0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: 02.09.2024 Zielona Gora . Rozpoczecie nowego roku szkolnego i pasowanie na ucznia w Szkole Podstawowej numer 1 . Fot. Wladyslaw Czulak / Agencja Wyborcza.pl02.09.2024 Zielona G...

Obraz edukacji, jaki wyłania się z sondy SOS dla Edukacji (tutaj – raport) jest smutny: szkoła rozmija się z oczekiwaniami i potrzebami, o ile rozumieć je jako przygotowywanie nie tyle do egzaminów, co do życia w świecie, w jakim przyszło nam żyć.

SOS dla Edukacji, sieć (dzisiaj) 74 społecznych organizacji, która od 2020 roku broniła szkoły przed polityką oświatową PiS, nie pierwszy raz diagnozuje stan edukacji po Czarnku. I stawia zasadnicze pytanie: po co właściwie jest szkoła i jak ją zmienić.

W przeprowadzonej w czerwcu i lipcu 2024 sondzie wzięło udział 588 osób (301 nauczycieli, 259 rodziców, 39 uczniów i uczennic). Nie jest ona oczywiście reprezentatywnym sondażem, ale wyniki rymują się w wieloma badaniami, w tym z omawianym w OKO.press 2 września 2024 sondażem Ipsos w 37 krajach na losowych próbach osób dorosłych do 75 lat.

Przeczytaj także:

Mimo braku reprezentatywności sondę można potraktować jako głos części środowiska szkolnego w debacie o tym, co zrobić z polską szkołą. Części, dodajmy, najbardziej zaangażowanej i świadomej (86 proc. rodziców z wyższym wykształceniem, 88 proc. kobiet), która ma najwyższe oczekiwania od szkoły. To z kolei przewaga sondy nad badaniem na próbach losowych, gdzie osób, które mają bezpośredni kontakt ze szkołą, jest przecież mniejszość.

Szkoła nie przygotowuje do życia

SOS dla Edukacji stawia cztery pytania zasadnicze dla oceny szkoły w przygotowaniu młodych ludzi do życia w zmieniającym się szybko świecie. Odpowiedzi są jednoznaczne: pozytywnych kilka razy mniej niż negatywnych.

Na dwa pytania ocen złych jest aż 6-8 razy więcej niż dobrych. Czy szkoła...

  • „...przygotowuje do radzenia sobie z wyzwaniami współczesnego świata (technologicznymi, klimatycznymi, ekologicznymi czy społecznymi)” – 13 proc. „tak” i 83 proc. „nie” oraz
  • „...przygotowuje do sukcesu w życiu zawodowym i dobrego funkcjonowania na zmieniającym się rynku pracy ” – 10 proc. „tak” i 82 proc. „nie”.

Tylko minimalnie lepiej (4-5 razy więcej ocen negatywnych) oceniono:

  • „przygotowanie do aktywnego i odpowiedzialnego uczestnictwa w życiu obywatelskim” – 18 proc. „tak”, 75 proc. – „nie” oraz
  • „przygotowanie rozwoju osobistego i uczenia się przez całe życie” – 15 proc. „tak”, 78 proc. – „nie”.

Ta ostatnia umiejętność jest uważana dzisiaj za niezbędny warunek udanego życia w świecie, który błyskawicznie się zmienia i stale wymaga nabywania nowych umiejętności. Młody człowiek powinien już w szkole podstawowej polubić uczenie się i wyrobić w sobie postawę otwartości na wiedzę, ciekawości i dociekliwości itd.

Psychologowie rozwojowi ujmują to inaczej – małe dziecko „z natury” ma taką postawę i chodzi o to, by szkoła tego nie zabiła, lecz wzmocniła.

Wyśmiewana deklaracja polskiego prezydenta, że on się stale uczy, jest więc zgodna z kanonem edukacji w XXI wieku.

Czy taka szkoła ma głębszy sens?

Sonda SOS dla Edukacji potwierdza wyniki badania postaw towarzyszące słynnemu programowi PISA (odcinek z 2022 roku), który diagnozuje umiejętności 15-latków w 81 krajach i oraz wielkich miastach i regionach (z tego 37 państw OECD).

Jak pokazuje PISA, polskie postawy drastycznie kontrastują z niezłym (choć gorszym niż w poprzednich badaniach) poziomem kompetencji matematycznych (15. wynik wśród 81 krajów), czytania ze zrozumieniem (16. miejsce) i rozumowania w naukach przyrodniczych (17. miejsce).

W postrzeganiu prawdziwego sensu edukacji, który sprawdzono w 76 krajach, jesteśmy jednak na szarym końcu:

  • „Szkoła niewiele zrobiła, aby przygotować mnie do dorosłego życia” – miejsce 69.;
  • „Szkoła okazała się stratą czasu” – miejsce 72,
  • „Szkoła nauczyła mnie rzeczy, które mogą być przydatne w pracy” – miejsce 75. (przedostatnie!);
  • „Szkoła pomogła mi w nabraniu pewności siebie przy podejmowaniu decyzji” – miejsce 75.

Podobnie smutny był obraz postaw wobec szkoły w badaniu PISA 2018 roku, kiedy Polska była jeszcze światowym prymusem. Jak pisał w OKO.press Anton Ambroziak, świetne wyniki 15-latków (wtedy jeszcze gimnazjalistów) „musieli oni i one okupić tytaniczną pracą 47 godzin w tygodniu, w szkole czuli się źle głównie ze względu na przemoc, a mimo ponadprzeciętnych umiejętności nie wierzyli w swoje możliwości (szczególnie ci, którzy pochodzą z uboższych rodzin)”.

Sonda SOS dla Edukacji pogłębia ten obraz. Oczywiście szkoła zapewnia dzieciom i młodzieży socjalizację, umożliwia przejście wraz z rówieśnikami od dzieciństwa do młodości, otwiera drogę do dalszej edukacji itd.,

ale to wszystko odbywa się jak w zamkniętej na świat bańce.

Gigantyczny wysiłek nauczycieli, rodziców i dzieci, wielka inwestycja czasowa, emocjonalna i finansowa, rozmija się z tym, czego od szkoły należałoby dzisiaj oczekiwać.

Szczególnie niepokojące jest nierozwijanie, a może nawet zabijanie motywacji do uczenia się. Trudno ją jednak rozbudzać w szkole, do której polskie dzieci nie lubią chodzić, a nauczyciele nie czerpią z pracy satysfakcji.

Po wyborach 2023 roku i radykalnych podwyżkach płac można oczekiwać poprawy nastrojów, mimo kontrowersji, jakie wzbudziło odgórne ograniczenie prac domowych w szkołach podstawowych, czy zawirowania wokół „uszczuplania” podstaw programowych.

Czy za rządów Barbary Nowackiej i odpowiedzialnej m.in. za sprawy programowe Katarzyny Lubnauer nastąpi odwrócenie tendencji z czasów ministrów Anny Zalewskiej, Dariusza Piontkowskiego i Przemysława Czarnka? I klimat wokół szkoły zmieni się na dłużej?

Czego szkoła uczyć powinna?

Spośród siedmiu podanych kompetencji, jakie mogłaby czy powinna kształtować szkoła, trzy uniwersalne, były wybierane najczęściej:

  • komunikowanie się, w tym formułowanie argumentów i słuchanie innych – 20 proc. wskazań;
  • samodzielne myślenie, w tym myślenie naukowe – 20 proc.;
  • rozwiązywanie problemów, w tym kreatywność19 proc.

Zgodne z tymi odpowiedziami są oczekiwania nowoczesnego rynku pracy i obywatelskiej obecności w życiu publicznym, m.in. po to, by zachować krytycyzm wobec przekazów medialnych, politycznych czy reklamowych. Takie „nawyki” powinna kształtować szkoła, ale jak już wiemy, w ocenie badanych, nie przygotowuje ona do życia w nowoczesnym świecie.

Także w międzynarodowym badaniu Ipsos 66 proc. Polek i Polaków oceniło, że polska szkoła nie rozbudza ciekawości, 75 proc. – że nie rozwija kreatywności, a 67 proc. – że za mało daje okazji do krytycznego myślenia (gorzej było tylko na Węgrzech – 69 proc.).

Kolejne oczekiwania uczestniczek i uczestników sondy SOS dla Edukacji to:

  • uczenie się i zarządzanie sobą (11 proc.), co jest bliskie kluczowej umiejętności „uczeniu się przez całe życie”, która stała się globalną edukacyjną mantrą;
  • angażowanie się i sprawczość, w tym wyznaczanie i realizowanie celów (10 proc.)

Najrzadziej wybierano:

  • „współdziałanie, w tym liderowanie” – 9 proc.
  • „empatię i troskę” – także 9 proc.,
w czym widać ślad indywidualistycznego w Polsce podejścia do edukacji.

To poważny deficyt, bo „gra zespołowa” należy do kanonu wymagań współczesnego świata na równi z indywidualnymi umiejętnościami.

Angielski na czele, historia daleko, religia na dnie

Fascynujące są odpowiedzi na pytanie o przedmioty, których nauczanie powinno być priorytetem. Na liście podanej osobom badanym znalazły się także obszary edukacji, które nie są „przedmiotami”. SOS dla Edukacji propaguje tu tzw. podejście całościowe (whole school approach), w którym dba się na przykład o to, by edukacja cyfrowa czy medialna nie była obecna tylko na zajęciach z informatyki, ale także przyrody czy matematyki, a nawet polskiego.

Wielka trójka to języki obce, matematyka i polski, czyli przedmioty maturalne. Charakterystyczne, że na czele jest angielski (bo to pewnie mają na myśli odpowiadający).

Następne cztery wybory to właśnie nie przedmioty, lecz kompetencje, które powinny być kształtowane na różnych lekcjach.

Edukacja zdrowotna to deficyt polskiej szkoły, ale na szczęście trwają prace nad podstawą programową do takiego przedmiotu, który ma wystartować we wrześniu 2025 roku. Szkoda tylko, że MEN planuje, żeby edukacja zdrowotna zaczynała się w 4 klasie podstawówki, bo już małe dzieci, nawet w przedszkolu powinny się uczyć dbania o swoje zdrowie i fizyczne, i psychiczne. Także edukacja obywatelska nie powinna ograniczać się do przedmiotu o tej nazwie, który ma się pojawić we wrześniu 2025 roku.

Wśród tradycyjnych przedmiotów nauki przyrodnicze nie wypadły zbyt dobrze, co może być skutkiem skostniałych metod nauczania, w tym encyklopedycznego podejścia i „zabytkowego” kanonu treści. Wiedza w polskiej szkole jest tu poszatkowana na odrębne przedmioty (chemia, fizyka, biologia, geografia), każdy z własnym językiem i tysiącem szczegółowych informacji na temat tego samego przecież świata.

Przed polską edukacją stoi wyzwanie: jak wiedzę przyrodniczą zintegrować międzyprzedmiotowo, także z matematyką, a nawet kompetencjami językowymi, w tym rozumieniem tekstów popularnonaukowych, opisu obserwacji czy eksperymentów oraz formułowania wniosków).

Jak zamieniać martwą księgę nauczanej od dziesięcioleci chemii czy fizyki w żywą wiedzę objaśniającą świat, w tym najnowsze odkrycia nauki,

zachęcając uczniów i uczennice do stawiania własnych pytań. Mimo nie najlepszych notowań przedmioty przyrodnicze zdecydowanie wyprzedzają jednak historię, nie mówiąc o filozofii, czy najrzadziej wymienianej religii.

Stoi to w sprzeczności z trwającą non stop debatą o walorach edukacji historycznej, polityce historycznej, kształtowaniu tożsamości narodowej czy postaw patriotycznych itd.

Odpowiedzi wskazują, że uczestniczki i uczestnicy sondy mają takich tematów dość.

Lekceważenie religii kontrastuje z intensywnością katechezy, która w szkole podstawowej jest pod względem czasu nauki (608 godzin lekcyjnych) na piątym miejscu za polskim, matematyką, WF-em i językami obcymi. Historii jest dwa razy mniej niż religii, biologii – trzy razy mniej.

Nauczycielki mają decydować same

Dwa pytania wskazują na przekonanie osób ankietowanych, że dydaktyka to obszar nauczycielskiej autonomii. Na pytanie, jak rozwijać kompetencje do wyboru były cztery odpowiedzi:

  • 35 proc. uznało, że „nauczyciele powinni wykorzystywać zróżnicowane metody pracy z klasą (praca zespołowa, projekty uczniowskie, gry edukacyjne, dyskusje)”;
  • 33 proc., że „nauczyciele(-lki) podczas lekcji powinni odnosić się do doświadczeń uczennic i uczniów oraz wiązać wiedzę teoretyczną z rzeczywistymi problemami i praktycznym działaniem”;
  • 26 proc., że nauczycielki powinny „mieć pełną swobodę w wyborze metod pracy”, a
  • tylko 5 proc. że „nauczycielom(-lkom) należy wskazać, z jakich metod nauczania powinni korzystać”.

W kolejnym pytaniu wynik był jeszcze bardziej wyrazisty, aż 61 proc. uznało, że to nauczycielka prowadząca zajęcia ma decydować, jakimi metodami pracuje, a MEN wskazało 2 proc.

Dobrą wiadomością jest niemało (22 proc.) wskazań na zespół przedmiotowy, czyli nauczycieli i nauczycielki tego samego przedmiotu, którzy powinni przecież uczyć się od siebie nawzajem, podrzucać sobie dobre pomysły, a nawet wizytować wzajemnie lekcje. To przełamywałoby złą tradycję polskiej szkoły, że nauczyciel zamyka drzwi i robi to, co potrafi, czyli to samo co robił w poprzednich latach, zwykle z malejącym zapałem. Najlepsze systemy edukacyjne świata (kraje skandynawskie, Kanada, Singapur) stawiają właśnie na zespołową pracę nauczycielską.

To w Polsce śpiew przyszłości, dziś dominuje przekonanie, że każda nauczycielka i każdy nauczyciel ma sama i sam decydować, jakich metod używać. To z jednej strony docenienie nauczycielskiej profesji, ale z drugiej ryzykowne założenie „dydaktycznej samotności”.

Tak czy inaczej, wyniki pokazują na potężną potrzebę nauczycielskiej autonomii.

Całkowicie odrzucona została rola MEN, jako autorytetu wyznaczającego metody pracy. Kryzys zaufania wobec centralnego zarządzania trwa pomimo zmiany władzy.

Podobny obraz dała marcowa [2024] sonda SOS dla Edukacji na temat prac domowych. Na pytanie, kto powinien decydować, ile i jakich prac domowych zadaje się uczennicom i uczniom,

  • 85 proc. nauczycielek i nauczycieli uznało, że one i oni,
  • a MEN wskazało ledwie 6 proc.

Wśród rodziców odpowiedzi rozłożyły się w proporcji 61 proc. do 19 proc. Uczennice i uczniowie opowiadali się za nauczycielkami w 30 proc. ale tyle samo było za MEN. Młodzi ludzie dowiedzieli się, że ministerstwo chce wyeliminować prace domowe i zobaczyli w ministrach sojuszników...

W sondażu Ipsos dla OKO.press i TOK FM pytaliśmy w kwietniu 2024: „Ministerstwo edukacji wprowadziło rozporządzeniem zasadnicze ograniczenia w zadawaniu prac domowych w szkole podstawowej. Jest to krytykowane przez część środowiska nauczycielskiego. Kto Pana/Pani zdaniem powinien decydować o zasadach zadawania prac domowych?” Trzy czwarte badanych uznało, że decyzje o pracach domowych należy zostawić „na dole”:

  • samym nauczycielkom i nauczycielom prowadzącym zajęcia – 37 proc. odpowiedzi albo
  • szkołom, które wypracowywałyby reguły zadawania obowiązujące w placówce – 35 proc.

Na ministerstwo wskazało tym razem więcej – 21 proc.

Co z egzaminami? Nie mamy zdania

Zasady egzaminu maturalnego powinny zostać zmienione – tak uważa 44 proc. ankietowanych, a 17 proc. chciałoby zachować je w obecnej postaci. Aż 39 proc. – nie miało zdania.

Jeszcze trudniej było nauczycielom i rodzicom ocenić, co zrobić z egzaminami ósmoklasisty: zachować – 20 proc., zmienić – 38 proc., „nie mam zdania” – 42 proc.

Jest to z pewnością trudna kwestia, która wymaga poważnej, eksperckiej rozmowy. Dziś nie ma w Polsce jasnego i realistycznego pomysłu, czy i w jaki sposób zmienić formułę egzaminów.

;

Komentarze