Alternatywa dla Niemiec, wbrew obawom, nie zwyciężyła w wyborach w Brandenburgii i Saksonii, ale stała się poważną siłą polityczną. Mimo że wybory dotyczyły obszaru zamieszkałego przez jedynie 6,5 miliona ludzi, czyli mniej niż 10 proc. mieszkańców Niemiec, ich skutki wpłyną na całą niemiecką scenę polityczną. A i tak na niej sporo się dzieje
W Saksonii CDU i urzędującemu premierowi Michaelowi Kretschmerowi udało się pozostać przy władzy, zdobywając 32,1 proc. - a więc mniej o 7 pkt. procentowych niż w poprzednich wyborach. To duża strata, ale jednak chadecja utrzymała przewagę nad populistyczną AfD, która uzyskała rekordowe 27,5 proc., (co oznacza dla niej plus 18 punktów procentowych). Warto przypomnieć, że AfD w wyborach do Bundestagu w 2017 jak i w europejskich w 2019 w tym landzie wyprzedziła chadeków.
Współrządząca Saksonią SPD spadła o 5 punktów procentowych do 7,7 proc. Liberałowie ponownie nie dostali się do parlamentu. Zielonym udało się uzyskać 8,6 proc., co jest niewielką poprawą wobec 2014, ale są jedyną partią wśród tych tradycyjnych (poza AfD), która taką poprawę odnotowała.
W Brandenburgii główną siłą pozostała rządząca SPD (26,2 proc.), choć i ona straciła prawie sześć punktów procentowych. Jej partner koalicyjny, lewicowa Die Linke, uzyskując 10,7 proc. straciła jeszcze więcej, bo prawie osiem punktów procentowych.
Tradycyjnie słaba w Brandenburgii chadecja zdobyła 15,6 proc. (spadek poparcia o 7 pkt. procentowych), Zieloni zaś zwiększyli swoje posiadanie do 10,8 proc. czyli o około 5 punktów procentowych. AfD z 23,5 proc. jest tam drugą siłą.
W obu landach – a i w Berlinie – odetchnięto więc z ulgą. Nawet niewielka przewaga AfD nad tradycyjnymi partiami byłaby bowiem historyczną porażką. Sondaże od miesięcy nie pozostawiały złudzeń, że Alternatywa dla Niemiec uzyska w Brandenburgii i Saksonii bardzo dobry wynik. Już w wyborach do Bundestagu 2017 pokazała swoją siłę, a jej kandydaci odbierali mandaty dotychczasowym regionalnym liderom tradycyjnych partii. Także w wyborach europejskich 2019 wysunęła się na pierwszą pozycję w Saksonii.
Fakt, że 1 września w obu landach uzyskała tak mocne poparcie, nie jest dobrym sygnałem ani dla tych landów, ani dla całej ogólnoniemieckiej sceny politycznej. I świadomość tego jest mocno odczuwalna w dyskusjach o przyszłości.
Alternatywa dla Niemiec, mimo dobrych wyników, nie wejdzie jednak do żadnego z landowych rządów, nikt bowiem nie chce z nią tworzyć koalicji, nawet jeśli matematycznie pozwoliłoby to sformułować dwu- a nie trójpartyjny rząd.
W Saksonii rywalizacja z AfD była wręcz osobistym wyzwaniem dla premiera Michaela Kretschmera, gdyż w 2017 roku stracił swój mandat do Bundestagu przegrywając w okręgu właśnie z politykiem tej partii.
Teraz mandat do landtagu z tego okręgu zdobył, osiągając bardzo dobry wynik. Wykluczył sojusz z populistami, a w kampanii bardzo ostro się o nich wypowiadał, jako o zagrożeniu dla demokracji.
Stąd odrzuca on także opcję rządu mniejszościowego chadeków, tolerowanego przez AfD. Z drugiej strony, sama Alternatywa dla Niemiec nie chce wspierać tych, których politykę tak bardzo atakuje.
W rezultacie obecny rząd CDU-SPD będzie musiał być rozszerzony o Zielonych, co stworzy koalicję „Kenia” (od kolorów partii przypominającym razem flagę Kenii: czarno-czerwono-zieloną).
Współpraca chadeków i Zielonych, choć coraz poważniej rozważana na scenie federalnej i funkcjonująca już w niektórych innych landach, w Saksonii stanowić będzie jednak poważne wyzwanie.
W tym landzie bowiem Zieloni są bardziej na lewo, a chadecy bardziej na prawo niż ich ogólnoniemieckie struktury, co utrudni dogadanie konkretnych ustaleń koalicyjnych. Różnią ich opinie dotyczące ochrony klimatu, w tym zamykania kopalń, a podczas kampanii nie brakowało z obu stron ostrych słów wobec drugiej partii. Jak trudna jest „Kenia” pokazuje też przykład Saksonii-Anhaltu, gdzie taka koalicja z trudem rządzi.
Także rządzący w Brandenburgii socjaldemokraci - wystawiający premiera nieprzerwanie od 1990 roku, obecnie w koalicji z Die Linke, będą musieli dokooptować Zielonych. Mniej realną opcją pozostaje stworzenie koalicji SPD-CDU-Zieloni.
Wyniki wyborów i zmiany rządów w tych dwóch landach są ważne z wielu powodów. Kraje związkowe w Niemczech mają więcej kompetencji niż województwa w Polsce. To do nich należy decydowanie chociażby w obszarze edukacji, mieszkalnictwa, częściowo policji.
Poza tym każdy rząd krajowy (landowy) oddelegowuje od trzech do sześciu przedstawicieli do Bundesratu, czyli drugiej izby niemieckiego parlamentu. W ten sposób landy realnie wpływają na politykę federalną.
Jednak znaczenie tych wyników jest dużo szersze, wpływając na przyszłość zwłaszcza CDU i SPD, dwóch partii tworzących rząd federalny.
Utrzymanie pozycji najsilniejszej partii w Saksonii daje chwilę na oddech nowej przewodniczącej CDU Annegret Kramp-Karrenbauer, która cały czas musi udowadniać, że da radę poprowadzić partię, ma pomysł na jej odnowę i potrafi go zrealizować (notowania CDU spadały w całych Niemczech, wybory europejskie nie wypadły dla niej najlepiej). Ale chwila ta nie może być za długa.
Spadek poparcia zmusza do głębokiej refleksji, zwłaszcza, jak skutecznie redukować siłę rażenia AfD. Sama Annegret Kramp-Karrenbauer przyznaje, że nie wszystko udało jej się rozegrać „tak elegancko, jak się powinno”, poczuwa się do odpowiedzialności za słaby wynik w Saksonii.
Cały czas musi też się zmagać z różnymi prądami w partii. Kiedy dogadza jednym, wychodząc naprzeciw ich wątpliwościom wobec dotychczasowej polityki migracyjnej Niemiec, natyka się na krytykę tych, którzy chcieliby zachować status quo.
Z kolei w SPD proces wyłaniania nowego szefostwa, po odejściu Andrei Nahles, jest właśnie w kluczowej fazie. Kandydaci będą musieli zaproponować partyjnym kolegom rozwiązania, które mają zastopować tendencję spadkową.
Na tym tle ponownie pojawia się pytanie, co z trwaniem rządu wielkiej koalicji pod batutą Merkel. Uniknięcie znaczącej porażki obu partii w Brandenburgii i Saksonii pozwala zwolennikom Wielkiej Koalicji na poziomie federalnym silniej lobbować na rzecz jej dalszego trwania.
Ale głosy tych, którzy spadki w wynikach upatrują właśnie w rozmywaniu się profilu SPD w koalicji z CDU, pozostają donośne.
Tworzenie po wyborach do Bundestagu w 2017 roku rządzącej obecnie w Niemczech Wielkiej Koalicji okazała się nadzwyczaj trudnym procesem. W pierwszych miesiącach po wyborach nie udało się stworzyć tzw. Jamajki, a więc koalicji CDU/CSU (czarni) z Zielonymi i liberałami (żółci), gdyż ci ostatni uznali, że taki sojusz nie spełniałby ich oczekiwań.
SPD z kolei, która w chwili ogłoszenia wyników wyborów zapowiedziała pozostanie poza koalicją, w końcu zdecydowała się do niej wejść – po żmudnych negocjacjach oraz po poddaniu zgody na podpisanie umowy koalicyjnej pod głosowanie członków partii.
Już w momencie zaprzysiężenia tego czwartego gabinetu Angeli Merkel pojawiły się jednak pytania, czy dotrwa on do końca kadencji. Wprawdzie sama kanclerz zapowiedziała, że taki ma plan, ale zarówno postawa socjaldemokratów, jak i dostrzeganie potrzeby zmian w samej chadecji, wreszcie konflikt w sprawie polityki migracyjnej z siostrzaną CSU w lecie 2018, zrodziły wątpliwości na temat przyszłości rządu.
Wzmocniły się one, gdy Angela Merkel na jesieni 2018 zrezygnowała z przewodniczenia CDU i nową szefową partii została Annegret Kramp-Karrenbauer. Przejęcie przez AKK, jak w skrócie nazywana jest szefowa CDU, także stanowiska kanclerza miałoby jej pomóc wyprofilować się i umocnić przed kolejnymi wyborami do Bundestagu (planowo przypadłyby one na jesień 2021) oraz uzyskać „bonus kanclerski”, czyli wyższe poparcie, jakie dostaje zwykle sprawujący rządy kanclerz.
Objęcie przez AKK teki ministra obrony – po odejściu z niego Ursuli von der Leyen, która została szefową Komisji Europejskiej, na chwilę zastopowały dyskusje o zmianie na stanowisku kanclerza. Nie oznacza to, że nie powrócą.
Organizacyjnie scenariusz wymiany szefa rządu federalnego byłby trudny do przeprowadzenia. Zmiana kanclerza wymaga bowiem konstruktywnego votum nieufności, czyli wystawienia w miejsce odwoływanej osoby jej następcy i zapewnienia dla niego lub niej poparcia w Bundestagu. Trudno liczyć, aby takiego poparcia udzieliła socjaldemokracja, w której od początku silne są głosy przeciwników Wielkiej Koalicji - w obliczu propozycji zmiany kanclerza zyskaliby oni konkretną możliwość uwolnienia się od niechcianego sojuszu.
Tymczasem w samej socjaldemokracji trwa aktualnie bardzo burzliwy okres poszukiwania nowego szefa, a raczej kierowniczego duetu. Po odejściu Andrei Nahles ze stanowiska przewodniczącej SPD, m.in. po fatalnym wyniku w wyborach europejskich, trwa proces wyłaniania przywództwa.
1 września minął termin zgłaszania się kandydatów, na których głosować teraz będą wszyscy członkowie partii. Zwycięska para (bo rekomendowane jest, aby na czele ugrupowania stanął duet) będzie jeszcze musiała zostać oficjalnie wybrana przez delegatów podczas zjazdu partii w grudniu. Nie jest tajemnicą, że niektórzy kandydaci są zdecydowanymi przeciwnikami, a inni cichymi zwolennikami pozostania w koalicji z CDU/CSU.
Stąd losy rządu zależą teraz w głównej mierze właśnie od wyników wyborów szefa socjaldemokracji. Organizacyjnie powodem wyjścia z koalicji może być negatywna ocena jej działania, jaka ma zostać przeprowadzona (ustalono to jeszcze w umowie koalicyjnej) na półmetku jej trwania, czyli właśnie jesienią.
W przypadku konieczności zmian w rządzie chadecja może jeszcze liczyć na powrót idei Jamajki, czyli na sojusz z liberałami i Zielonymi. Szef tych pierwszych, Christian Lindner, podczas poprzednich negocjacji zerwał rozmowy, ale teraz wydaje się bardziej gotowy współtworzyć rząd. Ponowne uchylenie się od odpowiedzialności przejęcia władzy byłoby źle odebrane przez wyborców.
Także argument niewchodzenia do rządu pod przewodnictwem Angeli Merkel, którym Lindner posługiwał się po ostatnich wyborach, byłby teraz, przy zamianie Merkel na AKK - nieaktualny – stąd z kręgów FDP docierają sygnały o gotowości do współpracy.
Ale wejście do obu landtagów – Brandenburgii i Saksonii – nie wzmacnia pozycji tej partii na scenie ogólnoniemieckiej.
Drugim partnerem niezbędnym do zbudowania poparcia dla nowej kanclerz byliby Zieloni. Z nową szefową CDU w wielu kwestiach jest im po drodze, mają jednak obecnie w sondażach na tyle dobrą sytuację (ok. 24 proc.), że przy nowych wyborach mogliby liczyć na zwiększenie liczby mandatów. A to oczywiście kusi, by nie popierać zmiany rządu bez wcześniejszych wyborów. Obecne wyliczenia pokazują, że przy aktualnych odsetkach poparcia umożliwiłyby one koalicję chadecji z Zielonymi.
Przyglądając się sondażom federalnym oraz rezultatom wyborów w Brandenburgii i Saksonii można zauważyć, że krajobraz polityczny na wschodzie wygląda inaczej niż na poziomie federalnym. Źródła tego leżą w nadal istniejących różnicach Wschód-Zachód.
Rosnący w siłę na arenie ogólnoniemieckiej Zieloni są słabsi w obu landach – na wschodzie ich tradycyjne grupy wyborców: studenci, lewicowo-liberalna klasa średnia, są mniej liczne, a struktury partii słabe.
Ale już np. w Poczdamie, gdzie mieszka wielu przedsiębiorczych i lewicowo nastawionych osób, pracujących w sąsiednim Berlinie (będącym osobnym landem), kandydaci tej partii skutecznie w wyborach europejskich odebrali głosy socjaldemokracji.
W wyborach 1 września zmobilizowali wielu obywateli niegłosujących w 2014 roku, ale po kilkanaście tysięcy wyborców przekonali także z grup wcześniej głosujących na CDU, SPD i Die Linke. Stąd osiągnięcie przez partię Zielonych w Saksonii czy Brandenburgii wyniku lepszego niż w poprzednich wyborach – choć dalekiego od poparcia w skali całych Niemiec (na poziomie ponad 20 proc.) już jest dużym sukcesem (w poprzednich wyborach landowych zdobyli ok. 6 proc. poparcia.
Z kolei Lewica i AfD są w landach wschodnich tradycyjnie mocniejsze. Przy czym ta prawicowa skutecznie odbiera zwolenników tej drugiej – lewicowej. AfD od momentu powstania kilka lat temu osiągała we wschodnich landach lepsze wyniki: np. w wyborach do Bundestagu miała tu 21,9 proc. w porównaniu z 10,7 proc. w landach zachodnich.
Jedną z wielu przyczyn są na Wschodzie słabsze więzi partyjne (Parteibindung), czyli identyfikacji i przywiązania się do konkretnej partii, czym charakteryzował się elektorat landów zachodnich. Wyborcy z byłej NRD stosunkowo łatwiej przenoszą swoje poparcie pomiędzy partiami, z czego korzystają zwłaszcza nowsze byty polityczne, jakim jest Alternatywa dla Niemiec.
Równie ważną kwestią jest panujące w regionie rozczarowanie znacznej części mieszkańców słabszym niż na Zachodzie rozwojem ekonomicznym. Różnice Wschód-Zachód 30 lat po upadku Muru nadal pozostają faktem – na wschodzie niższe są pensje, brak wielkiego przemysłu, nakręcającego koniunkturę, przedsiębiorczy i najlepiej wykształceni mieszkańcy wyjechali na Zachód.
Obywatele byłej NRD czują się pokrzywdzeni przez transformację, narzuconą, w ich opinii, przez ludzi z landów zachodnich. Do tego dochodzi poczucie bycia zapomnianym przez polityków tradycyjnych partii, którzy rzadko pokazują się na tych terenach.
Tymczasem działacze AfD chętnie przemawiają na wiecach w mniejszych miejscowościach, wykazując zainteresowanie bolączkami ich mieszkańców. Wyborcy oddają na AfD głos na znak protestu wobec panującego systemu i dotychczasowych rządzących. Nie oznacza to, że wszyscy identyfikują się z jej programem, jak na przykład z hasłami niektórych polityków AfD umniejszającymi niemiecką winę za II wojnę światową.
Taka postawa elektoratu powoduje, że mniejsze poparcie odnotowuje partia Die Linke, tradycyjna „partia protestu”, która straciła w tych wyborach i przyznaje się do porażki. Jej znaczenie spada, gdyż stosunkowo długo funkcjonuje ona już na scenie politycznej i wchodzi też w skład rządów, co powoduje, że częściowo, jest ona obecnie postrzegana jako już tradycyjna partia, część „estabilishmentu”.
Nie bez znaczenia są tu też jej poglądy dotyczące polityki migracyjnej – sprzyjające otwarciu się na cudzoziemców. Tymczasem na wschodzie postawy antymigracyjne są bardziej rozpowszechnione niż na zachodzie, co powoduje odwracanie się wyborców w stronę AfD.
Znalezienie rozwiązań, które satysfakcjonować będą mieszkańców wschodnich landów pozostaje nadal poważnym wyzwaniem dla tradycyjnych partii, zarówno w samych landach byłej NRD jak i w skali federacji.
Alternatywa dla Niemiec odbiera także wyborców chadecji. Ta ostatnia, zwłaszcza w Saksonii, odpowiadając oczekiwaniom elektoratu jest bardziej konserwatywna niż na arenie federalnej i nie opowiada się tak silnie za polityką migracyjną firmowaną przez Merkel.
Niepopularność pani kanclerz wśród mieszkańców landów wschodnich powodowała nawet, że szefowa rządu federalnego nie była zaangażowana w ostatnie kampanie wyborcze na tych terenach.
Wreszcie SPD, słaba w Saksonii, ale wystawiająca premiera w Brandenburgii, podobnie jak w skali całej federacji tak i w tych landach, szuka na siebie nowego pomysłu. Tradycyjny elektorat robotniczy nie tylko powoli przestaje istnieć, ale w postaci słabszych ekonomicznie osób wyglądających większego pakietu socjalnego, będącego częścią programu socjaldemokracji, został jej odebrany przez Die Linke i AfD.
Brandenburgia i Saksonia graniczą ze sobą i borykają się częściowo z tymi samymi problemami, typowymi dla ekonomicznie słabszych rejonów wschodnich. Stąd i tematy kampanii były podobne, jak te dotyczące wsparcia obszarów wiejskich i zmniejszania różnic wieś-miasto.
Partie postulowały więc rozwój infrastruktury, komunikacji podmiejskiej czy szybkiego Internetu oraz wsparcie takich instytucji jak szkoły i szpitale.
Tematem zdecydowanie bardziej dzielącym partie jest kwestia rezygnacji z węgla. W styczniu bieżącego roku komisja rządu federalnego, w której zasiadali m.in. eksperci, przedstawiciele przemysłu i organizacji ochrony środowiska, rekomendowała całkowitą rezygnację z wydobycia węgla w Niemczech do 2038 roku i odchodzenie od spalania tego surowca.
Dotyczyć to będzie części mieszkańców obu landów, gdyż w Łużycach, rejonie leżącym przy polskiej granicy na terenie Brandenburgii i Saksonii, istnieją jedne z ostatnich niemieckich kopalń węgla brunatnego (ostatnią kopalnię węgla kamiennego zamknięto pod koniec zeszłego roku).
Nowe rządy w obu landach będą więc musiały w najbliższych latach przeprowadzić poważną zmianę strukturalną. Kontrowersyjna jest przy tym sama data odejścia od węgla - CDU chciałby zachować 2038 r. jako ostateczny termin zakończenia wydobycia czarnego surowca, SPD skłania się nawet do wcześniejszej daty, ale nie jest pewna, czy będzie to możliwe bez poniesienia zbyt wysokich kosztów społecznych - chcą zrezygnować wcześniej, ale nie za wszelką cenę.
Zieloni oczywiście chcą zrezygnować szybszej, natomiast AfD jest jedyną partią, która nie chce w ogóle rezygnować z węgla w bliższej przyszłości.
W zakresie bezpieczeństwa partie były zgodne, że zwiększona powinna zostać liczebność policji i jakość jej wyposażenia. Ale już zakres kompetencji policjantów jest sporny. Lewicowe partie niechętnie odnoszą się do jego poszerzania, podczas gdy np. CDU opowiada się za dodatkowymi możliwościami, jak np. monitorowanie z rozpoznawaniem twarzy.
Z polskiej perspektywy ciekawe jest, że większość partii chce polepszyć współpracę z Polską, w celu zwalczania przestępczości granicznej. AfD opowiada się zaś za kontrolami granicznymi, w Saksonii nawet stałymi, uzasadniając taką potrzebę przestępczością graniczną i nielegalną migracją.
Migracja jest od zawsze ważnym tematem dla AfD. W Brandenburgii i Saksonii partia postulowała, m.in., zwiększenie miejsc w areszcie deportacyjnym. Także postawa CDU, walczącej o wyborców z Alternatywą dla Niemiec, w tych landach jest dosyć restryktywna, choć nie aż tak radykalna jak pozycje AfD. SPD, Zieloni i Lewica nawołują do poprawy działań w polityce integracyjnej, a nie kolejnych deportacji.
Współpraca: Jan Goedeking
Autorka, dr Agnieszka Łada, jest dyrektorką Programu Europejskiego Instytutu Spraw Publicznych
Tekst jest częścią cyklu #NiemcyWzblizeniu realizowanego przez Instytut Spraw Publicznych www.isp.org.pl i Fundację Konrada Adenauera w Polsce www.kas.pl
OKO.press opublikowało już z tego cyklu teksty:
Doktor politologii, niemcoznawczyni. Wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Ukończyła politologię na UW, podyplomowe studia w zakresie psychologii organizacji w Dortmundzie oraz Executive Master of Public Administration na Hertie School of Governance w Berlinie. Była przewodnicząca Rady Dyrektorów Policy Associations for an Open Society (PASOS). Członkini Grupy Kopernika, Rady Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży oraz Rady Nadzorczej Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego. Autorka licznych publikacji z zakresu problematyki europejskiej i stosunków polsko-niemieckich.
Doktor politologii, niemcoznawczyni. Wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Ukończyła politologię na UW, podyplomowe studia w zakresie psychologii organizacji w Dortmundzie oraz Executive Master of Public Administration na Hertie School of Governance w Berlinie. Była przewodnicząca Rady Dyrektorów Policy Associations for an Open Society (PASOS). Członkini Grupy Kopernika, Rady Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży oraz Rady Nadzorczej Fundacji Krzyżowa dla Porozumienia Europejskiego. Autorka licznych publikacji z zakresu problematyki europejskiej i stosunków polsko-niemieckich.
Komentarze