0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Skowro...

Pod koniec sierpnia Komisja Wychowania Katolickiego Episkopatu wystąpiła z apelem do rodziców, by wypisywali dzieci z lekcji nowego przedmiotu edukacja zdrowotna.

By postraszyć rodziców, program nowego przedmiotu jest przedstawiony jako spisek, by znieprawić dzieci, by zachęcać je „do odrzucenia swej kobiecości lub męskości. Otwiera w ten sposób drogę do tego, aby dziewczęta identyfikowały się jako chłopcy, a chłopcy identyfikowali się jako dziewczęta”.

Przeczytaj także:

Prawica a kontrola edukacji w USA

By lepiej zrozumieć intencje, które stoją za gwałtownym atakiem na podstawę programową nowego przedmiotu, proponuję porównanie ze szkołami publicznymi w Stanach Zjednoczonych. Stały się one laboratorium stopniowego wprowadzania do nich ideologii fundamentalistycznych grup religijnych, zwłaszcza protestanckich kościołów ewangelikalnych.

Jedną z najbardziej wnikliwych obserwatorek edukacyjnych praktyk w USA jest dziennikarka Katherine Stewart, która w 2012 roku opisała przejmowanie szkolnictwa publicznego przez środowiska skrajnej prawicy chrześcijańskiej. Stewart jest dziennikarką śledczą i stara się zrozumieć powody, dla których właśnie te grupy postawiły sobie za cel przejęcie edukacji w amerykańskich szkołach.

W swojej książce, która właśnie ukazała się w polskim tłumaczeniu, „Wyznawcy władzy. Religijny fundamentalizm i polityka w USA”, wykazała, jak dążenie do kontroli wychowania ścisłe łączy się z przejmowaniem władzy politycznej przez skrajną prawicę.

Pisze Stewart: „Dążenie do unicestwienia edukacji publicznej w znanej nam postaci stanowi część szerszego projektu, którego zadaniem jest całkowita transformacja instytucji o podstawowym znaczeniu dla amerykańskiej demokracji”.

Najbardziej skutecznym narzędziem w osiągnięciu tego celu okazuje się właśnie nacjonalizm chrześcijański, który przybiera formę ideologii politycznej. Skupia się w niej wiele przekłamań historycznych i osobliwe rozumienie samego chrześcijaństwa, które staje się wehikułem walki o polityczną dominację.

Stewart jednak widzi nadzieję: „Religijni nacjonaliści wykorzystują narzędzia demokratycznej kultury politycznej, aby niszczyć demokrację. Nadal wierzę, że z pomocą tych samych narzędzi można ją odbudować”.

Jak religia weszła do szkół w Polsce

W pełni podzielam tę wiarę, choć w polskim kontekście jest wystawiona na znacznie cięższą próbę z tego względu, że wejście fundamentalizmu religijnego do szkół publicznych dokonało się dzięki ... demokratycznemu państwu.

Przypomnijmy sekwencję wydarzeń. Z inicjatywą powrotu nauczania religii do szkół wystąpiła 2 maja 1990 r. 240. Konferencja Episkopatu Polski, co potwierdził także list pasterski z 16 czerwca tegoż roku.

Premier Tadeusz Mazowiecki dążył do jak najszybszego spełnienia postulatu Kościoła. 27 czerwca Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu osiągnęła porozumienie. 3 sierpnia 1990 r. minister edukacji Henryk Samsonowicz wydał instrukcję dotyczącą powrotu religii do szkół. Przewidywała, że katechizacja może odbywać się w szkołach podstawowych i średnich w wymiarze dwóch lekcji tygodniowo. Warunkiem było wyrażenie takiej woli przez rodziców lub – w przypadku szkół ponadpodstawowych – rodziców bądź samych uczniów.

Wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego – we wrześniu 1990 r. – 95,8 procent uczniów zadeklarowało chęć uczestniczenia w lekcjach religii katolickiej.

Od tamtego czasu minęło 35 lat, a biskupi nadal chcą kształtować edukację pod swoje dyktando. Tak się działo aż do 15 października 2023 roku. Wybrany wówczas rząd zdecydował się na słuchanie społeczeństwa, a nie Kościoła. To wzbudziło irytację biskupów, której nie potrafili ukryć.

Przez lata, jako jezuita, byłem stroną tego sporu, wykładając na katolickiej uczelni i żywo interesując się wkładem Kościoła katolickiego w kształtowanie przyszłych pokoleń Polaków i Polek. Bacznie też obserwowałem liberalne wychowanie katolickie w USA i przeniesienie tamtejszych wzorców nad Wisłę wydawało mi się czymś pożądanym.

Lektura książek Katherine Stewart uświadomiła mi, jak bardzo byłem naiwny w moich oczekiwaniach. Dla polskich decydentów znacznie bardziej atrakcyjne okazały się wzorce religijnego fundamentalizmu, który właśnie w pełni odsłania swoje oblicze w drugiej kadencji prezydenta Donalda Trumpa.

Czy polskie szkoły pójdą w tym samym kierunku? Wszystko wskazuje na to, że tak się nie stanie, choć polscy biskupi zdają się wierzyć, że uda się zawrócić Wisłę kijem.

Przyjrzyjmy się uważnie ich poczynaniom w ostatnich miesiącach, kiedy to znaleźli się na kursie kolizyjnym z Ministerstwem Edukacji.

Podstawa programowa edukacji zdrowotnej

Zaintrygowany alarmistycznym wydźwiękiem dokumentów Episkopatu, a zwłaszcza głosem Przewodniczącego Komisji Wychowania Katolickiego bpa Wojciecha Osiala zwróciłem się do Mazowieckiego Kuratorium Oświaty z trzema pytaniami:

  1. Czy podstawa programowa edukacji zdrowotnej grozi seksualizacją dzieci?
  2. ⁠Czy jest przeciw rodzinie?
  3. Czy zaburza relacje z własną seksualnością?

Na każde z tych pytań odpowiedź brzmiała NIE. Dopytując się o szczegóły, zostałem odesłany do materiałów dostępnych na stronie Ministerstwa Edukacji z krótkim komentarzem do każdego z pytań.

Tak więc, zdaniem moich rozmówców z Kuratorium mówienie o seksualizacji dzieci jest nieporozumieniem z tego prostego powodu, że nie przewiduje się nauczania o masturbacji czy szczegółach stosunku płciowego. Omawiane są natomiast konsekwencje aktywności seksualnej oraz zagrożenia z nią związane.

Po drugie, Edukacja zdrowotna nie ma na celu podważania wartości rodzinnych, lecz ma wspierać młodzież w zrozumieniu siebie, relacji międzyludzkich i dbaniu o zdrowie.

W celach edukacji zdrowotnej zawarto między innymi umiejętność budowania pozytywnego wizerunku siebie i innych osób oraz podtrzymywania zdrowych relacji interpersonalnych (w rodzinie i otoczeniu) i kształtowanie postawy szacunku wobec środowiska naturalnego.

Po trzecie wreszcie, Edukacja zdrowotna może być wsparciem w budowaniu pozytywnej relacji z własną seksualnością, o ile jest prowadzona w sposób empatyczny, merytoryczny i dostosowany do wieku uczniów.

Uważna lektura celów potwierdza zasadność lakonicznego NIE powtórzonego trzykrotnie.

Profesor Izdebski: Nie ma instrukcji zakładanie prezerwatywy

W podobnym duchu wypowiedział się profesor Zbigniew Izdebski, przewodniczący Zespołu, który opracował podstawę programową Edukacji Zdrowotnej już pod koniec listopada 2024 roku, gdy podniosły się pierwsze protesty przeciwko planowanemu przedmiotowi, mówiąc wprost, że „nikt nie wymaga od nauczycieli, że będą uczyć dzieci zakładania prezerwatywy. W podstawie programowej nie ma instrukcji zakładania prezerwatywy”.

Na potrzeby tego tekstu udało mi się z profesorem Izdebskim porozmawiać nie tylko o podstawie programowej i jej założeniach, ale również o powodach, dla których spotkała się ona od początku z tak agresywną niechęcią członków Episkopatu.

Jednym z możliwych powodów jest reakcja na zredukowanie przez obecny resort edukacji lekcji religii, jednak znacznie poważniejszą sprawą są, zdaniem profesora Izdebskiego,

fantazje seksualne samych biskupów, którzy mówią o sprawach zupełnie nieobecnych w podstawie programowej i zwyczajnie kłamią.

Utrata wpływu na społeczeństwo

Zapewne nie bez wpływu na sposób reakcji biskupów jest zmniejszająca się liczba wiernych w kościołach i coraz bardziej odczuwalna utrata wpływu na społeczeństwo. Wrócę do tej sprawy, omawiając teksty samych biskupów i opinie mediów katolickich na przykładzie tygodnika „Niedziela”.

Zapytałem też rodziców dzieci w wieku szkolnym. Większość jest zdezorientowana i wyczekuje na pierwsze lekcje. Przywołam jedną opinię, którą mi przekazała matka dwóch córek, 15 i 16-letniej.

„Decyzję o udziale w zajęciach nieobowiązkowych pozostawiamy naszym córkom. Tak było w przypadku Wprowadzenia do Życia w Rodzinie (na które nie chciały chodzić) i tak będzie w przypadku edukacji zdrowotnej. Niestety, nie mamy na razie pełnej informacji o sposobie prowadzenia zajęć w naszych szkołach ani o prowadzących.

Spotkania na ten temat mają się odbyć we wrześniu. Zajęcia poruszają wiele ważnych, ale także delikatnych kwestii (np. dotyczących zdrowia psychicznego) i moim zdaniem bardzo istotne jest, aby młodzież czuła się komfortowo z osobą prowadzącą zajęcia. Zakres edukacji seksualnej nie budzi moich obaw – to jeden z wielu poruszanych tematów, a wiedza młodzieży w kwestiach seksualności często wykracza poza to, co mogą im zaproponować dorośli.

Młodzi ludzie wykazują się też dużą tolerancją i akceptacją dla wszelkiej różnorodności, czy to w kwestii rodziny (model tradycyjny to tylko jeden z wielu i młodzież to po prostu obserwuje w swoim otoczeniu), czy nienormatywnej seksualności. Za niezwykle istotny uważam element świadomej zgody i bezpieczeństwa oraz zdrowia seksualnego".

I na koniec matka przywołała zdanie swojej córki, 16-letniej uczennicy liceum ogólnokształcącego: „Chętnie brałabym udział w zajęciach prowadzonych przez osobę neutralną, np. psychologa szkolnego, wzbogaconych o spotkania ze specjalistami – dietetykiem, seksuologiem, psychiatrą itp.”.

Co biskupom przeszkadza?

Co do biskupów i ich krucjaty to nie pozostaje nam nic innego jak uważna lektura listu Prezydium Episkopatu Polski z 14 maja 2025 roku. Oto najważniejsze i najbardziej bulwersujące stwierdzenia biskupów:

„W istotnej swej części przedmiot ten zawiera treści dotyczące tzw. zdrowia seksualnego, których celem jest całkowita zmiana w postrzeganiu rodziny i miłości”.

Jest to czysta fantazja niemająca żadnego oparcia w tekście podstawy programowej.

Kolejną biskupią fantazją jest osławiona „erotyzacja dzieci”.

„Według założeń nowego przedmiotu, uczniowie mają być od najmłodszych lat poddawani erotyzacji. Aktywność seksualna została oderwana od małżeństwa i przedstawia się ją jako wyzwolenie z wszelkich barier, w tym granic wiekowych i odpowiedzialności za jej skutki” – piszą biskupi.

To klasyczny fake news, z którym nie warto nawet polemizować.

I ostatni przykład, który zasługuje na przywołanie, bo jest nie tylko czystym wymysłem, ale wręcz projektowaniem tez skrajnie prawicowych środowisk politycznych w USA i w Europie Zachodniej, które są w Polsce przyjmowane bezkrytycznie jak swoiste objawienia walki z genderyzmem.

„Edukacja zdrowotna wprowadza do szkoły genderową koncepcję płci. Nie wspiera młodych ludzi w zaakceptowaniu swojej płci biologicznej. Przeciwnie, zachęca dzieci i młodzież do odrzucenia swej kobiecości lub męskości. Otwiera w ten sposób drogę do tego, aby dziewczęta identyfikowały się jako chłopcy, a chłopcy identyfikowali się jako dziewczęta. Do tego typu identyfikacji skłania obecne w podstawie programowej pojęcie »tożsamość płciowa« oraz »kwestie prawne i społeczne grup osób LGBTQ+«. Ostatecznie taka droga może prowadzić do podjęcia operacji »zmiany płci«, czyli nieodwracalnego okaleczenia ciała młodych ludzi i wielkiej tragedii dla nich samych i ich rodzin”.

Straszenie rodziców

Dopiero w tym kontekście można zrozumieć akcje inspirowane przez hierarchów mające na celu wywołanie lęku u rodziców przed nowym przedmiotem i skłonienia ich do gremialnego wypisywania swoich dzieci z tego „niebezpiecznego kręgu piekielnych zagrożeń”.

Przykładem strony internetowe „Wypisujmy dzieci”, czy „Tak dla edukacji” – gorąco popierane przez biskupów, a zwłaszcza przez bpa Wojciecha Osiala, który mówi wprost, że „Warto wypisać dzieci z zajęć edukacji zdrowotnej”.

Taki apel wystosował też 27 sierpnia 2025 w imieniu Komisji Wychowania Katolickiego Episkopatu.

Teksty w pismach katolickich i prawicowych, które pojawiły się w ostatnich dniach przed rozpoczęciem roku szkolnego, odwołują się do tego zdumiewającego apelu i powielają jego manipulacje, by nie powiedzieć kłamstwa, które nie mają żadnego związku z zaproponowaną przez Ministerstwo podstawą programową przedmiotu Edukacją Zdrowotną.

Zwykłe porównanie tych tekstów pokazuje, że te światy nie tylko się nie stykają, ale jestem skłonny przyznać racje ministrze Katarzynie Lubnauer, która wspomniany apel określiła „jednym wielkim kłamstwem”.

Media katolickie: „Wychowywać, nie deprawować”

W sukurs biskupom przychodzą też media katolickie, z których przywołam jedno nader wpływowe (dostępne we wszystkich kościołach w całej Polsce). Chodzi o tygodnik „Niedziela”. Jego redaktor naczelny ksiądz Jarosław Grabowski uderzył w najwyższe tony i wzywa czytelników, by wzięli sprawy w swoje ręce: „Wychowywać, nie deprawować! Skończył się czas stania w kącie i przyzwalania na wszystko, co ma etykietkę »nowoczesne« i »postępowe«”.

Ksiądz Grabowski nie zostawia wątpliwości: „Od razu wyjaśniam, że Niedziela staje po stronie protestujących! Razem z ponad osiemdziesięcioma organizacjami społecznymi, rodzicielskimi i nauczycielskimi przyłączamy się do apelu, by rodzice odważniej sprzeciwiali się wszelkim próbom ideologicznego przekształcania systemu edukacji w Polsce. Przeciwko seksualizacji dzieci w szkołach wystąpili również polscy biskupi. Prezydium Konferencji Episkopatu Polski wzywa rodziców do wypisywania dzieci z zajęć edukacji zdrowotnej ze względu na grożącą im demoralizację. Uwaga, czasu jest niewiele! Dziecko można wypisać do 25 września, w przeciwnym wypadku zostanie ono zapisane na tzw. edukację zdrowotną automatycznie”.

To oznaka bezradności i lęków biskupów

Dlaczego biskupi to robią? Moim zdaniem to coś więcej niż obsesja seksualna, to bezradność, a nawet lęk wobec przemian cywilizacyjnych, których nie rozumieją i nie chcą rozumieć. Może należy wręcz powiedzieć, że to kolejna odsłona polskiej wojny kulturowej, o której w kontekście obsesji Kościoła na punkcie gender pisały Agnieszka Graff i Elżbieta Korolczuk w swojej znakomitej książce „Kto się boi gender? Prawica, populizm i feministyczne strategie oporu”.

Krótko mówiąc, apel biskupów ani z wychowaniem, ani z seksualnością nie ma nic wspólnego. Tu chodzi o kontrole i zastraszenie, któremu chyba coraz mniej katolików ulega i zapewne to płomienne wyzwanie zignorują. Tym bardziej że poza kościołem katolickim w Polsce ten problem nie istnieje.

Tadeusz Boy-Żeleński już w latach 30. minionego wieku pisał o „naszych okupantach”, wyśmiewając praktyki kontroli polskiego kleru katolickiego i to nie tylko życia seksualnego. Po stu latach warto wrócić do jego lekcji.

;
Na zdjęciu Stanisław Obirek
Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze