Od ponad półtora roku Centrum Lemkina, które dokumentowało rosyjskie zbrodnie, nie może kontynuować swojej misji. „Te świadectwa to dowód tego, że metody rosyjskiej władzy, armii absolutnie nie zmieniły się z czasów stalinowskich. Europa i Ameryka nie mają świadomości, jak bardzo one są brutalne”. Czy nowa ministra kultury przywróci te działania?
Dokumentowanie wydarzeń, zwłaszcza tak tragicznych jak wojna, nie tylko kształtuje pamięć historyczną, ale pomaga w nagłaśnianiu zbrodni. Relacje świadków wpływają na polityczne decyzje, mogą przyczynić się do zatrzymania trwającego koszmaru.
W Polsce w lutym 2022 roku po pełnowymiarowej rosyjskiej agresji na Ukrainę przy Instytucie Pileckiego utworzono Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich im. Rafała Lemkina. Lemkin, polski prawnik żydowskiego pochodzenia, jest twórcą pojęcia ludobójstwa oraz projektu konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa. Koncepcja Lemkina do dziś obowiązuje w ONZ, choć sam Lemkin zmarł w ubóstwie i zapomnieniu.
Od ponad półtora roku Centrum Lemkina nie może kontynuować swojej misji. Dlaczego?
Do kwietnia 2024 roku polska dziennikarka Monika Andruszewska, która od jedenastu lat relacjonuje wojnę rosyjsko-ukraińską, Iryna Dowhań, Roman Taibow, Wiktoria Godik zebrali ponad 700 świadectw rosyjskich zbrodni w miejscowościach wyzwolonych spod rosyjskiej okupacji i na terenach przyfrontowych.
„Mój zespół ryzykował życie, zbierając te świadectwa. Mamy kontakt z wieloma ofiarami, niektórych z nich już nie ma wśród żywych, więc nie możemy zebrać ponownie świadectwa. Wiele z tych osób ma problemy zdrowotne lub musiało uciekać ze swoich domów w miejscowościach przyfrontowych, gdzie z nimi rozmawialiśmy” – mówi w rozmowie z OKO.press Monika Andruszewska, która koordynowała zbieranie świadectw i przygotowywanie raportów.
„Nie zbieraliśmy świadectw np. po atakach rakietowych w dużych miastach – Kijowie czy Dniprze, ponieważ są one dobrze udokumentowane przez ukraińską prokuraturę. Pracowaliśmy w maleńkich miejscowościach, gdzie jest blokada informacyjna, często tam ludzie nie mają internetu, a dziennikarze nie mogą tam dotrzeć z powodu ciągłych ostrzałów. Teraz też wiele z tych miejscowości jest okupowanych. Te świadectwa są dla nas bezcenne”.
„Często mówią nam, że jesteśmy dzielni. Nie, to nasi świadkowie są dzielni.
Często mieszkali 5 km od Rosjan, zdawali sobie sprawę z tego, że Rosjanie mogą w każdej chwili znowu przyjść, a mimo tego zgadzali się, żeby dać świadectwo.
Osoby, których bliscy zostali na terenach okupowanych, również zaufały nam, mimo że w razie wycieku danych Rosjanie mogliby zemścić się na ich rodzinach.
Wszyscy mówili, że chcą, żeby świat wiedział, co ich spotkało” – mówi Andruszewska. Dodaje, że w nawiązaniu kontaktu ze świadkami pomaga im osobiste doświadczenie. Iryna przeżyła rosyjską przemoc w Doniecku w 2014, Wiktoria ratowała się z Irpienia, kiedy wojska rosyjskie były na sąsiedniej ulicy, Monika zna się na kwestii jeńców wojennych, od lat pomaga Ukrainie.
Samo dokumentowanie zbrodni w terenie w 2023 roku miało kosztować ok. 25 tys. złotych miesięcznie – w tym wynagrodzenie dla czwórki pracowników, koszty paliwa, noclegów. Zdarzało się, że pracownicy dokładali do tego ze swoich pieniędzy. Jak wyjaśnia Andruszewska, w 2024 roku decyzją MKDiN nie przedłużono umów Andruszewskiej, Dowhań, Taibowowi i Godik.
Oprócz zespołu dokumentującego rosyjskie zbrodnie w Ukrainie w Centrum Lemkina w Warszawie pracowały inne osoby. Oksana Wodopianowa (od lutego 2024) oraz Kateryna Żuk (od listopada 2023) zajmowały się przygotowaniem raportów, opracowaniem świadectw, anonimizacją świadków, redakcją, tłumaczeniem raportów na język polski.
Do tej pory powstały trzy raporty:
Od 2025 roku kierownictwo nie przedłużyło im umów. Straciły dostęp do danych, nie są zapraszane na prezentację raportów, nad którymi pracowały.
W Centrum obecnie pracują cztery osoby, które zajmują się pracą administracyjną. Jednak placówka funkcjonuje w ograniczonym trybie – nie zbiera nowych świadectw.
26 czerwca 2025 roku w Warszawie odbyła się prezentacja raportu o skradzionym dzieciństwie. Według Andruszewskiej raport był gotowy już w sierpniu 2024 roku. Miesiące leżał również w szufladzie raport o rosyjskim ataku na kolumnę cywilnych samochodów – jego prezentacja odbyła się dopiero pod koniec lutego 2025 roku. W jego prezentacji wzięły udział Andruszewska oraz Iryna Dowhań, które pracowały w terenie, natomiast nie pozwolono wystąpić pracownicom, które zajmowały się przygotowaniem raportów w Warszawie.
„Ciągle zapewniali nas, że przedłużą nam umowy” – mówi Andruszewska.
Według rozmówców OKO.press zachowanie dyrekcji IP przypomina „farbowanie trawy na zielono”. „Jest to udawanie, że Centrum Lemkina funkcjonuje, udowadniać to ma chociażby prezentacja ostatniego raportu. Ale tak nie jest” – mówi Andruszewska.
„Według Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego istnienie Centrum jest niezgodne z ustawą o Instytucie Pileckiego, bo dotyczy XXI wieku, a nie XX wieku (a więc nie totalitaryzmów – a ich konsekwencji, czyli współczesnej Rosji). MKDiN nie okazało żadnej ekspertyzy prawnej potwierdzającej niezgodność z ustawą, mimo że istnieje ekspertyza prawna znanego prawnika Huberta Izdebskiego zaprzeczająca tej teorii” – mówi Andruszewska.
„Rosja jest prawonastępcą reżimu totalitarnego. Wzięła go, zjadła i wydała ponownie” – mówi Kateryna Żuk, która w Warszawie pracowała nad opracowaniem świadectw.
„Od mojego domu w Kijowie do Buczy 15 minut jazdy samochodem. Cele Rosjan są takie same, jak sto lat temu. Gwałty, bandytyzm są takie same. To są skutki totalitarnego reżimu XX wieku. Jak można mówić, że Centrum Lemkina jest nieupoważnione?”
Kateryna dodaje, że pierwsze świadectwa zespół dokumentujący zapisał, jeżdżąc jej samochodem, który zostawiła w Kijowie, kiedy uciekała z rodziną przed wojną. „Jesienią już wyremontowali swój. Później w Warszawie pojechałam na warsztat, a pan wyciąga czarny filtr i pyta mnie: gdzie pani jeździła?”
Nie jest jasne, dlaczego działalność – skoro według MKDiN nie wpisuje się ona w działania IP – i dorobku Centrum Lemkina nie można przenieść pod egidę innej instytucji czy resortu (np. MSZ) lub wyodrębnić, umożliwiając samodzielne funkcjonowanie. Jak zaznacza Andruszewska, ani ze strony MKiDN, ani dyrektorów IP nie było kroków w tym kierunku.
„Nie ma takiej woli politycznej” – wnioskuje dziennikarka.
„Jestem w obwodzie donieckim, gdzie Rosjanie codziennie popełniają zbrodnie wojenne. Zamiast tego, żeby dokumentować je, walczymy z Warszawą o paragrafy i o nagłośnienie problemu”.
OKO.press rozmawiało też z byłym pracownikiem Instytutu Pileckiego, który po utworzeniu Centrum Lemkina w pierwszym roku pełnoskalowej inwazji był dołączony do jego działań. Na początku pracownicy Centrum (zespół Andruszewskiej równolegle pracował w Ukrainie) wyjeżdżali do ośrodków dla uchodźców z Ukrainy i zbierali świadectwa osób, które ratowały się przed wojną w Polsce. Jak zaznacza, był to „słaby pomysł”.
„Mimo że ankieta była bardzo rozbudowana, problem polegał na tym, że nie było żadnych wytycznych, dla kogo ta ankieta jest przeznaczona. Na samym początku wojny pełnoskalowej w tych centrach było dużo osób, które wyjechały w ciągu pierwszych dni i w gruncie rzeczy niczego nie widziały” – opowiada były pracownik IP.
„Kiedy tych ankiet się trochę nazbierało, dostałem zadanie opracowania 500 ankiet na pierwszą rocznicę wojny. Skąd ta liczba? Z 10-15 proc. tych ankiet było w większości pustych. Kiedy zgłosiłem wątpliwości z tym związane, powiedziano mi, że mam to jakoś opracować i idziemy dalej. Liczyła się nie jakość, tylko ilość tych ankiet. Nie było żadnego nadzoru merytorycznego. Strona naukowa była totalnie zaniedbana” – mówi nasz rozmówca.
Jak dodaje, niektóre ankiety – także około 10-15 proc. – były bardzo ciekawe. „Można byłoby nagrać wywiad, jeśli byłaby zgoda takiej osoby na to, Instytut ma takie możliwości. Ale nikogo to za bardzo nie interesowało” – mówi były współpracownik IP. Dodaje, że jeszcze przed pełnoskalową inwazją zauważył wśród niektórych pracowników stereotypowe postrzeganie Ukrainy. „To jest kwestia takiego podejścia, że Zachód jest fajny, a wschód jest dziki, barbarzyński. W ogóle nas nie obchodzi, co tam się dzieje”.
„Intencje Magdaleny Gawin [dyrektorki instytutu za rządów PiS – red.] były szczere, chciała, żeby powstał korpus źródeł związany z agresją rosyjską. Natomiast wszystko to spadło na kierowników średniego szczebla, a niestety Instytut Pileckiego nie ma szczęścia do tych kierowników. Często nie mieli kompetencji merytoryczno-naukowych. Jeden kiedyś na serio zapytał, czy Donieck leży daleko od Donbasu” – mówi źródło OKO.press.
„To było robione na zasadzie już i teraz. Nikt za bardzo się nie zastanawiał, w którą stronę to wszystko pójdzie. Był to trochę taki sposób na autopromocję. W pewnym momencie pani dyrektor powiedziała: Sprawdzam. I kierownik został odsunięty” – mówi nasz rozmówca.
Natomiast rozmówca OKO.press uważa, że działania zespołu Andruszewskiej mają sens i powinny zostać kontynuowane, a „Instytut mógłby tylko na tym zyskać”.
Pierwsze niepokojące sygnały pojawiły się w kwietniu 2024 roku, po zwolnieniu dyrektorki IP Magdaleny Gawin. Przez pół roku pełniącym obowiązki dyrektora był dr Wojciech Kozłowski, dotychczasowy wicedyrektor.
„Nie było wiadomo, czy w ogóle odbędzie się prezentacja raportów, nie było żadnych odpowiedzi na temat tego, co i jak mamy dalej robić, nie było żadnego planu, żadnej strategii” – opowiada Żuk. Od 20 lat w Ukrainie zajmowała się projektami charytatywnymi i społecznymi. „Pytałam pana Jarosława Bittela, kierownika Centrum Lemkina, czy mogę porozmawiać z partnerami z zagranicy, żeby zorganizować prezentację w innych miejscach. Mogliśmy aktywniej działać. Powiedziano mi »nie« na wszystko”.
„Przyszłość Centrum była niejasna. Ciągle krążyły plotki, że Instytut zostanie zamknięty” – mówi Wodopianowa. „Koniec końców Instytut istnieje, Centrum z naszym dorobkiem istnieje, a my umów nie otrzymaliśmy”.
Jesienią 2024 roku dyrektorem Instytutu Pileckiego został prof. Krzysztof Ruchniewicz.
„Odnoszę wrażenie, że otrzymał cały ten spadek i też nie ma pojęcia co z tym zrobić” – mówi były pracownik IP.
Pracownicy opisują niepewność, w której funkcjonowali.
„Na Sylwestra siedziałam nad raportem do 3 w nocy. Zainwestowałyśmy w to tyle energii, czasu, życia, emocji… Później zaczęło się zachowanie pana Jarosława, które było nieakceptowalnie dziwne” – mówi Kateryna. I dodaje:
„Dyrektor Ruchniewicz mówił nam, że umowy zostaną przedłużone od lutego”. Nie zarejestrowała się jako bezrobotna w Urzędzie Pracy, ma trójkę dzieci. Nie chciała tracić czasu, wierzyła, że będzie miała pracę.
Później okazało się, że 19 lutego jest organizowana prezentacja raportu o ataku rosyjskich żołnierzy na cywili w Łypiwce. Ani Wodopianowa, ani Żuk nie dostały zaproszenia i nie pozwolono im na wzięcie udziału w konferencji, mimo że apelowały o to w mailach.
„I tak tam pojechałam” – opowiada Żuk. „Po prezentacji, kiedy wszyscy wyszli, podeszłam do Bittela i powiedziałam mu po rosyjsku, że to nie jest normalne. Dlaczego powiedział, że wniosek z raportu napisał Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami [któremu od lata 2024 roku podlegało CL], jeśli napisałam go ja? Usłyszałam: To pisało Centrum Lemkina, jest to praca zespołowa. A ty kim jesteś?”
Od grudnia 2024 zespół wielokrotnie zwracał się do nowego dyrektora Instytutu z pytaniem, czy istnieje możliwość, aby umowy zostały przedłużone.
„Podczas spotkania w marcu pan Ruchniewicz powiedział nam, że nie ma możliwości przedłużenia umów, ponieważ praca na terenie Ukrainy może być zagrożeniem dla życia pracowników. Powiedziałyśmy, że przecież część zespołu jest w Polsce i chciałaby kontynuować prace. Dyrektor odpowiedział, że tego nie wiedział. Chociaż wcześniej w liście pisałyśmy mu o tym. Obiecał, że zajmie się tą sprawą, spróbuje przywrócić nam dostęp, żebyśmy przeanalizowały, nad czym jeszcze możemy pracować, jednak żadnego dostępu tak i nie otrzymałyśmy, umów nam nie przedłużyli” – opowiada Oksana. „Czuję się okłamana. Było to po prostu zamydlenie oczu. Nikt nie był zainteresowany dalszą współpracą”.
„Może też dlatego, że za dużo widziałyśmy” – przypuszcza Kateryna.
„Prezentacje dwóch raportów odbyły się bez nas. Nie konsultowali z autorami finałowej wersji. W ostatnim raporcie o skradzionym dzieciństwie, prezentowanym pod koniec czerwca, kilka razy to wyrzucano nasze nazwiska jako autorek, to dodawano z powrotem” – mówi Wodopianowa.
„Instytut nie jest zainteresowany szeroką, intensywną pracą, którą wykonywaliśmy. Nie robią nic nowego. Publikują tak naprawdę naszą pracę, żeby stworzyć iluzję, że coś się dzieje i złożyć sprawozdanie przed ministerstwem”.
Po zmianie rządu jesienią 2023 roku nowy skład MKiDN z zapałem wziął się likwidować lub odpolityczniać szereg instytucji, które zostały stworzone lub doznały istotnych zmian merytorycznych za czasów PiS. Na liście kontrowersyjnych placówek znalazł się również Instytut Pileckiego. Natomiast – jak pisaliśmy w OKO.press – po wyborach 2023 roku Michał Szczerba, poseł KO w rozmowie z Adamem Leszczyńskim (wówczas dziennikarzem OKO.press, a dziś dyrektorem Instytutu Myśli Politycznej im. Gabriela Narutowicza) wyjaśniał, że „działania pozytywne będą kontynuowane – ale wyłącznie te, które zasługują na to”, a odnośnie do IP dodał, że „programy, które mają jakąś wartość społeczną czy edukacyjną i które są potrzebne, będą w różnej formie kontynuowane”.
Wydaje się, że działania Centrum Lemkina jak najbardziej spełniają te przesłanki.
„Zgadzam się z tym, że możliwe działalność Instytutu wymaga dużych zmian. Natomiast nie rozumiem, czemu najbardziej jakościowe inicjatywy na tym cierpią” – mówi Andruszewska.
„Nie wszystko, co powstało za rządów PiS – a powołany w 2017 r. Instytut Pileckiego to jego dziecko – jest złe” – pisze na łamach „Tygodnika Powszechnego” Wojciech Pięciak. Według dziennikarza działania zespołu Andruszewskiej, jak i berlińskiego oddziału IP pod kierownictwem Hanny Radziejowskiej, który prowadzi pracę edukacyjną i informacyjno-historyczną i jest zagrożony likwidacją, są w „interesie Polski”. „Niszczenie tego uderza w polską rację stanu” – zaznacza Pięciak.
Rozmówcy OKO.press zaznaczają, że Radziejowska jest kompetentną i doświadczoną osobą, a „oddział w Berlinie, zatrudniający około 25 osób, bardziej się interesował Wschodem niż centrala w Warszawie”.
„Mieliśmy dużą nadzieję, że po zmianie władzy nasza działalność będzie wręcz się rozrastać. A okazało się, że jest zupełnie zwijana” – mówi Andruszewska.
„Nie jesteśmy w stanie zrozumieć tego stanowiska. Możliwe, że Ministerstwo Kultury nie uważa, że współczesna Rosja jest konsekwencją wcześniejszego totalitaryzmu? Wojna nadal trwa, Rosjanie codziennie zabijają. Dokumentujemy jedną zbrodnię, a w międzyczasie Rosjanie są w stanie popełnić sto kolejnych. Jak można w takim momencie zawieszać nasze działania?”
Wicedyrektor Instytutu Pileckiego prof. Przemysław Wiszewski w komentarzu dla PAP poinformował: „Otrzymaliśmy zgodę minister kultury Hanny Wróblewskiej na funkcjonowanie Centrum w takim kształcie jak do tej pory”. Zgoda ma być bezterminowa i „dotyczy opracowywania raportów i świadectw, które już są”. (Nie wiadomo, dlaczego nie może tego robić zespół, który zajmował się tym wcześniej i zna materiały).
Według Wiszewskiego wynika to z dwóch kwestii: obawy o bezpieczeństwo osób, które miałyby zbierać świadectwa oraz tego, że jest wiele organizacji – około 200 – które dokumentują rosyjskie zbrodnie.
„I to, czego potrzebują Ukraińcy w tej chwili to działania dwutorowe – szkolenia z zakresu opracowywania relacji tak, żeby mogły posłużyć zarówno do upamiętnienia zbrodni, jak i do działalności prawnej skierowanej przeciwko sprawcom zbrodni; po drugie to kwestia przechowywania i zabezpieczania świadectw, które zostały już zebrane” – mówił PAP Wiszewski.
Niespełna rok temu ówczesny p.o. dyrektora Instytutu Kozłowski w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” mówił, że „im więcej organizacji angażuje się w zbieranie świadectw ofiar rosyjskich zbrodni, tym lepiej udokumentowane będzie tragiczne doświadczenie konfrontacji Ukrainy z putinowską Rosją”.
Według Andruszewskiej dyrekcja Instytutu wprowadza opinię publiczną w błąd, a kontynuowanie działań Centrum bez dokumentowania zbrodni – do czego zostało powołanie – nie ma sensu. Do tego zespołowi Andruszewskiej nie przedłużono umów nie tylko na dokumentowanie zbrodni, ale też na pracę zdalną nad kolejnymi raportami, co nie niesie zagrożenia, zwłaszcza dla pracowniczek mieszkających w Polsce.
„Uważam, że jestem w ten sposób dyskryminowana przez fakt, że większość czasu spędzam w Ukrainie, gdzie przebywam, aby organizować pomoc. A Oksana i Katia zostały najwyraźniej po prostu ukarane za mówienie głośno o problemie. Zamiast pozwolić nam po prostu pracować, Instytut szuka nowych współpracowników, czy przesuwa osoby z innych działów, by tworzyć sztuczny tłum” – mówi dziennikarka.
Zapytaliśmy MKiDN o to, dlaczego nie wyraża zgody na kontynuowanie dokumentowania rosyjskich zbrodni w Ukrainie. Na razie nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Aktualizacja: Po publikacji artykułu, 8 sierpnia 2025 otrzymaliśmy odpowiedź MKiDN, w której czytamy, że „zbieranie nowych świadectw zbrodni rosyjskich zostało wstrzymane decyzją poprzedniej dyrektor Instytutu prof. Magdaleny Gawin w 2023 r. w związku z wątpliwościami, co do kompetencji ustawowych Instytutu w tym zakresie. Wznowienie prac badawczych wymaga nowelizacji ustawy o Instytucie Solidarności i Męstwa imienia Witolda Pileckiego”.
Dla Ukrainy – według byłego ministra kultury Mykoły Toczyckiego (w połowie lipca został odwołany w związku z rekonstrukcją rządu), który wiosną 2025 roku zwrócił się w tej sprawie do polskiej również byłej już ministry Hanny Wróblewskiej – zbieranie świadectw przez Centrum Lemkina jest „bezcenne”.
„Te świadectwa to dowód tego, że metody rosyjskiej władzy, armii absolutnie nie zmieniły się z czasów stalinowskich. Wydaje mi się, że Europa i Ameryka nie mają świadomości, jak bardzo one są brutalne. To są unikalne materiały – straszne, ale prawdziwe, które trzeba pokazywać światu. Ta wojna jest zagrożeniem dla stabilności Europy i całego świata” – mówi Wodopianowa.
9 maja 2025 roku we Lwowie ministrowie spraw zagranicznych państw europejskich podpisali deklarację o utworzeniu międzynarodowego trybunału ds. zbrodni rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie. 25 czerwca w Strasburgu prezydent Wołodymyr Zełenski i sekretarz generalny Rady Europy Alain Berset podpisali porozumienie w tej sprawie. Umowa ma być wkrótce ratyfikowana przez ukraiński parlament.
I chociaż na razie nie wiadomo, kiedy odbędą się pierwsze przesłuchania odpowiedzialnych za zbrodnie i czy można byłoby wykorzystać dorobek Centrum Lemkina (zeznania w trybunale powinny być składane pod przysięgą), to bez wątpienia rola Polski w dokumentowaniu zbrodni wojennych – najbliższego sąsiada Ukrainy – już jest ogromna. Polska powinna być dumna z takich działań, a nie je likwidować.
Im głośniej będzie o zbrodniach, które codziennie popełnia rosyjska armia, tym większe są szanse, że szybciej położy się im kres.
Pierwsze poważne dostawy broni Ukraina otrzymała po tym, jak zostały odkryte masowe groby zamordowanych cywili w Buczy. Prawda otwiera oczy i zwalcza dezinformację.
W kontekście utworzenia międzynarodowego trybunału działania MKiDN oodnośnie do Centrum Lemkina wydają się krótkowzroczne. Może Polska nie wierzy w zwycięstwo Ukrainy i to, że kiedykolwiek zapanuje jakaś sprawiedliwość, dlatego nie chce dalej finansować dokumentowania rosyjskich zbrodni?
„Ja mam wiarę w Ukrainę i wierzę, że nasza praca miała na celu nie tylko ukaranie osób, które dokonały tych zbrodni. Mówimy o ogólnej odpowiedzialności rosyjskiej władzy i społeczeństwa za to, co się dzieje w Ukrainie” – mówi Andruszewska. „Jako Polce, dziennikarce jest mi wstyd przed ukraińskimi współpracownikami, przed ofiarami tych zbrodni, którzy dawali nam świadectwa. Jeżeli sytuacja z Centrum będzie rozwijać się tak samo, jak teraz, to my – jako społeczeństwo – za dekadę będziemy wstydzić tak samo jak ludzie, którzy w latach 40. patrzyli w ścianę i udawali, że nie widzą, że obok odbywa się Holocaust oraz inne straszne zbrodnie niemieckiej armii”.
Świat
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Rosja
rosyjska agresja na Ukrainę
rosyjskie zbrodnie
Ukraina
wojna w Ukrainie
zbrodnie wojenne
Jest dziennikarką, reporterką. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media. W OKO.press pisze o wojnie Rosji przeciwko Ukrainie oraz jej skutkach, codzienności wojennej Ukraińców. Opisuje również wyzwania ukraińskich uchodźców w Polsce, np. związane z edukacją dzieci z Ukrainy w polskich szkołach. Od czasu do czasu uczestniczy w debatach oraz wydarzeniach poświęconych tematowi wojny w Ukrainie.
Jest dziennikarką, reporterką. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media. W OKO.press pisze o wojnie Rosji przeciwko Ukrainie oraz jej skutkach, codzienności wojennej Ukraińców. Opisuje również wyzwania ukraińskich uchodźców w Polsce, np. związane z edukacją dzieci z Ukrainy w polskich szkołach. Od czasu do czasu uczestniczy w debatach oraz wydarzeniach poświęconych tematowi wojny w Ukrainie.
Komentarze