Oczywiste jest, że pogoda może wpływać na nasze zachowanie. Nie podejrzewamy jednak, że ten wpływ jest znacznie głębszy niż decyzja o zabraniu parasola lub pozostaniu w domu. Wpływa na przykład na naszą towarzyskość. I preferencje polityczne
Anglicy są znani z tego, że lubią rozmawiać o pogodzie. To podstawowy temat tak zwanego „small talk”, czyli rozmów niesłużących niczemu poza podtrzymaniem relacji społecznych. Mało kto wie, ale fenomen takich rozmów po raz pierwszy opisał Bronisław Malinowski w pracy „Problem znaczenia w językach pierwotnych” (to w niej pojawia się po raz pierwszy termin „komunikacja fatyczna”, czyli służąca wyłącznie podtrzymaniu relacji).
Polacy też lubią narzekać na pogodę. I mają ku temu nie mniej powodów niż Anglicy. Gdy zasiadam do pisania tego tekstu, od wielu dni nad Polską wisi „zgniły wyż”. To przykre zjawisko, gdy przez wiele dni niebo zakrywa gruba zasłona ciemnych chmur, zdarza się w naszym klimacie późną jesienią i wczesną zimą raczej regularnie.
W listopadzie 2022 w Suwałkach słońce widziano tylko przez dziesięć godzin, w Warszawie przez nieco ponad czterdzieści. Wcześniej taka ponura aura zdarzyła się w 1997 i 2000 roku, gdy w styczniu mieszkańcy stolicy zobaczyli słońce po ponad dwóch miesiącach przerwy.
Nie ma co się oszukiwać, że taka pogoda na nas nie wpływa.
Z badań prowadzonych w Danii w latach 1995-2012 wynika, że po zmianie czasu letniego na zimowy do lekarzy zgłasza się o około 11 procent więcej osób z objawami depresji. Najwyraźniej to, że nagle dzień skraca się o godzinę, działa na nas silniej niż stopniowe skracanie się dnia (które zaczyna się już w lipcu).
Nie ma w tym nic zaskakującego. Światło pobudza receptory w siatkówce oka, które wzmagają wydzielanie neuroprzekaźników – serotoniny i dopaminy. Pierwsza poprawia nastrój, a jej niedobór może powodować (według jednej z hipotez) depresję. Druga jest ważna dla systemu motywacyjnego. To ona daje nam „kopa do działania”, a bez niej czujemy się, jakby ktoś rozładował nam baterie.
U części osób ten jesienny stan obniżonego nastroju i spadku energii jest na tyle poważny, że upośledza ich codzienne funkcjonowanie. Jest to podstawą do diagnozy choroby sezonowej (zwanej dawniej chorobą afektywną sezonową lub wręcz depresją sezonową). Nie jest szczególnie rzadka, bo w Europie cierpi na nią od 2 do 10 procent ludzi. Jednak osób, które spełniają część kryteriów diagnostycznych, jest nawet do 20 procent.
Czy ponure, ciemne i zimne miesiące mogą na nas wpływać jakoś inaczej? Cóż, to niewykluczone, twierdzą badacze.
W chłodne dni naszych przodków mógł ogrzewać ogień, ale gdy dogasał w nocy, jedynym źródłem ciepła były ciała naszych stałocieplnych towarzyszy: innych ludzi lub zwierząt. (Czy nie macie państwo poczucia, że udomowiliśmy psy i koty, by po prostu grzały nas w nocy?)
Jest wiele metafor opisujących więź i bliskość jako ciepło: można do kogoś żywić gorące uczucia, o kimś serdecznym można powiedzieć, że jest ciepłym człowiekiem. Jest również odwrotnie, brak relacji opisujemy jako chłód: można spotkać się z chłodnym przyjęciem albo posłać komuś lodowate spojrzenie.
Z czasem naukowcy zaczęli się zastanawiać, czy to rzeczywiście tylko metafory. A z początkiem tego wieku dwaj profesorowie, Chen-Bo Zhong i Geoffrey Leonardelli z Uniwersytetu w Toronto postanowili to sprawdzić.
W jednym z eksperymentów prosili badanych o przypomnienie sobie sytuacji, w których czuli się wykluczeni, i takich, w których czuli przynależność do jakiejś grupy. Potem proszono ich o ocenę temperatury panującej w pomieszczeniu. Osoby, które proszono o przypomnienie sobie sytuacji, w której czuły się wykluczone, oceniały przeciętnie, że temperatura w pokoju była o trzy stopnie niższa.
Czyżby rzeczywiście brak więzi sprawiał, że robi nam chłodniej?
Nie był to koniec badań Zhonga i Leonardelliego. W innym eksperymencie zaprosili badanych do wzięcia udziału w prostej komputerowej grze, w której trzech uczestników rzuca do siebie na przemian piłkę.
Było to przemyślne oszustwo. W istocie uczestnik badania nie grał z innymi ludźmi, lecz z komputerowym programem. Ten zaś miał za zadanie coraz rzadziej rzucać wirtualną piłkę człowiekowi, a w końcu przerzucać ją tylko między dwoma symulowanymi uczestnikami gry. (Tę grę, zwaną Cyberball, wykorzystuje się czasem w badaniach nad wykluczeniem społecznym i odrzuceniem).
Gdy po zakończeniu takiej rozgrywki badanych pytano o to, co chętnie by zjedli lub czego się napili, wybierali częściej ciepłe potrawy (jak na przykład zupę) niż zimne napoje.
Hans IJzerman z Uniwersytetu w Grenoble poszedł dalej i uczestnikom gry w Cyberball przyczepił termometry. I okazało się, że temperatura ciała osób wykluczanych w komputerowej rozgrywce była niższa średnio o 0,4 stopnia (osób mających poczucie przynależności do grupy nieznacznie rosła). To spora zmiana fizjologiczna w odpowiedzi na dość błahy bodziec – raptem to, że ktoś obcy nie rzuca do nas piłki na ekranie.
IJzerman odkrył przede wszystkim, że zależność ta działa także w drugą stronę. Osoby wykluczane w rozgrywkach w Cyberball, którym podawano ciepłe napoje, deklarowały mniejsze poczucie wykluczenia niż te, którym podawano zimne.
Z badań wynika zatem, że nie jest to żadna metafora. Poczucie przynależności rzeczywiście sprawia, że jest nam cieplej, a poczucie odrzucenia, że jest nam chłodniej. A związek ten zachodzi także w drugą stronę:
gdy jest nam zimno, mamy większe poczucie samotności i wykluczenia – mniejsze zaś, gdy jest nam cieplej.
Pośrednio potwierdzają to też badania nad wypożyczanymi przez nas filmami (kiedyś kasetami wideo i DVD, dziś oglądanymi w serwisach streamingowych). Otóż znacznie częściej oglądamy komedie romantyczne w chłodnych miesiącach roku. Co naukowcy tłumaczą poczuciem samotności wynikającym z niższych temperatur. A co za tym idzie, potrzebą – cóż – ciepłych uczuć.
Nawiasem mówiąc, co niezwykle ciekawe, podobny „efekt chłodzący” mają wzmianki o pieniądzach. Gdy o nich usłyszymy lub pomyślimy, robi nam się automatycznie chłodniej. (Cóż, pieniądze są rodzajem protezy relacji społecznych. Do dziś w małych społecznościach robi się przysługi i je odwzajemnia, to w dużych miastach za usługi i towary płaci się nieznajomym).
Czy takie badania mają jakiś praktyczny sens? Wskazują na przykład na to, że tam, gdzie mieszkańcy muszą ogrzewać się sami, ubóstwo energetyczne (czyli mówiąc wprost niedogrzane z biedy mieszkanie) może być czynnikiem wzmagającym poczucie samotności – i dodatkowo pogłębiać izolację społeczną wynikającą z ubóstwa.
Można też zadać pytanie, czy jesienią i zimą nie ograniczamy kontaktów społecznych właśnie dlatego, że ulegamy poczuciu samotności, bo robi się chłodniej. I odwrotnie, gdy robi się cieplej, nasze relacje towarzyskie zaczynają rozkwitać właśnie z powodu rosnących temperatur.
Można też zastanawiać się, czy to przypadkiem nie cieplejszy klimat sprawia, że mieszkańcy Południa są serdeczni i towarzyscy, a mieszkańcy Północy raczej zachowują dystans z powodu chłodu?
Na pewno dobrze jest wiedzieć, że zimna aura może sprawiać, że częściej czujemy się wykluczeni i samotni. Jeśli mamy przykre poczucie, że znajomi o nas zapomnieli, a rodzina nas jakby mniej kocha – to na ten składnik jesiennej chandry pomoże nam gorąca zupa (albo chociaż herbata lub kawa).
Natomiast podkręcenia ogrzewania raczej nie proponuję. Choć może to sprawić, że poczujemy się mniej samotni, wysokie temperatury w mieszkaniu nie są zdrowe, o czym pisałem na łamach OKO.press jakiś czas temu (w związku z wypowiedzią byłej minister klimatu Anny Moskwy).
Wyżej przytoczone badania nad wpływem temperatury na poczucie wykluczenia (i odwrotnie, poczucia wykluczenia na odczuwalną temperaturę) prowadzone były na niewielkich grupach badanych. Można jednak uznać, że coś jest na rzeczy.
Są natomiast inne fascynujące badania prowadzone na setkach tysięcy ludzi przed dekadę. Wynika z nich, że pory roku mogą wpływać na naszą osobowość – a przez to na poglądy polityczne.
Brian O’Shea, psycholog z University of Nottingham, wraz z kanadyjskimi kolegami z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej przeanalizowali dane z ankiet prowadzonych przez dekadę na niemal ćwierci miliona Amerykanów. I twierdzą, że systemy wartości moralnych badanych wykazują zmienność wraz z porami roku.
W „Proceedings of the National Academy of Sciences” (PNAS) badacze opublikowali pracę pod tytułem „Do moral values change with the seasons?”, czyli „Czy wartości moralne zmieniają się wraz z porami roku”.
Na tytułowe pytanie odpowiadają, że z danych wynika, iż wiosną i jesienią ludzie częściej deklarują wyższy poziom lęku. Wyższy poziom lęku z kolei sprawia, że w tych porach roku poszukują poczucia bezpieczeństwa w tradycyjnych wartościach i poglądach związanych ze spójnością grupy społecznej.
Popatrzmy na szczegóły.
W ankietach mierzono poziom pięciu cech. Lojalności, czyli przywiązania do grupy i utrzymywania silnych więzi. Autorytarności, czyli skłonności do podążania za przywództwem i poszanowania dla reguł. Czystości, rozumianej dosłownie, ale także i jako czystość moralna. Równości, czyli równego traktowania wszystkich ludzi. Oraz troski, czyli przedkładania uprzejmości oraz unikania sprawiania przykrości lub szkód innym.
Pierwsze trzy wartości są uznawana za „spajające”, sprzyjają konformizmowi wobec norm grupy. Są też zbieżne z dzisiejszymi wartościami programów partii konserwatywnych. Dwie ostatnie, skupiając się na prawach i dobru jednostki, są bardziej liberalne i kojarzone z ugrupowaniami lewicowymi. Wszystkie natomiast wpływają na nasze oceny, co jest dobre (lub słuszne), a co złe.
Badacze stwierdzili, że ankietowani popierają owe „spajające”, konserwatywne wartości częściej wiosną i jesienią. Latem i zimą jest ono większe dla wartości „liberalnych”.
Ten wzorzec zmian preferencji wartości moralnych konsekwentnie pojawiał się w danych ze wszystkich dziesięciu lat. I nie jest typowy tylko dla badanych Amerykanów. Naukowcy stwierdzili (choć już na mniejszych grupach badanych), że pojawia się także w preferencjach Kanadyjczyków i Australijczyków. Wśród Brytyjczyków natomiast widać było raczej tylko letnie minimum poparcia dla wartości konserwatywnych. Latem Anglicy stają się raczej liberalni.
Co też dość logiczne, badacze stwierdzili także, że efekt ten jest większy tam, gdzie zmiany temperatur między porami roku są największe.
Pogoda ma wpływ na nasz nastrój, samopoczucie i zachowanie. Większość z nas to meteopaci
Takie sezonowe zmiany w naszych systemach wartości mogą wpływać na politykę, prawo (zarówno prawodawstwo, jak i orzecznictwo), politykę zdrowotną i relacje społeczne, twierdzą badacze.
W polityce efekt może być największy.
Po prostu termin wyborów może sprzyjać bardziej konserwatystom lub liberałom. Przy niewielkich różnicach w preferencjach wyborczych to pora roku może przeważyć szalę. Wiosną i jesienią na korzyść prawicy, latem i zimą – lewicy.
W Stanach Zjednoczonych od 1845 roku wybory zawsze odbywają się we wtorek po pierwszym poniedziałku listopada. Nie oznacza to pierwszego wtorku listopada, jeśli bowiem jest pierwszym dniem listopada, wybory przypadają tydzień później. Tak czy owak, przypadają jesienią. I statystycznie częściej zwyciężają w nich konserwatywni republikanie. Od 1860 roku odnieśli zwycięstwo w 27 z 41 wyborów, czyli w nieco ponad 65 procentach z nich.
Oczywiście można stwierdzić, że po prostu Amerykanie są bardziej konserwatywni niż liberalni i przejść nad tym do porządku dziennego. Trudno jednak nie zastanowić się, czy wyniki amerykańskich wyborów nie byłyby bardziej równomiernie rozłożone między obie partie, gdyby termin ich był ruchomy.
Efekt takich wahań systemu wartości w przypadku prawa jest nieco mniej widoczny, twierdzą badacze. Może przejawiać się w tym, że w bardziej „konserwatywnych” porach roku sądy mogą wydawać na przykład surowsze wyroki. Co wynika z tego, że popierający konserwatywne wartości zwykle są bardziej surowi dla osób naruszających prawo i normy społeczne.
I to właśnie zamierzają teraz zmierzyć autorzy pracy. Chcą sprawdzić, jak związek poziomu poczucia lęku oraz sezonowe zmiany systemu wartości wpływają na przykład na wyroki sądów. Ciekawe, czy ich przewidywania znajdą potwierdzenie.
Nie jest natomiast znany mechanizm tych sezonowych wahań.
Jest jeszcze jeden sposób, w jaki pogoda wpływa na nasze zachowania.
W 1831 roku belgijski statystyk Adolphe Quetelet zwrócił uwagę na to, że przestępczość zmienia się wraz z porami roku. W 1842 roku zaproponował „termiczne prawo przestępczości”, w którym twierdził, że gwałtowne przestępstwa (czyli przeciwko zdrowiu i życiu) są częstsze w gorących klimatach i ciepłych porach roku. W chłodniejszych rejonach globu i w zimne miesiące jest mniej przestępstw ogółem (rośnie za to odsetek przestępstw przeciwko mieniu).
Quetelet stworzył też pojęcie „przeciętnego człowieka” i był jednym z pierwszych badaczy przestępczości w różnych grupach wiekowych. Jednym słowem był pionierem nauki, którą nazwano kryminologią. Współczesna nauka potwierdza te wczesne badania. Wyższe temperatury sprowadzają więcej przestępstw z użyciem przemocy.
Im cieplej, tym więcej też konfliktów zbrojnych. Statystycznie częściej zdarzają się w klimatach gorących i cieplejszych porach roku. W tym przypadku trudno jednak oddzielić bezpośredni wpływ temperatur od ich pośrednich skutków. Upały i susze sprowadzają bowiem często głód, a dopiero on bywa bezpośrednim zarzewiem konfliktów.
Gorące dni nie wpływają wyłącznie na przestępczość. Im wyższa temperatura, tym słabsze wyniki studentów na egzaminach. Z każdym stopniem temperatury wydajność pracowników spada o 2 procent.
W upale rozszerzają się naczynia krwionośne, by jak najwięcej krwi napływało do schłodzonej potem skóry. To sprawia też, że mniej krwi dopływa do organów wewnętrznych. W wyższej temperaturze szczególnie źle funkcjonuje mózg.
Nic dziwnego, że w upalne dni często czujemy się pozbawieni energii, senni, rozdrażnieni i mamy problemy ze skupieniem. A niektórym wysiada ośrodek racjonalnej oceny skutków swoich zachowań oraz kontroli impulsów.
Jeśli jesień i zima wydają nam się przykre, jakimś pocieszeniem może być to, że w chłodnych miesiącach ludzie są bardziej cywilizowani. Zimą jakby łagodnieją.
Co z tego wszystkiego wynika? Cóż, przede wszystkim to, że jesteśmy częścią otaczającej nas przyrody. Jej sezonowe zmiany mają na nas przemożny wpływ, mimo tego, że od stuleci zimne miesiące spędzamy przecież w ogrzewanych pomieszczeniach.
Nie zmieniło tego nawet sztuczne oświetlenie, którego używamy, gdy dni są krótkie. Jest bowiem niezwykle słabe w porównaniu ze światłem słonecznym. W pełnym słońcu jego natężenie wynosi kilkadziesiąt do stu tysięcy luksów. Nawet gdy schowamy się gdzieś w cieniu, światło dziennie ma natężenie około 10 do 25 tysięcy luksów.
Przeciętne natężenie światła w studiu telewizyjnym wynosi około tysiąca luksów. To mniej więcej tyle, ile jest na zewnątrz w przeciętny pochmurny listopadowy dzień. W dobrze oświetlonych biurach jest zwykle około 300-400 luksów, w domach zwykle jest poniżej stu.
Rozwiązaniem mogą być lampy do światłoterapii, które świecą zwykle znacznie silniej. Zwykle emitują około 10 tysięcy luksów. To mniej niż w słoneczny dzień, lecz wystarczająco, by pobudzić receptory na dnie oka do produkcji neuroprzekaźników. Światłoterapię stosuje się na przykład w leczeniu depresji sezonowej.
Jeśli jednak macie Państwo ochotę zapaść w sen zimowy i obudzić się w marcu, to jak najbardziej, taka hipoteza została niedawno wysunięta przez naukowców. Sugerują, że neandertalczycy zapadali w sen zimowy. A wszyscy mamy przecież kilka procent ich genów.
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press
Komentarze