0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

Spadające poparcie Prawa i Sprawiedliwości przybliża nas coraz bardziej do scenariusza, w którym partie demokratycznej opozycji wygrywają wybory jesienią 2023 roku. Otwiera to możliwość reform kluczowych instytucji oraz radykalną zmianę polityki w większości sfer życia publicznego.

Aborcja jest jedną z kwestii, wobec których istnieje ogromne społeczne oczekiwanie takiej zmiany.

Jedną z konsekwencji decyzji TK Julii Przyłębskiej z 22 października 2020 roku było zwiększenie poparcia Polek i Polaków dla postulatu legalnej aborcji do 12 tygodnia. Tendencję tę widać szczególnie mocno w elektoratach partii opozycyjnych.

Wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej rozwiązanie takie popiera nawet 97 proc. badanych. W związku z tymi oczekiwaniami przewodniczący PO Donald Tusk zapowiedział, że zaraz po wyborach złoży projekt liberalizujący prawo, a na listy wyborcze jego partii wstęp będą miały jedynie osoby, które zobowiążą się taką ustawę poprzeć w sejmowym głosowaniu.

Taka obietnica ze strony szefa największego ugrupowania opozycyjnego wzbudziła ogromne nadzieje, że w sprawie aborcji rzeczywiście dojdzie do przełomu. Na fali tego entuzjazmu Tusk otrzymał nawet nagrodę na XIV Kongresie Kobiet.

"Radykalne zapewnienia o tym, że pójdziemy w stronę aborcji na życzenie, nie znajdą większości w polskim parlamencie" - stwierdził niedawno były prezydent Bronisław Komorowski (wywodzący się z Platformy Obywatelskiej) w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim.

„Radykalne zapewnienia o tym, że pójdziemy w stronę aborcji na życzenie, nie znajdą większości w polskim parlamencie. Gdzieś będzie szukanie jakiegoś ponownego rozwiązania kompromisowego. Ja za to będę trzymał kciuki”
Choć Donald Tusk i Platforma Obywatelska odcinają się od komentarzy byłego prezydenta, to wiele wskazuje na to, że jego przewidywania w sprawie aborcji okażą się prawdziwe
RMF FM,05 października 2022

Postanowiliśmy się przyjrzeć najbardziej prawdopodobnym scenariuszom tego, co stanie się z aborcją po wyborach jesienią 2023. Uwzględniamy możliwy podział mandatów, deklaracje polityczne poszczególnych ugrupowań, a także role, jakie w całym procesie odegrają prezydent Andrzej Duda oraz Trybunał Konstytucyjny.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

Mandaty KO i Lewicy to za mało

Jak wynika z wrześniowego sondażu Ipsos* dla OKO.press (6-8 września 2022), na cztery partie opozycyjne, które mogą stworzyć przyszły rząd, chce głosować 51 proc. Polaków, na Prawo i Sprawiedliwość – 33 proc.

Szczegółowe wyniki przedstawiały się następująco:

PiS – 33 proc. KO – 26 proc. Polska 2050 – 12 proc. Lewica – 8 proc. Konfederacja – 7 proc. PSL – 5 proc. Agrounia – 2 proc.

Przeczytaj także:

Wyniki tego sondażu niemal idealnie odpowiadają uśrednionym wynikom wszystkich sondaży publikowanych w polskich mediach z września, jedyna różnica, która sięga 1 pkt proc., to poparcie Konfederacji - średnie 6.0 proc., wg Ipsos 7.0 proc.

Średnie notowania wyniosły: PiS 33,7, KO 26,7, Polska 2050 - 11,2, Lewica - 8,6 proc., Konfederacja 6,0, PSL - 5,5 proc. Razem notowania sześciu partii wg średnich to 91,7 proc., wg Ipsos 91,0 proc., co sprawia, że porównania są niemal 1 do 1

Gdyby taki był wynik wyborów, większość potrzebną do utworzenia rządu miałaby koalicja KO, Polski 2050, Lewicy i PSL – razem uzyskałyby 235 mandatów. Oznacza to, że KO zdobywa 138 mandatów, Lewica 29 mandatów. Dwa kolejne komponenty koalicji, czyli Polska 2050 i PSL, to kolejno 57 i 11 mandatów.

Nawet jeśli wszyscy posłowie i posłanki KO będą gotowi i gotowe do zagłosowania za ustawą wprowadzającą legalną aborcję do 12. tygodnia, to głosy ich klubu w połączeniu z klubem Lewicy nie wystarczą - jest ich tylko 167.

Bez klubów Polski 2050 i PSL ustawa nie przejdzie, a nic nie wskazuje na to, żeby te jednoznacznie poparły one liberalizację prawa. Donald Tusk zdaje sobie z tego sprawę, dlatego ostrożnie dobiera słowa. Mówi o złożeniu projektu ustawy, nie składa obietnic dotyczących wprowadzenia jej w życie.

PSL i Polska 2050 zapraszają zbłąkanych konserwatystów

Szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz wprost deklaruje, że jest przeciwnikiem legalnej aborcji do 12. tygodnia. W czerwcu 2022 w klubie Koalicji Polskiej liczącym 24 osoby aż 19, w tym sam szef, zagłosowało przeciwko projektowi Legalna aborcja bez kompromisów. Cztery kolejne nie głosowały (m.in. Jacek Protasiewicz i Urszula Pasławska), jedna wstrzymała się od głosu. Nikt nie poparł ustawy.

Politycy PSL wykorzystują kwestię aborcji do poszerzania swoich szeregów i otwarcie zapraszają do współpracy "zbuntowanych konserwatystów". Rok temu właśnie w ten sposób do klubu Koalicji Polskiej dołączył między innymi były członek PO Ireneusz Raś. Razem z Rasiem z PO wykluczono w 2021 roku także Pawła Zalewskiego, który z kolei został członkiem Polski 2050.

Zalewski oraz Wojciech Maksymowicz byli też tymi dwoma posłami Polski 2050, którzy zagłosowali przeciwko ustawie Legalna aborcja bez kompromisów.

Sam Szymon Hołownia w 2013 roku przychylnie wypowiadał się na temat pomysłu całkowitego zakazu aborcji, deklarował, że poparłby usunięcie z ustawy przesłanki embriopatologicznej. W 2021 roku tłumaczył się z tych słów, twierdząc, że "zmieniła się jego perspektywa", ponieważ nie jest już publicystą, tylko osobą, która bierze "odpowiedzialność za sprawy w kraju".

Obecnie Hołownia określa się jako zwolennik powrotu do "kompromisu" z 1993 roku. Deklarację Tuska o braku wstępu na listy osób niepopierających liberalizacji prawa aborcyjnego nazwał "nieinkluzywnym traktowaniem działalności politycznej". Podkreślał, że w Polsce 2050 nie będzie "przymusu głosowania zgodnie z sumieniem przewodniczącego".

Trudno przewidywać jak będą wyglądały listy wyborcze jego ugrupowania i kto konkretnie obejmie tych pięćdziesiąt kilka mandatów. Możemy się spodziewać, że będą to polityczki takie jak Hanna Gill-Piątek, czy Joanna Mucha, które poprą liberalizację prawa aborcyjnego. Ale nie zabraknie też z pewnością osób o poglądach Wojciecha Maksymowicza i Pawła Zalewskiego.

W sondażach Ipsos dla OKO.press poparcie dla aborcji do 12 tygodnia wśród elektoratów PSL oraz Polski 2050 plasuje się zazwyczaj w okolicach 70-85 proc. Jest zatem mniejsze niż w elektoratach KO, czy Lewicy, ale bez porównania wyższe niż wśród wyborców PiS czy Konfederacji.

Skąd więc taki, a nie inny kurs tych obu partii?

Zarówno Polska 2050 jak i PSL zainteresowane są centrowym i prawicowym elektoratem. Z jednej strony chcieliby przyciągać rozczarowanych wyborców PiS, z drugiej - wyborców PO/KO, którym nie do końca odpowiada nowa, bardziej liberalna w kwestiach społecznych linia ugrupowania.

Temat aborcji jest dla nich zatem problematyczny, bo opinia ich obecnego i potencjalnego elektoratu nie jest w tej sprawie jednorodna. W sytuacji Polski 2050 i PSL-u nie ma zatem wygodniejszej politycznie odpowiedzi niż twierdzenie, że o dostępności aborcji obywatele i obywatelki powinni wypowiedzieć się w referendum.

I takie jest też oficjalne stanowisko obu ugrupowań.

Referendum, którego nigdy nie będzie

Referendum jest bardzo wygodną odpowiedzią również z tego powodu, że się nie odbędzie. Nie ma wokół niego politycznej zgody. Zdecydowanymi przeciwnikami są Koalicja Obywatelska i Lewica. Negatywnie o nim wypowiadają się nawet sami politycy PSL-u.

Marek Sawicki stwierdził, że takie propozycje to oznaka "lewoskrętu obyczajowego" w partii, bo "spraw ochrony życia" nie wolno rozstrzygać w ten sposób.

Z tych samych względów referendum krytykują też politycy PiS.

„Nie można zmuszać Polaków do pójścia do urn, żeby odpowiadali na pytanie, czy wolno zabijać, czy nie wolno zabijać" – mówił we wrześniu polityk PiS Jarosław Sellin. I dodawał, że "jest skandalem" samo stawianie takiego pytania i próba uzyskania odpowiedzi na nie.

Jeśliby już nawet do referendum doszło, to kolejną kwestią jest oczywiście to, jak właściwie miałoby brzmieć pytanie? Przykładowe sformułowanie zaprezentował podczas Campusu Polska Przyszłości Władysław Kosiniak-Kamysz.

"Wybór trzech pytań, które można w tej sprawie zadać: czy jesteś za usuwaniem ciąży do 12 tygodnia, czy jesteś za zakazem całkowitym, bo przecież takie poglądy też są, czy jesteś za powrotem do kompromisu sprzed wyroku Trybunału Konstytucyjnego” – mówił szef ludowców.

Zazwyczaj w referendach pytania formułowane są tak, by udzielono odpowiedzi "tak" lub "nie". Dając kilka wariantów do wyboru, godzimy się na rozmycie wyników.

W wersji zaproponowanej przez prezesa PSL dopuszczamy możliwość, że w przypadku równego rozłożenia się głosów, wiążącym rozwiązaniem referendum (przy wymaganej 50 proc. frekwencji) będzie to, które wskaże na przykład 35 proc. badanych.

Trudno zakładać, że Władysław Kosiniak-Kamysz nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego propozycja mogłaby doprowadzić do takiego wypaczenia i szyderstwa z narzędzia, które w teorii służy do demokratyzacji polityki.

Obietnice jednak nic nie kosztują i nie wiążą się z ryzykiem. A obiecywanie "wachlarza opcji" wygląda neutralnie i sugeruje, że to rozwiązanie najbardziej demokratyczne, bo poddające pod głosowanie wszystkie stanowiska.

Wracamy do "kompromisu"

Osobiście Władysław Kosiniak-Kamysz, podobnie jak Szymon Hołownia, deklaruje się jako zwolennik powrotu do tzw. kompromisu aborcyjnego. Wkrótce po wyroku TK z października 2020 PSL złożył w Sejmie nawet ustawę przywracającą przesłankę embriopatologiczną. Referendum miałoby więc być też rozwiązaniem w przypadku braku jej uchwalenia.

Przypomnijmy, że "kompromis" oznaczał nieco ponad 1000 legalnych aborcji rocznie, wobec - tu szacuje się różnie - kilkudziesięciu lub nawet kilkuset tysięcy nielegalnych, bądź przeprowadzanych za granicą lub w domu przy pomocy pigułek poronnych.

Podczas spotkania z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem na Campusie Polska Przyszłości Rafał Trzaskowski powtarzał, że „równości nie można poddawać pod referendum”. Ale dodawał od razu, że „ważne jest to, co nas łączy”.

„Przynajmniej można pracować tak, żeby natychmiast znieść to średniowieczne prawo. I dobrze, że w tej sprawie się zgadzamy” – stwierdził, co wskazywało, że po wyborach koalicyjny rząd zacząłby od powrotu do "kompromisu".

Taki najmniejszy wspólny mianownik mogłyby poprzeć zatem wszystkie kluby demokratycznej opozycji, oczywiście z zastrzeżeniem ze strony Lewicy i KO, że to rozwiązanie będzie jedynie przejściowe. Ale i w takim "planie minimum" na drodze może stanąć prezydent Andrzej Duda oraz Trybunał Konstytucyjny.

Duda: Aborcja to morderstwo

Kadencja prezydenta kończy się dopiero w połowie 2025 roku. Trudno przewidywać jak będzie zachowywał się Andrzej Dudy w stosunku do nowego rządu. Zdarzało mu się w końcu wetować ustawy wbrew oczekiwaniom swojego środowiska politycznego (w tej kadencji były to Lex Czarnek i Lex TVN).

Nie należy z góry zakładać, że będzie niewzruszonym hamulcowym dla każdej inicjatywy reform ze strony nowej władzy. Dużo zależy też od tego, do jakiej roli będzie się szykował po opuszczeniu urzędu.

Nic jednak nie wskazuje jednak na to, żeby akurat aborcja była łatwym polem do negocjacji.

„Ze wszystkiego co wiem o światopoglądzie, o stanowiskach, o opiniach pana prezydenta, wynika, że nie podpisałby projektu liberalizacji prawa aborcyjnego w kierunku aborcji możliwej do 12 tygodnia ciąży” - komentował deklarację Tuska Paweł Szrot z Kancelarii Prezydenta. „Póki pan prezydent sprawuje swoją funkcję, to jest oczywiste, że podpis prezydenta pod taką ustawą jest niemożliwy”.

Nie jest to oczywiście zaskakujące stanowisko. Problem w tym, że u Andrzeja Dudy zrozumienia mogą nie znaleźć również politycy montujący powrót do "kompromisu". Duda niejednokrotnie nazywał aborcję morderstwem - również w przypadku ciężkich wad płodu.

„Jestem zdecydowanym przeciwnikiem aborcji eugenicznej i uważam, że zabijanie dzieci z niepełnosprawnością jest po prostu morderstwem. Jeżeli projekt w tej sprawie znajdzie się na moim biurku, to z całą pewnością zostanie przeze mnie podpisany. Jestem zdania, że Trybunał Konstytucyjny powinien rozstrzygnąć wniosek grupy 119 posłów dotyczącego właśnie przesłanki eugenicznej” - powiedział w wywiadzie dla katolickiego tygodnika „Niedziela” w kwietniu 2020 roku, czyli kilka miesięcy przed wyrokiem TK.

Po decyzji TK z 2020 roku Duda starał się dawać do zrozumienia, że jest poruszony reakcją obywatelek i obywateli. Złożył nawet w Sejmie projekt ustawy, który zakładał dopisanie w miejscu wykreślonej przesłanki embriopatologicznej, że ciążę przerwać można, gdy wada płodu doprowadzi "niechybnie i bezpośrednio do śmierci dziecka". Innymi słowy "kompromis Dudy" sprowadzał się do tego, że nie trzeba rodzić trupa.

Raz jeszcze, nie można z góry zakładać, że w wyniku negocjacji Andrzej Duda nie rozszerzyłby swojego "kompromisu". Ale na nic więcej nie można liczyć aż do końca jego kadencji.

Reforma TK torująca powrót do "kompromisu"

Kolejnym aktorem, który odegra ważną rolę w powyborczym układzie jest oczywiście tzw. Trybunał Konstytucyjny. Trudno przewidzieć, jak zostanie zreformowana ta instytucja i jak głębokie będą zmiany. Zacznijmy w takim razie od tego, co wydaje się najbardziej prawdopodobne.

Jeśli partie demokratycznej opozycji wygrają wybory, jednym z pierwszych ruchów w kwestiach praworządności będzie rozwiązanie sprawy dublerów orzekających w TK, czyli Jarosława Wyrembaka, Justyna Piskorskiego i Mariusza Muszyńskiego.

Nie będzie łatwo powołać w ich miejsce poprawnie wybranych przez Sejm XVIII kadencji sędziów, czyli Romana Hausera, Andrzeja Jakubeckiego i Krzysztofa Ślebzaka, ponieważ do tego potrzeba woli Andrzeja Dudy. Ale nawet jeśli prezydent nie zdecyduje się na ich spóźnione o siedem lat zaprzysiężenie, można zakładać, że dublerzy i tak zostaną odsunięci od orzekania.

Podstawą będą tu oczywiście wyroki samego Trybunału Konstytucyjnego - zarówno te dotyczące "dublerów", jak i ten dotyczący ustawy, dzięki której prezesem Trybunału została Julia Przyłębska, a także orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, zgodnie z którym składy TK, w których zasiadają dublerzy, nie spełniają kryterium „sądu ustanowionego ustawą”.

Wykonanie tych wyroków oznacza nie tylko odsunięcie dublerów od orzekania, ale także uznanie, że wyroki wydawane w składach, w których zasiadali są wadliwe. Istnieją różne pomysły na formalne rozwiązanie tej sytuacji.

Zespół ekspertów Fundacji Batorego proponuje na przykład, by ustawy naprawcze zawierały zapisy mówiące o tym, że wyroki i postanowienia wydane w składzie, w którym zasiadała „osoba nieuprawniona do orzekania”, są nieważne i nie wywierają skutków prawnych. Warto pamiętać, że nawet jeśli Andrzej Duda nie podpisałby takiej ustawy, to tożsamy efekt powinno przynieść po prostu usunięcie takich wyroków z Dziennika Ustaw.

Jednym z takich nieważnych orzeczeń będzie właśnie wyrok TK z 22 października 2022 roku.

Jeśli opozycja nie zdecyduje się na "twardy reset" TK (takie propozycje wysuwa np. prof. Wojciech Sadurski), to mniej więcej do roku 2026-2027 nadal większość tam będą stanowili sędziowie wybrani przez PiS. Nowy Sejm, wybierając sędziów na kończące się kadencje (w grudniu 2024 odchodzi Julia Przyłębska i Piotr Pszczółkowski), do połowy 2025 roku będzie musiał liczyć się z tym, że Andrzej Duda może znowu próbować bezprawnie wstrzymywać powołania.

Tak czy inaczej, przez kolejnych kilka lat TK może odgrywać rolę hamulcowego wobec nowego rządu. Nie ulega wątpliwości, że ustawę liberalizującą prawo aborcyjne uznano by za niekonstytucyjną. Ale w grę wchodzi także możliwość ponownego wniosku do TK o wykreślenie przesłanki embriopatologicznej po jej przywróceniu w wyniku usunięcia dublerów i ich wadliwych orzeczeń.

Tu przed nową większością sejmową otwierają się już tylko wyjścia siłowe. Pierwsze to wstrzymanie publikacji takiego wyroku (wzorem rządu PiS), drugie to konsekwentne ponowne uchwalanie takich samych przepisów (tu z kolei problemem może być znowu Andrzej Duda).

Co można zrobić?

Wszystko wskazuje na to, że układ sceny politycznej oraz kwestie instytucjonalne (problem TK) nie umożliwią w najbliższych latach liberalizacji prawa aborcyjnego. Oznacza to, że wola przeważającej części społeczeństwa nie znajdzie odzwierciedlenia w stanie prawnym. Co w takiej sytuacji można zrobić?

Pierwsza odpowiedź jest taka, że należy zrobić wszystko, żeby jednak w przyszłym Sejmie znalazły się osoby popierający liberalizację. Federacja na rzecz kobiet i planowania rodziny zapowiada stworzenie bazy danych, w której będą znajdowały się deklaracje poglądów kandydatów i kandydatek na temat aborcji.

Jeśli dla elektoratów Polski 2050 i PSL-u aborcja jest ważnym tematem, to mandaty będą obejmować raczej osoby wspierające liberalizację.

Drugą polityczną odpowiedzią byłoby na przykład sformułowanie postulatu, żeby umowa koalicyjna przyszłego rządu zawierała zapisy dotyczące głosowania nad aborcją.

Trzecią odpowiedzią jest to, co dzieje się już teraz, czyli społeczna samoorganizacja. Przez ostatni rok Aborcja Bez Granic pomogła w dostępie do aborcji 44 tysiącom osób.

Jeśli partie opozycyjne wygrają wybory, ale nie będzie politycznego konsensusu wokół liberalizacji prawa, to wymogiem minimalnym wobec nowej władzy będzie nieprzeszkadzanie.

Na przykład gwarancja, że nie będzie politycznych nacisków na to, by prokuratorzy ścigali aktywistki pomagające w aborcjach. Bardziej ambitnym zadaniem byłoby na przykład finansowe i instytucjonalne wsparcie takich inicjatyw jak Aborcja Bez Granic.

Kluczowym elementem tej układanki są także lekarki i lekarze. Już teraz część z nich wypisuje pacjentkom skierowania do aborcji, wykorzystując obowiązująca nadal przesłankę zagrożenia zdrowia (psychicznego) matki.

Do tej pory jednak kwalifikowane w ten sposób są tylko ciąże z wadami płodów. Aktywistki z Aborcji Bez Granic postulują, by "przesłanka o ochronie zdrowia traktowana była zgodnie z najnowszą wiedzą medyczną, bo zdrowie to nie tylko brak choroby, ale ogólny dobrostan".

Chodzi zatem o szersze niż dotychczas rozumienie tej przesłanki i traktowanie niechcianej ciąży jako naruszenia dobrostanu pacjentki. Zdaniem aktywistek lekarze i lekarki w Polsce zajmują w większości postawę antyaborcyjną, czego dowodem są powszechnie spotykane utrudnienia w dostępie do przewidzianych prawem aborcji, skutkujące niekiedy śmiercią ich pacjentek.

Zmiana tego paradygmatu myślenia również wymaga systemowej odpowiedzi państwa, co może się dokonywać niezależnie od tego, ile przesłanek jest aktualnie w ustawie.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze