W naszym społeczeństwie funkcjonują takie powiedzenia, które podnoszą mi ciśnienie, typu: „Cierpienie uszlachetnia”, „W tym wieku to już musi boleć”, „Poboli, przestanie” – mówi specjalistka od leczenia bólu lek. Anna Łotowska-Ćwiklewska
Rozmawiamy o bólu z Anną Łotowską-Ćwiklewską, specjalistką anestezjologii i intensywnej terapii oraz lekarzem hospicjum domowego:
Ból to wielki temat i będziemy do niego wracać.
Sławomir Zagórski, OKO.press: Pani doktor, zacznę od podstawowego pytania: czym jest ból?
Lek. Anna Łotowska-Ćwiklewska*: Ból to bardzo subiektywne odczucie, związane zarówno z mechanizmami typowo patofizjologicznymi, z tym, że coś się w naszym ciele dzieje, jak również z doznaniami psychicznymi. Jest to więc z jednej strony doznanie czuciowe, a z drugiej emocjonalne.
Stąd też subiektywizm bólu. Do tej pory medycyna nie ma żadnych obiektywnych, medycznych sposobów na to, żeby zmierzyć jego natężenie.
I gdy pani pyta pacjenta, jak bardzo go boli, może co najwyżej poprosić o ocenę w skali od zera do 10?
Nie do końca. Ta skala numeryczna, od zera do 10, jest rzeczywiście najbardziej popularna, ale nie jedyna. Również z tego względu, że wielu pacjentów po prostu nie umie z niej korzystać.
Fizjoterapeuta, do którego chodzę ze swoim bólem, pyta w czasie zabiegu: „Piecze? Ciągnie? Rwie”? A ja często nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi.
Bo jedną rzeczą jest natężenie bólu, a inną jego charakter.
O ten charakter zazwyczaj pytam pacjentów prosząc, żeby spróbowali go opisać tak, żebym mogła sobie wyobrazić. Czasami podpowiadam: „Czy to jest tak, jakby ktoś wbijał panu szpilkę w ciało albo czy jakby prąd przechodził?”
Zdobycie tych informacji jest ważne dla lekarza czy fizjoterapeuty, ponieważ zarówno natężenie, jak i charakter bólu bardzo istotnie wpływają na to, jakie będzie dalsze postępowanie.
Mówi się, że ból odgrywa pozytywną rolę, ponieważ stanowi ostrzeżenie, że coś złego dzieje się w naszym organizmie.
I tak, i nie. Bo to, o czym pan mówi, jest prawdziwe wyłącznie w odniesieniu do bólu ostrego. Czyli właśnie takiego, który ostrzega o niebezpieczeństwie, a także umożliwia adaptację.
Ból ostry to taki, który trwa nie dłużej niż 3 miesiące albo nie dłużej niż okres naturalnego gojenia się tkanek.
Jest z natury samoograniczający się.
Jego celem jest to, żeby jak pan np. skręci kostkę, spowodował, że nie będzie pan przez pewien czas tej kostki obciążać. Ale uwaga! To wcale nie oznacza, że nie powinniśmy takiego bólu leczyć. Powinniśmy, ponieważ nieleczony ból utrudnia rehabilitację, zmniejsza tolerancję leczenia, wydłuża powrót do zdrowia.
A ponadto może ulec tzw. chronifikacji, polegającej na tym, że mimo że czynnik wywołujący ból wygasa, ból nie ustępuje i przekształca się w przewlekły, który jest oddzielną jednostką chorobową.
Ból przewlekły nie ma więc nic wspólnego ze wspomnianym przez pana naturalnym, ewolucyjnym sposobem na to, żeby nasz gatunek przetrwał, a nie wyginął, np. w paszczy lwa.
Ból przewlekły to poważny problem medyczny i społeczny, choroba sama w sobie. Trwa nie tylko dłużej niż ból ostry, ale jest w naszym organizmie przewodzony w inny sposób. W jego odczuwanie zaangażowane są inne części i mechanizmy układu nerwowego.
Z tego, co pani mówi, wynika, że ból przewlekły jest do pewnego stopnia naszą winą?
Nie. Absolutnie nie.
Zrozumiałem, że jeśli nie zareagujemy w odpowiedni sposób na ból ostry, ryzykujemy, że po kilku tygodniach zmieni się w przewlekły, z którym już trudniej walczyć.
Nie nazywałabym tego „winą”. Co najwyżej „konsekwencją”.
Ale to nie dotyczy każdego przewlekłego bólu, gdyż:
A jeśli chodzi o zaniechanie leczenia ostrego bólu, ono wynika raczej z tego, że pacjentowi brakuje wiedzy, by poszukać pomocy albo pracownikowi ochrony zdrowia brakuje wiedzy, by do tej pomocy pacjenta skierować.
To prawda, że gdy boli głowa i dochodzimy do wniosku, że łykniemy tabletkę, ważne jest, by wziąć ją odpowiednio wcześnie, zanim się ból „rozhuśta”?
Z każdym bólem warto postępować tak, żeby się nie rozhuśtał.
Bo znacznie łatwiej leczyć ból o mniejszym natężeniu niż ten rozkręcony.
Ale to niekoniecznie oznacza, że powinniśmy od razu sięgnąć po tabletkę. Dysponujemy bowiem całą masę technik niefarmakologicznych, które służą do tego, żeby ból redukować.
Jeśli chodzi o przywołane przez pana bóle głowy, domyślam się, że chodzi o najczęstsze bóle, typowo napięciowe. W takim wypadku świetnie może zadziałać automasaż czy różnego typu treningi relaksacyjne. U mnie w poradni fizjoterapeuci uczą pacjentów z bólami głowy, jak sami mogą sobie rozmasować pewne mięśnie, ponaciskać pewne punkty, żeby ból się nie rozkręcił.
Czego ludzie nie wiedzą o bólu?
Przede wszystkim, że można skutecznie go leczyć. I że trzeba to robić. W naszym społeczeństwie funkcjonują takie powiedzenia, które podnoszą mi ciśnienie, typu: „Cierpienie uszlachetnia”, „W tym wieku to już musi coś musi boleć”, „Poboli, przestanie”.
Mawia się też, że: „Jeżeli w pewnym wieku budzisz się i nic cię nie boli, to znaczy, że nie żyjesz”.
Ja tego nie akceptuję. Absolutnie nie musi boleć.
Prawda jest taka, że zarówno ból ostry, jak i przewlekły powinniśmy leczyć. Nieleczony ból przewlekły wywołuje bardzo konkretne, zbadane naukowo konsekwencje. Zarówno dla tej osoby, która bólu doświadcza, jak i jego bliskich.
Konsekwencje, jakie ponosimy z tego powodu jako społeczeństwo, to nie są żarty.
Ból to choroba, którą trzeba leczyć.
Jaki procent ludzi w Polsce robi to we właściwy sposób?
Nie wiem, czy istnieje taka statystyka. Ale powiedziałabym: „Nie za wiele”.
Dla mnie bardzo obrazowa i pokazująca, jakie są konsekwencje nieleczonego bólu przewlekłego, jest statystyka, zgodnie z którą aż dwie trzecie pacjentów z bólem przewlekłym rozwija zaburzenia depresyjne albo lękowe. A jedna trzecia ma co najmniej myśli samobójcze. „Co najmniej”, czyli albo myśli samobójcze, albo tendencje samobójcze, albo podjęło już próbę samobójczą, skuteczną bądź nie.
Niedawno na polski rynek weszła szczepionka przeciw półpaścowi. Przy okazji mówiono, że w przypadku tej choroby ból bywa tak silny i tak trudny w leczeniu, że ludzie tego nie wytrzymują i popełniają samobójstwo.
W przypadku neuralgii wywołanej półpaścem mamy do czynienia z tzw. bólem neuropatycznym. Czyli takim, który wynika z uszkodzenia nerwów. Ból neuropatyczny rzeczywiście dość trudno się leczy. Trzeba sporo cierpliwości ze strony pacjenta, dobrej współpracy z lekarzem, ale jest to możliwe.
Co jest najczęstszą przyczyną bólu przewlekłego?
Najczęstsze bóle przewlekłe to bóle pleców i stawów.
I to dość naturalne, bo nasze stawy najzwyczajniej w świecie zużywają się z wiekiem.
Tak samo, jak pojawiają się siwe włosy, pojawiają się zmiany zwyrodnieniowe w obrębie stawów kręgosłupa, stawów biodrowych czy kolanowych.
Jeśli przy okazji nie stosujemy odpowiedniej, pomagającej stawom aktywności fizycznej – nie mówię tutaj np. o pracy na roli, bo to nie jest aktywność fizyczna, która pomaga stawom, tylko o takiej aktywności, która faktycznie dba o te stawy – to w pewnym momencie bóle stawów się pojawią.
Ale może być i tak, że mamy po prostu do tego predyspozycje. I czego byśmy nie robili, to i tak te bóle stawów dotkną nas w którymś momencie.
Najwyraźniej nasz kręgosłup nie jest cudem ewolucji, bo bóle jego odcinka lędźwiowego odczuwa w pewnym wieku chyba każdy z nas. I jakoś się z tym godzimy.
Zupełnie niepotrzebnie.
Ale to, że się godzimy, to nie tylko wynik naszego zaniedbania, ale też systemu opieki, dostępu do informacji, dostępu do lekarzy. Wspomniała pani, że sami lekarze na leczeniu bólu słabo się znają.
To prawda. Gdy przychodzi pacjent z bólami pleców do lekarza rodzinnego, to jeśli ten lekarz – w optymistycznej wersji – nawet wie, co ma zrobić, dostępność do właściwego leczenia w finansowanej przez NFZ ochronie zdrowia jest najzwyczajniej w świecie śmieszna.
Jeśli pacjent trafia do mnie, otrzymuje wszystkie interwencje już, teraz. Mam na myśli adekwatną farmakoterapię, fizjoterapię, trening medyczny, konsultację z dietetykiem, psychoterapeutą, trening relaksacyjny, które sprawiają, że po pewnym czasie możemy na przykład zmniejszać dawki leków, a często w ogóle z nich zrezygnować.
Ból wymaga postępowania multidyscyplinarnego – to właśnie holistyczne podejście do leczenia daje najlepsze efekty.
A co ma zrobić ktoś, kogo bolą plecy i przychodzi mu czekać na pomoc fizjoterapeuty przez rok?
W miejscu, gdzie mieszkam, czas oczekiwania na fizjoterapię na NFZ wynosi około ośmiu miesięcy. Gdy docieram na zabiegi, zwykle boli mnie już co innego. Zabiegi trwają 10 dni. Cieszę się z tego, ale wydaje mi się, że to za mało.
Powiem więcej. Najczęściej te zabiegi, które otrzyma pacjent w trakcie fizjoterapii na NFZ, są nie do końca tym, co powinien dostać w przypadku przewlekłego bólu pleców. Bo najczęściej dostaje prądy, lasery, ultradźwięki.
Po prostu to, czym taka placówka dysponuje.
Problem polega na finansowaniu. Nie udaje się sfinansować państwowej fizjoterapii w taki sposób, żeby po pierwsze można było zapłacić pracownikom godziwe pieniądze. A po drugie, żeby pacjent przyszedł na godzinną wizytę do fizjoterapeuty, w czasie której on będzie pracował z pacjentem manualnie. To jest tak źle opłacane przez NFZ, że funkcjonując w ten sposób, nikt by się nie utrzymał. Więc trzeba robić to, co zapewni utrzymanie.
Czyli właśnie wspomniane prądy, lasery, ultradźwięki.
Tylko że fizykoterapia w bólach przewlekłych ma akurat nikłe znaczenie.
Daje bardzo słabe efekty i najczęściej trwające tylko przez czas zabiegów.
W przypadku przewlekłych bólów pleców rekomendowane są różne rodzaje terapii manualnej. Pacjenci często nazywają to masażem, ale to spłycenie tematu.
Korzystam z NFZ-owskiej pomocy, ale leczę się głównie za pieniądze. Wielu ludzi w Polsce nie może sobie na to pozwolić. Co oni mają robić?
To nie jest pytanie do mnie. To pytanie do osób, które decydują o tym, w jaki sposób finansowana jest ochrona zdrowia.
Sądzi pani, że Ministerstwo Zdrowia od lat uznaje, że starsi Polacy mają żyć z bólem i tyle?
To nie jest kwestia wyłącznie starszych Polaków.
W naszej poradni leczenia bólu przyjmujemy pacjentów w każdym wieku, również dzieci. Gdybyśmy pominęli osoby poniżej 18. roku życia, średnia wieku naszego statystycznego pacjenta waha się między 40, a 50 lat. To nie są więc starzy ludzie, tylko w sile wieku, którzy cierpią z powodu bólu przewlekłego, mającego różne przyczyny.
Złe finansowanie leczenia bólu ma w Polsce różne odcienie. Również taki, że na studiach lekarzy nie uczy się, jak z tym bólem walczyć.
Ja na studiach nie miałam w ogóle zajęć dotyczących leczenia bólu. I skąd lekarz POZ ma wiedzieć, jakie są aktualne zalecenia w tym zakresie? On będzie robił to, czego nauczyli go starsi koledzy, którzy też nie wiedzieli.
To specyfika polska, czy wszyscy tak mają?
W różnych krajach są różne problemy. Obserwuję to, gdy jeżdżę na zagraniczne konferencje. Ale w Polsce na pewno mamy kłopot z tym, żeby w ogóle uznać, iż ból przewlekły to istotna sprawa.
Wprawdzie Polskie Towarzystwo Badania Bólu działa w tym kierunku i próbuje zarówno wprowadzać standardy opieki w leczeniu bólu, jak i edukować lekarzy na studiach podyplomowych, a także robić różne akcje kierowane do pacjentów, ale to w dalszym ciągu za mało.
Póki media nie będą zainteresowane tym tematem, nie rozwiążemy tego problemu.
Bo nie dotrzemy z tym do statystycznego Polaka.
Mam wrażenie, że dzięki mediom sporo zmieniło się ostatnio choćby w postrzeganiu problemów zdrowia psychicznego. Następny w kolejce jest ból przewlekły. I to, że faktycznie da się z nim coś robić.
Właśnie to robimy, prowadząc tę rozmowę. Przykre jednak, że na publiczny sektor w kwestii prawidłowego leczenia przewlekłego bólu nie ma co liczyć.
Niestety, nie ma. Wprawdzie wiele świadczeń w tym zakresie jest zakontraktowanych, ale zachowanie ciągłości opieki jest już mało realne. Bo będą nas związywać różne rzeczy, np. takie, ile można pacjentowi zapisać zabiegów fizjoterapii.
Ponadto zapisuje się je dzień po dniu, podczas gdy nie do końca ma to sens – a już na pewno nie ma sensu w przypadku porządnej terapii manualnej. W poradni leczenia bólu działającej na NFZ nie kontraktuje się dietetyka. A na psychoterapię czeka się w Polsce 2-3 lata albo dłużej.
Pani prowadzi prywatny punkt leczenia bólu w Białymstoku. Ile takich punktów jest w Polsce?
Z tego, co wiem, jeśli mowa o takich, które pracują w modelu interdyscyplinarnym… to jeden [śmiech].
Łatwo się do pani dostać?
Staramy się, żeby terminy były rozsądne. W tej chwili czeka się ok. miesiąca, ale zwykle nie trwa to dłużej niż 2 tygodnie.
Takie kompleksowe leczenie musi być drogie?
Zależy, co określimy jako drogie. Nasze ceny są, powiedzmy, rynkowe. Ze środka widełek białostockich.
To chyba smutne dla lekarza, że może pomagać tylko tym pacjentom, których stać na leczenie?
To moja świadoma decyzja, że nie pracujemy na NFZ. Może kiedyś się to zmieni. Oby.
Ale na razie wychodzę z założenia, że wolę pomóc pewnej części pacjentów w taki sposób, który jest zgodny z aktualną wiedzą medyczną, niż dużej części pomóc na pół gwizdka.
Skupiam się na tym, co mogę zrobić, a nie na tym, czego nie mogę zrobić. Skupiam się na tych pacjentach, którym faktycznie możemy pomóc i którzy cieszą się, że udało im się wrócić do takiej jakości życia, jakiej chcieli.
Dlaczego takie poradnie jak pani nie powstają jak grzyby po deszczu? Koledzy nie widzą w tym interesu?
Pomysł wykiełkował w mojej głowie wiele lat temu, kiedy pojechałam na pierwszą konferencję za granicę i zobaczyłam, jak dobrze daje się leczyć przewlekły ból w multidyscyplinarny sposób. Powiedziałam o tym mojej koleżance i mojemu koledze, że chciałabym coś takiego robić w Polsce. Oni się tylko zaśmiali z politowaniem.
Trzeba być trochę wariatem, żeby zdecydować się na coś takiego w momencie, kiedy pacjenci nie wiedzą, że ból można i warto leczyć, i kiedy lekarze nie kierują ich do poradni leczenia bólu. Ja przecież nie mam gwarancji, że pacjenci do mnie przyjdą. Póki nie będziemy mieć renomy, póki ludzie nie będą aktywnie szukać takich miejsc, to temat jest naprawdę trudny.
Wielkim problemem w Polsce jest to, że leczenie bólu nie jest oddzielną specjalizacją. Raczej dodatkiem, który robią lekarze różnych, innych specjalności. Tymczasem to ogromna, skomplikowana, szybko rozwijająca się dziedzina.
Lekarze zajmujący się leczeniem bólu zaczynają się w Polsce pojawiać. Ale takich, którzy swoje życie zawodowe wiążą wyłącznie z tą działalnością, jest już znacznie mniej.
Przewlekły ból kojarzy się nam głównie z nowotworami. I w Centrach Onkologii są poradnie leczenia bólu. Ale to pewnie osobny temat?
Zdecydowanie osobny.
Ale bardzo ważny.
Mamy tendencję do tego, żeby spłycać problem leczenia bólu właśnie do pacjentów onkologicznych. Tymczasem ból przewlekły towarzyszy różnym schorzeniom. Choćby endometriozie, migrenie, fibromialgii i wielu innym.
Zgłasza się na przykład pacjentka z endometriozą i prosi o skierowanie do poradni leczenia bólu, a lekarz jest zdziwiony i mówi, że to przecież tylko dla pacjentów onkologicznych.
Wróćmy jeszcze do chorych, którzy próbują działać na własną rękę. Jakie błędy popełniamy przy leczeniu bólu, oprócz tego, że nie szukamy profesjonalnej pomocy w odpowiednim czasie?
Kłopoty wynikają z tego, że z jednej strony bagatelizujemy problem, a z drugiej, że leczymy się sami.
To widać szczególnie u pacjentów z przewlekłymi bólami głowy, którzy przyjmują miesięcznie taką ilość tabletek przeciwbólowych, że oprócz podstawowego bólu cierpią jeszcze z racji ta zwanego polekowego bólu głowy. Inaczej „bólu z odbicia”, który niejako „wyhodowują” sobie nieumiejętnym postępowaniem.
Kolejna rzecz to to, że negujemy sensowność multidyscyplinarnego leczenia bólu.
Na ogół chcielibyśmy szybkiego rozwiązania. Pstryk, magiczna tabletka i po problemie.
Bardzo często mówię pacjentom: „Proszę pana, ja wypiszę leki”, ale od razu wymieniam całą listę zaleceń, które są ważne z różnych powodów i powinny być wdrożone. „Oczywiście może pan z tego nie skorzystać, ale nie będzie miał pan wtedy pełnego efektu leczenia” – dodaję.
A jak pani patrzy na to, ile leków przeciwbólowych jest tak łatwo dostępnych bez recepty, co pani myśli?
Myślę, że potrzebujemy edukacji. Wszyscy – zarówno medycy, jak i pacjenci. Bo sama dostępność leków nie jest problemem. Problemem jest to, że nie wiemy, kiedy je zastosować, jak to zrobić bezpiecznie. Które leki można ze sobą łączyć, a których nie wolno. Jak długo można stosować je samodzielnie?
Jeśli będziemy mieć odpowiednią edukację, na poziomie chociażby szkoły podstawowej czy ponadpodstawowej, dostępność tych leków nie będzie żadnym problemem.
Jakich zatem leków przeciwbólowych nie należy łączyć ze sobą?
Nigdy i pod żadnym pozorem nie łączymy dwóch niesteroidowych leków przeciwzapalnych. Czyli nie przyjmujemy np. doustnie ketoprofenu i równocześnie ibuprofenu. Nie poprawia to efektu leczenia, a – niestety – znacząco zwiększa liczbę działań niepożądanych.
A jak długo możemy ratować się lekami przeciwbólowymi, czekając na poradę w ramach NFZ?
Jeśli zauważamy, że ból zaczyna się przewlekać, czyli trwa wspomniane 3 miesiące, to na pewno jest to moment na szukanie pomocy.
Do szukania pomocy powinien nas też skłonić fakt, że przyjmujemy powyżej 10 tabletek przeciwbólowych miesięcznie, przy założeniu, że nie jesteśmy świeżo po zabiegu operacyjnym czy urazie.
Zgłośmy się do lekarza, gdy ból przewlekły powoduje, że zaczynamy się wycofywać z naszego hobby, z aktywności, które podejmowaliśmy wcześniej. Tak samo, gdy ból powoduje, że mamy trudności ze snem.
No i oczywiście takie kwestie jak lęk, obniżenie nastroju. Nie wspominam już o myślach samobójczych, bo to ewidentna sprawa.
Powiedziała pani, że są bóle trudniejsze do leczenia. Ale czy są też takie, z którymi nie dajemy sobie rady? Czy też w panie ocenie właściwie każdy ból jesteśmy dziś w stanie uśmierzyć?
W medycynie nigdy nie ma 100 procent. Ale generalnie możemy powiedzieć, że zdecydowanej większości pacjentów z bólem przewlekłym jesteśmy w stanie pomóc. Oczywiście przy ich udziale. Bo jeśli pacjent nie chce podejmować wielodyscyplinarnego postępowania, to ja jako lekarz cudów nie zrobię.
Co więcej, duża część pacjentów wcale nie oczekuje, żeby ich zupełnie nie bolało.
Najczęściej chorzy oczekują, by odzyskali to, co ból przewlekły im zabrał.
Przychodzi na przykład do mnie pacjent, który jest artystą malarzem i ma bóle kręgosłupa szyjnego, które powodują, że bolą go też ręce. I jego celem nie jest to, żeby go zupełnie nie bolało, tylko żeby mógł z powrotem malować.
Dlatego zawsze pytam pacjentów, jaki mamy cel i staram się go urealniać. Ale wcześniej naturalnie zweryfikować, czy to jest coś, co faktycznie możemy osiągnąć, czy nie.
Jeśli pacjent akceptuje pewien poziom bólu, dla mnie to jest zupełnie w porządku. Bo pacjent jest autonomiczny. Gdy mówi, że pewnych działań nie podejmie, to jest jego sprawa. Ja mu będę przypominać o pewnych kwestiach, bo chodzi też o pewne działania profilaktyczne na przyszłość.
Pacjenci do pani wracają, bo ból po pewnym czasie też wraca?
Wracają. Niedawno była u mnie jedna z takich pacjentek. Zgłosiła się po raz pierwszy w fatalnym stanie – ból powodował u niej myśli samobójcze. Przez wiele lat zmagała się z bólem, który bardzo poważnie ograniczał jej funkcjonowanie jako młodej kobiety.
Tym razem przyszła przed urlopem, by powtórzyć leki. Powiedziała, że będzie do mnie przychodzić, ponieważ lubi te wizyty. Jest wdzięczna za to, jak jej pomogliśmy. I będzie przychodzić, bo dzięki temu czuje się bezpiecznie.
Jakie jest pani zdanie na temat leków przeciwbólowych w postać czopków czy maści? To prawda, że działają równie skutecznie, za to stosując je ochraniamy żołądek?
Domyślam się, że myśli pan o niesteroidowych lekach przeciwzapalnych w postaci czopków. Z nimi jest taki problem, że one za dobrze nie wchłaniają się ze środowiska odbytu, bo nie ma tam odpowiedniego pH.
Ponadto niesteroidowe leki przeciwzapalne działają nie tylko na żołądek, ale także na różne szlaki metaboliczne w organizmie. I to, że przyjmiemy lek w czopku, nie zmienia wpływu na te szlaki. Więc nie likwiduje to całości szkodliwego działania, a jest mniej skuteczne, więc czopków nie zalecam.
Co innego leki stosowane na skórę w postaci maści. Bo jest to działanie miejscowe omijające żołądek, a ponadto wymusza przynajmniej jakieś drobne formy automasażu, które korzystnie wpływają na znoszenie bólu.
Na koniec spytam o sanatorium. Czy taki 2-, 3-tygodniowy turnus może uwolnić nas na dłużej od przewlekłego bólu?
Jeśli chodzi o efekt medyczny, niestety nie będzie on długotrwały. Raczej nie spodziewałabym się tutaj fajerwerków.
Niemniej mam świadomość, że sanatoria są bardzo korzystną opcją dla pacjentów w wieku podeszłym. Również opcją typowo socjalną. Umożliwiają wyjście z domu, aktywizację.
Ale nie oszukujmy się. Medycznie w większości typowych sanatoriów NFZ-owskich cudów nie zrobimy. Co innego, jeśli chodzi o stacjonarne ośrodki rehabilitacji. To jednak już zupełnie inna historia.
*Lek. Anna Łotowska-Ćwiklewska jest specjalistką anestezjologii i intensywnej terapii oraz lekarzem hospicjum domowego. Posiada prestiżowy, międzynarodowy certyfikat European Diploma in Pain Medicine (ma go troje lekarzy w Polsce).
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze