Już wcześniej PSL w sprawie związków partnerskich wymyślał coraz to nowe przeszkody, które miały wymiar czysto symboliczny i tym bardziej brzmiały nie jak poprawki, ale zamierzone okrucieństwo
Jak doniosła Gazeta.pl, 16 grudnia do projektu ustawy o statusie osoby najbliższej MON zgłosił uwagi. Paweł Bejda, sekretarz stanu z PSL w tym resorcie, postuluje, by wszelkie uprawnienia dla zawierających umowę o statusie osoby najbliższej pary nabywały dopiero rok później. W obecnym projekcie jest taki zapis, ale dotyczy „tylko” wspólnego rozliczania. Wiceminister Bejda marzy o tym, by wszystkie „przywileje” (jak te niezwykle skromne uprawnienia lubi nazywać prawica) para uzyskiwała dopiero po roku.
PSL zachowuje się tutaj jak małoletni podwórkowy dręczyciel, który niepewny własnej pozycji (oraz ego) i mocno sfrustrowany rzuca kolejnymi kamieniami w skopanego już wcześniej wroga. Lub wymyśla kolejne tortury, chociaż przeciwnik już leży na łopatkach.
Bo ogryzkowy projekt ustawy o statusie osoby najbliższej jest już i tak bardzo skromny i nie spełnia postulatów środowisk LGBTQ. W gruncie rzeczy dla wielu to kolejne upokorzenie dla par jednopłciowych.
Szczegółowo omawialiśmy projekt tutaj:
„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Już wcześniej PSL bawił się w wymyślanie kolejnych przeszkód, które miały wymiar czysto symboliczny i tym bardziej brzmiały nie jak poprawki do projektu, ale zamierzone okrucieństwo. Trudno bowiem inaczej nazwać pomysł – jeszcze sprzed 1,5 roku – by pary zawierające związek (jeszcze wtedy związek partnerski, a nie jakże romantyczny status osoby najbliższej) nie mogły tego zrobić w Urzędzie Stanu Cywilnego, ale koniecznie u notariusza.
Prawnie taki pomysł niewiele zmieniał w czyimkolwiek życiu, ale symbolicznie – bardzo wiele. Niech się nie bawią, niech nie celebrują, niech się czują gorsi, niech się nie afiszują. Tylko my – w PSL-u – możemy świętować naszą miłość w urzędzie, gdzie grają marsza weselnego na fortepianie, a goście biją brawo. Możemy nawet wielokrotnie i korzystamy z tej możliwości!
Teraz podobny rodzaj upokorzenia proponuje obsadzony przez ludowców MON. Czemu ma bowiem służyć taki okres karencji? W piśmie Bejdy czytamy, że powodem jest jeszcze wyraźniejsze odróżnienie takiego związku od małżeństwa (jakby w obecnym projekcie były szczególnie podobne):
„W zaproponowanym przez projektodawcę brzmieniu przywołanej powyżej ustawy osoba zawierająca umowę o wspólnym pożyciu została zrównana z osobą pozostającą w związku małżeńskim, którego istotną cechą odróżniającą od projektowanej umowy o wspólnym pożyciu jest trwałość”.
I jeszcze: „Mając na uwadze założenia projektodawcy w przedmiocie ukształtowania warunków zawarcia umowy o wspólnym pożyciu oraz jej rozwiązania, w szczególności nadania tej umowie większej elastyczności oraz autonomii stron, które z założenia mają ją odróżniać od małżeństwa, postuluje się rozważenie dokonania zmian w projekcie ustawy”.
Chodzi zatem o to, by nikomu status osoby najbliższej nie skojarzył się z małżeństwem. By nie tylko nie dać równych praw naszym współobywatelom i współobywatelkom, ale żeby nawet im się tak nie wydawało. Żeby nie mieli złudzeń.
To kolejna dziwna rzecz z tym PSL-em – zwykle polityk ma odwrotną motywację: chce dać mało, ale stworzyć wrażenie, że daje dużo. Tu inaczej – dajmy mało, potem jeszcze mniej, a to „mało” podkreślmy wyraźnie, wężykiem. Nic w sumie dziwnego, że partia oscyluje wokół 3 proc. w sondażach.
Nie tylko zresztą propozycja PSL, ale cała dyskusja o związkach i małżeństwach par jednopłciowych jest w Polsce absurdalna. Jest poniżająca dla osób LGBTQ. I toczy się obok sedna sprawy.
Po pierwsze, osoby, których zmiany dotyczą – osoby LGBTQ – nie są w Polsce podmiotem, a ich prawa nie są przedmiotem tej debaty. Te szczątkowe prawa to skutek uboczny ochraniania grupy większościowej – heteroseksualnej – i przekonywania jej, że nowe prawo jej nie zagraża.
Skrajna prawica dostarcza wielu przykładów, ale także premier Donald Tusk wpisał się w ten trend, uspokajając, że Unia nic nam narzucić nie może (po wyroku TSUE w sprawie transkrypcji aktów małżeństwa).
To zresztą prawda – nie zagraża. W ogóle nie jest do nich kierowane. Oczywiście, jeżeli ustawa zostanie przyjęta, osoby hetero będą mogły dostąpić zaszczytu i wstąpić w status osoby najbliższej. Ale nadal – to dobra wola, a nie nakaz. A nawet korzyść, bo wachlarz możliwości się zwiększa.
Tu warto zresztą zaznaczyć, że doświadczenia innych krajów dowodzą, że heteroseksualna większość sama orientuje się po miesiącu, że nikt nie każe im brać ślubu z osobą tej samej płci. Gdy już się tego dowiedzą – prawo staje się dla nich przezroczyste.
Po dwóch miesiącach dziwią się, że było kiedyś inaczej. Zapewne dlatego w Europie nie obserwowaliśmy nigdy wzmożonych i masowych protestów przeciwko prawom osób LGBTQ. Te są demonstrowane głównie w studiach telewizyjnych, w wykonaniu pojedynczych polityków straszących atakiem na wartości rodzinne.
Po drugie, z uporem maniaka nazywa się tę dyskusję – obyczajową lub światopoglądową. Trudno powiedzieć, gdzie tu miejsce na obyczajowość. Prawo do małżeństwa lub legalizacji związku wydaje się niezwykle życiowe i w tym sensie bardzo przyziemne. Dotyczy codziennego życia, zdrowia, pieniędzy, pracy, śmierci, narodzin, rodziny, dzieci. I miłości oraz seksu.
Jeżeli tak na to patrzeć, dyskusja nad każdą zmianą legislacyjną jest obyczajowa i światopoglądowa. Jeżeli politycy koniecznie potrzebują tę dyskusję nazwać, można użyć słowa „etyka”. Bo etyka nakazuje, by ludzie mieli równe prawa. A to właśnie o tym.
Po trzecie, dyskusja ta omija istotę rzeczy – bo te pary już tu są, a niektóre mają dzieci. Zastanawianie się, czy dać im prawa, które mają inni obywatele i obywatelki jest obraźliwe. Tak, dać, bo żyją w związkach, mają dzieci i są obywatelami i obywatelkami. Gdzie problem? I jeżeli broniący trwałości małżeństwa rozwodnicy zamkną oczy, to te pary nie znikną.
Od lat w tej sprawie (nie tylko zresztą w tej) żyjemy w strefie wyparcia. Pary jednopłciowe żyją w Polsce, mają dzieci, mieszkają razem. Nie zakazujemy im tego, a jednocześnie akceptujemy, że nie mają równych praw. W kwestii małżeństwa lub związku prawo nie widzi całej grupy naszych współobywateli. Ich równe prawa prawica nazywa „przywilejami”, gdy w rzeczywistości to jedynie elementarna uczciwość i podstawowa sprawiedliwość.
Po czwarte wreszcie, o prawach osób LGBTQ w Polsce decyduje grupa polityków, która nie ma bladego pojęcia o istnieniu, życiu i problemach par jednopłciowych. Nie ma, bo ta grupa obywateli i obywatelek nie obchodzi ich w najmniejszym nawet stopniu.
W takiej konfrontacji poległ w 2024 roku poseł PSL Marek Sawicki. Gdy podeszły do niego dwie matki pozostające w związku z pytaniem, co stanie się z dzieckiem po śmierci jednej z nich, odpowiedział bez wstydu: trzeba iść do prawnika.
Hubert Sobecki w tekście w OKO.press przytacza „argument” jednego z polityków ze studia telewizyjnego: „w tych rodzinach są częste przypadki molestowania”.
I tacy właśnie zadowoleni z siebie politycy decydują dzisiaj o losie swoich współobywateli. I nie czują żenady.
LGBT+
Prawa człowieka
Ministerstwo Obrony Narodowej
PSL
pary jednoplciowe
ustawa o statusie osoby najbliższej
związki partnerskie
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Komentarze