Staliśmy po 16 godzin. Nogi mieliśmy opuchnięte, pojawiały się wrzody. Rozmyślałem, czym dżem różni się od powideł. Tysiące ludzi wciąż jest w niewoli. Całkiem słusznie byłoby nazywać te miejsca obozami koncentracyjnymi, a nie więzieniem czy kolonią. Zaskakujące, jak Europa, mimo skali zjawiska i bliskości geograficznej, potrafi tego nie zauważać.
– Nie wiedziałem, że będzie wymiana. Odgoniłem nawet takie myśli. Dlaczego? Ponieważ istnieje zasada: miej nadzieję na najlepsze, ale przygotuj się na najgorsze. To jest absolutnie słuszne. Sprawdza się.
Kiedy wywołano jego nazwisko, myślał, że może przenoszą go do innej celi, budynku, miejsca przetrzymywania. Nie nastawiał się na wymianę, aby uniknąć rozczarowania. Ponieważ przemieszczanie się z jednego więzienia do innego oznacza kolejną priojomkę, czyli bicie.
To była męcząca podróż, noc bez snu. Jechali, lecieli, znowu jechali. Gdyby nie adrenalina, po prostu zamknąłby oczy i zasnął. Pojawiało się coraz więcej oznak, że to jednak wymiana. W pewnym momencie kazali zdjąć z głów worki, mówili, że za 15 minut znów je rozdadzą i będzie trzeba je założyć.
– To nie dziwiło, w ciągu tych lat było wiele irracjonalnych rzeczy, które mogły być częścią swego rodzaju psychologicznej kpiny.
Nie rozdali worków z powrotem.
– Jednak nie mogłem w pełni odetchnąć, zrelaksować się i powiedzieć sobie, że to wymiana – wyjaśni Jurij. – Jak przewozili nas z Riażska do Mordowii wielu chłopców myślało, że jedziemy na wymianę, mówili, że wkrótce nareszcie zobaczymy bliskich. Byliśmy w niewoli od jakiegoś roku i wydawało się to całkiem realne. Przez długi czas jedyne twarze, które widzieliśmy, to współwięźniowie i twarze w kominiarkach. Ludzie przygotowują się do spotkania z córką, matką, żoną, a potem drzwi autobusu się otwierają i:
Pierwyj paszoł.
Człowiek wychodzi, zakładają mu worek na głowę, przy ogrodzeniu zaczynają go tłuc, kopać, zadawać pytania. Szczekają psy. To wszystko słyszy reszta. Z każdym następnym będzie tak samo.
Wiozą ich przez Białoruś. W drzwiach autobusu pojawiają się ludzie w maseczkach. Białorusini rozdają jeńcom reklamówki z racjami żywnościowymi. A tam czekolada, kasza gryczana, kotlety, domowe przetwory, herbatniki, woda zwykła, woda słodka.
– Wszyscy rzucali się na to dobro. A ja rozglądam się i nie rozumiem, co się dzieje. Chyba śpię i nie mogę się obudzić. Nie tknąłem jedzenia – wspomina. – Świadomość, że to jest wymiana, przychodziła do mnie powoli. Przez długi czas miałem poczucie surrealizmu. Tak często wyobrażałem sobie, jak to może wyglądać, że kiedy to się wydarzyło, czułem się, jakbym wymyślał to dla siebie, że to nie mogło się wydarzyć naprawdę. Że to jakiś rodzaj iluzji, a im bardziej w nią teraz wierzę, tym bardziej się zawiodę, gdy okaże się, że jednak to nie jest prawda. I nawet po powrocie do Ukrainy, nawet w szpitalu w Kijowie, gdzie byłem na oddziale intensywnej terapii – chociaż otaczali mnie bliscy – nadal nie miałem poczucia, że jestem w domu, że jestem bezpieczny.
W Rosji ukraińscy jeńcy są izolacji, nie wiedzą, co się dzieje w świecie. W niewoli Jura nie otrzymał żadnego listu. Wysyłał do bliskich listy, ale pisał je według szablonu: przywitaj się, powiedz o warunkach, wyślij najlepsze życzenia. Nie miał nadziei, że one zostaną dostarczone, ale pisał, żeby strażnicy nie mieli pretekstu do pobicia.
– Już wystarczająco bili moją głową o ścianę. Nie jestem wrogiem swojego zdrowia.
W niewoli Jurij rozważał różne scenariusze.
– Tak długo nie widziałem rodziny, że przygotowywałem się do najgorszego: może nigdy już ich nie zobaczę, albo może nie ucieszą się na mój widok.
Nie wie, że jego mama niemal codziennie idzie demonstrować z plakatami przed Radę Najwyższą razem z innymi bliskimi jeńców wojennych. Miłana zwracała się do rzecznika praw człowieka, domagając się utworzenia korytarza sanitarnego dla ciężko chorych więźniów. Planowała nawet ogłosić strajk głodowy, jeśli nie doprowadzą do powrotu syna. Od żołnierzy, którzy wrócili z niewoli, wiedziała, że Jura przestał mówić.„Jesteś naszym słońcem, naszą radością, dumą, naszą miłością” – mówiła Miłana, całując i przytulając swojego 22-letniego niemówiącego syna. A on prawie nie reagował. Wycieńczony, blady, chudy.
To krótkie wideo z wymiany 14 września 2024 roku obleciało całą Ukrainę. Wrócili wtedy do domu jeszcze 102 obrońcy.
Jurij Hulczuk, żołnierz piechoty morskiej, spędził w niewoli rosyjskiej dwa i pół roku.
Po miesiącach na wolności szczegółowo opowiada mi swoją historię, żartuje. Trudno uwierzyć, że całkiem niedawno, w rosyjskim więzieniu, przez rok nie mówił.
– Tak naprawdę nie od razu mogłem mówić o tych przeżyciach – przyznaje.
– Jestem kijowianinem. Nie kijowskim, jak mówią niektórzy. Kijowskie mogą być tylko kotlety – na początku naszej rozmowy wyjaśnia mi Jurij. Pytam go, jak wyglądało jego życie DO.
Jura nie ma wyższego wykształcenia. Po ukończeniu szkoły przez dwa lata studiował na Kijowskim Narodowym Uniwersytecie Lingwistycznym, na Wydziale Orientalistyki, uczył się chińskiego i angielskiego. 13 lat poświęcił na naukę chińskiego, bo tak chcieli rodzice. Ale nie było to marzenie Jury. Nie widział w tym sensu. Wycofał dokumenty z uczelni. Nie miał pracy i pieniędzy. Podczas studiów ojciec wspierał Jurę finansowo, bo uważał, że syn powinien skoncentrować się na nauce. A teraz Jura miał liczyć na siebie. Długo nie mógł znaleźć pracy. Zdecydował, że jedynym wyjściem jest dołączenie do Sił Zbrojnych Ukrainy.
1 grudnia 2021 roku rozpoczyna służbę wojskową w SZU. Jeszcze nie wie, co go czeka za niespełna trzy miesiące.
– Jak twoi rodzice zareagowali na to, że wybrałeś wojsko?
– Mama nie cieszyła się z tego. Mówiła, że może być wojna z Rosją, że słyszała, że ściągają wojska. Martwiła się o mnie. Reakcji ojca nie pamiętam.
7 lutego 2022 roku Jura podpisuje kontrakt. Służba w armii ma być jego pracą. Po kilku dniach trafia do strefy działań wojskowych. Jest marynarzem w plutonie zaopatrzenia, batalionie logistycznym 36. Samodzielnej Brygady Piechoty Morskiej im. Kontradmirała Mychajła Biłyńskiego. Opisywaliśmy w OKO.press losy żołnierzy z tej formacji.
24 lutego Jurij znajduje się w punkcie dowodzenia brygady w Mariupolu. Wykonuje swoje obowiązki zaopatrzeniowca, pomaga kucharzowi gotować. Po prostu – jak wyjaśnia – w trochę innych warunkach. Większość czasu żołnierze spędzają w bunkrze. Mają minimalny kontakt ze światem. Współistnieją z wybuchami w tle.
– Przyzwyczajasz się do tego, jak do porannego śpiewu ptaków – mówi.
W nocy na 28 lutego oddział Jury przenosi się na Azowmasz – jeden z największych koncernów maszynowych w Ukrainie w dziedzinie budowy wagonów, inżynierii ciężkiej i ogólnej. (Jest to zakład sąsiadujący z fabryką Azowstal, gdzie bronią się inne jednostki ukraińskiego wojska, m.in. pułk Azow). Zabierają ze sobą duże garnki do przygotowywania jedzenia dla setek osób, worki z solą, kaszami, makaronem.
Tam w kolejnym bunkrze spędzi najwięcej czasu – około miesiąca.
– Mieliśmy piec, w pobliżu znajdowało się źródło wody pitnej. Był palnik gazowy, na którym gotował nasz kucharz. Mieliśmy generator i najważniejsze – prowiant – opowiada Jurij. – Jestem tego świadomy, że jako zaopatrzeniowcy mieliśmy dużo łatwiej niż reszta. W sumie jest to logiczne, bo byliśmy bliżej kuchni.
Po kilku dniach Rosjanie uderzyli w kuchnię. Nie ma gdzie gotować dla brygady. Jedyne, co w takiej sytuacji może zrobić zaopatrzenie, to obliczyć ilość produktów na czas na człowieka, na jednostkę, powiedzieć, gdzie jest skład, aby żołnierze zabierali warzywa, konserwy mięsne, kasze i gotowali na swoich pozycjach.
– Do jakiegoś czasu wystarczało, ale w pewnym momencie nawet zaopatrzenie zaczęło głodować. Przetrwaliśmy 47 dni, zanim 12 kwietnia trafiliśmy do niewoli. (Azowcy o miesiąc później). W tym czasie nie było dostaw – mówi Jura. – Było nam ciężko, ale nie doszło do tego, żebyśmy jedli na przykład psy. A słyszałem od żołnierza z innego oddziału, że zjedli malamuta.
Kilka razy zmieniają bunkry. Po każdej następnej przeprowadzce co raz więcej rzeczy się gubi. Warunki są coraz gorsze. Początkowo mieli materace, śpiwory. W pośpiechu zostawiali je na poprzednich pozycjach. Wciąż byli w gotowości do ewakuacji. Chodziły słuchy, że mają dostać wsparcie i zostaną wyprowadzeni z okrążenia.
– Często otrzymywaliśmy rozkaz: „Do pojazdów”. Wskakujemy do nich, jesteśmy gotowi do przebicia się, czekamy i mówią nam: „Wracamy na pozycje” – mówi Jura. – W ostatnim bunkrze jedliśmy już raz dziennie. A na koniec, w dniu, w którym się poddaliśmy, rozdaliśmy pozostałe puszki tuszonki, konserw rybnych. Chociaż w Mariupolu nie przeżyłem takiego głodu, kiedy, jak to mówią, żołądek przykleja się do kręgosłupa.
Jura świadomie wybrał zaopatrzenie.
– Tak doradził mi Kulbaba, który dłużej ode mnie był w armii. Mówił: „Zapamiętaj, mały, nie jest lepiej tam, gdzie jest fajnie, ale tam, gdzie jest ciepło”. Wybrałem drugą linię jako bezpieczniejszą opcję. Chociaż paradoksalnie, ja trafiłem do niewoli, a Duracell, inny towarzysz, który wybrał pierwszą linię, gdzie się strzela i rzuca granaty – nie. Wiele zależy od szczęścia. Z drugiej strony nie ma sensu myśleć o tym, jak mogło być.
– W naszym bunkrze każdy miał wybór. Były trzy warianty. Pierwszą opcją była próba przebicia się – przez wydawało się beznadziejny pierścień okrążenia – może się uda. Drugą – poddanie się. Trzecią opcją było przebranie się w cywilne ubrania i próba wydostania się z okrążenia po cichu.
Nikt z dowódców nie zmuszał mnie do poddania się. Powiedziałem: „Przebijam się” – opowiada Jurij. – Po ciemku załadowaliśmy się do pojazdów. Jedziemy, słychać wybuchy, wszystkie te romantyczne rzeczy. Po 15 minutach się zatrzymaliśmy. Było słychać jakieś rozmowy przez krótkofalówki. Niezwykły stan umysłu, kiedy słyszysz wybuchy – trochę dalej, trochę bliżej – i masz poczucie, że w tym momencie od ciebie absolutnie nic nie zależy. To jak turbulencja w samolocie. Nie masz na to żadnego wpływu. Będzie kwestią przypadku, czy zobaczysz jutro. W końcu miałem szczęście, ktoś inny – nie.
Po nieudanej próbie przebicia się przez pierścień okrążenia przenoszą się do innego bunkra, gdzie są już setki żołnierzy, także z innych oddziałów. Wkrótce dowódcy informują ich, że poddają się do niewoli.
Jura po raz pierwszy widzi wroga z bliska. To separatyści z Doniecka i Ługańska. Przewożą ukraińskich żołnierzy z Mariupola do Sartany, a po kilku dniach do Ołeniwki w obwodzie donieckim.
– Tam była pierwsza prijomka. To jest tradycyjna procedura, którą muszą przejść jeńcy, kiedy przywożą ich do nowego miejsca. Tam zlali nas po raz pierwszy – mówi Jura. Po tygodniu Rosjanie zabierają część żołnierzy do Riażska w obwodzie riazańskim.
Po niespełna roku, 7 lutego 2023 przewożą Jurija do Mordowii. Pozostanie tam do połowy września 2024 roku. Według ukraińskiej Centrali Koordynacyjnej ds. Postępowania z Jeńcami Wojennymi wiadomo o 300 miejscach, w których agresor przetrzymuje ukraińskich jeńców wojennych i cywilów. Znajdują się one na terytorium Federacji Rosyjskiej, na tymczasowo okupowanych terytoriach Ukrainy, a nawet na terenie Białorusi.
Częścią codziennej rutyny jeńców są rozmowy ze śledczymi. Jura nie miał czego ukrywać. Mógł podać swoje stanowisko, gdzie był i co robił. Wiele rozmów nie dotyczyło go bezpośrednio.
– Wzywają na przesłuchanie, zadają pytania typu: w Buczy była używana broń chemiczna – słyszałeś, widziałeś? Nie słyszałem, nie widziałem. Podpisz papier. Albo pytali o dzwonienie do ludzi z call center. Myślałem sobie: Czy na pewno to są wojskowi? Co to ma wspólnego z call center? – opowiada Jura.
– Miałem szczęście na wiele sposobów: byłem marynarzem. A im wyższa ranga, tym więcej uwagi „poświęcano” danej osobie. Po drugie, byłem zaopatrzeniowcem, a to nie jest tak interesujące stanowisko jak strzelec karabinu maszynowego czy snajper. Z nimi była inna rozmowa. Szyli im sprawy. Niestety, osoba pod presją może być zmuszona do podpisania różnych rzeczy. Nie ma prawdziwego obrońcy. To nie są uczciwe procesy. Jeśli ktoś jest zmuszany torturami do podpisania zeznania, że zastrzelił trzy babcie i zgwałcił 15 kociąt, to nawet takie zeznanie może być wystarczające dla ich sądów.
– Jakie były warunki w tych więzieniach?
– W domu jest lepiej – odpowiada z sarkazmem Jurij. – Wiele zależało od zmiany. Różnie, czasami lżej – przed inspekcją trochę się uspokoją, nie biją bardzo, trochę lepiej karmią – czasami trudniej. Nie traktowali nas jak istoty ludzkie, ich psy miały o wiele lepiej niż my. Zdarzały się przypadki, które przełamywały schemat. Walą paralizatorem po jajach, szczują psami, biją nogami, rękami, rurami. A potem rano następnego dnia podczas kontroli strażnik pyta: „Jak się macie?” I dodaje: „Trzymajcie się, mużyki. Musicie doczekać się wymiany i wsio budet normalno. Musicie tylko wytrwać, nie traćcie ducha. Dacie radę. Musicie myśleć o domu. Znaleźliście się w takiej sytuacji. Każdy ma swoją prawdę”. I odchodzi. A my zostajemy z poczuciem całkowitego surrealizmu. To były emocjonalne huśtawki.
Względnie ciepłe podejście strażników zamieniało się w okrucieństwo. I tak w kółko.
Coś dobrego odbierałem z lękiem. Na przykład w Riażsku podczas posiłków były takie sytuacje: przez okienko w drzwiach celi podają miski z jedzeniem, pytają dyżurnego, który rozdaje jedzenie, czy chce dokładkę. Ten mówi: tak, wyciąga rękę, a oni po niej paralizatorem. Kiedy pojawiały się jakiekolwiek oznaki dobrych chęci ze strony tych ludzi, postrzegałem to jako zagrożenie. Mogły być po prostu częścią ich zabawy.
W Mordowii, gdzie byłem od lutego 2023 roku, staliśmy cały dzień. Budzisz się, wstajesz i nie możesz usiąść przez cały dzień aż do otboja, capstrzyku, ciszy nocnej. Szesnaście godzin na nogach. Dla ludzkiego organizmu nienaturalne jest pozostawanie w bezruchu, stanie przez tak długi czas. Nogi mieliśmy opuchnięte, pojawiały się wrzody. Też mam dwa owrzodzenia spowodowane staniem, jedno z nich utworzyło się samo. Drugie – na prawej nodze – trochę później po uderzeniach drewnianym kijem. Miałem duży siniak, skóra spuchła i trochę pękła. To rozcięcie tylko się zwiększało. Zaczęło się goić już po powrocie do Ukrainy. Bili w naczynie krwionośne i utworzył się tam zakrzep. Właściwie to miałem szczęście, że przeżyłem, ponieważ człowiek może umrzeć, jeśli on się oderwie.
– Może to absurdalne, ale zapytam: nie mogłeś poprosić o pomoc medyczną?
– Rzeczywiście absurdalne. Sąsiedzi z celi mówili mi o tym, ale szczerze nie rozumiałem jak mam prosić o pomoc tych samych ludzi, którzy mi to zrobili. Prawie pobili mnie na śmierć, a mam prosić o bandaż, bo boli mnie noga. Przecież jeśli zapytają: „Dlaczego boli?”, musisz powiedzieć: „Upadłem”, żeby nie dostać po raz kolejny. Nie, dziękuję.
Inni więźniowie nie podzielali mojej opinii. Może bali się, że zdechnę w celi. Podczas obchodu lekarskiego lekarz pyta: „Kto ma jakieś skargi?”. Milczałem. Ale oni zaczęli pchać mnie do wyjścia, że niby potrzebuję pomocy. Byłem zły na nich. Lekarz dał maść. To mazidło Wiśniewskiego może i jest niezłe, ale miałem ranę takich rozmiarów – Jurij schyla się i pokazuje rękami kółko. – Brakowało mi kawałka mięsa.
– Drugie absurdalne pytanie. Skoro miałeś względnie bezpieczne stanowisko, dlaczego byłeś bity?
– A to nie do mnie pytanie – wybucha śmiechem Jura. – A cywili, którzy również tam są, za co biją?
Kurczę… To interesujące, jak masowe jest to zjawisko. Wielu ludzi wciąż jest tam, w niewoli. Całkiem słusznie byłoby nazywać te miejsca obozami koncentracyjnymi, a nie instytucją poprawczą, więzieniem czy kolonią. Nawet w rosyjskich więzieniach ludzi traktują lepiej.
To traktowanie nas jako istot drugiej kategorii przypomina mi ducha obozów koncentracyjnych XX wieku.
I jest bardzo zaskakujące, jak Europa, mimo skali tego zjawiska, tych tysięcy ludzi oraz mimo tego, jak blisko geograficznie to się dzieje, potrafi tego nie zauważać.
W tym roku byłem w Niemczech. Rozmawiałem z miłymi, wykształconymi ludźmi. Nie mogę powiedzieć nic złego o nich jako o ludziach, ale zetknąłem się z całkowitą niewiedzą i dezinformacją o tym, co się dzieje. To mnie uderzyło. Jakby to się nie działo zaledwie kilkaset kilometrów od nich.
Mówisz człowiekowi, że to są obozy koncentracyjne, że mogą tam pobić na śmierć, że szczują ludzi psami. Że biją za tatuaże, że tam… krótko opisujesz, co tam się dzieje, twój rozmówca kiwa głową i mówi: A więc tam biją?
– Przed niewolą – a też na początku niewoli – miałem taki okres w życiu, że dużo tańczyłem, śpiewałem, opowiadałem anegdotki. Jak w tej piosence: Just like a monkey I’ve been dancing my whole life. Ludziom podobało się to, co robię. Moje życie wówczas było sceną. To stopniowo zanikało.
Po kilku miesiącach Jura przestaje mówić. Śpiewać. Żartować.
– Zauważyłem, że od tego, jak się zachowuję i co mówię, zależy ilość pobić i ogólnie nastawienie strażników. Więc milczałem, żeby mniej bili. Nie jestem wrogiem swojego zdrowia. Nie była to forma protestu, tylko próba ratowania siebie.
Choć istniała zasada: gdy jeden jest winny – dostają wszyscy. Za moje rozmowy mogli bardziej bić też innych.
– O czym wtedy myślałeś?
– Przemyślałem wiele rzeczy. Tyle czasu spędziłem sam na sam ze sobą, że przychodziły mi do głowy nieoczywiste pytania. Na przykład, stoję i myślę, jaka jest różnica między dżemem a powidłami? Nie mogę nikogo o to zapytać. Zostają mi tylko moje myśli. Czasem czytałem w głowie teksty piosenek, nuciłem.
– Jak strażnicy odbierali to, że nie mówisz?
– Różnie. Niektórzy dali sobie spokój, niektórzy uznali to za protest, inni – że się zbyt postarali, że za mocno uderzyłem się w ścianę, że coś w środku się przełączyło, albo może miałem udar.
I, co ciekawe, wtedy nie byłem pewien, co z tego wszystkiego jest najbliżej prawdy.
Minęło kilka dni, zanim Jura w szpitalu na wydziale intensywnej terapii zaczął znów mówić.
„Dlaczego jest tyle bólu? Dlaczego jest tyle kłamstwa? Dlaczego ludzie są tacy okrutni wobec innych?” – relacjonowała później w mediach pierwsze słowa Jury jego mama.
W niewoli schudł kilkadziesiąt kilogramów. W szpitalu był karmiony z łyżeczki. Nie mógł sam jeść i chodzić. Siedząc na wózku, żartował z dziennikarzami, że planuje wyjść zapalić.
Ze śpiewaniem jest gorzej.
– Ku mojemu wielkiemu smutkowi, po powrocie do domu, to nie odnowiło się tak, jak bym chciał. Przede wszystkim moja głowa jest teraz inna. Mam fizyczne, ale też psychiczne problemy. Czasami trudno mi się skoncentrować i mam tę niepewność, której wcześniej nie miałem. Wyobraź sobie dżokeja, z którym coś się wydarzyło i panicznie boi się koni. Czasami mam takie wrażenie.
Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, na czym polegał problem, jaka była przyczyna, dlaczego nie mogę teraz robić tego, co kiedyś, i zdałem sobie sprawę, że jest to kompleks czynników. Pocieszam się, że przyczyna jest nie tylko we mnie, a też w tym, że ludzie naprawdę się zmienili. Wiele osób wyjechało, albo dołączyło do SZU. Wojna dotknęła cały kraj, ludzie są zmęczeni wojną. Ludzie nie mają teraz głowy do tańca, do piosenek. Otrzymałem mandat za przekroczenie poziomu głośności. Co nigdy wcześniej mi się nie przydarzyło. Najwyraźniej teraz ludzie tego nie potrzebują. To, co umiem i lubię, po prostu nie jest już nikomu potrzebne.
Ludzie w moim najbliższym otoczeniu również bardzo się zmienili. Jeśli dla nich te zmiany były stopniowe, dla mnie było to dość gwałtownie. Pamiętam ich jak wczoraj, i widzę, jacy są teraz. Czuję się trochę zagubiony, nie mam żadnych długoterminowych planów na życie. Nie wiem, co robić. Może zdobędę wykształcenie wyższe, ale po prostu nie mam czegoś, co napędzałoby mnie teraz w życiu w sposób, w jaki bym chciał. Mam poczucie zmarnowania bardzo dużej ilości czasu.
Jura próbuje, chociaż częściowo, wrócić do poprzedniego życia. Chodzi na profesjonalne zajęcia wokalne. Od dziecka śpiewa, ale na poziomie amatorskim. Teraz szlifuje talent.
– Strasznie mi się podoba – przyznaje.
Dorabia jako korepetytor z języka angielskiego. Lubi też podróżować. Po powrocie z niewoli był w Holandii, Niemczech, na Węgrzech i w Austrii. Przygotowuje się do kolejnej podróży, będzie miał spotkanie, na którym będzie czytał poezję.
Według Jury w dzisiejszym świecie każdy powinien mieć plecak ewakuacyjny.
– W sytuacji nadzwyczajnej nie wznosisz się do poziomu swoich oczekiwań, a spadasz do poziomu swojego przygotowania do tej sytuacji – uważa. Także z tego powodu chodzi na strzelnicę, strzela z różnych typów broni. Planuje kupić sobie broń.
– Globalne wojny mają taką właściwość, że okresowo się wydarzają. To kwestia czasu. Ale prędzej czy później to się stanie. Ostatnia wojna światowa wydarzyła się naprawdę dawno temu. Zmieniło się więcej niż jedno pokolenie ludzi. Zagrożenie jest realne.
W przypadku, gdy to się wydarzy, większość ludzi będzie w stanie prostracji, ponieważ po prostu nie są na to przygotowani ani moralnie, ani technicznie. Nie mają zapasów żywności, plecaka ewakuacyjnego. Posiadanie go nie jest paranoją. To oznacza nie być świnką ze słomianym domkiem, a tą w kamiennym. Bo gdy nadejdzie wilk, będziesz przygotowany.
– Jak odbierasz próby negocjacji w sprawie zawieszenia broni pomiędzy Rosją a Ukrainą, w których pośredniczą USA?
– Żyjemy w czasach, kiedy istnieje wysokie prawdopodobieństwo pewnych nieoczekiwanych zwrotów. Dosłownie w ciągu kilku dni, godzin lub minut wszystko może wywrócić się do góry nogami.
Stany Zjednoczone to wycofują się z negocjacji, to do nich wracają. Nawet jedna wiadomość może teraz wywrócić geopolityczną grę do góry nogami. Nie oglądam tych głośnych oświadczeń, żeby nie powodować niepotrzebnych szkód w psychice. To psychiczna trucizna. Robię swoje. Chodzę na zajęcia wokalne, mam nadzieję, że wróci do mnie błysk z przeszłości. Przygotowuje się – cokolwiek by się nie wydarzyło, będę człowiekiem z plecakiem ewakuacyjnym i z bronią do samoobrony. W razie czego będę miał przewagę nad tymi, którzy tego nie mają.
Jeśli to się nie przyda, to nawet lepiej.
Jest dziennikarką, reporterką. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media. W OKO.press pisze o wojnie Rosji przeciwko Ukrainie oraz jej skutkach, codzienności wojennej Ukraińców. Opisuje również wyzwania ukraińskich uchodźców w Polsce, np. związane z edukacją dzieci z Ukrainy w polskich szkołach. Od czasu do czasu uczestniczy w debatach oraz wydarzeniach poświęconych tematowi wojny w Ukrainie.
Jest dziennikarką, reporterką. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media. W OKO.press pisze o wojnie Rosji przeciwko Ukrainie oraz jej skutkach, codzienności wojennej Ukraińców. Opisuje również wyzwania ukraińskich uchodźców w Polsce, np. związane z edukacją dzieci z Ukrainy w polskich szkołach. Od czasu do czasu uczestniczy w debatach oraz wydarzeniach poświęconych tematowi wojny w Ukrainie.
Komentarze