Prezes PiS Jarosław Kaczyński ogłosił w Radomiu, że za słabe wyniki sondażowe jego partii ponosi winę medialna nierównowaga oraz brak odpowiednich kwalifikacji umysłowych Polaków. To mocne tezy, ale czy mają potwierdzenie w faktach?
Jak Czytelniczki i Czytelnicy OKO.press zapewne dobrze wiedzą, lider Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński od kilku tygodni jeździ po kraju, gdzie spotyka się z działaczami PiS oraz wyborcami, zazwyczaj starannie wyselekcjonowanymi pod kątem poglądów i sympatii partyjnych. Ilekroć zaś najważniejsza osoba w obozie władzy wychodzi podczas tournée na mównicę, tylekroć przedstawia swoje poglądy, interpretacje różnych faktów i daje obowiązującą wykładnię w sprawach bieżących, palących i niecierpiących zwłoki. Piszemy o tym szeroko w OKO.press.
Na spotkaniach pytania są zwykle zadawane z kartki, jednak w Radomiu 27 października jednej z uczestniczek udało się zrobić to osobiście, a jej pytanie dotyczyło słabych wyników PiS w sondażach, konkretnie – dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze.
Prezes Kaczyński odpowiedział następująco:
„Gdyby w Polsce była równowaga w mediach, to nawet w obecnej i bardzo trudnej (sytuacji) obiektywnie i nie z naszej winy — myśmy wojny nie zaczynali i kryzysu nie wywoływali - pewnie byśmy bardzo wyraźnie prowadzili. Ale proszę otworzyć TVN i zobaczyć, co tam jest przekazywane. Tam w ogóle w Polsce jest jedno wielkie nieszczęście: władza jest jakąś szajką oszalałą, która rabuje kraj itd.
No i wielu ludzi nie jest w stanie zweryfikować tego, co ogląda w telewizji - do tego jeszcze jest internet - z tym, co jest w rzeczywistości. Nie mają takiej tendencji albo brak im odpowiednich kwalifikacji umysłowych. I to jest powód tej sytuacji”.
Jeśli wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego rozpisać na dwie fundamentalne tezy, brzmiałyby one następująco:
Spróbujmy zweryfikować oba twierdzenia.
Analiza słów Kaczyńskiego jest o tyle utrudniona, że trudno precyzyjnie zdefiniować stosowane przez niego pojęcia. Nie wiadomo na przykład, czy za emanację medialnej nierównowagi prezes PiS uważa samo istnienie stacji TVN, czy też jest ona symbolem wszelkich innych telewizji, które mają tę cechę szczególną, że nie są Telewizją Polską, w sferze informacji całkowicie opanowaną przez partyjny przekaz obozu władzy.
Roboczo załóżmy, że wg Kaczyńskiego TVN jest symbolem wroga i głównym źródłem kłopotów jego partii, TVP jest przykładem stacji polskiej, narodowej, patriotycznej, więc siłą rzeczy obiektywnej, natomiast Polsat to w tym schemacie coś pomiędzy: niby nie taka narodowa, jakby się chciało, ale i nie do końca zdradziecka.
Stosując tę typologię, porównajmy wrześniową oglądalność głównych programów informacyjnych wyżej wymienionych stacji.
Liczby wyglądają następująco:
Jeśli więc – znów idąc za logiką prezesa – uznamy „Wydarzenia” Polsatu za program piwotalny, jasno widać, że żadna dysproporcja telewizyjna między władzą a nie-władzą nie istnieje. Mamy niemal idealną symetrię między przekazem krytycznym a bałwochwalczym.
Spójrzmy na stacje radiowe. Sumując udział w słuchalności (stan na wrzesień 2022) radiostacji kierowanych przez wybrańców obozu władzy, czyli publicznych, dostaniemy 7,8 proc. udziału w słuchalności, a więc poziom mniej więcej Radia Eska (8,1 proc.), nieco gorszy od Radia Zet (12,5 proc.) i rzeczywiście znacznie gorszy od RMF FM (31,3 proc.). Jeśli więc ponownie przyjąć proponowany przez prezesa Kaczyńskiego podział na media dobre (czyli narodowe) i niedobre (wszystkie inne), dysproporcja w tym segmencie rzeczywiście jest istotna.
Ale…
Kiedy PiS w 2016 roku powołał Radę Mediów Narodowych, biorąc w ten sposób de facto media publiczne w partyjny leasing, ta dysproporcja niemal nie istniała. We wrześniu 2016 roku stacje publiczne miały razem 16,9 proc. udziału w słuchalności, zdecydowanie wyprzedzając Eskę (7,2 proc.), Zetkę (13,1 proc.) i nie aż tak znacznie ulegając potędze RMF (24,7 proc.).
Mówiąc najprościej, ludzie Jarosława Kaczyńskiego przejęli znaczną część rynku radiowego, by w sześć lat spektakularnie zmarginalizować udział w słuchalności tych stacji, których używają do propagowania swojej politycznej agendy.
Co z internetem i gazetami? Cóż, cofnijmy się do 7 grudnia 2020 roku i oddajmy głos Danielowi Obajtkowi, szefowi Orlenu:
„Pragnę państwa poinformować, że polski koncern naftowy Orlen przejmuje wydawnictwo Polska Press. Przejmujemy 20 z 24 wydawanych w Polsce dzienników regionalnych oraz blisko 120 tygodników lokalnych, będziemy posiadać także 500 witryn online. Dzięki transakcji uzyskamy dostęp do blisko 17,5 miliona użytkowników portali wchodzących w skład Polska Press” – ogłosił wówczas Obajtek.
Koncern medialny przejęty przez państwowego molocha, kierowanego z politycznego nadania przez byłego działacza PiS, dał partii władzy z dnia na dzień pozycję absolutnego hegemona na rynku mediów lokalnych i dostęp – jak chwalił się sam Obajtek – do 17,5 mln użytkowników internetu, co stanowi poziom Onetu i Wirtualnej Polski. Niemal dwa lata później, we wrześniu 2022 roku, Orlen powołał do życia nowy ogólnopolski portal i.pl, który ma konkurować właśnie z Onetem, WP, czy Gazetą.pl. W pierwszym miesiącu i.pl mogło się pochwalić nie 17,5 mln, nie 10 mln, nawet nie 5 mln, tylko... 2,2 milionami użytkowników.
Znów – idąc za logiką prezesa Kaczyńskiego, dzielącą media na „nasze” i „wrogie” – PiS miał wszelkie narzędzia i zasoby, żeby zostać poważnym graczem na rynku internetowym. A dlaczego wyszło jak zwykle, prezes musi już spytać samego siebie, jest bowiem w tej sprawie prawdopodobnie najlepszym ekspertem.
Warto podkreślić konsekwencję Jarosława Kaczyńskiego – jeśli coś sobie wymyślił i przyswoił, można być pewnym, że będzie to powtarzał co najmniej przez następne 20 lat.
Ostatnio np. media obiegła jego wypowiedź z Puław – analizowana również przez OKO.press – że następne wybory parlamentarne będą powtórką z wyborów w 1989 roku, gdzie PiS odgrywa rolę „Solidarności”, a opozycja – komunistów z PZPR. To już było. We wrześniu 2007 roku, miesiąc przed przegranymi przez Prawo i Sprawiedliwość wyborami, Kaczyński ogłosił, że „zwycięstwo PO oraz Lewicy i Demokratów to będzie nowy 13 grudnia 1981 r.”. Czyli – tu przypis dla młodszych czytelników – że jak wygra opozycja, to będzie stan wojenny. Jak pamiętamy, stanu wojennego nie było.
To podział do znudzenia eksplorowany przez prezesa PiS - na komunistów i patriotów. Słyszymy więc tak naprawdę kolejne wariacje tego samego politycznego utworu, z klasycznym wykonaniem ze Stoczni Gdańskiej w 2006 roku, gdy ówczesny premier Kaczyński powiedział: "My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO".
Również mantra o nierównowadze medialnej i partii Kaczyńskiego przez tę nierównowagę upośledzonej ma długą, siwą brodę:
„W Polsce tak naprawdę wolnych mediów nie ma. Jest pewien układ i dziennikarze, których pozycja jest bardzo trudna”
– to wypowiedź Kaczyńskiego z 2005 roku.
Warto podkreślić tutaj zadziwiający paradoks: Kaczyński wybory wygrywał zazwyczaj wówczas, kiedy wg niego był przez media krzywdzony (w 2005 i w 2015 roku, a i triumf z 2019 roku był jeszcze przed przejęciem Polska Press), a władzę tracił, gdy próbował nad nimi zapanować. Czy schemat powtórzy się w roku 2023, zobaczymy.
Przypomnijmy, że prezes PiS w Radomiu obwinił o złe sondaże swojej partii brak odpowiednich kwalifikacji umysłowych Polaków, którzy – tu już bardziej w domyśle – są zbyt głupi, by przejrzeć na wylot manipulacje wrogich PiS-owi mediów.
Zanim przejdziemy do meritum, zauważmy na boku, że Jarosław Kaczyński zadziwiająco łatwo przyjął do wiadomości zawarte w pytaniu wyborczyni stwierdzenie, że sondaże PiS są złe. Nie zaprzeczył, nie mówił, że są badania takie i owakie, nie polemizował, potraktował taką tezę jako rzeczywistość.
Tymczasem większość sondaży jest dla PiS jedynie r e l a t y w n i e niekorzystna, to znaczy nie daje partii władzy większości w przyszłym Sejmie, ale Prawo i Sprawiedliwość wciąż jest w nich na pierwszym miejscu (również w ostatnim sondażu Ipsos dla OKO.press). Ostatnie badanie CAPI Kantara dające prowadzenie Platformie Obywatelskiej to tzw. outlier, czyli badanie odstające od innych pomiarów preferencji partyjnych. Z reakcji prezesa Kaczyńskiego można jednak wnosić, że wewnętrzne analizy Prawa i Sprawiedliwości bliskie są badaniu Kantara.
Wróćmy jednak do głównego sensu słów prezesa Prawa i Sprawiedliwości. O ile można przyjąć, że na pluralistycznym rynku medialnym jest wyobrażalny fenomen, gdy część wyborców chwilowo ulega takim, czy innym emocjom, podszeptom, sprawnej, przekonującej retoryce i że taki stan wpływa na notowania partyjne, to jednak sondaże preferencji wyborczych nie są jedynym wskaźnikiem nastrojów społecznych.
Jak wygląda sytuacja w dłuższym okresie i jak kształtują się nastroje wyjęte poza nawias codziennej partyjnej walki, pokazuje na przykład prowadzone przez CBOS co miesiąc od 32 lat badanie "Nastroje społeczne". W tym badaniu powtarzane jest następujące pytanie: "Czy, ogólnie rzecz biorąc, sytuacja w naszym kraju zmierza w dobrym czy też w złym kierunku?".
Aktualny wykres odpowiedzi w ujęciu historycznym wygląda następująco (kolor zielony to odpowiedzi "w dobrym", czerwony - "w złym", szary - "trudno powiedzieć"):
Jak widać, przez cały okres rządów PiS, niezależnie od sondaży, które np. w latach 2015-17 bywały słabsze dla obozu władzy, nie było tak złych nastrojów jak dziś, gdy tylko 19 proc. badanych uważa, że sytuacja w kraju zmierza w dobrym kierunku, natomiast aż 68 proc., że w złym.
To wynik najgorszy od listopada 2013 roku i do tego w pogarszającym się trendzie od lipca tego roku.
Dla porównania - w tym samym czasie na rok przed wygranymi przez PO wyborami w 2011 roku 31 proc. badanych uważało, że sprawy idą w dobrym kierunku, a 53 proc., że w złym, a na rok przed przegranymi przez PO wyborami w 2015 roku te proporcje przedstawiały się w stosunku 34 do 48 proc.
Jeszcze bardziej obrazowe będzie porównanie do listopada 2018 roku, kiedy na niespełna rok przed wyborami parlamentarnymi nastroje społeczne były najlepsze w historii III RP: aż 53 proc. badanych uważało wówczas, że sytuacja zmierza w dobrym kierunku, a tylko 29 proc., że w złym. Było tak, mimo że według typologii Jarosława Kaczyńskiego "nierównowaga medialna" była jeszcze większa niż dziś, a koncern Polska Press miał zostać "odzyskany" dopiero ponad rok później.
Z tego zaś wynika, że Jarosław Kaczyński fundamentalnie się myli, przypisując gorsze notowania swojej partii mediom i "brakowi kwalifikacji umysłowych wyborców". Przyczyny są dużo głębsze: brak stabilizacji politycznej i gospodarczej, brak perspektyw poprawy sytuacji i — co wskazaliśmy już w innym tekście w OKO.press - dramatyczne oceny rządu, który nie jest postrzegany jako ekipa zdolna do opanowania trudnej sytuacji.
A tych przyczyn - i to zła wiadomość dla prezesa Kaczyńskiego - nie da się załatwić wymyślonym 20 lat temu bon motem na spotkaniu z partyjnym aparatem.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze