0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Wojtek RADWANSKI / AFPWojtek RADWANSKI / A...

22 października 2020 zapadła decyzja Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji. Zgodnie z wyrokiem, który wszedł w życie w styczniu 2021 roku, z ustawy o aborcji z 1993 roku usunięto jedną przesłankę uprawniającą do legalnej terminacji ciąży. Od tej pory aborcje z powodu ciężkiej choroby lub wad płodu stały się nielegalne – choć przed wyrokiem stanowiły absolutną większość (ok. 97 proc. zabiegów). Decyzja zależnego od PiSu trybunału wywołała ogromne protesty (na zdjęciu protest niedaleko mieszkania Jarosława Kaczyńskiego, 23.10.20).

Przeczytaj także:

W piątą rocznicę tamtych wydarzeń rozmawiam z Natalią Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu, który od marca 2025, prowadzi przychodnię ABOTAK na Wiejskiej 9, w której można zrobić aborcję tabletkami. Z Natalią rozmawiam o 22 października 2020 roku, ale także o tym, co dzisiaj – jak wygląda rzeczywistość aborcyjna w Polsce? Czy wiele się zmieniło od 2020 roku? Czy politycy nas rozczarowali? Rozmawiamy też o aborcjach w trzecim trymestrze – czyli o czymś, o czym nikt nie chce rozmawiać. W tekście publikujemy najnowsze dane Aborcji Bez Granic, która pomaga Polkom przerwać ciążę.

Będą umierać w szpitalach

Magdalena Chrzczonowicz: Zacznijmy od historii z 1 czerwca 2025 roku.

Natalia Broniarczyk, ADT, Aborcja Bez Granic: 2 czerwca, dzień po wyborach. Przychodzimy pod ABOTAK, przed drzwiami stoi para, ona w bardzo widocznej ciąży. Zapraszamy do mizolatki, zaczynamy konsultacje. Ona wyciąga mnóstwo dokumentów i teczek z badaniami. Zaczyna płakać. Okazuje się, że para przyjechała z Radomia. Płód miał kilka dni temu wylew. Kobieta chce wiedzieć, czy żyje. 32. tydzień. Każdy lekarz mówi jej co innego i ona nie wie. Jeden lekarz twierdzi, że żyje, drugi, że nie, a trzeci każe się modlić. I ta kobieta mówi: chce mieć dziecko, nie chce umierać, chcę znać prawdę. I ja, specjalistka od aborcji, ale nie lekarka, pocieszam tę kobietę, która zapewne straciła ciążę.

To nie jest o aborcji.

Nie, to jest o Polsce.

A więc Polska, 22 października 2020 roku. Jak pamiętasz ten dzień?

Tego dnia ciągle miałam przed oczami płodobusa. Dzień wcześniej na ulice wyjechał płodobus z naszymi twarzami – twarzami Aborcyjnego Dream Teamu. To był pierwszy strzał, a następnego dnia – kolejny, czyli wyrok. Pamiętam, że powiedziałam do jednej z naszych aktywistek – kobiety będą umierać w szpitalach.

A wiedziałam, że tak będzie, bo znałam historie innych krajów, które zaostrzyły przepisy właśnie o przesłankę wad płodu. Kobiety, które mają stwierdzone wady płodu, będą źle diagnozowane w szpitalach – w rzeczywistości przesłanka o zagrożeniu zdrowia i życia przestanie działać także. Te przesłanki – embriopatologiczna oraz zdrowia i życia kobiety – są ściśle połączone, nie można ich rozdzielać. Jeżeli się jedną usuwa, to oddziela się kobietę od płodu i skupia tylko na płodzie. Przestaje się zwracać uwagę na zdrowie i życie kobiety, ona jest już nieważna.

Przykłady m.in. z Ameryki Południowej pokazywały, że kobiety będą umierać, gdy brakuje przesłanki wad płodu.

Jak wyrok zmienił waszą pracę?

Aborcja Bez Granic działała wówczas 10 miesięcy. Pomyślałyśmy: damy radę, udźwigniemy. Pewnie dojdzie nam ok. trzech telefonów dziennie, biorąc pod uwagę liczbę aborcji podawaną do tamtej pory przez ministerstwo (ok. 1000 rocznie). Tuż po wyroku ludzie zaczęli się naszą inicjatywą bardzo interesować, nasz telefon był wykrzykiwany na demonstracjach. Wzrosły nam też wpłaty.

Wyrok był w czwartek, a od piątku rano zaczęły wydzwaniać do nas kobiety, które ustawowe aborcje miały zaplanowane na najbliższe dni. Dostały informacje od lekarzy, że niestety, ale…

A przecież wyrok wszedł w życie dopiero w styczniu 2021 roku.

Tak, ale już wtedy pojawiły się wszystkie możliwe interpretacje prawne, a wiadomo, że jak można przyjąć jakąś niekorzystną dla kobiet, bardziej konserwatywną, to polscy lekarze ją przyjmą. I wtedy się okazało, że musimy działać jak interwencja kryzysowa – wyciągałyśmy te kobiety ze szpitali i wysyłałyśmy za granicę – do Holandii, Francji, Belgii, Hiszpanii. Działałyśmy pod ogromną presją, bo przecież w tych krajach też są limity dotyczące aborcji. Na zorganizowanie zabiegu miałyśmy często 3-4 dni. A jeszcze pandemia! To była dopiero druga fala, obowiązywały lockdowny, loty były odwoływane, trzeba było mieć test covidowy – ważny! To był koszmar. 300-400 telefonów dziennie, plus tyle samo wiadomości. Po pierwszym weekendzie od wyroku miałyśmy na Instagramie jakieś 2,5 tys. wiadomości, które czekały na odpowiedź.

A wcześniej?

Kilkanaście dziennie, rzadziej kilkadziesiąt. W sumie nasz ruch na infolinii wzrósł o jakieś 300 proc.

Popełniłyśmy błąd

Potem były ogromne protesty, wszystkie byłyśmy przekonane, że stało się coś absolutnie niewiarygodnego. Jeszcze później poznałyśmy nazwiska – na pewno nie wszystkie – kobiet, które za ten wyrok zapłaciły życiem. A jednak – to zabrzmi strasznie – przywykłyśmy do tego, przecież ustawa nadal obowiązuje. Jak postrzegałaś to wtedy?

To było ogromne ryzyko dla kobiet, wiedziałam, że będą umierać. Znamy skutki – np. historię p. Izabeli z Pszczyny. Ale – to też zabrzmi okropnie, ale jest prawdziwe – widziałam w tym wyroku szansę. Nie w samym wyroku, ale reakcji na niego. Wiedziałam oczywiście, że musimy natychmiast wyciągnąć te kobiety ze szpitali i zorganizować im aborcje w cywilizowanych warunkach. Ale widziałam też, że nasz numer pojawia się na demonstracjach, dziennikarki nawet zaczęły go podawać w swoich relacjach z protestów, jako ostatnią deskę ratunku. I wiedziałam, że dzięki temu zdołamy pomóc większej liczbie kobiet, bo więcej kobiet dowie się, że jesteśmy. Wytworzyła się kobieca sztama.

To był też czas, gdy zebrałyśmy dużo funduszy na naszą działalność, co pozwoliło pomóc ogromnej grupie kobiet. Wpłacali zwykli ludzie, ale zainteresowały się nami też rządy innych krajów.

A w dłuższej perspektywie wyrok TK przyczynił się do złamania niepisanej zgody i ciszy nad złym prawem aborcyjnym, obowiązującym od 1993 roku. Wcale nie było dobrze wcześniej! To nie tak, że lekarze nagle zaczęli utrudniać aborcję, czy jej odmawiać w 2021 roku robili to zawsze. Ale nikt o tym nie mówił. Jest prawda w tym, o czym mówi często prawica, że wahadło wychyli się w drugą stronę. Wychyliło się.

Jak cię dociskają do ściany, to na tej ścianie można coś napisać, np. numer do Aborcji Bez Granic.

A potem, trzy lata później, zaufałyśmy politykom, miałyśmy nadzieję na zmianę. I to był błąd.

Popełniłaś go?

Tak, miałam nadzieję, przyznaję to. Powiedzmy, że nie miałam za bardzo wyboru, głosowałam na Adama Bodnara do Senatu, bo on był w moim okręgu. Nie byłam jakąś jego przesadną entuzjastką, bo pamiętam, co mówił o aborcji, ale pomyślałam: nie, wahadło jest tak wysunięte, że oni nas na pewno nie zawiodą. Przynajmniej będzie dekryminalizacja. Mój entuzjazm trwał 12 godzin. 16 października rano Władysław Kosiniak-Kamysz powiedział, że PSL się nie zgodzi na żadną legalizację.

On nas jednak w tej sprawie nie oszukiwał.

Jasne, PSL akurat nie obiecywał legalizacji nigdy. Polityka to jest gra. Zawsze jest coś za coś. Z jakichś względów aborcja i inne kwestie prawnoczłowiecze są z tej gry wyłączone. Gdyby Donaldowi Tuskowi na aborcji naprawdę zależało, wywarłby odpowiednią presję na koalicjantach. Dałby im coś w zamian. Ale ta gra tu nie zadziałała. Mówią nam, że Tusk chciał, ale nie mógł. Gdyby chciał, to by mógł.

To było także do dziadersów z waszej partii

Podczas ostatniego spotkania w Piotrkowie Trybunalskim mnie samą Donald Tusk zaskoczył, gdy powiedział o tym, że aborcja nie budzi w nim entuzjazmu i nie lubi, gdy mówi się o niej jako o prawie kobiet. Byłam zaskoczona, bo wydawało mi się, że nawet z politycznego punktu widzenia to było mu niepotrzebne. Mógł tylko powtórzyć, że się nie udało i na tym zakończyć.

Po pierwsze, nas nie interesuje, co budzi w nim entuzjazm, a co nie. Jako człowiek może nie mieć entuzjazmu do wielu rzeczy. Ale jako premier musi brać odpowiedzialność za słowa.

Po drugie, mam poczucie, że PO w ogóle nie zauważyła, że zmienił jej się elektorat, czy elektorat w ogóle. To już nie jest to samo, co przed 2015 rokiem, kiedy PO uznawała, że albo nas kochasz, albo nie jesteś naszym elektoratem. Najmłodsi wyborcy wymagają dużo więcej, a PO tego nie widzi. Najmłodsi chcą konkretów, jeżeli nie spełniasz obietnic, zmieniają partię. To już nie są wyznawcy. PO jeszcze nie rozumie, że musi zdobyć tych najmłodszych wyborców, żeby wygrać jakieś wybory. Bez nich nic nie ugra. I zamiast ich zdobywać, rządzący ignorują młodych i kobiety. W głowie mi się nie mieści, że Donald Tusk dyscyplinuje aktywistki, które zrobiły jedną z najważniejszych kampanii profrekwencyjnych w 2023 roku [kampania Inicjatywy Wschód „Cicho już byłyśmy”]. To pomogło wygrać koalicji, a po dwóch latach Tusk je ucisza na spotkaniu, gdy wyrażają niezadowolenie.

Donaldzie Tusku, cicho już byłyśmy i kampania Inicjatywy Wschód była również do was. Nie tylko do PiSu. To było także do dziadersów z waszej partii.

Donaldowi Tuskowi sprzyja ten argument: to co, wolicie PiS ode mnie? Albo Konfederację? Na mnie to też działa. Boję się powrotu PiS-u, ale koalicja PO z Konfederacją stresuje mnie tak samo. A gospodarczo Konfederacji jest bliżej do PO niż do PiS-u.

A jeżeli dla Donalda Tuska dzisiaj aborcja nie jest ważna, to dlaczego za dwa lata ma być ważna? Jeżeli on dzisiaj uważa, że to nie są prawa kobiet, że aborcja go nie porusza i jest w stanie ją poświęcić, to dlaczego za dwa lata miałoby być inaczej? Dlaczego za dwa lata miałby o to walczyć? Maski opadły, mamy do czynienia tak naprawdę z centroprawicą. Wszystko przesunęło się na prawo.

W Piotrkowie Trybunalskim Donald Tusk pochwalił się, że w sprawie aborcji dzisiaj jest jednak lepiej. Powstały wytyczne ministerstwa sprawiedliwości.

Powiem tak: w kilku szpitalach sytuacja zmieniła się na lepsze, tak. To jednostkowe przypadki, ale jednak. Wszystko zależy od tego, kto kieruje placówką. I determinacja kilku lekarzy spowodowała, że w tych miejscach jest lepiej. Ale same wytyczne wiele nie zmieniły. Sam Adam Bodnar, ówczesny minister sprawiedliwości potrafił postępować wbrew własnym wytycznym.

Jak to?

W sprawie Gizeli Jagielskiej, ginekolożki z Oleśnicy, prokuratura wszczęła postępowanie dotyczące przeprowadzenia aborcji na późnym etapie ciąży. Bodnar mógł je zatrzymać, nie zrobił tego. Postępowanie się toczy, wbrew wytycznym.

Donald Tusk powiedział też, że teraz lekarze już się nie boją ratować kobiet, boją się tego nie robić. Musimy jednak pamiętać, że kary nakładane się głównie na szpital. I to tylko wtedy, gdy sprawa została udokumentowana, pacjentka miała z czym pójść do NFZ i Rzecznika Praw Pacjenta, które to instytucje mogą nałożyć karę na placówkę. Najczęściej tej dokumentacji nie ma, kobieta dostaje odmowę i tyle.

Nie tylko placówki. Ukarano lekarzy w sprawie Izabeli z Pszczyny.

Tak, oczywiście, dobrze, że tak się stało. Jednak ta sprawa była bardzo głośna, nie można było jej zamieść pod dywan. To rzadkie przypadki, gdy sprawa trafiła do sądu. Takich wyroków powinno być więcej, bo spraw jest więcej.

Były natomiast wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka m.in. w sprawie Alicji Tysiąc, które wzywały Polskę nie tylko do zadośćuczynienia pacjentce, ale także do uregulowania sprawy aborcji w Polsce m.in. pod kątem klauzuli sumienia, ścieżki odwołania od odmowy zabiegu itp. Nic się nie wydarzyło.

Jesteśmy pięć lat po wyroku. Jak dzisiaj wygląda rzeczywistość aborcyjna w Polsce?

Są pozytywne zmiany. Po pierwsze, świadomość kobiet i ich siła w zetknięciu ze szpitalem i systemem wzrosła. Więcej kobiet wie, czego może wymagać w szpitalu oraz gdzie się udać po pomoc, gdy szpital odmawia. Po drugie, więcej kobiet opowiada swoje historie, mniej się boi. To jest kluczowe, bo historie z twarzą i nazwiskiem udowadniają, że to nie temat światopoglądowy, ale jak najbardziej życiowy.

Aborcja drożeje

Teraz problemy.

Ok. 99 proc. aborcji jest wykonywanych przy wsparciu organizacji, nie państwa. Mamy najnowsze dane Aborcji Bez Granic. Przez te pięć lat wydałyśmy ok. 7 mln zł na aborcję – tabletki i zabiegi za granicą.

A teraz brakuje nam pieniędzy. Coraz częściej musimy prosić pacjentki, żeby dołożyły się do kwoty, którą oferujemy. To wszystko dlatego, że w październiku 2023 Polska awansowała do krajów demokratycznych. I inne kraje już nas nie wspierają. Także dlatego, że w ogóle przez Europę idzie brunatna fala i prawa kobiet są w odwrocie.

A aborcja kosztuje coraz więcej, drożeje, jak wszystko. Wyobraź sobie, że skomplikowany zabieg przerwania ciąży powikłanej, z wadą płodu, może kosztować nawet 12 tys. zł. Czyli dla kobiety dotkniętej wyrokiem TK te zabiegi są droższe, bo są bardziej skomplikowane, muszą odbyć się szpitalu, nie w klinice. I my pomagamy tym kobietom wyjechać. Ponosimy koszty bezradności i ignorancji państwa.

Zgodnie z najnowszymi danymi podanymi przez Aborcję Bez Granic w roku 2025:

46 377 osób skontaktowało się z Aborcją Bez Granic

38 508 osób przerwało ciążę z pomocą Aborcji Bez Granic

901 492,34 PLN przeznaczono na darmowe tabletki aborcyjne, zabiegi w zagranicznych klinikach, koszty przejazdów

924 osoby uzyskały pomoc w aborcji powyżej 12. tygodnia

10 osób uzyskało pomoc w aborcji powyżej 24. tygodnia

Więcej danych o aborcji tutaj:

Ale te powody przerwania ciąży to nie większość? Większość to pewnie te, których politycy nie chcą widzieć, czyli osoby, które dzieci mieć nie chcą.

Tak, większość to kobiety, które z różnych powodów nie chcą być w ciąży, nie chcą mieć dziecka. Najczęściej kolejnego. I najczęściej są to powody ekonomiczne – brak mieszkania, brak pracy, brak odpowiedniej pracy itp. Nie pytamy kobiet o powody, ale one same nam mówią. To wynik tzw. kompromisu, który kazał kobietom się tłumaczyć. Społeczeństwo wymagało od nich, żeby się jakoś wytłumaczyły, żeby miały powód, najlepiej bardzo dramatyczny, jak wady płodu. Nie bagatelizuję oczywiście aborcji z tych właśnie powodów, pomagamy wszystkim kobietom. Ale aborcje z powodu wady płodu to zaledwie kilka procent wszystkich aborcji (Zobacz np. badania Instytutu Guttchmachera w USA).

300 aborcji każdego dnia

Trudno jest oszacować rzeczywistą liczbę aborcji w Polsce. Poza 896 aborcjami w ramach systemu, o których informuje NFZ.

My robimy ok. 130 aborcji dziennie. Ok. 124-125 kobiet bierze tabletki, 5-6 osób jedzie za granicę. To uśrednione dane. Szacujemy, że obsługujemy ok. 40 proc. zapotrzebowania. Obserwujemy uważnie czarny rynek, ale także wyjazdy do klinik. Poza kierunkami, które obsługujemy, czyli Niemcy, Holandia, Belgia, Francja, Austria i też Czechy, obserwujemy, co się dzieje na słowackiej, niemieckiej, czeskiej granicy. Do jednej czeskiej kliniki, z którą w ogóle nie współpracujemy, dziennie jeździ 20 pacjentek z Polski.

Poza zabiegami kobiety najczęściej kupują tabletki od handlarzy lub kupują recepty na artrotek. To lek na stawy, który zawiera misoprostol. Zdobędziesz go dzięki ogłoszeniom, jakie pamiętamy z lat 90. – „ginekolog, pełny zakres usług”, „przywracanie cyklu” itp. Wiemy o tych kobietach dlatego, że one potem dzwonią do nas i upewniają się u nas, że wszystko idzie dobrze, że nie ma zagrożenia. Lekarze oczywiście na tym zarabiają. Niektórych znamy.

W każdym razie szacujemy, bardzo ostrożnie, że ok. 300 kobiet robi w Polsce aborcję, każdego dnia.

Chciałam cię zapytać o aborcję w III trymestrze. W takiej sprawie toczy się postępowanie dr Jagielskiej.

