0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. ROBERTO SCHMIDT / AFPFot. ROBERTO SCHMIDT...

Pierwsza kadencja prezydentury Donalda Trumpa była fatalna dla międzynarodowych starań o powstrzymanie klimatycznej katastrofy. Na czele globalnego mocarstwa, drugiego co do wielkości emitera gazów cieplarnianych na świecie, stanął człowiek nazywający naukowy konsensus łgarstwem. Lata 2017-2021 obfitowały w decyzje, które przeszkadzały w dążeniu do neutralności klimatycznej: od wycofania się z porozumienia paryskiego, przez wsparcie dla wydobycia gazu i ropy na gruntach federalnych, aż po znaczące poluzowanie standardów emisji spalin dla producentów samochodów.

W ciągu czteroletnich rządów Trump narobił w polityce walki ze zmianami klimatu szkód, których naprawienie wymaga niekiedy dekad.

100 dni Trumpa

Teraz, po pojedynczej kadencji Joe Bidena, lider ruchu MAGA powrócił do władzy i już od pierwszych tygodni uderzył w kwestie związane z globalnym ociepleniem. Oprócz ponownego wycofania się z porozumienia paryskiego, które w 2021 roku podpisał Biden, Trump zdążył między innymi:

  • wezwać do zwiększenia krajowej produkcji gazu i ropy naftowej;
  • zwolnić setki pracowników Agencji Ochrony Środowiska (EPA), Departamentu Energii oraz NOAA (National Oceanic and Atmospheric Administration), agencji rządowej, mającej za zadanie m.in. ostrzeganie przed ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi;
  • zaproponować rozwiązanie Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego (FEMA), reagującej na klęski żywiołowe oraz łagodzącej ich skutki;
  • zintensyfikować wycinkę lasów państwowych.

Urzędujący prezydent zaatakował także naukę o klimacie. W ostatnich tygodniach amerykańska Agencja Ochrony Środowiska ogłosiła wstrzymanie stypendiów na badania dotyczące kryzysu klimatycznego oraz klimatycznej sprawiedliwości, wartych łącznie miliardy dolarów. To bolesne, choć bynajmniej nie niespodziewane ruchy, które najprawdopodobniej poważnie zachwieją pozycją Stanów Zjednoczonych w naukowym świecie.

Przeczytaj także:

Na temat skutków tych zmian, przyszłości amerykańskich badań oraz atmosfery akademickiego życia pod rządami denialisty klimatycznego rozmawiamy z trójką uczonych:

  • prof. Arielem Ortiz-Bobeą, ekonomistą specjalizującym się w zagadnieniach zrównoważonego rozwoju rolnictwa z nowojorskiego Uniwersytetu Cornella,
  • prof. Kevinem Gurneyem z Uniwersytetu Północnej Arizony, zajmującym się polityką klimatyczną i atmosferą,
  • oraz dr Jules Barbati-Dajches, osobą członkowską Union of Concerned Scientists, organizacji pozarządowej skupiającej się na wspieraniu nauki.

Stypendia dla badaczy wiszą na włosku

Jakub Mirowski, OKO.press: Zwolnienia w federalnych agencjach, zawieszenie stypendiów dotyczących globalnego ocieplenia – druga kadencja Donalda Trumpa rozpoczęła się od drastycznych cięć wobec badaczy. Te decyzje dotknęły także Was?

Prof. Ariel Ortiz-Bobea: Nie mnie wprost, ponieważ sam jestem obecnie pomiędzy stypendiami. Odczułem je jednak pośrednio. Zostałem zmuszony do takiego relokowania zasobów, by chronić osoby, które już są na naszym uniwersytecie. Nie szukam nowych pracowników czy studentów.

Dla przykładu – nadal mam fundusze z jednego ze wspomnianych stypendiów, i chciałem za nie zatrudnić doktoranta, jednak te decyzje sprawiły, że się waham. Po prostu nie jestem pewien, że będę w stanie otrzymać podobne finansowanie w przyszłości. Wolę więc nie zatrudniać nikogo i przeznaczyć środki na co innego, zamiast sprowadzać kogoś na tak niepewnych warunkach. Przykładowo, mam teraz studentkę z Turcji z wymiany Fulbrighta, której finansowanie z programu obejmuje dwa lata, ale do pracy dyplomowej potrzebuje trzech. W takim przypadku jako doktorantka nie jest w pełni finansowana, więc dodatkowe finanse muszą zdobywać doradcy. Nie mogę więc ryzykować i działać tak, jakby nic się nie działo, skoro wiem, że funkcjonujemy teraz w znacznie bardziej ryzykownym środowisku. Nie chcę sprowadzać do Cornella ludzi, a potem mówić im: „Wiesz, planowaliśmy wasz pobyt tutaj na trzy lata, ale środki mamy tylko na rok”. To byłoby nie w porządku.

Prof. Kevin Gurney: Jako pracownik uniwersytecki mam swego rodzaju ochronę. Nie jestem pracownikiem agencji federalnych, które zostały najbardziej dotknięte. Ale podobnie jak wiele innych, nasza uczelnia często otrzymuje od tych organizacji stypendia. Jeden z moich programów już został wstrzymany z powodu tych, nazwijmy to, ograniczeń budżetowych. Na szczęście na razie to tylko jeden element mojego naukowego portfolio. Ale sądzę, że dla wielu z nas najtrudniejsza jest po prostu niepewność. Sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie, i przed większością z tych zmian nie ma żadnego ostrzeżenia.

W zawieszeniu

Jak na te zmiany reaguje środowisko akademickie?

Prof. Ortiz-Bobea: Zdziwiłbym się, gdyby taki rozwój sytuacji był dla kogokolwiek szokiem. Nasza społeczność czuła, co się święci, i sądzę, że już myślała o tym, jak sobie radzić bez reagowania w chaotyczny i pospieszny sposób. Teraz znajdujemy się w swego rodzaju zawieszeniu, nawet sama administracja dopiero rozmyśla, jak w dalszym ciągu zakłócić nasze działania. Sam zastanawiam się, jak będzie wyglądać kolejna prośba o propozycje grantowe od, powiedzmy, Departamentu Rolnictwa, i jak odzwierciedli nowe priorytety rządu. Bo te decyzje uderzają w ludzi na bardzo różne sposoby, w zależności od naukowego portfolio. Badacze mają swoje zwyczajowe źródła finansowania; jeśli jesteś naukowcem klimatycznym, są to National Science Foundation, NOAA, Departament Energii. Z kolei ja, specjalizujący się w kwestiach ekonomii, mam także finansowanie od Departamentu Rolnictwa. Jeden z moich projektów ma „zmiany klimatu” w nazwie i na razie nic się z nim nie stało.

Niektórzy ze zwolnionych już znajdują inne prace. Jeden ze współpracowników powiedział mi, że ludzie w jego otoczeniu pracowali w laboratoriach federalnych przy badaniach nad klimatem i zostali zwolnieni. Część z nich jeszcze tego samego dnia dostała oferty z prywatnego sektora. Sądzę, że

najbardziej zagrożeni są ludzie z uniwersytetów, którzy nie są zatrudnieni na stałe. Mam na myśli studentów, którzy dopiero wchodzą na rynek pracy, młodszych pracowników wydziałowych,

których stypendia zostały zawieszone, szczególnie jeśli pracowali nad kwestiami takimi jak dyskryminacja czy nierówności rasowe w Stanach Zjednoczonych – bo wiele z takich funduszy zostało całkowicie zamrożonych.

Kto czyta maile naukowców?

A czy to, że krajem rządzi administracja otwarcie uznająca zmiany klimatu za fikcję, wpływa na Waszą codzienną pracę naukową?

Prof. Gurney: Sporo współpracuję z agencjami, które zostały dotknięte tymi decyzjami, i oczywiście wiele osób straciło pracę lub część swoich zespołów. Przykładem może być tutaj NOAA, National Oceanic and Atmospheric Administration – nie tylko jestem przez nich finansowany za pośrednictwem stypendiów, ale także prowadzę badania wspólnie z ich naukowcami. I te cięcia uczyniły naszą współpracę zdecydowanie trudniejszą. Więc tak, zaczyna to mieć wpływ na naszą naukową codzienność.

Poza tym zmieniła się atmosfera. Da się wyczuć, że wszyscy się martwią. Moi współpracownicy miewali już obawy przed komunikacją drogą mailową, bo podejrzewali, że ich korespondencja może być przeglądana.

Nie mamy dowodów, że do czegoś takiego doszło, ale ludzie się niepokoją. Samo to jest w Stanach Zjednoczonych po prostu szokujące.

Nigdy wcześniej nie myśleliśmy o czymś takim.

Dr Jules Barbati-Dajches: Te decyzje wprowadziły wiele chaosu i wytworzyły klimat strachu i braku stabilności wśród naukowców federalnych. Postawiły pod dużym znakiem zapytania to, czy badania o absolutnie kluczowej wadze będą mogły być kontynuowane w taki sam sposób, jak przez ostatnie lata. Więc tak, pojawiły się wszystkie te „atrakcje” – niestabilność, niepewność, chaos.

Natomiast my jako organizacja, Union of Concerned Scientist, staliśmy się zdecydowanie bardziej bezpośredni w działaniu na rzecz nauki klimatycznej. Robiliśmy to zawsze, ale teraz staramy się jeszcze głośniej mówić o tym, że zmiany klimatu nadal są rzeczywiste. Nadal mają na nas wpływ, nawet jeśli ograniczenia w finansowaniu i wszystkie te cięcia mogą zmienić postrzeganie tego problemu. Nadal nieproporcjonalnie mocniej dotykają społeczności nie-białych i ubogich. Więc dla nas jeden z najważniejszych efektów jest taki, że po prostu staliśmy się głośniejsi. Naszym celem pozostaje informowanie opinii publicznej o nauce klimatycznej i opowiadanie się za polityką opartą na tej nauce, niezależnie od tego, jaka administracja sprawuje rządy.

Ameryka traci zasoby

Te decyzje są wymierzone w naukowców, ale ich skutki dotkną wszystkich. Jak bardzo szkodliwe może się okazać cenzurowanie nauki klimatycznej w Stanach Zjednoczonych?

Prof. Gurney: Tracąc zasoby intelektualne, dane, możliwości tworzenia modeli klimatycznych, tracimy po prostu zdolność planowania na przyszłość. Wszyscy wiemy, że w kwestii zmian klimatu najważniejsze są działania, ale chodzi również o to, by wiedzieć, co konkretnie nas czeka. Nie mamy na tyle zasobów, żeby zrobić wszystko naraz. Jedynym sposobem na to, by podejmować ciężkie decyzje na temat tego, jakie zagrożenia traktować priorytetowo, jest posiadanie odpowiedniej wiedzy. A duża część tej wiedzy opiera się na danych i modelach, i jakiekolwiek ograniczenia w dostępie do tych danych i modeli odbierają nam kluczowe informacje. Więc zaczniemy podejmować złe decyzje, a kryzysy będą nas brać z zaskoczenia.

Prof. Ortiz-Bobea: Skupię się w mojej odpowiedzi na sektorze rolniczym, bo moje badania są z nim ściśle związane. W Stanach Zjednoczonych nie jest on już tak ważny gospodarczo, jak kiedyś, ma jednak kluczowe znaczenie geopolityczne – jeśli mowa o bezpieczeństwie narodowym, niektóre kraje bardzo cenią sobie bycie niepodatnymi na szantaż ze strony innych mocarstw. Więc rzeczy takie jak produkcja i cena żywności są ważne, by zachować stabilność.

A w naszych projekcjach, w zależności od scenariusza, widzimy spadek produktywności o 8% do 12% do 2050 roku w porównaniu do świata, w którym nie występują zmiany klimatu.

Z tym samym wkładem, który dostarczamy teraz – gruntami rolnymi, pracą, kapitałem, materiałami – będziemy produkować 10% mniej. Jeśli spojrzeć na obecne PKB sektora rolniczego, wynosi ono około 220 miliardów dolarów. 10% z tego to 22 miliardy, a mówimy o stanie dzisiaj, a nie o 2050 roku, gdzie PKB będzie prawdopodobnie wyższe.

Z tego właśnie powodu Stany Zjednoczone nie mogą sobie pozwolić na zakłócenie badań, które czynią rolnictwo bardziej odpornym na zmieniający się klimat.

Dałoby się zachować wzrost produktywności, inwestując więcej w badania. Żeby zneutralizować efekty zmian klimatycznych, potrzebowaliśmy około 5-procentowego wzrostu inwestycji w badania rocznie. To wzrost, jaki obserwowaliśmy w naszym kraju po zakończeniu I i II wojny światowej – z tym że musielibyśmy utrzymać ten trend przez 20 lat. Więc nie byłaby to bezprecedensowa inwestycja, choć na pewno szłaby na przekór schematowi, w jakim działaliśmy przez ostatnie cztery dekady.

Przeciwdziałanie zmianom klimatu — inwestycja, której nie będzie

To jednak wymagałoby dużych nakładów z publicznej kasy. Czy brak finansowania dla nauki klimatycznej rzeczywiście mocniej uderzy przeciętnego Amerykanina po kieszeni?

Prof. Ortiz-Bobea: Utrata produktywności oznacza, że aby uzyskać tyle samo żywności, potrzeba więcej wkładu: więcej ziemi, więcej chemikaliów. Ma to wpływ środowiskowy. Jeśli potrzeba więcej gruntów, to wycina się lasy albo łąki, stanowiące schronienie dla wrażliwych ekosystemów, ma to więc negatywny efekt dla bioróżnorodności. Jeśli potrzeba więcej chemikaliów, nawozu, nieodłącznie pogarsza to jakość wód gruntowych. Ceną jest po prostu bardziej zniszczone środowisko. Dodatkowo trzeba zwiększać dochody rolników, by zapobiec wzrostowi cen.

Da się to zrobić na dwa sposoby: albo zwiększając produktywność, albo dokładając się do zysków sektora. Ten drugi scenariusz oznacza subsydia i subwencje.

Rolnicy, którzy nie będą mogli wyprodukować dostatecznie dużo żywności, będą potrzebowali pomocy ze strony podatników, co jest znacznie bardziej kosztowne, niż inwestowanie w badania. Zwiększanie produktywności oznacza na dłuższą metę oszczędności dla przeciętnego Amerykanina, a w dodatku daje nam zdrowsze środowisko.

Prof. Gurney: Ludzie myślą, że przeciwdziałanie efektom zmian klimatu to koszt. Tak naprawdę to inwestycja. Warto mieć na uwadze, że wiele rozwiązań dla problemu klimatycznego, na przykład energia odnawialna czy alternatywne środki transportu, tworzą ekscytujące sektory gospodarki, dają nowe miejsca pracy. Więc jedną ze strat dla przeciętnego obywatela jest tutaj koszt utraconych możliwości.

Z drugiej strony, wspomniałem już o bezpośredniej utracie zdolności przewidywania pewnych zdarzeń. A jednym z najważniejszych, już widocznych efektów zmian klimatu jest wzrost liczby ekstremalnych zjawisk pogodowych. Widzimy to na całym świecie i z całą pewnością doświadczamy tego w Stanach Zjednoczonych: pożary lasów, powodzie, huragany. Te rzeczy oczywiście zdarzały się także w przeszłości, ale wiemy, że przybierają na niszczycielskiej sile, i każdego dnia wpływają na ludzkie życia. Wystarczy spojrzeć na niedawne powodzie, które zdewastowały południowe i południowo-wschodnie części naszego kraju. Albo pomyśleć o zeszłorocznych pożarach w środku Los Angeles, miasta, w którym się wychowałem, i o ogniu pożerającym niemal całą dzielnicę Pacific Palisades.

Takie zdarzenia ostatecznie dotkną każdego, bo wszystkie części Stanów Zjednoczonych w jakiś sposób doświadczą ekstremów klimatycznych i pogodowych.

W międzyczasie my stracimy naszą zdolność do przewidywania, z czym przyjdzie nam się mierzyć, i przygotowywania się na to. Bo chociaż wszystkie te systemy, dane, modele buduje się przez bardzo długi czas, to można je utracić w okamgnieniu.

Trump zaboli naukowców na całym świecie

Czy te straty odbiją się na nauce klimatycznej także poza Stanami Zjednoczonymi?

Prof. Gurney: Nauka to przedsięwzięcie o globalnym charakterze, a w przypadku nauki klimatycznej jest to jeszcze bardziej widoczne. Polegamy na kolegach w innych krajach, oni polegają na nas. Tylko poprzez tę współpracę jesteśmy w stanie osiągnąć taką jakość, jaką mamy obecnie. A Stany Zjednoczone, czy to się komuś podoba, czy nie, są ważnym graczem na polu nauki klimatycznej. Przez to też wiele dokładamy do budowania zrozumienia i rozwiązania problemu, jakim są zmiany klimatu. I utrata efektywności u takiego partnera zaboli wszystkich, nie tylko nas. Wszystko to odbije się na innych krajach i ich społecznościach naukowych.

Dr Barbati-Dajches: Przez lata amerykański ekosystem naukowy przyciągał talenty z różnorodnych społeczności, różnych regionów i różnych krajów. Ale teraz, za sprawą tego, co dzieje się na naszym podwórku, obserwujemy, jak instytucje naukowe w innych państwach próbują rekrutować do siebie amerykańskich badaczy. Naukowcy próbują znaleźć sobie bezpieczne miejsce, by dalej pracować. Nazywamy to „azylem naukowym”.

Filantropi dziury nie zasypią

Czy dla badaczy, którzy zostaną w Stanach, są dodatkowe źródła finansowania badań, które pozwoliłyby na „zasypanie” dziury powstałej po cięciach w federalnym finansowaniu?

Dr Barbati-Dajches: Istnieje kilka różnych opcji zdobywania funduszy na studia naukowe, w tym na badania związane z klimatem. Źródłem zastępczym dla federalnego finansowania mogą być rządy stanowe, uniwersytety czy organizacje non-profit. Na nieszczęście te instytucje, które mogą rozdysponować stypendia na prace badawcze dotyczące klimatu, mają znacznie mniej pieniędzy. Są po prostu nieporównywalnie mniejsze od rządu federalnego.

Prof. Gurney: Były pewne posunięcia ze strony filantropów, by naprawić tę sytuację, ale nie da się ukryć, że tę dziurę trudno będzie zasypać. Kieszenie amerykańskiego rządu federalnego są głębokie i zawsze to właśnie one stanowiły silnik, umożliwiający nam prowadzenie badań. Od II wojny światowej strumień inwestycji w naukę w Stanach Zjednoczonych doprowadził nas do naprawdę wielkich rzeczy. A teraz postanowiliśmy zahamować. A przecież w nauce klimatycznej musimy planować, musimy być innowacyjni. Musimy mieć modele, które pozwolą z dużym prawdopodobieństwem określić, jakie będą konkretne efekty zmian klimatycznych i jak najlepiej na nie odpowiedzieć.

Zatrzymanie finansowania badań to zaprzestanie rozwoju.

I chociaż myślę, że są ludzie, którzy próbują częściowo zastąpić obcięte fundusze federalne, to jest to duża dziura, którą bardzo ciężko będzie zasypać w krótkim czasie.

Prof. Ortiz-Bobea: Jestem pewien, że dziekani na uniwersytetach już próbują rozgryźć, jakie finansowanie pomostowe będzie im potrzebne. Oczywiście na uczelniach istnieją wewnętrzne źródła finansowania, ale te po prostu staną się obiektem zaostrzonej rywalizacji, bo będzie o nie walczyć bardzo wiele osób. Ale dzieją się także pewne interesujące rzeczy. Słyszałem, że Princeton [jeden z najbardziej prestiżowych uniwersytetów na świecie, znajdujący się w stanie New Jersey – red.] rozważa emisję obligacji – osoby prywatne lub instytucje pożyczałyby pieniądze uczelni, a ta by je później spłacała. Poza tym są sieci absolwentów, finansowanie zalążkowe itp. Ponadto

uniwersytety tną koszty na wszystkim, czego nie uznają obecnie za kluczowe dla kontynuowania swojej misji, by jakoś przeczekać tę burzę.

Indywidualni badacze próbują znaleźć obszary pracy, gdzie nadal mogliby być sponsorowani przez pieniądze z federalnego budżetu. Rozważają też takie rodzaje badań, w których nie polegaliby na grantach. Ale ta kwestia różni się w zależności od obszaru ekspertyzy. Programy ekonomiczne czy szkoły biznesowe zdecydowanie mniej polegają na stypendiach badawczych niż inżynieria czy nauki ścisłe. To w tych drugich będzie trzeba podjąć najwięcej ciężkich decyzji.

Potrzeba pokolenia, by cofnąć zmiany w nauce

Dla niektórych części społeczności akademickiej będzie to w takim razie walka o przetrwanie. Jak cztery lata drugiej kadencji Trumpa będą wyglądać konkretnie dla nauki o klimacie?

Prof. Ortiz-Bobea: Nie obejdzie się bez bólu, ale też nie będzie to śmiertelny cios. Działania administracji będą niezwykle uciążliwe. Podejrzewam, że uniwersytety ograniczą się do prowadzenia mniej ambitnych projektów. I będą to robić samodzielnie, a nie we współpracy, której potrzeba przy wielkich inicjatywach o ogólnokrajowej skali. Te decyzje wpłyną także na międzynarodowe programy, takie jak CMIP [Coupled Model Intercomparison Project, dostarczający prognoz klimatycznych – red.], które wspomagają prace Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu.

Ale mając to wszystko na uwadze, warto pamiętać, że istnieją także organizacje poza Stanami Zjednoczonymi, choćby w Europie.

Jednym z atutów posiadania tej zdecentralizowanej infrastruktury nauki jest to, że szaleniec w jednym miejscu nie może zniszczyć społeczności naukowej na całej planecie. Więc tak, postępy na pewno zwolnią, ale nie wszystko jest stracone. Kolejne kilka lat bez wątpienia będą kiepskie dla nauki i badań klimatycznych w Stanach Zjednoczonych. Mimo to wciąż wierzę w mieszkańców tego kraju, pomimo wybrania na prezydenta tego faceta. Wierzę, że obywatele będą walczyć o swoje prawa, kiedy nadejdzie taka potrzeba, i tak już zaczyna się dziać.

Dr Barbati-Dajches: Dla mnie nauka zawsze była swego rodzaju światłem, za którym wszyscy mieliśmy wspólnie podążyć w przyszłość. Ale obserwując tę systematyczną rozbiórkę amerykańskiego naukowego ekosystemu, obawiam się, że już tak nie jest. Dotychczas my, jako Union of Concerned Scientists,

zarejestrowaliśmy ze strony administracji Trumpa ponad 200 potencjalnych metod uciszania badaczy,

cenzurowania informacji naukowych oraz unieważniania lub zmian wobec polityk opartych na odkryciach naukowców. Całkowicie wstrząsnęło to naszym ekosystemem naukowym, bo nie tylko wyraźnie spowolniło rozwój, ale także podważyło zaufanie zwyczajnych ludzi wobec nauki.

Rząd finansuje „śmieciową naukę”

Powrót do normalności po wytworzeniu tego środowiska strachu i chaosu zajmie bardzo dużo czasu. Niektórzy mówią, że będzie potrzeba całego pokolenia naukowców, by wrócić do miejsca, w którym byliśmy przedtem. Na przykład ten de facto zakaz inicjatyw na rzecz równouprawnienia i inkluzywności w federalnym rządzie i federalnych badaniach wpłynie na rodzaj prac naukowych, które otrzymają finansowanie. Przez to wywrze też negatywny wpływ na to, jacy naukowcy będą się nimi zajmować. To z kolei doprowadzi do tego, że naukowy ekosystem przestanie odwzorowywać bogatą różnorodność tego kraju.

Nie trzeba zajmować się ekonomią, żeby wiedzieć, że nauka napędzała ważną część amerykańskiego wzrostu ekonomicznego.

Przyciągała biznes i technologie, by rozwijać się właśnie tutaj, ponieważ innowacyjne badania mogły liczyć na wsparcie i finansowanie ze strony rządu federalnego. Jeśli odetniemy te fundusze, może się to w niespodziewany sposób odbić na gospodarce.

Te cztery lata upłyną pod znakiem nauki spychanej na boczny tor i wykorzystywanej do promowania swojej politycznej agendy. Już teraz widzimy doniesienia o tym, że administracja funduje badania zjawisk, które zostały zdemaskowane jako fałszywe przez wcześniejsze dokonania naukowców. Ale zamiast finansować, chociażby innowacyjne medyczne przełomy w leczeniu nowotworów, rząd priorytetyzuje politycznie umotywowaną „śmieciową naukę” i teorie spiskowe, takie jak obalone już powiązania pomiędzy szczepionkami a rozwojem autyzmu czy badania na temat „transpłciowego żalu” [określenie na poczucie żalu po dokonaniu tranzycji – red.], by zasiać wątpliwości na temat procesu korekty płci. Otwarcie nazywam to „śmieciową nauką”, bo to tematy, którymi nauka zainteresowała się już dawno temu i obaliła te upolitycznione obecnie kwestie.

Zza oceanu wydaje się, że ta „śmieciowa nauka” czy „alternatywne fakty” to powszechne zjawiska w dzisiejszej Ameryce. Czy zwycięstwo Trumpa i jego anty-naukowa polityka mogą być postrzegane jako triumf dezinformacji klimatycznej w Stanach Zjednoczonych?

Prof. Ortiz-Bobea: Jak mówiłem, to ciężki cios dla badaczy, który wpływa na życie wielu ludzi.

Wszystkie te zwolnienia w federalnych agencjach – to po prostu niepotrzebne okrucieństwo. Ale triumf? Nie sądzę,

bo ten problem niestety nigdzie się nie wybiera. Zmiany klimatu to nie coś, przed czym można się zwyczajnie ukryć. Dotyka ludzi na różnych biegunach politycznego czy majątkowego spektrum, niezależnie od tego, czy masz domek wakacyjny nad morzem, którego poziom się podnosi, czy mieszkasz w najtańszej części miasta nad rzeką, która może w każdej chwili wylać. Nie uważam też, że my, jako społeczność naukowa, możemy po prostu skulić się i czekać, aż ta burza minie. Nie możemy nadal uważać, że naszą pracą jest jedynie prowadzenie badań w naszej niszy.

Uniwersytety powinny zacząć przejmować się tym, jak postrzegają ich zwyczajni ludzie.

Powinny opowiadać historie wszystkich tych ekspertów, które czynią nasze życie lepszym. Bo niektórzy widzą nas jako jednolity blok, jako wrogów. Nie doceniają tego, w jak dużym stopniu ich codzienność zależy od rozwoju, za który odpowiadają badacze.

Trump nie wygra z opinią publiczną?

Dr Jules Barbati-Dajches: Na nasze nieszczęście uważam, że prezydent Trump jest świadomy siły opinii publicznej. Dlatego podważa realność i efekty zmian klimatycznych. Popatrz: w latach 90. i 2000. ludzie kwestionowali globalne ocieplenie pod wpływem lobby paliwowego i innych graczy, którzy chcieli zarabiać na wydobyciu zasobów energetycznych. Ale wraz z upływem czasu publiczna opinia się zmieniła. Nauka klimatyczna zyskała więcej wsparcia finansowego i rozwijała się z roku na rok, a ludzie uznali negatywne oddziaływanie zmian klimatycznych jako fakt. Warto jednak pamiętać, że choć widzimy, jak Biały Dom szerzy dezinformację na temat zmian klimatycznych, to bardzo duży procent społeczeństwa, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i na całym świecie, nadal uważa je za poważny problem.

Prof. Gurney: To ciekawe pytanie, bo kwestia klimatu idzie jednocześnie w dwóch kierunkach. Jeśli spojrzeć na sondaże przeprowadzane wśród Amerykanów, regularnie widać, że zmiany klimatyczne to coś, na czym im zależy. Chcą widzieć konkretne działania w tej sferze. Ale z drugiej strony to, co stało się podczas tych wyborów, rzeczywiście wygląda jak triumf wyszydzania ekspertów. Wygrało myślenie, że nie potrzebujemy wiedzy specjalistów, by poradzić sobie z tym problemem, że zrobimy to „na czuja”. Nie wiem, czy nazwałbym to triumfem dezinformacji, określiłbym to mianem eksperymentu. I sądzę, że eksperyment ten się nie powiedzie. Ludzie zobaczą, do czego doprowadzi. Łatwo będzie wówczas powiedzieć: „A nie mówiliśmy?”.

Ale fakty niestety są takie, że między wyborami a momentem, w którym wszystkie te złe decyzje zostaną naprawione, ucierpi bardzo wiele osób.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

;
Na zdjęciu Jakub Mirowski
Jakub Mirowski

Magister filologii tureckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, niezależny dziennikarz, którego artykuły ukazywały się m.in. na łamach OKO.Press, Nowej Europy Wschodniej, Balkan Insight czy Krytyki Politycznej. Zainteresowany przede wszystkim wpływem globalnych zmian klimatycznych na najbardziej zagrożone społeczności, w tym uchodźców i mniejszości, a także rozwojem i ewolucją skrajnie prawicowych ruchów i ideologii.

Komentarze