Sławomir Mentzen to chyba pierwszy polityk na prawo od PiS, który zrozumiał, że aby zostać kimś na prawicy, nie może wejść w koalicję z PiS-em. A przynajmniej dopóki nie zbuduje potężnej ogólnokrajowej partii
W rozmowie z OKO.press prof. Rafał Chwedoruk analizuje stan gry cztery dni przed drugą turą wyborów prezydenckich. Politolog mówi między innymi, że:
Agata Szczęśniak, OKO.press: Sondaże pokazują, że w ostatnim tygodniu przed wyborami poparcie dla Karola Nawrockiego i Rafała Trzaskowskiego jest równe. A jak jest z ich potencjałami?
Prof. Rafał Chwedoruk, politolog, Uniwersytet Warszawski: W oczywisty sposób nie są równe. Możemy przyjąć za poważny miernik ostatnie wybory sejmowe. 15 października 2023 roku pokazał po pierwsze, frekwencję na niespotykanym wcześniej poziomie, a po drugie, pokazał również przedziały tejże frekwencji, które sprzyjają jednym i drugim. Prawu i Sprawiedliwości sprzyja mniej więcej taka frekwencja, jaka była w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Natomiast wszystko, co ponad 70 procent, sprzyja kandydatom drugiej strony, uruchamiając swoisty drugi szereg ich wyborców.
Warto dodać, że zarówno wyborcy zdecydowani już na poziomie pierwszej tury, jak i potencjalni zwolennicy Rafała Trzaskowskiego, rekrutują się ponadstandardowo często z tych grup społecznych, które zawsze cechowała wyższa partycypacja wyborcza. Wiąże się to z cenzusami miejsca zamieszkania – więc miasta, szczególnie wielkie miasta – wykształcenia, zamożności itd. Mówiąc jeszcze inaczej: to zadowoleni, zamożniejsi i lepiej wykształceni częściej chodzą na wybory. To zjawisko występuje nie tylko w Polsce.
PiS trochę to zmienił. Osoby nieuprzywilejowane zaczęły głosować znacznie chętniej.
Tak, to jest oczywiście pochodna całej strategii PiSu, którą przyjął po klęsce w 2011 roku. A w dalszej kolejności także rządów tej partii, gdy dzielono dobrobyt narodowy trochę inaczej, niż wcześniej. Ale zarazem w Polsce pojawił się efekt, który niegdyś wystąpił na przykład w Brazylii po rządach lewicowych prezydentów: miliony ludzi zawdzięczały gwałtowny awans społeczny i materialny rządom lewicy, ale kiedy już awansowały, przeniosły się z faweli bliżej centrów miasta, przestawały głosować na lewicę.
Zaczęły żyć innymi problemami, zmieniły się ich aspiracje.
Prawo i Sprawiedliwość właśnie za to zapłaciło w wyborach sejmowych. I płaci dalej ten rachunek. Mimo korzystnego dla PiS-u układu frekwencyjnego Karol Nawrocki otrzymał jednak wyraźnie mniej głosów, niż wszystkie w zasadzie sondaże dawały PiS-owi jako partii. Mimo że trudno uznać kampanię Trzaskowskiego za szczególnie udaną.
To, co po pierwszej turze pogrubia znaki zapytania stojące nad końcowym wynikiem, to nie są rezultaty samego Trzaskowskiego i samego Nawrockiego, ale przede wszystkim Grzegorz Braun. W zasadzie żaden sondaż nie pokazywał jego wyniku na takim poziomie. Można się było spodziewać dobrego rezultatu, ale raczej wyniku, który nieco wykraczałby poza jego popularność w obrębie Konfederacji, czyli około 3-4 proc.
Adriana Zandberga też można dodać do czynnika zwiększającego niepewność, chociaż bez cienia wątpliwości zdecydowana większość jego wyborców – inaczej niż sam kandydat – nie będzie miała skrupułów, żeby wskazać na Rafała Trzaskowskiego.
Niepewność dotyczy też starszych wyborców. W pierwszej turze zagłosowało tylko 59,3 proc. osób powyżej 60. roku życia, o ponad 13 pkt proc. mniej niż wyborców w wieku 18–29 lat. Dlaczego tak było? Który z kandydatów teraz ma większe szanse przyciągnąć te osoby?
Starszy wyborca starszemu wyborcy nierówny. Wśród tych, którzy poszli, hegemonia duetu Trzaskowski i Nawrocki była większa aniżeli w jakiejkolwiek innej kohorcie wiekowej. Ci wyborcy najłatwiej odnajdują się w owej dychotomii. Warto także pamiętać o liczbach bezwzględnych: tych wyborców jest więcej. I będzie ich coraz więcej w polskiej polityce.
Ale to wśród najstarszych absencja zawsze należała do najwyższych. Wynikało to oczywiście z banalnego czynnika wieku. Nie dla wszystkich seniorów i seniorek wyjście z domu i udanie się do lokalu wyborczego jest takie proste. Prawo i Sprawiedliwość bardzo dużo robiło na rzecz ułatwienia seniorom głosowania poprzez przestrzenną dystrybucję komisji, ułatwienia techniczne, zwiększenie opieki i wsparcia w perspektywie chęci udania się na głosowanie. Tutaj możliwości nie są nieograniczone, choć też oczywiście wśród tej części emerytów, która bliższa jest Platformie, pewnie będzie łatwiej o mobilizację, choćby właśnie ze względów przestrzennych, np. charakterystycznej dla wielkich miast bliskości komisji w stosunku do miejsc zamieszkania.
Niegłosujący emeryt to zawsze był głównie emeryt ze wsi bądź z małego miasteczka, często niezainteresowany polityką, nieufny wobec instytucji publicznych i mający także za sobą doświadczenie niegłosowania już wcześniej. Przez większość transformacji ustrojowej największą partię polityczną w Polsce zawsze była partia niegłosujących i wszystkie zapowiedzi huczne polityków, że będą przyciągać niegłosujących, nie były możliwe do zrealizowania.
Trochę to zmieniło Prawo i Sprawiedliwość i myślę, że to jednak sztab Rafała Trzaskowskiego będzie miał większe możliwości oddziaływania na „swoich emerytów”.
Pokazują się kolejne rewelacje na temat przeszłości Karola Nawrockiego. W minionym tygodniu Wirtualna Polska ujawniła, że kandydat PiS w 2009 roku brał udział w jednej z najsłynniejszych „ustawek”. W poniedziałek Onet napisał, że Nawrocki sprowadzał prostytutki (pracownice seksualne) dla gości Hotelu Grand w Gdańsku. Wydaje się, że to nie zniechęca wyborców PiS-u do głosowania na Nawrockiego. Pojawiają się opinie, że powodem jest ponadmiarowe „grzanie” tematu i w związku z tym wyborcy myślą: skoro atakują go tak mocno, to znaczy, że naprawdę zagraża władzy, systemowi, że to władza ma coś na sumieniu.
Nie chcę trywialnie uciekać od odpowiedzi, ale nie jest tak, że to nie działa. Skoro Karol Nawrocki dostał niższy wynik niż Prawo i Sprawiedliwość, to oznacza, że sporo wyborców PiS-u uciekło do Brauna i Mentzena. Coś musiało być tego przyczyną. Przecież ostatnie dwie kampanie dla PiS-u nie były nieudane, szczególnie kampania do sejmików wojewódzkich w 2024 roku była efektywna, biorąc pod uwagę stan PiS-u po 15 października 2023.
Po drugie, pamiętajmy, że tak naprawdę gra toczy się nie o to, czy zwarty elektorat PiS-u, którego większość zagłosowała jednak na Nawrockiego, zagłosuje na niego ponownie. Ci wyborcy zawsze byli głusi na głosy drugiej strony. Zresztą i Platforma, i PiS w zasadzie niemal zawsze idą w zaparte, ewentualnie ograniczają się do symbolicznych zmian personalnych, ale nic ponadto. Przyzwyczaiły swoich wyborców, że polaryzacja jest odpowiedzią na wszystko. Nawet jeśli okazuje się, że nasz polityk jest, mówiąc brutalnie, kanalią, to ich polityk jest jeszcze większą. I to działa. Myślę, że również w tym wypadku.
Tylko warto zauważyć, że działa jednak na mniejszy odsetek wyborców niż poprzednio.
Prawo i Sprawiedliwość ma pewne powody do zadowolenia po pierwszej turze, ale jest to przede wszystkim zadowolenie z tego, że udało się uniknąć katastrofy. Bo jeśli spojrzeć na rezultaty duetu Mentzen-Braun, to tak jeszcze nie było, żeby jakaś niepisowska prawica dostała co piąty głos przy dosyć wysokiej frekwencji.
Więc nie możemy wykluczać, że ujawnianie przeszłości Nawrockiego jednak działa.
Problem polega na tym, że te materiały ukazują się kilka dni przed wyborami. A z reguły jest tak, że recepcja jakiegoś wydarzenia politycznego albo brak tej recepcji ma miejsce dwa-trzy tygodnie po nim.
Ostatnio PiS zaczął przypominać, że Karol Nawrocki ma ludowe pochodzenie. Podczas niedzielnego marszu on sam mówił: „Jestem jednym z was, jestem Polakiem, który rozumie trud codziennego życia”. To rama, w którą można włożyć np. doniesienia o ustawkach: „robił rzeczy dość podejrzane, ale to początek pięknej przemiany”. Od kibola do prezydenta, polska wersja amerykańskiego snu. A jednocześnie po stronie rządowo-liberalnej obudziły się emocje bardzo mocno antyludowe: „Co to za człowiek! Ktoś taki nie może być prezydentem, nie wypada, nie spełnia kanonów estetycznych prezydenckiej biografii”.
Myślę, że to już nie jest tak ważne. To nie jest Polska czasów PRL i w konsekwencji pierwszych dwóch dekad transformacji ustrojowej.
W moim roczniku 1969 na studia trafiło 8 proc. rocznika. Dzisiaj w zależności od konkretnej sytuacji trafia na wyższe uczelnie od 30 do 60 proc. młodych ludzi. Inteligent z wielkiego miasta, znający kilka języków, pochodzący z rodziny z sektora kultury nie robi dzisiaj wrażenia. W społeczeństwie konsumpcyjnym bardziej się różnimy niektórymi formami konsumpcji. Ale wszyscy konsumujemy. Owszem, niektórzy do tej konsumpcji mają dalej, na przykład w sensie przestrzennym i dzięki temu PiS ma bardzo wysokie poparcie tam, gdzie wykluczenie komunikacyjne zbiera okrutne społecznie żniwo, utrudniając ludziom egzystencję, siłą rzeczy powodując pauperyzację.
Większe znaczenie niż biografia kandydatów będzie miał stosunek do rządu. Ci, którzy obawiają się zmian, bądź już doświadczyli negatywnych zmian, są bardziej podatni na przekaz kogoś, kto jest przeciwko temu rządowi. To się wiąże często z konkretnym interesem albo z obawą przed konkretną zmianą.
Nieprzypadkowo Prawo i Sprawiedliwość chciało przeistoczyć wybory w plebiscyt na temat rządu, a nie w antynomię „lud kontra elity”.
Warto zwrócić uwagę, że w ostatniej dekadzie Platformie Obywatelskiej wzrosło poparcie na wsi. Czy to oznacza nagle, że tradycyjny elektorat PiS-u i PSL rzucił się do głosowania na partię Tuska? Nie. Po prostu tradycyjnej polskiej wsi już nie ma, a do wsi wokół wielkich miast przeprowadziło się wielu mieszczuchów. Dlatego, jak sądzę, PiS nie do końca eksponował biografię Nawrockiego.
Poza tym Nawrocki jest z Gdańska. Wiele można powiedzieć o Gdańsku, ale nie to, że nie wygrał na transformacji ustrojowej w Polsce. I w wymiarze ekonomicznym, i w wymiarze rekrutacji elit społecznych. Nawrocki nie jest z najlepszego osiedla, na przykład z Oliwy, ale nie jest też z tej biedniejszej części jak Nowy Port czy Stogi.
Paradoks polega na tym, że Trzaskowski jest dzisiaj w większym stopniu odzwierciedleniem pewnej normy. A to, co składa się na biografię Nawrockiego, jest absolutnie niestandardowe.
Znaleźć Polaka, który łączy to wszystko, co jest w biografii Nawrockiego? Kompletnie bez szans.
Nikt inny nie był na raz bokserem, uczestniczył w ustawce, był ochroniarzem w Grand Hotelu, doktorem nauk historycznych, piłkarzem. I jeszcze aktywistą politycznym na poziomie osiedlowym. To jest niestandardowe.
Więc nie chodzi o biografię, chodzi o rząd Tuska. Jest przesłanka do takiego wniosku: wydawało się, że głosy, które będzie gubił Trzaskowski, przypadną Hołowni i Biejat. Tak się nie stało.
Złapał je Mentzen?
Nie, w dużej skali nikt ich nie złapał. Odpowiedzią jest różnica we frekwencji z wyborami 15 października. Dlatego nieprzypadkowe są teraz akcje profrekwencyjne czy szybkie uruchomienie PSL-u i Trzeciej Drogi.
Zatrzymajmy się na postaci Sławomira Mentzena. To on był bohaterem ostatnich dni, mam na myśli zwłaszcza nagranie upublicznione przez Radosława Sikorskiego. Według mnie to jedno z najważniejszych nagrań w historii polskiej polityki, a na pewno w tej kampanii. Co z tego piwa Mentzena z Trzaskowskim i Sikorskim wynika?
Pamiętajmy, że prawie połowa wyborców Konfederacji nie utożsamia się z prawicą. To są najczęściej wyborcy słabo zainteresowani polityką, ewentualnie bardziej libertariańscy, sytuujący się bardziej w centrum, mniej zainteresowani konserwatyzmem kulturowym. I o to toczy się gra. To było bardzo istotne wydarzenie, ponieważ w kulturze obrazkowej taki symbol znaczy więcej niż wszystkie słowa, wezwania do głosowania czy niegłosowania na kogoś. To zostaje w ludzkiej pamięci.
W polityce istnieje też jutro. Gdy niegdyś PiS zawarł medialną koalicję z SLD, też były zapowiedzi, że cały elektorat SLD, który był żywiołowo antyprawicowy, natychmiast sobie pójdzie. A po przejęciu mediów publicznych SLD dostało 13 proc. w wyborach prezydenckich, 15 proc. w wyborach do sejmików wojewódzkich. Dziś cała lewica może pomarzyć o takim wyniku. I analogicznie tutaj. To, co Mentzen powiedział, usiłując wyjaśnić takie zachowanie, było bardzo ważnym komunikatem.
To jest chyba pierwszy polityk na prawo od PiS-u, który zrozumiał, że aby zostać kimś na prawicy, nie może wejść w koalicję z PiS-em. A przynajmniej dopóki nie zbuduje potężnej ogólnokrajowej partii. Tak jak to niegdyś zrobił Kaczyński. Co z tego, że PiS wygra czy przegra jakieś wybory? Istnieje nadal. Potrafił przetrwać nawet rozłamy.
To piwo było politycznie jednym z najdroższych piw w polskich dziejach. Bo czegoś takiego za darmo się w polityce nie robi.
Co z tego, że później Mentzen czy działacze Konfederacji będą się odcinali? Nic. Obrazek poszedł świat.
Jednak w środę Sławomir Mentzen ogłosił: „Nie widzę żadnego powodu, by głosować na Rafała Trzaskowskiego”. Co prawda, nie wezwał wprost do głosowania na Nawrockiego, mówił, żeby jego wyborcy zrobili, co im sumienie podpowiada, ale podkreślał, że Nawrocki zasadniczo zgadza się z nim w każdej sprawie.
To niczego nie zmienia. Co miało pójść na ekranach, to poszło, teraz jest już po zawodach. Ważny jest obrazek na początku, a nie to, co się powie na końcu.
Jak sądzę, to jest gra obliczona na to, że obecny obóz władzy będzie wolał wybrać Mentzena jako strategicznego przeciwnika i będzie w związku z tym otwierał kanały, które ułatwią Mentzenowi budowę formacji.
Cóż PiS może mu dać w tej chwili? Publikacje w gazecie czytanej przez kilka tysięcy najgorliwszych zwolenników? Wystąpienie w telewizji oglądanej głównie przez osoby 60+? Stanowiska w czterech sejmikach? Konfederacja nie ma rozgałęzionych struktur ogólnokrajowych, a to obóz rządowy ma polityczne karty, które mogą pomóc albo przeszkodzić Konfederacji w kształtowaniu przyszłości i w budowaniu poważnej, dużej, trwałej formacji.
Gdyby Konfederacja rzuciła się w objęcia PiS-u, to już sam dystans organizacyjny między nimi – bo przecież PiS jest w każdej gminie – spowodowałby, że przy pierwszej polaryzacji w systemie partyjnym Konfederacja znika. I większość ich wyborców trafia wtedy pod skrzydła PiS-u. A więc to się nie opłaca.
Wreszcie warto zwrócić uwagę na to, że i Mentzen, i Braun od początku tego tygodnia żywiołowo odcinali się od poparcia Nawrockiego. Sądzę, że musieli już wcześniej wiedzieć, że seria dotycząca życiorysu Nawrockiego będzie trwał nadal. A po co im tłumaczenie się z problemu sutenerstwa, przemocy stadionowej, przejmowania mieszkań komunalnych, używek itd.? Mają wystarczająco dużo własnych problemów i powodów do tłumaczenia się, żeby brać na siebie jeszcze to, co towarzyszy Nawrockiemu.
W ich interesie nie jest z pewnością to, żeby Nawrocki te wybory wygrał.
Bo zwycięstwo Nawrockiego oznaczałoby dalszą hegemonię Jarosława Kaczyńskiego na prawicy. Wszystkie karty pozostałyby w rękach prezesa PiS-u. Nawrocki jako prezydent – nie wierzę, że tak się stanie, ale załóżmy ten hipotetyczny scenariusz – byłby prezydentem bardzo słabym politycznie. Każdego dnia musiałby się obawiać, czy nie będzie bojkotowany przez instytucje państwa. Byłby w pełni skazany, jeszcze bardziej nawet niż Andrzej Duda, na Prawo i Sprawiedliwość.
Jednym z tych polityków, którzy dążą do porozumienia PiS-u i Konfederacji, jest Przemysław Wipler. We wtorek 27 maja podczas konferencji CPAC poparł Nawrockiego. Jest taka argumentacja: Konfederacja musi dość szybko wejść w jakąś koalicję, bo nadszedł moment graniczny dla ich elektoratu, który jest głodny tego, żeby oni zaczęli rządzić. I mogą to zrobić z PiS-em w przyszłych wyborach, najpierw pomagając właśnie Nawrockiemu, a potem tworząc koalicję. A PiS wtedy już nie będzie tą partią, którą znamy, będzie słabszy wewnętrznymi podziałami i słabością Jarosława Kaczyńskiego.
Ale PiS, który będzie miał prezydenta, będzie rozdawał karty. A gdyby do takiej koalicji doszło, to tak jak mówiłem, z Konfederacją stałoby się to samo co z LPR-em. Bo Konfederacja jest na początku drogi. Nie ma ani wielkich środków finansowych, jest podzielona wewnętrznie. Poza tym elektorat Konfederacji jest młody. Oczywiście jego część zdążyła się postarzeć, poza tym ta formacja w ostatnim czasie pozyskała na przykład wielu wyborców PiS-u, ale jednak w głównej mierze to są ludzie młodzi. Trudno powiedzieć, czy oni są czegoś bardzo, bardzo głodni.
Poza tym to jest perspektywa dosyć abstrakcyjna, bo do kolejnych wyborów jeszcze jest dużo czasu. Sytuacja gospodarcza, międzynarodowa są bardzo złożone i trudne do przewidzenia w chwili obecnej. A tak jak mówiłem, w polityce jest też jutro po wyborach. Coś trzeba działaczom w terenie dać. A sojusz z PiS-em nic nie da, choćby dlatego, że z natury rzeczy są to konkurencyjne środowiska.
Przemysław Wipler przecież był kiedyś politykiem związanym z PiS-em. Jest też generacyjnie troszkę starszy od wielu wyborców i działaczy tej formacji. Z natury jest predestynowany do tego, żeby być łącznikiem z konserwatywną prawicą. Warto też pamiętać, że Konfederacja miała dwa znaki rozpoznawcze. Konserwatyzm kulturowy był tylko jednym i to czasami chowanym przez Konfederację, vide kwestia aborcji przez długi czas. A drugi z tych znaków to był jednak liberalizm gospodarczy. Nie było nic dziwniejszego w tej kampanii niż Karol Nawrocki podpisujący punkty Mentzena. To pokazuje skalę problemu i wyzwania.
Nieprzypadkowy jest też Braun, który też nie ma żadnego interesu w tym, żeby doszło do zbliżenia PiS-u i Konfederacji za pośrednictwem ośrodka prezydenckiego. On byłby pierwszym wykluczonym z czegoś takiego. A w płynnej sytuacji wewnątrz Konfederacji i wobec słabnącego PiS-u Braun ma w czym łowić poparcie.
Właśnie: skąd to poparcie Brauna?
Nie można bagatelizować czynnika happeningu i prowokacji. To po pierwsze. Po drugie, Braun konsekwentnie stawia na drugą nogę Konfederacji, tę, która jest bliżej PiS-u. I tu dwie kwestie zwracają uwagę. Odwołanie się do retoryki postendeckiej, narodowo-katolickiej. Ona dziś nie jest tak ważna jak w czasach Radia Maryja, LPR dzisiaj się nie powtórzy, no ale są takie środowiska, gminy, gdzie kontrrewolucja obyczajowa jest czymś, na co wielu wyborców oczekuje.
Ale najciekawszy jest przestrzenny wymiar głosów na Brauna. To jest po prostu granica z Ukrainą.
Gminy wzdłuż i na zachód od granicy. Często są to mężczyźni w średnim wieku. To jest po prostu strach przed wojną. Do tego dochodzą obawy migracyjne. Ale biorąc pod uwagę, że są tu tereny często wiejskie, małomiasteczkowe, to strach przed wojną będzie na pierwszym miejscu.
To pokazuje, że obóz władzy dużo zaniedbał w tej materii. Jaki był sens wizyty premiera Tuska w Kijowie ze Starmerem i Macronem? Nie sposób zrozumieć takiej wizyty tuż przed pierwszą turą, gdy Trzaskowski przez całą kampanię pokazuje się jako bardzo umiarkowany w tej problematyce. Raczej kojący lęki, aniżeli eskalujący.
Myślę, że to jest jeden z powodów wzrostu poparcia dla Brauna kosztem absencji wyborczej i kosztem PiS-u. Ten czynnik zwiększył skalę ryzyka i niepewności w całej kampanii.
Inne partie mogły przejąć wyborców Brauna? Wyrazić te emocje, które nimi kierują, ale w mniej skrajny sposób i przyciągnąć ich do siebie?
Raczej mała szansa, bo to nie są wyborcy bardzo młodzi. Oni już się nie socjalizują politycznie. Nie sposób tradycjonalistów kulturowych przyciągnąć do obecnego obozu władzy. Fiasko strategii Szymona Hołowni, jego wynik, jest tego najlepszym potwierdzeniem. Nawet taki konserwatyzm soft z cyklu „referendum w sprawie aborcji” trafił w próżnię.
Natomiast to, na co może grać Trzaskowski, a w przyszłości także obóz władzy, to uwzględnianie niektórych lęków. Tak jak zaczęto uwzględniać lęki dotyczące migracji, nawet jeśli część tych lęków była po prostu przesadzona, bardziej abstrakcyjna, niż oparta na realiach. I w sprawie Ukrainy, w sytuacji, w której większość Polaków nie chce polskiego zaangażowania militarnego w tę wojnę, nie chce polskich wojsk na Ukrainie, po prostu trzeba to uwzględnić. To dzieje się w wielu innych krajach w Europie.
I nieodrobienie tej lekcji może kosztować bardzo, bardzo dużo. Te 20 proc., które padło na Konfederację i Brauna jest w tej materii poważnym ostrzeżeniem.
Krąży taka opinia, że obecne wybory prezydenckie są też wyborem między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Polacy wybierają symbolicznie „obywatelstwo” którejś z tych potęg.
Rzeczywiście. Wojna amerykańsko-europejska na ziemi polskiej jest jednym z najbardziej fascynujących wydarzeń w naszej polityce. Wstydliwie ukrywamy różne jej przejawy, a wewnątrz polskiej polityki aż buzuje od tego. Warto także pamiętać, że jest to też do jakiegoś stopnia wojna amerykańsko-amerykańska na ziemi polskiej. Bo w wielu sprawach administracja Bidena i administracja Trumpa wbrew naszym metafizycznym tezom o tym, jak wspaniale wygląda kontynuacja w amerykańskiej polityce, różnią się całkowicie.
W oczywisty sposób Stany Zjednoczone, bez względu na to, kto nimi rządzi, nie mają interesu w tym, by Europa była silna. Choćby dlatego, że jest to kontynent konkurencyjny wobec USA. Amerykanie komuś muszą swój gaz, ropę i inne surowce oraz broń sprzedawać, a Europa jest największym naiwnym w tej materii. Więc ciężko, żeby i tutaj Stany Zjednoczone nie odgrywały pewnej roli.
Zwłaszcza w sytuacji, w której absolutnie przegrane po rosyjskiej agresji na Ukrainę elity głównych państw Europy Zachodniej do dziś próbują się ratować poprzez wykorzystanie wojny jako pretekstu do pogłębionej integracji europejskiej. Mamy do czynienia z paradoksem, który jest bardzo groźny dla Europy.
Najpierw czołowi politycy dzwonili do Putina – można się z tym zgadzać czy nie, ale to była jakaś strategia – żeby zatrzymać tę wojnę, póki nie rozgorzeje na całego. Dotyczy to także samego Macrona i poprzedniego rządu niemieckiego. A dzisiaj są największymi jastrzębiami w kwestii wojny.
Zaś Stany Zjednoczone, które były największymi jastrzębiami, wymuszały na państwach europejskich głębokie zaangażowanie w obronę Ukrainy, dzisiaj raczej są gołębiem, który nawołuje do tego, żeby jednak rozmawiać i nie przeszkadzać w tych rozmowach, nie eskalować itd.
I to wszystko dotyczy w jakimś sensie Polski. Natomiast u nas to nie będzie aż tak ostre, bo jesteśmy społeczeństwem okcydentalistycznym. Nie przyjmujemy do wiadomości, że Reagan i Breżniew już nie żyją. To nie Dmowski z Piłsudskim, a właśnie trumny Reagana i Breżniewa dalej rządzą.
Dalej wyobrażamy sobie, że istnieje Wielki Związek Radziecki, tylko ten Breżniew jest troszkę młodszy od oryginału. Dysponuje nieograniczonymi możliwościami ekspansji niczym niegdyś Związek Radziecki. A po drugiej stronie istnieje demokratyczny, zjednoczony Zachód na czele ze Stanami Zjednoczonymi, zgodnie współpracujący ze wszystkimi. Tego świata już po prostu nie ma.
Polscy politycy raczej się „wycentrowywali” wobec sporów Europa-USA. PiS nieco bardziej eurosceptyczny w miarę swojej radykalizacji po wyborach jednak nie nawołuje do wyjścia z Unii. A politycy Platformy, Lewicy i Trzeciej Drogi zgodnie mówią, jak bardzo są euroatlantyccy. Natomiast wcześniej czy później przyjdzie także i wybór w wymiarze symbolicznym. Na razie to jest wybór na tyłach polityki, w miejscach, którym opinia publiczna się do końca nie przygląda.
Ale wiecznie siedzieć nad dwoma trumnami z czasów końcówki zimnej wojny nie można.
Co będzie pan obserwował przez najbliższe dwa dni, żeby przewidzieć, w którą stronę idą nastroje społeczne?
Kiedyś w polskiej piłce nożnej była taka sytuacja, w latach dziewięćdziesiątych, w czasach żywiołowego kapitalizmu, że na potęgę handlowano wynikami meczów. Piłkarze, sędziowie, działacze i tak dalej. Kiedyś jeden ze znanych trenerów piłkarskich został zaangażowany w końcówce rozgrywek do jednego z klubów, żeby go ratować przed spadkiem z ligi. No i przyszedł na pierwszy trening, zobaczył, jak marnych piłkarzy ma i wygłosił słynne zdanie: „Tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić”. Więc muszę powiedzieć, że to już jest ten czas.
Któryś ze sztabów już wie, że tutaj nie ma co trenować, tylko trzeba dzwonić.
A mówiąc serio, tu w zasadzie nie ma czego obserwować. Reakcje opinii publicznej w tak krótkim czasie będą reakcjami nieuchwytnymi przed niedzielą. Będzie to takie wróżenie z internetowych fusów. Mimo że sztaby na pewno codziennie będą prowadziły jakieś badania, to myślę, że to, co się miało ukształtować, to tak naprawdę już jest ukształtowane. I tutaj nic się nie zdarzy. Wstrząsy tektoniczne już się dokonały.
Cokolwiek się pokaże ostatniego dnia przed wyborami, już niczego nie zmieni. Warto przypomnieć sobie sprawę Sawickiej z 2007 roku, która nie odegrała żadnej roli. A na pewno nie taką, jaką już pisał jej PiS. Albo domniemany zamach na prezydenta Komorowskiego. Który jeśli jakkolwiek zadziałał, to pogrążył do reszty tamtą beznadziejną kampanię.
To, co ostatnio się stało z Grand Hotelem, chwilę wcześniej z tymi wszystkimi sprawkami stadionowymi i kawalerką, sztab Trzaskowskiego będzie już tylko próbował utrwalić w świadomości zbiorowej. A druga strona będzie grała cały czas na plebiscyt. Bardziej w sprawie Tuska niż Trzaskowskiego.
Wybory
Sławomir Mentzen
Karol Nawrocki
Rafał Trzaskowski
Koalicja Obywatelska
Konfederacja
Prawo i Sprawiedliwość
druga tura
kampania prezydencka
Wybory prezydenckie 2025
Dziennikarka polityczna OKO.press. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!“, a w OKO.press podcast „Program Polityczny”.
Dziennikarka polityczna OKO.press. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!“, a w OKO.press podcast „Program Polityczny”.
Komentarze