Przemoc, rabunki i gwałty, których dopuszczają się Rosjanie oraz mafijno-oligarchiczne porządki, jakie usiłują wprowadzać, sprawiają, że nawet ta część ludności okupowanych terenów, która do lutego była nastawiona prorosyjsko, nie ma powodów do entuzjazmu wobec "ruskiego miru"
W czwartym miesiącu od rozpoczęcia inwazji na Ukrainę Rosjanie okupują ponad 20 procent powierzchni kraju. Mniej więcej połowa tego to efekty tegorocznej agresji – bo mowa także o okupowanym od 2014 Krymie i terenach samozwańczych „republik” separatystów w Donbasie powstałych w latach 2014-2015.
W wyniku działań wojennych prowadzonych po 24 lutego Rosjanom udaje się do dziś utrzymać pod okupacją niemal cały obwód chersoński, południową część obwodu zaporoskiego, zdecydowaną większość obwodu ługańskiego, południowe i północne fragmenty obwodu donieckiego i wreszcie północne i wschodnie fragmenty obwodu charkowskiego.
Wszystkie te ziemie Rosjanie zamierzają utrzymać, a z czasem też najprawdopodobniej anektować. Spróbujmy się zatem przyjrzeć temu, w jaki sposób próbują osiągnąć ten cel i po jakie metody sięgają, by utrzymać w ryzach ludność okupowanych terytoriów.
W ostatnich tygodniach Rosja na poziomie propagandowym wyraźnie zmienia narrację o wojnie w Ukrainie. Usilnie powtarzane jest twierdzenie, że celem wojny jest po prostu zdobycie - czy wręcz "powrót do macierzy" wschodniej i południowej Ukrainy, która "historycznie" - z powodów podbojów Piotra I i Katarzyny II - Rosji się należy.
Coraz większy nacisk propaganda kładzie też na "normalizację życia" na tych terenach - terenach zdewastowanych przez rosyjski najazd. Ale zebrane przez nas dane pokazują, że wspomnienie Piotra I zdecydowanie nie wystarcza, by przejąć kontrolę nad podbitymi rejonami.
Pokazały to niedzielne putinowskie obchody "Dnia Rosji" - nawet w propagandowej wersji rosyjskiej telewizji rządowej na podbitych ziemiach Ukrainy mimo wysiłków Rosjan wypadły nader skromnie.
Chersoń i Melitopol to wystarczająco duże miasta, by za pośrednictwem mediów społecznościowych, ukraińskich portali i gazet oraz kanałów wojskowych regularnie dochodziły stamtąd względnie bieżące i dokładne informacje. Osoby o prorosyjskich poglądach, tym bardziej te skłonne do kolaboracji z władzami okupacyjnymi, są tam w zdecydowanej mniejszości.
Dziś informacje stamtąd stają się coraz bardziej niepełne, jednak nadal wyłania się z nich obraz orgii przemocy, która towarzyszy wprowadzaniu okupacyjnych porządków w warunkach kompletnego kryzysu humanitarnego.
To obszary położone w otoczeniu dawnej „linii rozgraniczenia” między terytorium kontrolowanym przez Ukrainę a samozwańczymi „republikami” separatystów. To obszary kompletnie zniszczone i wyludnione – połacie ruin pozostałe po miastach takich jak Wołnowacha, Popasna czy Rubiżne.
Dlaczego ten obszar różni się pod tym względem od reszty kraju?
Nie, nie chodzi o rosyjskojęzyczność – nie ona jest kluczem do postaw prorosyjskich. Pamiętajmy, że język rosyjski pozostaje dominującym w obwodach sumskim i charkowskim, gdzie do klęski Rosjan bardzo wydatnie przyczynił się ruch oporu. Kluczem jest tu geografia – także ta demograficzna i społeczna - i polityka wewnętrzna Ukrainy.
Wynikająca z tego regionalizacja postaw - wbrew obiegowym opiniom, często bezkrytycznie powielanym przez media - wciąż odgrywa w Ukrainie bardzo istotną rolę.
W pierwszej turze wyborów prezydenckich 2019 roku jawnie prorosyjski kandydat Jurij Bojko w skali całego kraju uzyskał wynik zaledwie 11,7 procent. Jednak w obwodach ługańskim (zwłaszcza na północ od Dońca) i donieckim (wliczając w to większość obwodów Mariupola) był niekwestionowanym zwycięzcą. Interaktywna mapa wyników tych wyborów daje nam dość dobry ogląd tego, gdzie Rosjanie wciąż mogą szukać podatnego gruntu dla okupacji.
Ta mapa zadziwiająco pokrywa się zresztą z mapami obrazującymi obecne rosyjskie wysiłki ofensywne – skupionymi niemal wyłącznie na zajmowaniu terytoriów z ludnością o częściowo potencjalnie prorosyjskim nastawieniu.
24 lutego i w kolejnych dniach Rosjanie atakujący z Krymu weszli – ze stricte militarnego punktu widzenia – praktycznie jak w masło na ziemie obwodów zaporoskiego i chersońskiego. W sensie społecznym i politycznym nie zdołali ich jednak zająć do dziś.
Przedmiotem wielu osobnych analiz były i będą przyczyny, dla których ukraińska armia, delikatnie mówiąc, nie popisała się tu obroną.
Nie zniszczyła mostów ani na wąskich przesmykach z Krymu na stały ląd, ani na Dnieprze w rejonie Chersonia. U granic Krymu nie zorganizowała też obrony w fortyfikacjach podobnych do tych z Donbasu. Taka obrona mogłaby przytrzymać Rosjan przynajmniej przez te kilka pierwszych, kluczowych dni, zanim ugrzęźli na wszystkich frontach.
Tak się jednak nie stało. Jakość obrony południa Ukrainy znacząco odbiegała od tego, co widzieliśmy na wschodzie i północy kraju. Skutkowało to zresztą rozliczeniami – stanowiska straciło za to kilku generałów i wysokich funkcjonariuszy miejscowych struktur Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, toczą się też postępowania karne.
Całkowicie inaczej było jednak z postawami obywatelskimi w tej części kraju. Zwłaszcza w ośrodkach miejskich to właśnie na południu Ukraińcy bardzo jednoznacznie okazali opór przeciw okupantom.
Wiece i demonstracje w Chersoniu i Melitopolu zaczęły się natychmiast po wejściu Rosjan. Pod Enerhodarem (gdzie znajduje się Zaporoska Elektrownia Atomowa) ludzie wychodzili na drogi, by zagrodzić Rosjanom wejście do miasta. W obawie przed podobnymi protestami Rosjanie przez pierwsze dni inwazji omijali w marszu w kierunku Mariupola Berdiańsk, ograniczając się do blokady portu oraz zajęcia lotniska i przebiegającej na obrzeżach miasta drogi.
W kontekście doświadczeń z pierwszej rosyjskiej inwazji z 2014 roku było to świadectwo wielkiej społecznej zmiany, która zaszła na południu Ukrainy.
W epoce aneksji Krymu i pierwszej wojny o Donbas postawy prorosyjskie, czy też biernej rezygnacji były tam dość powszechne. Ale już w wyborach 2019 roku w pierwszej turze – jak w całej centralnej Ukrainie – w zdecydowanej większości obwodów wygrywał tam Zełenski, a jego najpoważniejszym konkurentem był chętnie wybierany przez miejską klasę średnią Petro Poroszenko. Wyjątkiem były niektóre obwody w południowej części obwodu zaporoskiego – gdzie jednak wygrywał prorosyjski kandydat Jurij Bojko.
Opór społeczny wobec okupacji sprawił, że od pierwszych dni agresji Rosjanie eskalują przemoc wobec Ukraińców z obwodów chersońskiego i zaporoskiego.
Legalny, wybrany w wyborach przez mieszkańców miasta mer Melitopola został porwany przez Rosjan i uwięziony już w początkowym okresie okupacji. W połowie marca został uwolniony w ramach wymiany jeńców.
Już w marcu – w obwodach chersońskim i zaporoskim zaczęli też znikać ludzie aktywnie uczestniczący w protestach i współorganizujący społeczny opór.
