatu.

Chłopcy uwolnieni z niewoli, proszę was o uwagę, może widzieliście Ołeksandra? Nadzieja tylko w was...

Dlaczego bohaterzy, którzy bronili naszego pokoju, są zapomniani?

Jakby nie istnieli dla naszego państwa.

Jak to mówią, nietu teła, nietu deła, nie ma ciała, nie ma sprawy. Błagam o pomoc”.

Rodziny dodają zdjęcia, które dostały od bliskich z frontu: w okopie, z bronią, obok czołgu, przy ognisku. Wrzucają screeny z rozmów wideo, gdzie widać i tego kto szuka, i kto jest szukany. Czytam komentarze:

„Matko Boska, uwolnij ich z niewoli”.

„Panie, mój Boże, pomóż nam znaleźć go żywego i zdrowego i wróć go do domu, błagamy Cię, zmiłuj się nad nim”.

„Ludzie, tam poległo wielu chłopców, których nie można zabrać i których trudno zidentyfikować…”.

Ludzie wklejają obrazki świętych.

Z oczami zaklejonymi czerwoną taśmą

Rodziny, które szukają zaginionych, codziennie przeglądają rosyjskie media społecznościowe. Tam Rosjanie chwalą się jeńcami. Widzę niewyraźne screeny, rozmazane, ciemne obrazki.

Żony, matki, siostry przeglądają zdjęcia mężczyzn. Zarośnięte, brudne twarze, opuchnięte i upokorzone. Ze złamanym nosem, bez oka, z rozsiekanym policzkiem. Z raną na nodze, bandażem na ramieniu, z którego przesączyła się krew. Ze związanymi rękami, z zaklejonymi czerwoną taśmą oczami. Klęczą przed wrogiem, leżą na brzuchu, poddają się. Na wideo słychać śmiechy Rosjan: „Nawalczyliście się?”.

Kanał Wagnera na Telegramie ma 900 tys. obserwujących. Czytam: „Informujemy o likwidacji na kierunku bachmuckim...” tu imię, nazwisko ukraińskiego żołnierza, numer brygady. Ukraińska matka czyta: „Zabiliśmy twojego syna”.

Ukrainki oglądają rosyjskie filmiki z przeprowadzonych operacji. Z drona, jak Rosjanie „niszczą wroga”. Rosyjski żołnierz idzie przez krzaki, nagrywa telefonem i komentuje:

– Tam jeszcze jeden waliajetsa, fu, bliat`, mózgi wyleciały. I jeszcze jeden. Jeszcze jeden jest w okopie… bez głowy.

Pod wideo tysiące rosyjskich polubień, oklasków i serduszek.

Albo rosyjskie memy, jak ten pt. „Chochoł zagapił się w Bradleyu”. Wystraszony ukraiński żołnierz wychodzi z amerykańskiego wozu bojowego.

Ukraińcy szukając swoich bliskich, oglądają online rosyjskie filmy z torturowanymi jeńcami.

Pamiętam zabicie żołnierza, krzyczy Sława Ukraini. Innemu podrzynają gardło.

Obserwatorzy kanału Wagnera zachęcają do śledzenia kanału NE. SACHAR. „Kanał, którego nienawidzi każdy chochoł. Jest zabroniony na całym terytorium ukronacji” – reklamują Rosjanie. „Tylko tutaj zobaczyć całą prawdę z frontu. Bezlitosne zabójstwa, martwych ukropów... (ukrop, chochoł, tak Rosjanie nazywają Ukraińców).

Widzieliśmy na wideo, jak umierał

– Wszyscy krzyczą, że nie powinniśmy tego robić, ale my kontaktujemy się bezpośrednio z Rosjanami, nawet z wagnerowcami – mówi Marta. – Chociaż obawiamy się oszustów, którzy chcą zarobić.

– Z kim się kontaktujecie?

– Wagnerowcy mają chatbota, wrzucają tam dokumenty naszych chłopców. Ale mało! Dodają zdjęcie i piszą, że nie ma ani ciała, ani człowieka. Kłamią. Są przypadki, że ci ludzie potem wracali z niewoli.

Piszą na przykład, że ten jest 200-ny, czyli poległy i że oni z szacunkiem zachowują się wobec ludzi i zwracają ciała. To prawda, ciała Ukrainie zwracają. Rzadko oddają jeńców. Ale ich biorą! To wiem na pewno – mówi Marta z nadzieją. – To zeky, mają własny kodeks honorowy.

– Honorowy?

– Uspokajam się myślą, że biorą wszystkich do niewoli i nie znęcają się nad naszymi, jak to robią oddziały rosyjskiego wojska regularnego lub najemnicy. Ale to tylko moja opinia, inni tak nie uważają. Widziałaś, co robią kadyrowcy z naszymi jeńcami? Widziałaś to wideo?

– Tak.

– Wagnerowcy też mieli takie wideo, ale było tylko inscenizowane. Żeby zastraszyć.

Nie wiesz na kogo trafisz. Nasi przecież też kogoś biorą do niewoli, a kogoś nie.

Chłopaki opowiadają, mówimy ruskim, żeby opuścili broń, że biorą ich do niewoli, ale jeden opuści, inny nie... no to przepraszam…

Chociaż oni też są ludźmi i chcą żyć.

Od lutego Marta też przegląda media rosyjskie i, jak mówi, kacapskie grupy na Telegramie.

– W tej naszej piętnastce jest rodzina, która rozpoznała swojego bliskiego na wideo. Moskale wrzucili je na swoich stronach. Zabili go, a potem spalili.

– Kogo?

– No naszego żołnierza. Widzieliśmy na wideo, jak umierał.

Teraz Martę interesuje, co wagnerowcy zrobili ze swoimi jeńcami. Czy ich gdzieś przekazali, czy nadal trzymają.

rysunek, kobieta patrzy przez okno
Ilustracja: Weronika Syrkowska/OKO.press

Na cholerę nam te miliony

Dania liczy się jako zaginiony. Jego pensja i premia jest przelewana na konto mamy.

W czasie wojny żołnierza, który zaginął, można po pół roku uznać sądownie za poległego. Wtedy państwo powinno wypłacić rodzinie 15 mln hrywien.

– Naprawdę nie rozumiem państwa – zastanawia się Marta.

– Pensje są mniejsze niż 15 milionów.

– To po co ci z jego jednostki mówią, żebyśmy po pół roku złożyli wniosek o uznanie Dani za poległego? Mówię im: ale wiecie, że w to nie wierzę? Jedna rodzina chce uznania bliskiego za poległego. Może słyszałaś, brat Iryny Fedyszyn też zaginął.

– Tej piosenkarki?

– Tak. Mam negatywny stosunek do ludzi, którzy nie widzieli ciała, nie pogrzebali człowieka, a mówią o nim jak o poległym.

– Mówicie ukraińskim służbom, że kontaktujecie się z Rosjanami?

– Niektórzy próbują w ten sposób udowodnić, że syn czy mąż jest w niewoli. Widzieli, na przykład, jego dokumenty na rosyjskich kanałach. Ale to bardzo trudno potwierdzić. Nasze władze nie są zbyt chętne do oficjalnej zmiany statusu żołnierza. Teraz chłopcy oficjalnie są zaginionymi. Pensja będzie wypłacana do pół roku po zaginięciu. Potem wypłaty się kończą.

Kobiety, żony, córki, matki, które poznałam, ubiegały się o pomoc z lokalnych budżetów. Nasz wójt powiedział, że nie mają funduszy na takie wsparcie. My tych pieniędzy nie potrzebujemy. Mama chciała przekazać je na front. Wiesz, co robią ludzie, kiedy dostają te 15 milionów? – pyta Marta i sama odpowiada: – Zwykle wrzucają je na wojnę. Znam rodzinę, która miała jednego syna. Zginął na froncie. Kupili karetkę dla jego towarzyszy. Na cholerę rodzinom te miliony! Nie zwrócą syna, męża, ojca.

Dlaczego mażory nie walczą?

Obok naszej knajpy jest monopolowy. Grupka mężczyzn w wieku 40, 50 lat popija piwo i głośno dyskutuje. Śmiejemy się z Martą, że to potencjalni kandydaci do walki.

– Zobacz, nogi są, ręce też są. Broń trzymać mogą – komentuje Marta. Teraz inaczej ocenia takich facetów.

– Jest taka grupa w Viberze Tam menty. Tam wijskowi. Liczy półtora tysiąca chłopów. Piszą, gdzie są łapanki. Kiedyś nie wytrzymam i napiszę im: Skoro tak się ukrywacie przed wojskiem, to pomóżcie tym, którzy bronią wasze tyłki. Jak rzucą nawet po 100 hrywien, to już mamy 15 tysięcy. A za to chowanie się mogą wrzucić więcej. Mogliby zmienić naszych chłopców. Bo walczą ciągle ci sami, są bardzo zmęczeni.

Marta zawsze mówiła, co myśli, teraz waha się, czy nie powie za dużo, za ostro.

– Ej, mażory, dlaczego poukrywaliście swoich synów?! Moja sugestia, niech państwo utworzy kompanię, a nawet brygadę synów mażorów. Będą mieli wszystko, czego potrzebują, będą w pełni wyposażeni, wyszkoleni wojskowo za granicą. Dlaczego tego nie robią? Jak ich dzieci będą musiały iść walczyć, to wojna szybko się skończy.

Żołnierz z jabłkiem

Na początku lipca była kolejna wymiana jeńców. Z niewoli wróciło 45 Ukraińców. Marta zawsze uważnie czyta nazwiska zwolnionych. Niektórzy byli w niewoli od wiosny 2022 roku.

– Chłopcy zwykle nie opowiadają, co z nimi robią w niewoli. Najwyżej mówią te najlżejsze rzeczy. Że zmuszano ich do jedzenia swoich szewronów, naszywek z flagą Ukrainy, z herbem brygady. Nasze władzy też zabraniają im mówić, a ja myślę, że trzeba krzyczeć na cały świat, co Rosjanie z nimi robią. Widziałaś zdjęcie naszego żołnierza z ostatniej wymiany? Serce się kraje.

Widziałam,

żołnierz jest bardzo chudy, rozebrany do pasa, leży twarzą do ziemi, jakby chciał się w nią wtulić.

Rejestr osób zaginionych w Ukrainie liczy ponad 23 tys. nazwisk, podało Deutsche Welle w czerwcu 2023 roku.

Na zdjęciach z wymiany jeńców zawsze widać zmęczonych ludzi z zapadniętymi policzkami. Są bardzo chudzi, więc podtrzymują spadające spodnie, a głowa zwykle mocno ostrzyżona wydaje się nieproporcjonalnie duża. Wracają siwi, do kamery mówią, że w niewoli stracili po 10, 20 kg. Do końca nie wiedzą, że jadą na wymianę. Już na terytorium Ukrainy płaczą ze szczęścia, z telefonów pracowników służb dzwonią do bliskich: „Jestem w domu. Zostałem wymieniony”. Rzucają się na trawę i całują ziemię. Wdychają powietrze, jakby się nim upijali. Owijają się we flagi Ukrainy i jakoś radośnie śpiewają hymn.

Dla nas, obserwujących to w mediach, to najlepsze wykonanie.

Zaciągają się głęboko pierwszym papierosem. Płaczą na widok jabłka. To słynne zdjęcie, obiegło Ukrainę.

Wymiana jeńców 26 kwietnia 2023 r. Fot. Witalij Jurasow.

Wideo z wymiany można obejrzeć pod linkiem.

– A Rosjanie, których my zwracamy, tyją u nas – mówi Marta. – Nasza władza tak bardzo przestrzega konwencji? Rosja często zrywa wymiany. W zeszłego tygodnia czekaliśmy dzień po dniu.

Jestem szczęśliwa, bo te 45 rodzin jest dzisiaj szczęśliwe. Jedna z tych kobiet półtora roku nie widziała dzieci. Nasi chłopcy wrócili do domu. Może czegoś dowiemy się o Danim.

Chociaż rodziny tych, co wrócili, tłumaczą, że po powrocie z niewoli żołnierz nic nie opowiada. Inni się denerwują: „Jak to nie opowiada?!”.

Ja to rozumiem, żołnierz musi mieć czas na powrót do zdrowia, na adaptację.

Jestem pewna, że mój Dania też nic nam nie powie.

Zapytanie do Moskalkowej

Wśród nas jest kobieta, która w tym miesiącu powinna urodzić. Mąż, zanim zaginął, wiedział, że będą mieli córkę. Potem okazało się, że będzie chłopczyk. Mówię jej, niespodzianka czeka na niego – uśmiecha się Marta i dodaje ze smutkiem:

– Byłam na spotkaniu z Dmytrem Łubincem, rzecznikiem praw obywatelskich. Rodziny wrzucają do sieci dokumenty zaginionych. Nie można tego robić. Im bardziej nagłaśniamy, tym ruscy lepiej zdają sobie sprawę, że ten człowiek jest ważny. I go nie oddają. Rosjanie nie potwierdzają listy. Też wysłaliśmy zapytanie do tej Moskalkowej, ich rzeczniczki praw obywatelskich.

– Nie odpowiedzieli?

– Nie, rzadko odpisują. Kiedy potwierdzą, to będą musieli na 100 proc. tego człowieka oddać żywego. Chociaż konwencji nie dotrzymują. Tak samo, jak nasi.

– Jak to?

– Według Konwencji Genewskich żołnierze, którzy wyszli z niewoli, nie mogą znowu walczyć. A ten 16. chłopak, który był z Danim i został wymieniony, znowu jest na froncie. Jeśli taki żołnierz znów trafi do niewoli, to dla niego koniec.

Dania, Dania, gdzie ty byłeś?

Marta prawie nie śpi. W nocy z mamą się modlą. Jak zaśnie, to w śnie przychodzi Dania.

– Dania, Dania! Gdzie byłeś?

– Jak to gdzie, u moskali.

– Już tam nie pójdziesz? – pyta Marta głosem pełnym lęku.

– Nie, przyszedłem i już tam nie wrócę.

– A chłopcy? A Roman?

– Też wróci. Tylko nie mów jego żonie, niech będzie niespodzianka, jak dla was.

Sen się kończy, a Marta wierzy, że Dania przeżył. Boi się tylko jednego snu.

– Żeby nie przyszedł i nie powiedział, że mu dobrze. Wszyscy wiemy, gdzie jest dobrze. Babki mówią, że taki sen nic dobrego nie niesie. Wiesz, kurcze, już nawet snom ufam.

Niezłamna zbiera na dron

Z lewej strony nad piersią Marta ma tatuaż. W szkole rozważała motylki i kwiaty. Odsłania koszulkę, zaraz po zaginięciu brata napisała tam sobie jedno słowo kursywą – Niezłamna. Z dołu owija je kłos pszenicy, bardzo ukraiński. To popularne słowo w walczącej Ukrainie.

Po tym, jak czterech mężczyzn z jej rodziny poszło walczyć, Marta wysyła im paczki, żeby zjedli coś domowego, organizuje zbiórki. Niedawno zbierała na dron dla oddziału kuzyna. Kosztował 200 tys. hrywien. To duża odpowiedzialność. Pieniądze na zbiórki wpłacają tylko znajomi.

– Jeden dron, to nic. Ludzie myślą, że raz go kupili, przekazali na front i to wystarczy. Tak nie jest. Chłopcy dzwonią: mieliśmy nalot, jesteśmy bez niczego. Wszystko zniszczone, spalone. Uderzyło w budynek, w którym jedli, prali rzeczy i odpoczywali między dyżurami na pozycjach. Nie zginęli, bo ich dowódca wysłał ich akurat po nowe mundury – opowiada Marta.

– Wiesz, gdy my malujemy chodniki, moskale budują fabryki broni.

Pokazuje mi wideo z dronem, na froncie mówi się „oczy w niebie”. Widać trzech młodych chłopców w kamuflażu. Poznaję Dimę, kuzyna Marty, nasz rocznik. Każdy mówi kilka zdań. Dima wykrzykuje na końcu: Sława Ukraini! I chórem: Herojam Sława!

– Chłopcy wstydzą się o coś prosić. Często sami zrzucają się na paliwo, kupują, co jest potrzebne. A tutaj niektórzy krzyczą, że żołnierze mają duże wypłaty – złości się Marta. Dowiedziała się, że chłopcy potrzebują samochód. Jak otworzy zbiórkę i go kupi, to sama im zawiezie.

– Wpatruję się w każdą twarz w kamuflażu i myślę, czy go znam. Naszą rodzinę zrozumie tylko rodzina, która przeszła przez to samo.

Czekam. Marzę o malutkiej zwisticzci, wiadomości, że żyje. Nie potrzebuję oficjalnego potwierdzenia.

Wołodia, powertajsia żywym!

A pamiętacie Siekieromłota? To pseudonim Wołodii, pisałam o nim w styczniu. Został ranny pod Bachmutem i był na rehabilitacji na zachodzie Ukrainy. Długo rozmawialiśmy. Potem wrócił na front.

Obiecałam sobie, że będę pilnować, czy świeci się zielona kropeczka na jego messengerze. Co jakiś czas pytałam, czy wszystko u niego w porządku.

21 kwietnia wysłał mi krótkie wideo. „Pani ogląda wiadomości? Już udzielam wywiadu kanałowi 1+1. A wszystko zaczęło się od pani” – napisał.

Korespondent głównego kanału ukraińskiej TV pyta Wołodię, jak im się walczy na zagranicznych pojazdach. Wołodia chwali, mówi, że nawet jak najadą na miny, to ludzie pozostają żywi, najwyżej lekko ranni.

– Czy czujecie się gotowi do kontrofensywy? – pyta reporter 1+1.

– Tak. Już trzeba skończyć tę wojnę – uśmiecha się Wołodia. Trwa to zaledwie kilka sekund.

Wołodia obiecał, że po zwycięstwie mnie jako pierwszej udzieli wywiadu w Kijowie, gdzie przed wojną pracował na budowach. Miałabym tam przylecieć samolotem. Czas mijał. W Messengerze nie widziałam Wołodii. Tłumaczyłam sobie, że tak działają algorytmy. Pracując nad tym tekstem, zajrzałam na profil Wołodii. Dwa dni po naszej ostatniej rozmowie zaginął niedaleko wsi Chromowe w bachmuckim rejonie. Dowiedziałam się tego od jego cioci.

Wołodia przestał być gospodarzem swojego profilu. Jego znajomi i bliscy wrzucają ogłoszenia o jego zaginięciu w grupach poszukujących żołnierzy.

Tydzień temu miał 34. urodziny. Na jego profilu przyjaciele składali mu życzenia.

„Znajdziemy cię!!!!! i to będą twoje drugie urodziny.... Wowka, tak bardzo chcemy ciebie znaleźć”.

„Odnajdź się żywy i zdrowy! Żyj długo i szczęśliwie!”

„Czekamy na ciebie. Wracaj żywy”.

Na żadne z życzeń użytkownik Wołodymyr nie odpowiedział. Był aktywny ponad trzy miesiące temu. Też składam mu życzenia. Nie tracę nadziei, że odpisze.

Imiona bohaterów reportażu zmieniłam na ich prośbę.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze