0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Robert Robaszewski / Agencja GazetaRobert Robaszewski /...

„Nie wiem, czy kiedykolwiek czułam się tak zdenerwowana przed początkiem roku szkolnego" - mówi OKO.press nauczycielka szkoły średniej z Poznania. To drżenie, które udziela się wszystkim - samorządowcom, dyrektorom, pedagogom, rodzicom i uczniom - to strach, że więcej kryzysów polski system edukacji już nie uniesie. Już dziś wiadomo, że rok szkolny 2022/2023 do spokojnych należeć nie będzie. Dlaczego?

Kto będzie uczył w szkołach?

Choć minister edukacji Przemysław Czarnek i jego zastępca Dariusz Piontkowski przekonują, że nie dzieje się nic szczególnego, liczby mówią same ze siebie. Od maja, gdy w szkołach zaczął się ruch kadrowy, liczba wakatów w Warszawie wzrosła dramatycznie.

30 sierpnia, dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, brakowało w sumie 3 595 nauczycieli, o 600 więcej niż rok wcześniej.

Gminy, które na piśmie nie mają problemów kadrowych, ukrywają je w organizacji pracy. Wiceprezydentka Sopotu, Magdalena Czarzyńska-Jachim tłumaczyła OKO.press, że coraz więcej nauczycieli pracuje w kilku placówkach, albo uczy kilku przedmiotów. Jeszcze niedawno ciężko było spotkać przedmiotowców "od wszystkiego", teraz to właśnie oni będą ratować dziurawe plany lekcji.

Problemy z wakatami nie dotyczą tylko dużych miast. W powiecie nowodworskim w województwie pomorskim sześć szkół, z sześciu miejscowości skrzyknęło się, by "wymieniać się" nauczycielami. Dyrektorzy wspólnie ułożyli plany lekcji, by pedagodzy mogli kursować między placówkami. Najdalsze punkty na mapie, Krynicę Morską i Drewnicę, dzieli dystans 40 km. W rozmowie z TVN24, Alicja Zielińska, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Krynicy Morskiej, mówiła, że

z 18 zatrudnionych w jej szkole nauczycieli, do roli „objazdowego" pedagoga szykuje się aż 10 z nich.

Skalę kryzysu widać było też w oficjalnych danych ministerstwa, i to już w czerwcu 2022. Jak pisaliśmy w OKO.press, w ciągu roku liczba nauczycieli w Systemie Informacji Oświatowej zmalała o 6 163. Według samorządowców, kluczowe były jednak wakacje, gdy okazało się, że z systemu odchodzi też część emerytowanych nauczycieli, których od 2019 roku do szkół ściągali zdesperowani dyrektorzy. Ich wsparcie dla systemu edukacji jest kluczowe — w zeszłym roku w polskich szkołach pracowało aż 45 tys. emerytowanych pedagogów. To 6,5 wszystkich zatrudnionych w szkołach.

Przeczytaj także:

Problemy kadrowe to wyzwanie nie tylko na wrzesień, gdy trzeba ułożyć plany i przydzielić ewentualne zastępstwa. Nauczyciel pracujący w kilku szkołach, lub wysoko ponad etat, to nauczyciel wiecznie zmęczony, który ma mniej uwagi na indywidualną pracę z uczniem, czy proces wychowawczy.

Kasa

Morale w zespołach pedagogicznych spada nie tylko ze względu na przeciążenie. Kryzys kadrowy, a także wysoka inflacja, na pierwsze strony gazet przywróciły temat nauczycielskich płac. Przypomnijmy, że oświatowcy dostali w tym roku tylko podwyżkę w wysokości 4,4 proc. — odpowiadającą wzrostowi wynagrodzenia w całej budżetówce.

Od 1 września, o 20 proc. wzrośnie też wynagrodzenie nauczycieli początkujących (najmłodszych pedagogów, którzy przed zmianami w awansie zawodowym nosili stopnie stażystów lub nauczycieli kontraktowych).

Związki zawodowe domagają się co najmniej 20 proc. wzrostu płac zasadniczych (bez dodatków) dla wszystkich, lub połączenia wynagrodzeń w edukacji z wysokością przeciętnego wynagrodzenia. Ministerstwo proponuje 9 proc., powołując się na wysokość uśrednionych wynagrodzeń.

W OKO.press pisaliśmy, że uśrednione wynagrodzenie to nie abstrakcja, ale zarobki nauczycieli ze wszystkimi dodatkami i nadgodzinami. Ergo, z pensji nauczyciela da się wyżyć, ale ogromnym kosztem: harując ponad etat. Tym, którzy nie biorą nadgodzin, lub nie mają takich możliwości (jak młodzi pedagodzy) z zasadniczego wynagrodzenia ciężko jest się utrzymać, szczególnie w dużych miastach. Nie pomagają wypowiedzi ministra Piontkowskiego, który przekonywał, że pensja nauczyciela dyplomowanego netto to 6,9 tys., i to bez nadgodzin.

Nie pomagają też zapewnienia, że nauczyciele chętniej pracowaliby w szkołach, gdyby samorządy dokładały więcej do dodatków motywacyjnych. W Warszawie, gdzie wszelkie premie są najwyższe, magistrat do edukacji dokłada 2,8 mld zł. "W przyszłym roku szkolnym tylko energia elektryczna będzie nas kosztować 100 mln zł więcej" — tłumaczyła OKO.press Renata Kaznowska. Co zrobią samorządy, które nie mają wysokich wpływów z podatków?

Bunt czy bezradność?

Wobec biernej postawy rządu, buntują się związki zawodowe. ZNP od 1 września uruchamia pogotowie protestacyjne, które - jak w rozmowie z OKO.press przekonywał prezes związku Sławomir Broniarz - ma być przygotowaniem do czegoś "bardziej radykalnego".

Tyle że nauczyciele mówią wprost, że na strajk ich nie stać. Na forach toczą się gorące debaty dotyczące formy protestu, ale najczęściej słychać "musimy w końcu coś zrobić", "jeśli się dogadamy, nie będzie można nas zignorować". Konkretów brak.

Są też tacy, którzy otwarcie śmieją się z zapewnień związków zawodowych, mówiąc że to działania wizerunkowe, które nie przekładają się na konkrety. "Pogadali, zgodzili się, że trzeba coś zrobić, a dla nas i tak nic z tego nie wynika" — mówiła OKO.press jedna z nauczycielek z Poznania, tuż po spotkaniu trzech największych związków zawodowych - ZNP, FZZ i Solidarności - do którego doszło 30 września.

"Nawet jeden front nic nie da, bo nauczyciele są wykończeni, złamani. Na słowo strajk dostajemy dreszczy. Reprezentacji związkowej nie możemy słuchać, tak samo jak ministrów, bo już dawno wszyscy przestali mówić głosem zwykłego nauczyciela. Nie wierzę, że przed wyborami cokolwiek się zmieni" — dodaje.

Niewątpliwie, wizja strajku i rosnąca frustracja czy bezradność nauczycieli, będą wpływać na - już i tak napiętą - atmosferę w szkołach.

Ukraińscy uczniowie czekają na alternatywy

Kolejnym wyzwaniem jest organizacja nauki dla uczniów z Ukrainy. Do polskich szkół od września ruszy co najmniej 200 tys. z nich, za to około dwa razy więcej zostanie w domach, by uczestniczyć w online w zajęciach prowadzonych przez ukraińskie ministerstwo edukacji.

Według samorządowców, ten dualizm systemów jest daleki od ideału. Uczniowie, którzy starają się o ukraińskie dyplomy, nie mają szansy na integrację, naukę języka polskiego, a także wsparcie psychologiczne. Za to ci, którzy wchodzą do polskich szkół, nie mają możliwości uczestniczyć w zajęciach z j. ukraińskiego.

W oddziałach przygotowawczych (rekomendowane przez rząd, ale drogie w realizacji rozwiązanie) dzieci i młodzież mają szanse szybciej zakopać przepaść kompetencyjną (głównie chodzi o język polski, bo w kompetencjach ścisłych to ukraińscy uczniowie przebijają polskich).

Jednak większość dzieciaków będzie musiała radzić sobie w zwykłych oddziałach, które zupełnie nie są przygotowane na pracę z cudzoziemcami. Nadal nierozstrzygnięta jest też kwestia klasyfikacji i egzaminów. Szczegółowo pisaliśmy o tym tutaj:

Felerny rocznik kończy szkołę

Kolejne skutki reformy odczują też uczniowie szkół średnich. W wakacje z języków nie schodziła kwestia (niesprawiedliwej) rekrutacji, gdy w szranki o miejsca w szkołach biło się 1,5 rocznika. W maju do matur podejdzie "felerny" rocznik, pierwszy, który uczył się według nowych podstaw programowych.

Dla tych dzieciaków edukacja to prawdziwy rollercoaster.

W szóstej klasie już witały się z gimnazjami, ale minister Anna Zalewska doprowadziła do ich likwidacji, przez co zostały w zdezorganizowanych podstawówkach. W klasach VII-VIII uczyły się eksperymentalnego, poszatkowanego, przeładowanego materiału . Znaczną część szkoły średniej spędziły w domach, bo przyszła pandemia i nauka zdalna. I jakby tego było mało, w tym roku będą zdawać prawdopodobnie najtrudniejszy egzamin dojrzałości od wielu lat.

Abiturienci obowiązkowo przystąpią do trzech egzaminów pisemnych: z języka polskiego, matematyki i języka obcego nowożytnego (obligatoryjne będą na poziomie podstawowym, chętni będą mogli je zdawać także na rozszerzonym) oraz do jednego pisemnego egzaminu z przedmiotu do wyboru (chętni będą mogli przystąpić jeszcze do pięciu takich egzaminów).

Jaką historię o polskim systemie edukacji wyniosą po tych doświadczeniach?

Wszystkie odpały HiTu

Do tego wszystkiego dochodzi propagandowa tragi-komedia z podręcznikiem do HiT w roli głównej. Od września, uczniowie szkół średnich powinni zacząć realizować program przedmiotu, który zastąpił WOS. Wątpliwości było więcej już wcześniej, bo HiT, skupiający się na wykładzie z historii współczesnej, usunął z programów wiele treści dotyczących życia obywatelskiego, w tym szczegółowe zagadnienia dotyczące systemu wyborczego, demokracji i zaangażowania społecznego.

Najwięcej kontrowersji wzbudził jednak podręcznik autorstwa prof. Roszkowskiego, który zamiast faktografią, posługuje się opiniami autora na temat najnowszej historii i przemian kulturowych. W podręczniku nie brak też fejków i nieścisłości, o czym więcej można posłuchać tutaj:

Wiele szkół już zapowiedziało, że z podręcznika korzystać nie zmierza, ale alternatywny podręcznik wciąż czeka na zatwierdzenie. Nauczyciele i eksperci z Wolnej Szkoły przygotowują zastępcze scenariusze, by pedagodzy nie byli "skazani" na Roszkowskiego. W tym obszarze widać akurat ogromną mobilizację środowiska, które nie zamierza uczestniczyć w prowadzonej przez ministra Czarnka "wojnie o rząd dusz".

Niewykluczone, choć to już pozostaje w sferze domysłów, a nie faktów, że ten rok upłynie znów pod hasłem ideologicznej walki o szkoły. Minister edukacji zapowiadał, że już w wakacje wróci z pomysłem odświeżonego lex Czarnek, czyli przyznania szerokich kompetencji upolitycznionym kuratorom oświaty. Póki co, o projekcie jest cicho, bo konflikt ogniskuje się wokół pragmatyki zawodu nauczyciela (czyli wynagrodzeń i czasu pracy).

Nadzieja w różnorodności?

Ale to tylko niektóre zjawiska, które zjadają polską szkołę. Wciąż problemem jest niewystarczające wsparcie psychologiczno-pedagogiczne (a dodanie etatów na papierze nie zachęca specjalistów do pracy w szkołach). Nadal publiczny system generuje nierówności, które klasa średnia i wyższa z dużych miast kompensują na rynku korepetycji, co tylko powiększa przepaść między dzieciakami.

Ale czy to znaczy, że w szkole nie może wydarzyć się już nic dobrego? Zapytaliśmy o to Dorotę Łobodę, warszawską radną, przewodniczącą stołecznej Komisji Edukacji, aktywistkę rodzicielską.

"Jasnym punktem może być, mimo wszystkich organizacyjnych trudności, obecność dzieci ukraińskich w naszych szkołach i przedszkolach.

Polskie dzieci uczą się empatii, akceptacji różnorodności, poznają inną kulturę.

Za to nauczycielki i dyrektorzy mają okazję przekonać się, że praca z dzieckiem cudzoziemskim, choć jest wyzwaniem, może dać dużo satysfakcji.

W całym kraju powstają oddziały przygotowawcze, uczymy się pracy z dziećmi cudzoziemskimi i te umiejętności zostaną z nami nawet wtedy, gdy skończy się już wojna w Ukrainie. To doświadczenie przyda nam się w przyszłości, bo w Polsce coraz więcej będzie osób z innych krajów. Nasz system oświaty musi być na to gotowy" — stwierdza Łoboda.

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze