15 października odbyły się nie tylko wybory, ale i referendum zarządzone przez PiS. Pamiętacie? Bo w obozie PiS pamięta o tym już tylko Paweł Kukiz. Nawet bracia Karnowscy pamiętali tylko do poniedziałku. Dzisiaj przypomniał sobie Jan Pietrzak i zadaje to samo pytanie, co ja – gdzie jest referendum?
Referendum, o którym wszyscy mówili od kilku miesięcy, okazało się totalną porażką PiS. W pewnym sensie można powiedzieć, że stało się to samo, co w wyborach – PiS wygrał (bo miał najwięcej głosów, a na referendalne pytania Polki i Polacy odpowiedzieli zgodnie z polityczną wolą władzy) i przegrał (bo nie stworzy rządu, a referendum jest nieważne).
Ale referendum okazało się porażką nie tylko z punktu widzenia PiS – to także porażka tej formy demokracji bezpośredniej i winna jest temu partia jeszcze rządząca. Zadając pytania, które były czystą propagandą i łącząc referendum z wyborami, wypaczyła jego idee.
Tylko w podkarpackim. Nawet w województwie podlaskim, które teoretycznie powinno być zainteresowane pytaniem o mur na granicy, referendum przepadło.
Oczywiście, mapa Polski (rys. 1) pokazująca, w których województwach referendum było ważne, pokrywa się z mapą poparcia dla PiS (rys. 2). To nie zaskakuje, bo referendum – czy konkretnie pytania w nim zadane – było napisane pod narracje partii rządzącej. To była czysta propaganda.
Przypomnijmy: 17 sierpnia 2023 roku Sejm przyjął uchwałę zarządzającą organizację ogólnokrajowego referendum w dzień wyborów do Sejmu i Senatu 15 października 2023 roku. Z czterema pytaniami, których tendencyjność biła na głowę nawet pytania w debacie przedwyborczej zorganizowanej przez TVP:
Analizowaliśmy zasadność każdego z powyższych pytań:
Referendum skrytykowała nie tylko opozycja, ale także organizacje pozarządowe i eksperci m.in. od migracji. Pojawiły się apele o bojkot referendum. Apelowało m.in. ponad 200 naukowców zajmujących się migracją.
W OKO.press pisał Michał Danielewski: „Referendum jest dla obozu władzy jedynie środkiem, nie celem – ani frekwencja, ani odpowiedzi, których mieliby udzielić Polacy, PiS-u tak naprawdę nie obchodzą. Liczy się tylko efekt mobilizacyjny, czyli przekonanie do głosowania w wyborach jak największej liczby osób, które mają historię głosowania na Prawo i Sprawiedliwość, ale obecnie są rozczarowani rządzącymi”:
Na swój referendalny pomysł PiS wydał wielkie pieniądze. Jak doniosła 21 października Wirtualna Polska, pod koniec września Mateusz Morawiecki przyznał Kancelarii Premiera 5 milionów złotych z ogólnej rezerwy budżetowej na realizację działań informacyjnych na temat referendum.
W kampanię włączyły się także spółki Skarbu Państwa, a konkretnie 13 fundacji przez nie zarządzanych: Fundacja Banku Pekao S.A., Fundacja GPW (Giełdy Papierów Wartościowych), Fundacja PGE (Polskiej Grupy Energetycznej), Fundacja Grupy PKP, Fundacja JSW (czyli Jastrzębskiej Spółki Węglowej), Fundacja „Pocztowy Dar” Poczty Polskiej, Fundacja ENEI, Fundacja PZU, Fundacja Alior Banku, Fundacja Totalizatora Sportowego, Fundacja LOTTO, Fundacja PKO Banku Polskiego oraz Fundacja Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Prorządowe media, także TVP.info codziennie zachęcały do udziału w referendum, podkreślając wagę tego głosowania. Stawka była zatem duża.
Mimo to PiS przegrał. Nie tylko przegrał – skala porażki przerosła oczekiwania nawet przeciwników tego referendum. Wydawało się, że wielu głosujących siłą rozpędu weźmie wszystkie karty. Przed 15 października także w OKO.press pojawiła się obawa, by zachęcając do odmowy udziału w referendum, nie zniechęcić jednocześnie do głosowania w samych wyborach.
Nic takiego się nie stało – frekwencja w referendum ledwo przekroczyła 40 proc., a w wyborach wzięło udział rekordowe 74 proc. uprawnionych do głosowania. W tym wypadku oczywiście nie ma znaczenia, że na pytania przytłaczająca większość biorących udział w referendum odpowiedziała podług życzenia władzy – cztery razy „Nie”.
Fakt, że referendum jest niewiążące to ogromna zasługa – znowu – społeczeństwa obywatelskiego. Aktywiści, aktywistki, NGOsy obywatelskie apelowały, by nie przyjmować karty oraz – przede wszystkim – wyjaśniły, jak to zrobić, by nie stracić głosu w wyborach.
Niemal w momencie, gdy do urny wpadła ostatnia nieważna w efekcie karta referendalna, PiS o własnym genialnym pomyśle zapomniał. Jeszcze w niedzielę media przychylne władzy alarmowały o rzekomych nieprawidłowościach, ale już we wtorek ograniczyły się do suchej informacji, że referendum jest niewiążące. Oraz instrukcji – raczej technicznej niż pełnej oburzenia – o tym, jak złożyć protest wyborczy.
Ostatnie słowa o referendum-porażce padły w poniedziałek, 16 października. Rano m.in. Antoni Macierewicz wspomniał o oszustwie. Po południu odezwał się znany zwolennik demokracji bezpośredniej, Paweł Kukiz: „Ubolewam nad tym, że 60 proc. Polaków wykazało się bezmyślnością, nie biorąc udziału w tym referendum. Szczególnie że już po wejściu do lokalu wyborczego i decyzji o oddaniu głosu na jedną czy drugą partię, oddanie głosu w referendum nie miało absolutnie wpływu na wynik wyborczy do parlamentu”, powiedział w Radiu Wnet. Coś o sabotażu napisała kuratorka Nowak.
Nic do powiedzenia nie mieli bracia Karnowscy z wPolityce ani Danuta Holecka z TVP. Z wyjaśnieniem wyborcom PiS porażki w referendum nie pospieszył ani premier Morawiecki, ani prezes Kaczyński. Nikt z czołowych polityków PiS.
I cisza zapadła nad tą urną.
No prawie, bo w dzień publikacji niniejszego tekstu w tygodniku „Sieci” o osierocone referendum upomina się satyryk Jan Pietrzak: „Na naszych oczach popełniono przestępstwo. Wysoki Sejm specjalną ustawą przedstawił rodakom cztery niezwykle istotne pytania. Ponieważ komuś (?) bardzo się nie podoba pytanie Polaków o cokolwiek, więc ktoś postanowił je unieważnić przy pomocy agentów”. Pietrzak oskarża kogoś (?) o przestępstwo, ale i zwraca uwagę na to samo, co my:
„Dlaczego po ujawnieniu pierwszych manipulacji wokół kart referendalnych już w godzinach porannych nie zarządzono alertu, nie ogłoszono we wszystkich programach radia i TV, że dzieje się coś złego?”.
No właśnie, dlaczego? Pietrzakowi wyjaśniam, chociaż to więcej niż oczywiste – bo PiS-owi nie chodziło w nim o żadną „wolę ludu”, o wypowiedź obywateli i obywatelek na ważny i palący temat, który da się ująć w jednym pytaniu. Chodziło tylko i wyłącznie o zmobilizowanie do udziału w wyborach wyborców obozu władzy.
To już kolejne referendum, które padło ofiarą manipulacji władzy. W 2015 r. Bronisław Komorowski zarządził słynne już ze swojej porażki (przy niej to ostatnie, PiS-owskie było sukcesem) referendum w sprawie Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. I też przegrał – frekwencja wyniosła 7,8 proc. Porażką okazało się także lokalne referendum z 2013 roku dotyczące odwołania Hanny Gronkiewicz-Walz.
Jedyne dwa wiążące referenda ogólnokrajowe w III RP dotyczyły wejścia Polski do UE oraz przyjęcia Konstytucji RP (w tym jednym przypadku nie wymaga się zresztą określonej frekwencji).
Po pierwsze, samo głosowanie w referendum było rodzajem oszustwa wobec wyborców i ci wyborcy to poczuli. Pytania były czystą propagandą. Równie dobrze mogłyby brzmieć – czy chcesz dalej PiS. Byłoby prościej i uczciwiej wobec głosujących.
Po drugie, wypacza idee samego referendum, którego celem nie jest wyrażenie luźnych emocji i myśli obywateli na podrzucony im temat, tylko formalną zgodę (lub nie) na absolutnie kluczową i fundamentalną zmianę, która ma się dokonać w państwie. Dlaczego obywatele i obywatelki nie głosują każdej decyzji, każdej ustawy, tylko robią to za nich posłowie i posłanki? Dlaczego obywatele i obywatelki wypowiadają się bezpośrednio tylko raz na kilka lat w wyborach, które są rodzajem referendum? Dlatego, że taki jest charakter tego narzędzia. To narzędzie od fundamentalnych spraw np. dotyczących ustroju państwa i to takich, o które można zapytać bez żadnej manipulacji, prosto i jasno.
Po trzecie, nie pyta się w referendum o sprawy, o które można zapytać na milion sposobów, a każdy brzmi inaczej. Wtedy okaże się, że referendum wygra ten, kto pyta. W tym sensie przecież PiS wygrał swoje referendum – z 40 proc. osób, które głosowały, na każde pytanie co najmniej 94 proc. odpowiedziało zgodnie z życzeniem władzy. Nie zadaje się więc pytań, które można zmanipulować, ułożyć według własnego widzimisię.
Nie pyta się wreszcie w referendum o sprawy takie jak prawa człowieka, jak podstawowe wolności. Te rzeczy się po prostu wprowadza, jeżeli jeszcze ich w państwie nie ma.
Nie pyta się w referendum o sprawy oczywiste, które może przyjąć Sejm dowolną ustawą.
Nie pyta się także w referendum, czy wyborca popiera, czy nie opozycję lub UE – a tak brzmiały pytania z 15 października.
Niech referendum z 15 października posłuży dzisiejszej opozycji za przestrogę – przed bezmyślnym używaniem tego mechanizmu na w politycznym celu oraz przed zadaniem zmanipulowanych pytań, które doprowadzą do wykrzywionego i niezgodnego z niczyją wolą prawodawstwa. Np. w kwestii aborcji.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.
Komentarze