Mam tu kolejną historię: kobieta dowiaduje się, że jest w ciąży w 23. tygodniu. Dlaczego tak późno? Bo była pewna, że nie może być w ciąży, przyjmowała leki, które to uniemożliwiały. I powodowały, że nie miała miesiączki, więc się nie zorientowała. A miała tętniaka. Musi przerwać ciążę, bo poród zagraża jej życiu, z powodu tego tętniaka. Znalazłyśmy neurologa w Polsce, który wypisał dokument zaświadczający o tym, że ta ciąża jest zagrożeniem. Jej własna lekarka złapała się za głowę, jak usłyszała o tym, że jest w ciąży. Nie byłyśmy w stanie znaleźć ginekologa, który podjąłby się aborcji. Musiałyśmy ją wysłać za granicę.

Inna kobieta dowiedziała się w 26. tygodniu, że ma nawrót raka. Nie chciała być mamą i jednocześnie pacjentką onkologiczną. Nie wyobrażała sobie tego.

Aborcje późne najczęściej są związane z diagnozą medyczną, niespodziewaną, zagrażającą zdrowiu lub życiu kobiety albo wadą płodu. Najczęściej są to ciąże chciane.

Wbrew temu, co mówią ginekolodzy z Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, po 25-26 tygodniu to nadal aborcja, a nie poród. WHO mówi wyraźnie, że aborcja to przerwanie ciąży na każdym jej etapie, niezależnie od tego, czy płód jest martwy, czy nie. Gizela Jagielska wykonała asystolię płodu, czyli zatrzymanie akcji serca. Zgodnie z wytycznymi i wiedzą medyczną.

Warto zresztą przypomnieć, że takie prawodawstwo istniało zawsze. Nie ma ograniczenia czasowego dla przesłanki ratowania zdrowia lub życia kobiety w ustawie z 1993 roku.

Jesteśmy w przychodni ABOTAK. Czy akurat ktoś robi aborcję za ścianą?

Akurat teraz nie.

Ale codziennie ktoś jest?

Codziennie nie, ale kilka razy w tygodniu ktoś przychodzi. Czasami same odsyłamy osoby do domu, bo pod naszą przychodnią dwa razy w tygodniu hałasują protestujący. Mówimy wtedy: może jednak w domu, po co mają cię wyzywać od morderców, nagrywać?

Najczęściej przychodzą do nas migrantki i osoby bardzo młode. Czyli te grupy, które się boją ujawnić, że robią aborcję, muszą się ukrywać. Migrantki są najczęściej z krajów Ameryki Południowej i pracują u nas na bardzo niejasnych zasadach, w wielkich zakładach, które zatrudniają właśnie migrantów. Muszą szybko przerwać ciąże, bo stracą pracę i będą musiały wrócić do Kolumbii, Wenezueli, czy na Filipiny. A to wszystko tuż pod Sejmem. I Kancelarią Premiera.

Jak często Kaja Godek jest u was z wizytą?

Średnio dwa razy w tygodniu. Wspólnie z sąsiadami złożyłyśmy pozew o nękanie i zakończył się już etap przesłuchań nas i naszych sąsiadów. Miasto nic z tym nie robiło, więc w końcu poszliśmy do sądu. Mieszkańcy opowiedzieli tam o wszystkim, z czym się stykają. Najgorsze jest m.in. to, że nie znamy dnia ani godziny. Protest może być za 5 minut. Wtedy mieszkańcy na grupach internetowych zaczynają się ostrzegać, żeby nie wracać jeszcze do domu. Jest też kwestia dzieci, które wracają ze szkoły i muszą to oglądać. Oraz głuchnąć przez ten hałas. Można też zostać oblanym kwasem masłowym albo farbą. I tak kilka razy w tygodniu.

Jak według ciebie powinna wyglądać ustawa aborcyjna? Kiedyś mówiłaś, że to powinna być pusta kartka.

Ustawa aborcyjna powinna odzwierciedlać praktykę. Zawsze wtedy, gdy kobieta potrzebuje aborcji, powinna ją uzyskać.

Tak będzie?

Obawiam się, że nieprędko.

;
Na zdjęciu Magdalena Chrzczonowicz
Magdalena Chrzczonowicz

Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze