“Nie różowa, nie tęczowa, tylko Polska narodowa”, “Pedały won ze świętych stron” - tak naszą paradę witała Częstochowa. A w Warszawie było tak, jakby to był Berlin czy Toronto. "Jakby to nie była Polska – pomyślałam. - I zabolała mnie ta myśl. Kocham mój kraj, ale on - jego rząd, episkopat, część obywateli, nienawidzi mnie. Nienawidzi nas za to, że kochamy"
"Stoję tuż obok Michała z obrazem Madonny, czuję nagle uderzenie w plecy, utrzymuję równowagę, widzę że ten, który mnie pchnął, rzuca się na Michała, policja reaguje błyskawicznie, agresor na ziemi, po chwili w radiowozie. Skąd w tych ludziach ta potrzeba nakazywania innym, jak mają żyć? Skąd nienawiść tak wielka, że żeby powstrzymać ich przed biciem nas, trzeba tarcz, pałek, gazu, kajdanek?" - pisze Monika Tichy Pacyfka o swoim doświadczeniu z Marszu Równości w Częstochowie 16 czerwca 2019.
Publikujemy jej "reportaż podwójny": doświadczenie z Częstochowy zestawia z Paradą Równości w Warszawie 8 czerwca. Ostrzegamy czytelników i czytelniczki: opis homofobii kontr-demonstrantów jest momentami drastyczny.
W lipcu 2017 opublikowaliśmy opowiadanie Moniki, które wygrało konkurs „Mój #CzarnyProtest”. Pisała też w OKO.press m.in. o udanej blokadzie wrocławskiego Marszu Niepodległości 2018 (został rozwiązany).
O marszach w Częstochowie pisaliśmy w 2018 i w 2019 roku. Opisaliśmy też propagandę władz i prorządowych mediów przeciwko warszawskiej Paradzie, mieliśmy wywiad z "duchownym LGBT" Szymonem Niemcem), rejestrowaliśmy pojedyncze akty agresji kontrdemosntantów, co potem potwierdziła policja).
Poniżej reportaż podwójny Moniki Tichy "Pacyfki".
“Nie różowa, nie tęczowa, tylko Polska narodowa”. “Pedofile, lesby, geje, cała Polska z was się śmieje”. “Pedały won ze świętych stron”.
Albo po prostu, bez rymów: “Wy-pier-dalać, wy-pier-dalać”. Umięśnieni, wielcy jak szafy, wściekłość w oczach, w ruchach. Ten największy rzuca się naprzód, szpaler policjantów zacieśnia się, żółta chmura gazu migocze w powietrzu. Nad naszymi głowami wznosi się smukła iglica wieży sanktuarium Matki Boskiej.
Park Świętokrzyski pełen roześmianych, kolorowych ludzi, od dzieci w wózkach do seniorów. Freehugsowcy rozdają przytulenia, wolontariusze - gadżety swoich organizacji. Prześliczna drag queen w kreacji z tęczowych falban, spływających jej od ramion aż do ziemi, pozuje do zdjęć z chętnymi na selfie. Jest gorąco. Na szczęście na wejściu na piknik są bramki zraszające wodą. Dziewczyna w złotej sukience wskakuje wprost do fontanny, w jej ślady idą inne i chlapią się wodą śmiejąc.
Zbieramy się na początku deptaka prowadzącego do błoni pod klasztorem. Dopiero tutaj zakładam tęczowy wianek i tęczowe ubranie. Do marszu ponad godzina, ale wszędzie pełno dużych mężczyzn w koszulkach z orłami, napisem “Polska”, kotwicami lub logotypami “narodowych” organizacji.
Jeden na koszulce ma białą falangę na zielonym tle. Policjanci w hełmach, z tarczami, ustawiają się wokół nas, patrzą na nich czujnie. Po obu stronach otoczony płotem park, z alejek wyjeżdża kilku funkcjonariuszy na koniach.
Wiatr rozwija naszą tęczową flagę z poznańskim tramwajem. Podchodzi do mnie starsza pani, uśmiechnięta, z różańcem w dłoni.
- Nie popieram was! - woła do mnie - nie popieram!
- A to szkoda, bo ja panią popieram. Jestem za tym, by pani mogła żyć tak, jak chce.
- Ale będę się za was modlić. Szczerze! Szczerze!
- Tak? A chce się pani przytulić? - Otwieram ramiona, ale ona się cofa, kręci głową.
- Przekazać znak pokoju? - wyciągam dłoń, ale i tego nie chce.
Przechodzień, opalony facet w koszulce na ramiączkach, spluwa mi pod nogi. - Zabierz tę szmatę - macha ręką w stronę mojej flagi.
Para z dwulatkiem na rękach, stojąca razem z narodowcami, tatuś pokazuje nas dziecku. “Patrz. To pedał. Fuj. Pedał! Fuj!”.
Zbliża się 14:00, więc chcemy przemieścić się na miejsce, skąd ma ruszyć marsz - na górny koniec deptaka. Ruszamy grupą i stajemy już po kilku metrach. “Obrońcy świętego miejsca”, jest ich chyba setka, zwarli szereg i zablokowali nam przejście.
Krzyczą, przeklinają, skandują. “Dlaczego oni mają godło!!! Zwinąć tę flagę!”. Policja osłania nas, a negocjatorzy w odblaskowych kamizelkach próbują z nimi rozmawiać. Po chwili ruszamy kawałek w górę i znów stajemy.
Dominik, szef marszu, nie zgadza się, by zacząć przemarsz z tego miejsca gdzie jesteśmy. “W ten sposób pokazujecie słabość polskiego państwa - tłumaczy policjantom - nie można ulegać bandytom”.
Co chwila, gdy “patriotom” puszczają nerwy, tumult i szarpanina w różnych miejscach tego frontu. W parku jest ich więcej niż na deptaku, to tam ich agresywne zapędy hamuje konny oddział.
Mija kwadrans, potem drugi. Przesuwamy się po kilka kroków. Funkcjonariusz mówi przez megafon: “Blokując przejście łamiesz prawo. Zostaną użyte środki przymusu bezpośredniego. Nie gwarantujemy bezpieczeństwa przedstawicielom mediów...”.
Platforma na której stoję, skręca w Świętokrzyską. Wielobarwna rzeka ludzi faluje i skrzy się od cekinów i brokatu. Nad lasem uniesionych rąk, chorągiewek i flag srebrzysty głos przecudownej, multiutalentowanej Lelity Petit. “I never meant to cause you any sorrow, I only wanted to see you laughing in the purple rain”.
“Purple rain, purple rain” - podchwytuje melodię roztańczony, kolorowy tłum. Iskry w oczach, uśmiechy na wszystkich twarzach. Przepiękne stylizacje, kwiaty, korony, koraliki. Przytulenia, pocałunki.
Pary za rękę – dziewczyny, chłopcy, dziewczyny z chłopcami, osoby z osobami – na co komu płeć? Rzeka ludzi ciągnie się tak daleko, że nie widać jej końca. Rok temu, po sfotografowaniu całej kolumny, dałam radę szybkim marszem dobiec z jej końca na początek.
Tym razem od pojazdu drugiego od końca, po 20 minutach ostrego sprintu dobiegliśmy do czwartej platformy i dalej już nie próbowaliśmy. To jest ogrom. Media później powiedzą, że jest nas 80 tysięcy.
Po godzinie przepychania się jesteśmy pod klasztorem, tam gdzie mamy zacząć marsz. Jesteśmy u stóp klasztoru, pod którym odprawiane jest jakieś nabożeństwo. Pod sanktuarium, które w marcu po raz szósty gościło narodowców i faszystów, od kapiących złotem i barokiem ścian odbijały się słowa kaznodziei: “Jesteście cennym środowiskiem. Pod znakiem tęczowej flagi próbuje się okraść nas z wartości wewnętrznych, takich jak prawda, miłość, życie ludzkie, rodzina oparta na małżeństwie, moralność oparta na Ewangelii i dekalogu. To jest zadanie dla środowisk narodowych. Mamy być tym miejscem, które broni wartości, które pomaga zwłaszcza naszym rodzinom”.
Nasz patriotyzm, nasza pomoc każdej rodzinie, nasza troska o życie tęczowych nastolatków nie są w tym przybytku doceniane. A jak trafnie zauważył @hrysque, “my, ludzie LGBT, jesteśmy tak naprawdę największymi patriotami w Polsce. Trzeba mieć naprawdę dużo samozaparcia, żeby żyć w kraju, gdzie jesteś obywatelem drugiej kategorii/wrogiem publicznym. I dają jeszcze medale za gnojenie ciebie”.
“Wolność! Równość! Tolerancja!” skandujemy, ruszając w ulice miasta. “Częstochowa kolorowa!”.
Po obu stronach naszej kolumny biało-czerwoni i czarno-biali. Policja przytrzymała ich po tamtej stronie płotu. "Wypierdalać, wypierdalać" - bluzgi z ust, pioruny z oczu, mięśnie grają pod skórą, zaciśnięte szczęki, dłonie zwinięte w pięści.
Skąd w nich ta pustka, która powoduje, że zamiast siedzieć przy grillu w niedzielne popołudnie, mają czas i siłę, by przyjść na czyjąś imprezę i utrudnić ją, jak tylko się da?
Skąd ta niepewność, że wystarczy że wiedzą, że istnieje ktoś, kto się różni, i potrzebują go usunąć ze swojego świata, żeby nie mieć stresu, że sami są najsłuszniejsi?
“Hallelujah!” śpiewa młodzież powiewając flagami wszelkich opcji. Nie tylko gejowska tęcza, ale różowe paski lesbijek, fiolet-róż-błękit biseksualnych, biało-błękitno-różowa symetria osób trans.
“It's raining man, hallelujah, it's raining man!” Na końcu naszej platformy Alex chwyta taśmę do zabezpieczania palet i zwisając na niej nad przesuwającym się pod nami asfaltem wykonuje akrobatyczne sztuki. Na gołej klatce widać prześliczne tatuaże, sutki zgodnie z regulaminem zaklejone; na naklejkach napis: “Some people are gay.”
“Get over it”. Robi nietoperza, zamiatając tlenioną grzywką, maszerujący piszczą z zachwytu.
Mieszkańcy machają nam przyjaźnie z okien. Pokazujemy im dłońmi serduszka albo Viktorię, krzyczymy “Chodźcie z nami!”.
“Czy powtórzysz te melodie, co z gór płyną?” - śpiewa Edyta, a młodzież wychowana na “Pocahontas” towarzyszy jej chórem. “Ulewa jest mą siostrą, strumień bratem, a każde z żywych stworzeń to mój druh, jesteśmy połączonym z sobą światem...”.
Z burego nieba spadają pierwsze krople. Na czoło naszego marszu wychodzi Michał z wielkim obrazem Tęczowej Madonny. Wrzask zza szpaleru policji nasila się. Skandujemy “Matka Boska kocha wszystkich”.
Nie dajemy sobie zepsuć humoru. “Oh, I wanna dance with somebody”, pląsamy do muzyki Whitney. “With somebody who loves me”.
Ciepły deszcz. Tańczymy w tym deszczu. Ulewa jest mą siostrą. Sprzęt nagłaśniający przerywa, psuje się od wody. Po obu stronach, za szpalerem policji cały czas kontra. Gdy pokazują nam faki, my im serduszka. “Chcemy słońca dla nas wszystkich”, skandujemy.
“A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”, mówił w Kazaniu na Górze Jezus z Nazaretu. (Mt 5,44n)
Znów stanęli na trasie marszu. Zatrzymujemy się. Czekamy, policja stara się ich najpierw przekonać perswazją słowną. W końcu sąsiednią nitką ulicy podjeżdża armatka wodna. Bardziej mokrzy już w sumie nie będą.
W perspektywie ulicy, na tle czarnych chmur, rozwija się wstęga błyskawicy. Po chwili druga. Boże, jednak ich widzisz. I grzmisz.
“Dziwny jest ten świat, gdzie jeszcze wciąż mieści się wiele zła” - głos Czesława Niemena nad naszymi głowami. Kiedy moknący sprzęt przerywa, maszerujący podchwytują śpiew. - “I dziwne jest to, że od tylu lat człowiekiem gardzi człowiek...”.
Koło mnie z flagą tańczy Neev, najbliższa przyjaciółka Milo Mazurkiewicz. Milo już nigdy nie pomaszeruje z nami.
“Lecz ludzi dobrej woli jest więcej...”. Armatka nie była użyta, ale ruszamy dalej. “Przyszedł już czas, najwyższy czas, nienawiść zniszczyć w sobie...”.
Otwarcie Parady. Julka Maciocha, szefowa i organizatorka tej imprezy, w przepięknej gwiaździstej koronie. Przemawia prezydent stolicy Rafał Trzaskowski. “Nie każdy musi chodzić na Paradę Równości, ale każdy powinien szanować prawa mniejszości - to jest niesłychanie istotne. Tu chodzi o prawa człowieka”.
Nieskutecznie próbują zagłuszyć go wielkie głośniki prolajferów, smętnym głosem wieszczące, że geje to pedofile. Patronatu Paradzie udzielił prezydent, na którego z całego kraju wylały się hektolitry pomyj za podpisanie karty LGBT+.
Mamy 2019 rok, a w Polsce uznanie, że każdy człowiek ma równe prawa, a mniejszości należy chronić przed przemocą i dyskryminacją, jest ryzykownym aktem odwagi cywilnej.
Mamy rok 2019 i można, będąc duchownym, politykiem czy dziennikarzem, publicznie oskarżać całą grupę społeczną o zbrodnie, szczuć przeciwko niej chuliganów i nazistów.
Przypomina mi to, co parę lat temu powiedział premier Kanady Justin Trudeau: “Podstawowym zadaniem każdego rządu jest sprawić, by obywatele byli bezpieczni. A my tu zawiedliśmy”. W ten sposób przepraszał ludzi LGBT+, którzy w dawniejszych czasach cierpieli na skutek rządowej dyskryminacji.
A co dla bezpieczeństwa dwóch milionów nieheteronormatywnych obywateli/ek Polski robi polski rząd?
Nasza procesja równości obeszła całe miasto. Nie wszyscy byli przeciw nam. Sporo przyjaznych gestów z okien, odpowiadaliśmy entuzjazmem każdemu kto okazał nam wsparcie.
Jesteśmy znów na dolnym końcu deptaka, pod Jasną Górą. Znów te dwieście metrów pod górkę są bardzo pod górkę.
Poseł Tomasz Jaskóła z partii Kukiz’15, stoi na środku razem ze swoimi pomocnikami, policja nie może go zabrać, bo ma immunitet. Blokują nasze auto.
Potem będzie pisał na swoim Fejsie, że powstrzymał nas przed przejściem dalej: “Bo chcieliście dojść 200-300 metrów dalej i zrobić rozróbę”.
To taki znany mechanizm psychologiczny, projekcja; oskarżasz bliźniego swego o to, co tak naprawdę jest twoim pragnieniem. Zza płotu parku grupa popleczników Jaskóły, starsze osoby, krzyczą na nas. Podchodzę żeby ich nagrać, ktoś każe mi spieprzać. Jakaś pani powstrzymuje go:
“Niech nagrywa. Niech zobaczy, jak wygląda prawdziwa kobieta. Może się czegoś nauczy”.
Nad radiowozami przelatują jajka i rozbijają między nami. Rośli faceci w barwach biało-czerwonych próbują przerwać kordon policji. Przepychają się, wykłócają. Trzymają niemowlęta jak żywe tarcze. Znów gaz w powietrzu. Dzieci źle to znoszą, dwoje potrzebowało pomocy medycznej.
Stoję tuż obok Michała z obrazem Madonny, czuję nagle uderzenie w plecy, utrzymuję równowagę, widzę że ten, który mnie pchnął, rzuca się na Michała. Policja reaguje błyskawicznie, agresor na ziemi, po chwili w radiowozie.
Pomagierzy posła Jaskóły nadal nie odstępują z drogi naszego auta, jeden z nich, z napisem “Red is bad” na koszulce, z różańcem na szyi, z kobietą za rękę, jakby chciał..., nie wiem... obnosić się ze swoją seksualnością? W końcu puszczają mu nerwy, próbuje przepychać się z policją, ląduje na chodniku, skuty pakowany jest do policyjnego auta. Po chwili sytuacja powtarza się z innym kukizowcem.
O różnicach światopoglądowych można rozmawiać, ale tu jedynym językiem jest pięść.
Skąd w tych ludziach ta potrzeba nakazywania innym, jak mają żyć? Skąd nienawiść tak wielka, że żeby powstrzymać ich przed biciem nas, trzeba tarcz, pałek, gazu, kajdanek?
Z powrotem pod Pałacem Kultury i Nauki. Kolejne grupy, kolejne platformy płyną rzeką, tak jakby Parada miała nigdy się nie skończyć. Mija godzina, a końca nie widać. Pod iluminowanymi tęczowo, sięgającymi chmur murami Pałacu – DJ, muzyka; wielobarwny, brokatowy, błyszczący tłum tańczy. Bez alkoholu, bo tu nie można go kupić, bawimy się cudownie. Patrzę na dziewczynki, 15-16 lat, które tu trzymają się za ręce. Ile z nich może ze swoją ukochaną pokazać się w domu?
W skali Polski, tylko jeden ojciec na ośmiu akceptuje swoje tęczowe dziecko. 70 proc. z nich zmaga się z myślami samobójczymi. Wiele te myśli realizuje, część - skutecznie. To my jesteśmy obrońcami dzieci. To my jesteśmy obrońcami życia.
Wracamy na kwaterę, nie ścierając z twarzy tęczy. Z flagami na ramionach. Czujnie, ale dumnie. Jedno wyzwisko w autobusie. “Pozdrawiam tęczowe kurwy”. Proponuję mu przytulenie.
Zaczepia mnie facet “z drugiej strony”.
- Po co tu przyszliście? Właśnie tutaj? To jest prowokacja!
- Jak to, a nie mamy prawa tutaj być? Tam – pokazuję wieżę – ludzie wierzą w Boga, który jest miłością, który mówi “kochaj bliźniego jak siebie samego”. I my tutaj też głosimy miłość. Nie ma żadnej sprzeczności.
- Ale dlaczego obrażacie? Po co profanujecie? Po co ta tęcza na obrazie?
- Jaka profanacja? Ta tęcza jest symbolem nas. Symbolem mnie. Dla mnie ja sama nie jestem obrazą. Jeśli dodajemy tęczę do Matki Boskiej, to żeby pokazać, że ona kocha każdego. Także nas.
Facet chce zaprzeczać, ale nie znajduje słów. - No chyba pan nie powie, że Maryja mnie nie kocha!?
Kończymy Marsz. Mówię na pożegnanie częstochowianom, żeby się nie dali zastraszyć. “Jesteśmy tu u siebie”.
Najbardziej niebezpieczny jest zawsze nie sam marsz, ale powrót; nie raz spotykaliśmy naszych “fanów” zaczajonych w ulicach wiodących na dworzec. A dziś jestem w pojedynkę. Więc metoda Maćka Piaseckiego – nie bać się. Nie przemykam pod ścianami, ale spokojnie, z podniesioną głową idę środkiem deptaka, który prostą jak cień wieży klasztornej linią ciągnie się od sanktuarium przez środek miasta. Zdjęłam tęczowy wianek, ale moje fioletowe włosy, kolorowe i kuse ciuchy nie pozostawiają wątpliwości, że nie przybyłam tu z pielgrzymką.
Nie czekam długo; słyszę głos dobiegający z odległości kilku metrów, zza moich pleców.
- …bo nie wiadomo, co to kurwa jest. Czy to ma fiuta, czy nie ma. Bo jak ma, to zaraz wpierdolę.
Wolę mieć go w zasięgu wzroku niż za plecami, więc odwracam się i zwalniam, żeby zrównać z nimi.
- Życzy sobie pan to przedyskutować?
Widziałam go w kontrze: wielki jak kafar, umięśniony, koszulka biała z czerwonym napisem “Polska”, krótkie, siwiejące włosy, 60 lat na oko. Mówi do dwóch nastoletnich chudzielców, z których jeden mimo “zakazu pedałowania” na koszulce, prowadzi rower.
- Masz fiuta, czy nie?
- To jest zbyt prywat…
- Bo nie wiem czy mogę ci wpierdolić. Te cycki też nie wiadomo, prawdziwe czy sztuczne, tak czy inaczej chujowe.
- A pan tak uważa, że można w ogóle bić człowieka? - dzięki temu, że do niego mówię, mogę cały czas obserwować co robi.
- Ty nie jesteś człowiekiem. Jesteś błędem natury. Jesteś dewiantem. Ciebie się powinno zabić. Takich jak ty się powinno zabijać. Żeby tu nie było tyle policji to bym ci zamknął te mordę ty dewiancie.
- A pan myśli, że jak pan kogoś uderzy, to będzie miał pan bardziej rację?
- Tak. Tak myślę. To jest nienormalne, żeby się cipą ocierać o cipę. Pewnie cię ojciec ruchał. Albo matka pod prysznicem wsadzała ci kij od szczotki.
Na jakimś prawicowym profilu niedawno przeczytałam “LGBT, ludzie których podstawą tożsamości jest deklaracja, co robią ze swoimi genitaliami”.
Tymczasem nasze genitalia są główną obsesją “patriotów”, a nie naszą.
Koleś skręca do piwnego ogródka, gdzie siedzą kompani. Idę dalej, oczy dookoła głowy. Dzieci na rowerach koło dworca wyzywają mnie od pedałów.
Abp Depo powie nazajutrz, że “Wybranie przez ruchy LGBT na marsz dnia, kiedy na Jasnej Górze gromadzą się dzieci, to diabelskie działanie mające na celu deprawację”.
- Widzieliście, że na trasie w ogóle nie było kontr? - zauważył Łukasz. - Tylko ta na otwarciu, ale na trasie nic.
- Jak w Toronto – mówi Alex.
- Jak w Barcelonie – dodaje Jackie.
- Jak w Berlinie – mówię ja.
W zeszłym roku paradę w stolicy Niemiec obstawiało mniej policjantów, niż mający miejsce dwa tygodnie później Pride w Poznaniu. A w berlińskim marszu szło 600 tys. ludzi, tylu mieszkańców ma cały Poznań.
Tak, zwróciłam na to uwagę już wcześniej. Dziś nie szliśmy między szpalerami czujnych funkcjonariuszy. Poza czołem i końcem kolumny, nie było ich widać – nie byli potrzebni.
Jakby to nie była Polska – pomyślałam wtedy. I tak bardzo, tak bardzo zabolała mnie ta myśl.
Kocham mój kraj, ale on - jego rząd, jego episkopat, część jego obywateli, nienawidzi mnie. Nienawidzi nas. Za to że kochamy.
Nie wygonią nas. Zostaniemy tu i zmienimy oblicze ziemi, tej ziemi. Będziemy maszerować tak długo, aż dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem polskiego nieba.
Komentarze