Część z nich trafiła do obozów na terenie samozwańczych „republik”. Część zapewne wywieziono do Rosji. Rosyjscy żołnierze i rosgwardziści dopuszczają się w obwodach chersońskim i zaporoskim rabunków i gwałtów na znaczną skalę.
Obwód chersoński jest do dziś tym jedynym, który Rosjanom udało się objąć okupacją właściwie w pełnych granicach administracyjnych (z pewnymi niewielkimi wyjątkami mamy do czynienia na pograniczu z obwodem mikołajowskim i dniepropietrowskim, także na skutek ukraińskich akcji kontrofensywnych).
Pierwszy zakłada jego przyłączenie bezpośrednio do Rosji – w niektórych wersjach w postaci jednego obwodu „taurydzkiego” razem z Krymem. Drugi – mniej prawdopodobny – opiera się na utworzeniu tam „Chersońskiej Republiki Ludowej” na wzór pseudopaństw separatystów z Donbasu. O jednym lub drugim miałaby oczywiście zadecydować „całkowicie demokratycznie” ludność regionu – w referendum na wzór tego przeprowadzonego na Krymie w 2014 roku. Rzecz jasna w warunkach okupacji jego wynik byłby z góry do przewidzenia.
Jeszcze w kwietniu Rosjanie planowali przeprowadzenie „referendum” na początku maja. Obecnie – ze względu na skalę niechęci wobec okupacyjnych rządów – myślą raczej o wrześniu. Nie zmienia to jednak faktu, że ogłaszane są też „spontaniczne inicjatywy” lokalne – jak ostatnio w Melitopolu.
Rosjanie próbują też narzucić południu Ukrainy własną walutę i własne paraprawodawstwo oraz samozwańcze „władze lokalne”. „Szefem obwodu chersońskiego” został kolaborant, były prorosyjski mer Chersonia (pełnił ten urząd do 2012 roku), Wołodymyr Saldo. Ukraińskie Stowarzyszenie na Rzecz Reintegracji Krymu nazywa okres jego merowania w Chersoniu „czasem totalnej defraudacji i korupcji, która uwikłała wszystkie sfery życia miasta, czasem wielkich skandali”.
Z kolei okupacyjnym „merem” Melitopola została prorosyjska radna Halina Danilczenko. Kolaborantka ogłosiła w środę 8 czerwca, że w Melitopolu (chodzi o samo miasto) przeprowadzone zostanie lokalne referendum w sprawie przyłączenia go do Federacji Rosyjskiej. Jak coś takiego miałoby wyglądać – przy założeniu, że wynik „referendum” ograniczałby się do jednego miasta, nikt nie ma pojęcia.
Dość dobrze obrazuje to jednak administracyjny chaos, jaki towarzyszy wprowadzaniu przez Rosjan okupacyjnych porządków na podbitych terenach. Wyłania się z tego ewidentny brak dostosowanego do realiów uporządkowanego planu obejmowania okupowanych terenów rosyjską czy prorosyjską administracją.
W obwodzie chersońskim z kolei powołany (już 10 marca) został do życia kolaboracyjny „Komitet Zbawienia dla Pokoju i Porządku”, w którego skład weszli wspomniany już Saldo, były zastępca mera Chersonia ds. społecznych i humanitarnych Siergiej Czerewko, a także dyrektor agencji informacyjnej „Tavria News” Kirył Stremusow.
W obwodach chersońskim i zaporoskim emerytury i pensje sporej części budżetówki od kwietnia wypłacane są przez władze okupacyjne w rublach. Do września okupacyjne władze zamierzają całkowicie zastąpić rublami ukraińską hrywnę (obecnie obie waluty pozostają w równoległym obiegu). Zarazem jednak to hrywna pozostaje wśród mieszkańców obu regionów tą pożądaną i wyżej cenioną walutą.
Od końca maja funkcjonuje też na tych terenach akcja wydawania rosyjskich paszportów – dotychczas bardzo nieskuteczna. Pierwszego dnia w Chersoniu zgłosiło się po paszporty około 50 chętnych, w całym rejonie Melitopola około 200.
Rolnictwo zostało objęte systemem przymusowych dostaw – w stylu charakterystycznym dla czasów sowieckich. Rosjanie pozwalają na uprawę jedynie zboża lub słonecznika i rekwirują część plonów – co de facto oznacza zmuszenie ukraińskich rolników do pracy niewolniczej. Musimy zaś pamiętać, że mówimy o wyjątkowo żyznym południu Ukrainy – jednym z najdogodniejszych obszarów do prowadzenia upraw na świecie.
Na terenie obwodów chersońskiego i zaporoskiego funkcjonuje podziemie zbrojne, wspierane zresztą przez siły specjalne regularnej armii Ukrainy.
Pod Melitopolem wysadzony w powietrze został jeden z pociągów pancernych wykorzystywanych przez Rosjan. „Nieznani sprawcy” zlikwidowali już w obu obwodach łącznie kilkuset rosyjskich żołnierzy i rosgwardzistów. Działalność ruchu oporu budzi autentyczny lęk okupantów i realnie komplikuje ich poczynania.
Rzadko wspominany w mediach i pomijany w ukraińskich komunikatach z frontu jest całkiem spory obszar, w którym Rosjanie miewali oparcie zarówno w lokalnych kolaborantach, jak i w grupach społecznych i demograficznych, które albo żyły sentymentem za ZSRR, albo też podchwyciły bardziej współczesne opowieści rosyjskiej propagandy o „Noworosji” i „jednym narodzie”, jaki mają stanowić Rosjanie i ich „młodsi bracia” Ukraińcy.
Generalnie to wschodnia część obwodu charkowskiego i północna część obwodu ługańskiego.
To tereny z reguły niezamożne i stopniowo wyludniające się. Dominuje tam słabo rozwinięte rolnictwo – północ obwodu Ługańskiego znajduje się już poza górniczo-przemysłowym Zagłębiem Donieckim.
W pierwszej turze wyborów prezydenckich 2019 roku w praktycznie wszystkich obwodach wygrywał tam (za wyjątkiem rejonu Kupiańska i Iziumu) ani Wołodymyr Zełenski (jak w centralnej Ukrainie), ani Wiktor Poroszenko (jak w części miast i m.in. na zachodzie kraju), tylko Jurij Bojko – minister i wicepremier z czasów Janukowycza a obecnie lider jawnie prorosyjskiej partii Platforma – Za Życie. Jego wyborcze wyniki w wielu z tych obwodów przekraczały 50 procent – to poparcie odpowiadające zwycięstwu w pierwszej turze. Na wynik w całym kraju miało to niewielkie przełożenie, ale w skali regionu ma to ogromnie znaczenie.
Na północy obwodu ługańskiego i we wschodniej części obwodu charkowskiego Rosjanie posuwali się stosunkowo szybko i niemal bez walk – bo linie ukraińskiej obrony znajdowały się dopiero w strefie ATO (Antyterrorystycznej Operacji - prowadzonej przeciw separatystom) otaczającej obie samozwańcze separatystyczne „republiki”. W obwodzie ługańskim pierwsze z tych fortyfikacje znajdowały się mniej więcej na wysokości linii Dońca i - rzecz jasna – skierowane były ku południu, czyli ku terenom „Ługańskiej Republiki Ludowej” okupowanym przez separatystów od 2014 roku.
To było zasadniczą przyczyną, że po inwazji z 24 lutego obrona przed atakującymi od północy, wschodu i południa Rosjanami była z góry skazana na porażkę. Skończyła się ewakuacją ukraińskich żołnierzy na zachód w kierunku Siewierodoniecka i Łysyczańska oraz okalających te miasta mniejszych ośrodków (jak m.in. słynne do niedawna Rubiżne), co zresztą najprawdopodobniej od początku zakładały ukraińskie plany obronne.
To wobec osób z obwodu ługańskiego wszczęto największą w skali całej Ukrainy liczbę postępowań dotyczących kolaboracji – 162 na ogółem około 500 (informacja ukraińskiego MSW z końca maja). Znaczna ich część dotyczy właśnie północy regionu – o której generalnie dość cicho jest w mediach.
Burmistrz Kupiańska na wschodzie obwodu charkowskiego został oskarżony o zdradę stanu już w trzecim dniu wojny. Poddał on miasto Rosjanom i natychmiast zaczął z nimi kolaborować. Dziś Kupiańsk jest dla Rosjan kluczowym hubem zaopatrzeniowo-logistycznym dla całego, liczącego około 20 batalionowych grup taktycznych, zgrupowania skoncentrowanego na południe od Iziumu i w rejonie tego miasta.
Ale dogodną drogę pomiędzy ukraińskimi pozycjami miał tam wskazać Rosjanom miejscowy deputowany do ukraińskiego parlamentu z prorosyjskiej partii Platforma - Za Życie (druga wersja mówi o grupie radnych). W zajęciu Kreminnej – położonej już całkiem niedaleko Siewierodoniecka - także mieli pomóc Rosjanom przedstawiciele lokalnych władz.
W pierwszych dniach okupacji odbyły tam się też pokojowe – relatywnie nieliczne – protesty. Dziś jednak i to miasto stało się rosyjskim hubem przeładunkowym. To tam z kolejowych platform zjeżdżają wojskowe pojazdy, które następnie jadą szturmować Siewierodonieck czy wspierać próby przeprawy przez Doniec. Bardzo podobną rolę na mapie rosyjskiej inwazji odgrywa położony na wschodzie obwodu charkowskiego Wołczańsk.
W sensie „administracyjnym” z rosyjskiego punktu widzenia kwestia „przynależności” północnej części obwodu ługańskiego jest prosta.
Kontrolę nad nim mają przejmować „władze” samozwańczej „Ługańskiej Republiki Ludowej”. Dziś – zwłaszcza w rejonach położonych bliżej Dońca niemal niepodzielnie rządzi tam rosyjska armia. Tereny te stanowią bowiem bezpośrednie zaplecze linii frontu.
W tej spośród stref okupowanych Rosjanie mają jednak generalnie najłatwiej – bo ich obecność nie wywołuje silnego i masowego społecznego oporu na skalę porównywalną z obwodami chersońskim i ługańskim. I tam jednak funkcjonują mechanizmy „filtracji” mieszkańców – a osoby podejrzane o przeszłość w ukraińskiej armii lub o chęć stawiania oporu trafiają do obozów na terenie „republik” separatystów. Mieszkańcom tej strefy okupowanej grozi zaś jeszcze jedno niebezpieczeństwo – wcielenia siłą w szeregi „armii” samozwańczej „Ługańskiej Republiki Ludowej” i wysłanie na front w roli mięsa armatniego.
Należące do Zagłębia Donieckiego tereny obwodów ługańskiego i donieckiego to na skutek samych działań wojennych jeszcze inna, trzecia już kategoria ziem okupowanych przez Rosjan.
Przed I wojną w Ukrainie był to jeden z najzamożniejszych obszarów – który (choć to uproszczenie) można porównywać z polskim Śląskiem.
Górnictwo i przemysł sprawiały, że dochody ludności pozostawały wysokie w porównaniu z resztą kraju. Sprzyjało to poczuciu odrębności – a czasem i wyższości. Trzęsące Donbasem przed 2014 rokiem oligarchiczne klany na różne sposoby flirtowały z Rosją – co potem skutkowało łatwym przejściem części ludności na stronę prorosyjskich separatystów. Jeszcze w 2019 roku w całym ukraińskim Donbasie wygrywał w wyborach prezydenckich prorosyjski Bojko. Ale dziś na postawy ludności Donbasu wpływ ma w dużej mierze niszczycielska i mordercza furia, jaką wobec tego regionu i jego mieszkańców okazali Rosjanie.
Dosłownie każda miejscowość doznała tam poważnych zniszczeń. Są takie, które zostały zamienione w pole ruin – jak Rubiżne i Popasna.
Dotyczy to jednak wielu innych miejscowości, które znalazły się lub nadal znajdują na linii styczności wojsk. Obecnie w ruinę obracany jest przez Rosjan Siewierodonieck, a Łysyczańsk i Słowiańsk znajdują się pod ciężkim ostrzałem.
Na skalę zniszczeń wpływa też oczywiście charakter obrony, jaką stosuje w Donbasie ukraińska armia. Była (i często nadal jest) ona prowadzona na silnie ufortyfikowanych wielowarstwowych liniach obronnych, które budowano od 2015 roku, kiedy ostatecznie ukształtowała się tzw. „linia rozgraniczenia" między terytorium kontrolowanym przez Ukrainę a prorosyjskimi samozwańczymi »republikami« separatystów.
Przez siedem następnych lat tliła się tam pozycyjna wojna, a w okopach Donbasu dojrzewało całe pokolenie weteranów. Po rozpoczęciu inwazji Rosjanie natknęli tam się dosłownie na mur – w obwodzie donieckim spora część linii obronnych i dziś przebiega w tym samym miejscu, co pierwszego dnia wojny.
Po wielu tygodniach bezskutecznych okupywanych ogromnymi stratami ataków Rosjanie odkryli obecną metodologię radzenia sobie z ukraińskimi umocnieniami Donbasu, czyli wielodniową huraganową nawałę artyleryjską z wykorzystaniem wszystkich dostępnych środków łącznie z pociskami termobarycznymi i bombardowaniami fosforowymi.
W jej wyniku linie obronne zostają ostatecznie dosłownie przemielone – wraz z całym, często miejskim czy wiejskim, otoczeniem. W ręce Rosjan trafiają dopiero przeryte lejami po eksplozjach zgliszcza – co można było zobaczyć w Popasnej czy Rubiżnem, miastach, które stanęły rosyjskiej armii na drodze do podboju ostatniego fragmentu obwodu ługańskiego.
Innymi słowy – mówimy o regionie drastycznie wyludnionym i skrajnie zniszczonym w sensie stricte fizycznym. O spalonej ziemi, którą zajmują Rosjanie. O polach ruin.
Spustoszone w wyniku trwającego ponad 80 dni oblężenia wspieranego huraganowym ostrzałem miasto jest tym ostatnim kręgiem piekielnym na okupowanych przez Rosjan terytorium. Należące do okręgu donieckiego miasto jest tym największym i zarazem zdecydowanie najpoważniej zniszczonym spośród wszystkich podbitych przez Rosjan.
Mariupol przed wojną liczył ok. 400 tysięcy mieszkańców – przez co różnił się od innych ośrodków miejskich zdobytych do dziś przez rosyjską armię, pod względem pierwotnej liczby mieszkańców można go porównywać tylko z prawie 300-tysięcznym przed wybuchem wojny Chersoniem. Dziś jednak w Mariupolu zostało najwyżej kilkadziesiąt tysięcy osób. Miasto jest zniszczone, brak dostępu do mediów grozi wybuchem epidemii cholery – o czym poinformowało 10 czerwca brytyjskie ministerstwo obrony (na podstawie danych wywiadowczych). Z ruin miasta nie wywozi się śmieci, a na ulicach i wśród gruzów wciąż leżą szczątki ofiar ostrzału z okresu oblężenia.
Nie mamy żadnych statystyk, które mogłyby to zobrazować – ale można śmiało zakładać, że jakaś część mieszkańców, którzy wytrwali w Mariupolu, to osoby o orientacji prorosyjskiej. I że są wśród nich również i te „staruszki” wskazujące Rosjanom cele do ostrzału opisywane w poruszającej relacji z Mariupola opracowanej przez Maszę Makarową i opublikowanej w OKO.press.
Ale Rosjanie i separatyści i tak nie ufają tym, którzy pozostali.
W Mariupolu i w podbitych fragmentach obwodu donieckiego i ługańskiego prowadzona jest „filtracja” ludności. Jeszcze w trakcie oblężenia i walk miejskich osoby podejrzewane o przeszłość w ukraińskiej armii lub jej sprzyjanie były w Mariupolu torturowane i zabijane – nie jest znana dokładna liczba ofiar tych zbrodni, miały one jednak początkowo masowy charakter.
W obozach prowadzone jest pranie mózgu, przerywane długotrwałymi, drobiazgowymi przesłuchaniami osadzonych. Części z nich pozwolono wrócić do miejsc zamieszkania, część jednak została „ewakuowana” do odległych obwodów Federacji Rosyjskiej – co jest zresztą interpretowane jako współczesny odpowiednik jasyru czy branki… w celu radzenia sobie z poważnym kryzysem demograficznym.
Istnieje jednak i gorsza kategoria obozów – przypominająca łagry czy obozy koncentracyjne. Najbardziej znany jest ten w Ołeniwce pod Donieckiem, utworzony już lata temu przez „władze” samozwańczej „republiki” we współpracy z Rosjanami.
Obecnie przetrzymywanych jest tam kilka tysięcy osób – w tym większość obrońców Azowstali z Mariupola. Na porządku dziennym są tam przemoc i tortury – rzecz jasna o losach osób osadzonych w Ołeniwce nie decydują żadne niezależne sądy, lecz widzimisię wojskowych i lokalnych watażków.
W sensie „administracyjnym” sprawa jest w obwodach ługańskim i donieckim z rosyjskiego punktu widzenia „prosta”. Tak jak w wypadku północnej Ługańszczyzny, tak i tam kolejne podbijane przez Rosjan fragmenty obwodów ługańskiego i donieckiego wchodzą w skład odpowiednich samozwańczych „republik” separatystów i obejmowane są ich „jurysdykcją”. Pozwala to na jeszcze większe bezprawie i bezhołowie w wykonaniu zarówno Rosjan, jak i separatystów niż to, na które mogliby sobie pozwolić na terenie administrowanym przez Rosję.
Jego przykładem jest choćby zakończony w czwartek wyrokami śmierci pokazowy „proces” trójki cudzoziemców biorących udział w obronie Mariupola.
W Rosji nadal obowiązuje moratorium na karę śmierci, jest też zaś niemal pewne, że w trakcie pokazowego procesu znacznie staranniej pozorowano by tam „bezstronność” – i wcale niekoniecznie zakończyłby się on wydaniem surowego wyroku na jeńcach z regularnych oddziałów ukraińskiej armii.
Na podbitych terenach obwodów ługańskiego i donieckiego separatyści podobnie jak w zajętej północnej części Ługańszczyzny prowadzą siłową „powszechną mobilizację” do swych „armii”. Ze względu na rolę „mięsa armatniego”, w której wykorzystywane są te oddziały, taka perspektywa budzi powszechny strach.
Sytuacja społeczna na terenach okupowanych przez Rosjan różni się bardzo znacząco od realiów z 2014 roku. Wówczas część mieszkańców anektowanego Krymu i „wyzwolonych” przez sterowanych przez Kreml separatystów części Donbasu uwierzyła w lepszą przyszłość pod rosyjskimi rządami. Wpływ na to miała zarówno polityczna i ekonomiczna sytuacja Ukrainy, jak i doświadczenia gastarbeiterów z Ukrainy z wielkich rosyjskich miastach. Na tej podstawie żywili złudne przekonanie o wysokiej stopie życia w Rosji.
Dziś, po 8 latach od aneksji i pierwszej wojny w Donbasie, to właśnie tragiczny poziom jakości życia i funkcjonowania struktur państwowych i parapaństwowych na Krymie i w mafijnych „republikach” Donbasu pozostaje dla obywateli Ukrainy wymownym ostrzeżeniem przed „ruskim mirem”.
Gdy dodamy do tego instytucjonalną przemoc stosowaną przez Rosjan na okupowanych terenach i masowe przypadki grabieży i gwałtów, wyłoni nam się obraz, w którym nawet ta w okresie poprzedzającym wojnę zorientowana prorosyjsko część ludności podbitych ziem Ukrainy nie ma najmniejszych powodów do entuzjazmu z powodu rosyjskich rządów.
Zwłaszcza na południu trwa więc exodus ludności – starającej się dostać na terytorium wolnej Ukrainy. Z regionu chersońskiego na kontrolowaną przez Ukraińców północ obwodu zaporoskiego nawet dziś, po ponad 3 miesiącach okupacji, przedostaje się codziennie po kilka tysięcy osób. Inny szlak prowadzi przez obwód dniepropietrowski.
Świat
Władimir Putin
Wołodymyr Zełenski
Inwazja Rosji na Ukrainę
okupacja Ukrainy
Sytuacja na froncie
Ukraina
wojna w Ukrainie
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze