0:000:00

0:00

Prawa autorskie: fot Grażyna Marks/ Agencja Gazetafot Grażyna Marks/ A...

"Od początku pandemii zakaziło się już w Polsce ponad 10 tys. lekarzy i wiadomo, że do czasu, kiedy się dowiemy, że jesteśmy chorzy, możemy zarażać innych. Żeby temu zapobiec, musielibyśmy być testowani dzień w dzień" - lekarz Bartosz Fiałek opowiada OKO.press, jak się zaraził podczas pierwszego 24-godzinnego dyżuru na SOR.

"My w tej chwili w ogóle nie wiemy, gdzie są ogniska zakażeń. Jest już taki chaos, że nie wiadomo kto kogo zaraża" - mówi dr Fiałek.

Jego relacja jak pracują dziś SOR-y jest dramatyczna.

Sławomir Zagórski, OKO.press: Jak się czujesz?

Lek. Bartosz Fiałek*: W miarę OK. Najważniejsze, że nie przechodzę tej infekcji ciężko. Nie jest mi duszno, nie kaszlę, nie mam zajętych płuc.

Zapalenie płuc ci już nie grozi?

Sądzę, że nie. Wiem, że młode, zdrowe osoby też na nie zapadają, ale staram się myśleć pozytywnie i mam nadzieję, że się uchowam.

Przeczytaj także:

Wiesz, kiedy się zaraziłeś?

Jestem przekonany, że stało się to podczas dyżuru w szpitalu. Mojego pierwszego 24-godzinnego dyżuru w SOR-ze, w sobotę, 31 października.

Pierwsze objawy pojawiły się w następny piątek, 6 listopada, więc idealnie między 5., a 7. dniem od zakażenia. Tym bardziej, że moja koleżanka, z którą dyżurowałem, pielęgniarka, również jest chora, a objawy u niej wystąpiły w podobnym czasie.

Podczas dyżuru przyjęliśmy łącznie 15 pacjentów, u których potwierdzono COVID-19.

To był ten felerny dyżur z karetkami, które stały w długiej, zawiniętej poza szpital kolejce, bo było tak dużo pacjentów. Nie mogliśmy być cały czas w kombinezonach, bo przywożono do nas zarówno chorych „czystych”, jak i zakażonych.

Chyba każdą osobę, która trafia na SOR, musisz traktować jako potencjalnie zakażoną?

Nie do końca. Oczywiście do każdego pacjenta idę w maseczce FFP3, w fartuchu jednorazowym. Z tym, że do tych, którzy mają objawy infekcji – kaszel, katar, duszność, gorączkę – naturalnie wychodzę w kombinezonie i w goglach.

Natomiast jak przyjeżdża 25-letni chłopak z zawrotami głowy, bez gorączki, który nie miał kontaktu z chorym na COVID-19, albo ktoś z bólem w klatce piersiowej, i z wywiadu nie wynika, żeby mogli być zakażeni koronawirusem, to przyjmuję ich ubrany zgodnie z kanonami, ale nie jak kosmita.

Czyli cały czas się ubierasz i rozbierasz?

Tak, i najprawdopodobniej zaraziłem się właśnie w trakcie zdejmowania kombinezonu, kiedy przygotowywałem się do zaopatrzenia kolejnego pacjenta, tym razem niepodejrzanego o zakażenie.

Nie obawiasz się, że zanim poczułeś się źle, mogłeś „sprzedać” wirusa kolegom w szpitalu i pacjentom?

Istnieje takie prawdopodobieństwo, ale z uwagi na to, że medycy nie podlegają kwarantannie, nie mamy na to kompletnie wpływu.

Do czasu, kiedy jesteśmy bezobjawowi, nic z tym nie robimy. I większość pracowników ochrony zdrowia pracuje właśnie w ten sposób. Wiadomo, że mamy kontakt z pacjentami covidowymi, ale zgodnie z wytycznymi ministerstwa nie jest to traktowane jako kontakt.

A co nim jest?

Pobyt w tym samym pomieszczeniu z kimś, kto ma COVID-19, przez minimum 15 minut, bez maseczki. A ja zawsze noszę maseczkę.

Od początku pandemii zakaziło się już w Polsce ponad 10 tys. lekarzy i wiadomo, że do czasu, kiedy się dowiemy, że jesteśmy chorzy, możemy zarażać innych. Żeby temu zapobiec, musielibyśmy być testowani dzień w dzień.

Coś takiego w ogóle wchodzi w grę? Uważasz, że pracownicy ochrony zdrowia – ci z pierwszej linii walki z wirusem – powinni być regularnie badani szybkimi testami antygenowymi?

Tak. Test antygenowy nowej generacji jest wiarygodny i daje odpowiedź w ciągu 15 minut. Łatwo sobie wyobrazić, że cały 5-osobowy zespół rozpoczynający całodobowy dyżur na SOR-ze przychodzi pół godziny wcześniej. Jedna wyznaczona osoba pobiera wymazy. Jeśli wszyscy są ujemni – pracujemy. Jeśli ktoś jest dodatni, idzie do domu, na jego miejsce przychodzi zmiennik.

Uważam, że to byłoby rozsądne. Bo teraz nie jestem w stanie ocenić, czy zaraziłem się od kolegi w szpitalu, czy od pacjenta.

My w tej chwili w ogóle nie wiemy, gdzie są ogniska zakażeń. Jest już taki chaos, że nie wiadomo kto kogo zaraża.

Test antygenowy nowej generacji kosztuje ok. 40 zł. Więc regularne badanie wszystkich medyków z pierwszej linii oznaczałoby spore koszty.

Zawsze jest coś za coś. Albo ryzykujemy, że są ludzie zakażeni koronawirusem i będą go roznosić, albo chcemy mieć pewność i ograniczamy transmisję, ale musimy za to dużo zapłacić. Testowanie daje nam wiedzę, która zmniejsza rozprzestrzenianie się nowego koronawirusa.

Ja się nie czułem nawet tak źle. Z początku bolały mnie mięśnie, ale byłem już pewien, że to nie mogą być zakwasy. Poszedłem w poniedziałek do szpitala wyłącznie po to, by zrobić test. Wszedłem bocznym wejściem tam, gdzie się pobiera wymazy. Gdybym tego nie zrobił, mógłbym narazić cały zespół na zakażenie.

Szybko cię trafiło. Pierwszy dyżur na SOR-ze.

Pierwszy i jak dotąd jedyny. Po zdaniu egzaminu specjalizacyjnego i doczekaniu się na dyplom zacząłem pracować w płońskim szpitalu od 1 października. Po dyżurze medycznym pracowałem jeszcze kilka dni w ramach 8-godzinnej ordynacji dziennej i wypadłem.

Twoi koledzy w szpitalach zakaźnych zakażają się rzadziej niż w placówkach powiatowych.

Masz rację, ale to wynika z bardzo prostego mechanizmu. Szpitale covidowe przyjmują tylko pacjentów covidowych, czyli personel jest cały czas w kombinezonach. A szpital powiatowy - taki jak mój - nie jest covidowy, tymczasem przyjeżdżają pacjenci z wirusem, a także oczywiście inni, z wypadków, z udarami mózgu, zatruciami, do których nie trzeba się przebierać. Uważam, że to ogromny błąd organizacyjny.

Wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł ustalił, że Płońsk nie będzie szpitalem covidowym, tymczasem nasza interna jest zawalona pacjentami z COVID-em, na OIT – 2 czy 3 izolatki – to pacjenci z COVID-em, ponieważ musimy sobie jakoś radzić z ich napływem.

Na SOR-ze codziennie 7-10 pacjentów leży z COVID-em i mamy problem z ich przekazaniem do szpitali covidowych. To jest główna przyczyna, dlaczego powiaty się zarażają.

Zgodnie z jesienną strategią każdy szpital w Polsce musi mieć miejsca dla pacjentów podejrzanych o COVID.

Ale my nie jesteśmy na to w ogóle przygotowani! Jest jeden wjazd na SOR i jeden wyjazd. Nie da się zrobić strefy brudnej i czystej, więc to największa na świecie prowizorka. I nie jest to wina dyrekcji, bo z pustego i Salomon nie naleje.

Dyrekcja staje na głowie, by dbać o bezpieczeństwo pacjentów i nasze, ale trzeba by zniszczyć połowę SOR-u, żeby wydłubać dziurę i żeby z jednej strony wjeżdżali podejrzani pacjenci, a z drugiej czyści. Nie da się tego zrobić.

To znaczy da się, ale wymagałoby to pieniędzy i czasu. A my jako szpital niecovidowy dodatkowych środków nie dostajemy.

Ponadto w SOR-ze musiałyby by być 2 zespoły, tak jak w szpitalach covidowych, tylko dla pacjentów z wirusem. A my mamy jeden zespół i to dla pacjentów mieszanych. To wynik skrajnych niedoborów kadrowych.

Dlaczego w szpitalach covidowych pracują 2 zespoły?

Żeby medycy zmieniali się co 3 godziny. Bo człowiek nie da rady pracować 24 godziny w kombinezonie.

Ten napływ pacjentów covidowych to efekt aktualnej wysokiej fali zakażeń?

Tak. Ja miałem ten pierwszy, chyba najgorszy dyżur. Jeszcze na początku października do SOR trafiali pojedynczy pacjenci, a jak u mnie chlupnęło, to od razu mieliśmy 15 dodatnich coividowców. Zadzwoniłem do dyspozytora, przypomniałem, że my jesteśmy niecovidowi.

Usłyszałem, że nie ma dokąd wozić pacjentów, bo Mława zapchana, Płock zapchany, Ciechanów zapchany. Nikt nie ma miejsca, więc dyspozytor rozsyła tych chorych, gdzie się da. Nie dziwię mu się.

Efekt? SOR się kompletnie zatkał, a przed szpitalem stał sznur karetek.

Pacjenci czekali w karetkach, bo czuli się na tyle źle, że nie mogli przejść i usiąść w poczekalni?

Różnie. Na SOR-ze nie było już miejsca, żeby ich położyć, a w poczekalni nie można mieszać pacjentów. Zresztą poczekalnia jest bardzo mała i czekają w niej pacjenci ze skierowaniami od lekarza POZ.

Kiedy u nas zwalniało się miejsce, bo przekazywaliśmy kogoś do oddziału albo wypisywaliśmy do domu, gdyż nie wymagał hospitalizacji, dopiero wówczas mogliśmy odblokować którąś z karetek. Jeśli zwalniało się miejsce w izolatce, mogliśmy przyjąć kolejnego pacjenta spośród podejrzanych o COVID-19, a jeśli na czystej sali obserwacyjnej, braliśmy pacjenta z innej karetki.

Nigdy nie byłem na SOR-ze jako pacjent, ale z tego co widziałem, to jest tam poczekalnia pełna ludzi w różnych stopniu potrzebujących pomocy.

Zgoda. Pracowałem w SOR-ze i w Izbach Przyjęć podczas rezydentury w Bydgoszczy i zawsze się mówiło, że w poczekalni jest „czarno”.

Ale nigdy, przez 5 lat, nie zdarzyło mi się, że jak przyjechała karetka, to musiała stać na podjeździe. Pacjent, który był w lepszym stanie, mógł iść do poczekalni, a na SOR-ze zawsze było jakieś miejsce leżące.

Ilu tym razem miałeś pacjentów podczas dyżuru?

30, z czego połowa była covidowa. To naprawdę bardzo dużo.

Zauważ też, że jak karetka stoi na podjeździe, to nie pojedzie do kogoś innego, kto będzie potrzebował pilnej pomocy. I z tego biorą się te ciche ofiary skrajnie niewydolnego systemu opieki zdrowotnej w czasie epidemii. To są ofiary, których na razie nie widzimy, ale zobaczymy je w statystykach.

Już teraz, w październiku, odnotowano o 15 tys. zgonów więcej niż w tym samym miesiącu w latach poprzednich.

Co było najgorsze podczas tego dyżuru?

To, że jako lekarz nie miałem fizycznej możliwości udzielenia pomocy kolejnym pacjentom. Bo wychodzisz ze skóry, pracujesz na 300 proc. normy, ale w którymś momencie wydolność zespołu i całego SOR-u po prostu się kończy. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że właśnie doszliśmy do ściany.

Chodzi o twoją wydolność fizyczną czy o to, że SOR nie jest już w stanie obsłużyć kolejnego pacjenta?

I jedno, i drugie. Ja po prostu nie wiem, w co mam ręce włożyć, pielęgniarki też nie wiedzą, bo mamy ośmiu pacjentów naraz, a na zewnątrz stoi jeszcze 5 karetek.

Mamy zajęty cały SOR, wszystkie izolatki, „R”-kę dla dorosłych i nawet „R”-kę dla dzieci. W sali intensywnego nadzoru umieściliśmy pacjentkę, która zatruła się lekami i była w stanie bezpośredniego zagrożenia życia.

Skończyła się nasza wydolność, bo nawet gdyby pojawiło się miejsce i kogoś do SOR byśmy wpuścili, to i tak fizycznie nie bylibyśmy go w stanie zaopatrzyć. Bo jedni stali przy zatrutej pacjentce i robili jej płukanie żołądka, inni intubowali kogoś, kto się dusił z powodu COVID-u, jeszcze inni…

Ale miejsca i tak nie było, więc skończyła się wydolność lokalowa SOR.

Co było dalej? Dotrwaliście do końca dyżuru i na miękkich nogach dowlokłeś się do domu?

Tak jest. Czekałem tylko kiedy się ten dyżur skończy i to nie dlatego, że nie chciało mi się pracować, tylko nie widziałem szans, żeby było lepiej.

W końcu wszystkie te karetki przyjęliśmy. O 1 w nocy na SOR-ze zostało 5 pacjentów, bo ani nasz szpital, ani żaden inny w okolicy nie był w stanie ich przejąć. Kilka osób wypisaliśmy do domu. Kolejny pacjent przyjechał o 3 rano, następny o 5.30.

Dyspozytor prosił nas o przyjęcie chorego podejrzanego o COVID-19, który czekał w karetce przed szpitalem w Mławie, ponieważ mieli oni ozonowanie całego oddziału po wizycie pacjenta z COVID-em.

Koledzy mówią, że następne dyżury są równie trudne?

Niestety tak.

Na SOR-ze do tej pory pracowało się ciężko, źle, ale teraz się tam pracować się nie da. Cały czas wysiłek na maksa. Cały czas przebieranie się, myślenie o tym, gdzie umieścić pacjentów covidowych, gdzie czystych.

Czy do izolatek kładziemy covidowych, czy z dużego obszaru obserwacyjnego robimy część covidową, a w izolatkach leczymy pacjentów niepodejrzanych o zakażenie. Cały czas decyzje administracyjne, no i oczywiście merytoryczne. Zaczęło się ponad 2 tygodnie temu i na razie nic nie wskazuje, żeby się miało szybko zakończyć.

SOR jest wciąż przeładowany. Niektóre oddziały działają na pół gwizdka z powodu choroby personelu. Gdyby SOR-y były wyłącznie miejscem segregacji, tak jak jest to w systemie amerykańskim, szwedzkim czy holenderskim, to jeszcze by to mogło jakoś funkcjonować.

A w Polsce pacjentów na SOR-ze się zatrzymuje, diagnozuje i system cały czas się zapycha. Ostatnio nawet prof. Jakubaszko - guru medycyny ratunkowej w Polsce, przekonywał, że praca w SOR-ach jest po prostu źle zorganizowana. SOR traktowany jest jak osobny oddział, który ma najlepiej wszystko wyleczyć i wypuścić do domu, ale tak się nie da.

Jak pracowałem w jednej z Izb Przyjęć w Bydgoszczy było tak: Przyjeżdża pacjent i od razu widzisz, czy to chory do przyjęcia, czy nie. Nadciśnienie tętnicze ustabilizowane - pach do domu. Przyjechał inny, odwodniony, ostra niewydolność nerek – pobrany materiał do badań, pach do góry na internę. Tak to powinno wyglądać.

A teraz pacjentów leczymy na SOR-ze, karetki stoją, oddziały szpitalne nie przyjmują pacjentów, bo albo nie mają miejsca, albo nie mają izolatek, albo nie wiedzą, czy pacjent nie jest zakażony nowym koronawirusem i boją się go przyjąć.

Jak położą na salę brudną, a okaże się, że pacjent nie był covidowy, to się jeszcze zarazi. A jak pójdzie jeszcze bez wyniku na salę czystą, a potem się okaże, że jest dodatni, to naraża innych pacjentów.

Na wynik PCR czekamy 72 godziny! Liczę, że pomogą nam testy antygenowe, bo przynajmniej w 15 minut będziemy wiedzieć, czy ktoś jest zakażony, czy nie. To na pewno trochę nam ułatwi pracę, choć z drugiej strony większość szpitali i tak już jest zatkana, więc nawet jak będziemy znali status pacjenta i tak nie będzie go gdzie umieścić.

Dostaliście testy antygenowe nowej generacji?

Dostaliśmy, ale na razie jak na lekarstwo. Kiedy byłem w szpitalu w celu wykonania wymazu, dowiedziałem się, że przyszło ich dokładnie 75. Mimo tego, że dyrektorzy robią co mogą.

Z tego co mówisz nie ma dziś chyba gorszego miejsca w całym systemie ochrony zdrowia jak właśnie SOR-y?

To prawda. Nie ma obecnie gorszego miejsca niż SOR w szpitalu niecovidowym. Bo jakbym pracował w szpitalu covidowym, to bym wiedział, że przyjeżdżają same covidy. Pracowałbym 3 godz. w kombinezonie, potem szedłbym się wykąpać, odpocząć i kolejne 3 godziny w kombinezonie. A teraz nie mam ani minuty wolnej i co chwilę się pytam:

- Ratownicy przyjechali w kombinezonach czy nie?

- W kombinezonach. Bartek, ubieraj się. I idę się ubrać. Ogarnąłem, rozebrałem się, są kolejni.

- W kombinezonach?

- Nie.

- Spytajcie z czym przyjechał.

- Ból w klatce piersiowej od 2 godzin.

- Wywiad?

- Nie. Wszystko ujemne.

- Dobra, wprowadzaj.

Jesteś młodym, zdrowym i silnym człowiekiem. A jak znosi taki dyżur starszy, trochę schorowany lekarz?

Nie umiem sobie tego wyobrazić.

Podejmujesz w czasie dyżuru bardzo wiele decyzji, dużo zależy od twojej przytomności umysłu.

Oczywiście mogę zawsze zadzwonić do starszego lekarza, ale przecież nie będę tego robił i się pytał: „Panie doktorze, proszę powiedzieć, czy ta karetka ma wjechać, czy inna”. Bo przecież nie jest tak, że kto pierwszy ten lepszy, tylko ja muszę ocenić, kto jest bardziej zagrożony. Ostateczna decyzja i tak zależy od tego, czy mam miejsce „brudne”, czy „czyste”. A może muszę wszystko nagle przeorganizować, bo „brudnych” pacjentów jest za dużo, itd.

To wszystko jest mocno obciążające. Coraz więcej lekarzy korzysta z porad psychologicznych i psychiatrycznych.

Słyszałem o pewnym oddziale w szpitalu powiatowym, gdzie cały personel zaczął łykać Xanax [silny lek uspokajający] i od razu się poprawiło. Ale nie wiem jak długo można bezkarnie brać Xanax.

Niedługo, bo to lek silnie uzależniający. Na dodatek umysł po jego zażyciu jest trochę otępiały. Ale ja się kompletnie tym ludziom nie dziwię, bo gdybym miał te dyżury i nigdy wcześniej nie dyżurował na SOR-ze, to pewnie też bym brał. To, że wcześniej pracowałem tak przez 5 lat…

… uodporniło cię na taki stres.

Tak, choć muszę powiedzieć, że spodziewałem się, że będzie źle, ale aż tak źle, to nie.

Ale człowiek ma jednak silne mechanizmy obronne.

Mniej więcej po 8 godzinach dyżuru, kiedy - jak wspominałem nasza wydolność już się zupełnie wyczerpała – mój mózg kompletnie zobojętniał. Dalej działałem już bez lęku, bez stresu, że te karetki stoją, mój niepokój się kompletnie ulotnił.

I to nie dlatego, że wypiłem setkę wódki czy wziąłem Xanax, tylko mój mózg automatycznie przełączył się na inne działanie.

Dotarło do mnie, że to jest wojna. Że nie jestem w stanie nic więcej zrobić i przestałem się bać.

Szpital Narodowy trochę was odciąży?

Nie, ponieważ większość pacjentów, których mamy, są zbyt ciężko chorzy, żeby tam trafić.

Na szczęście nie będzie to trwało wiecznie.

Ale sadzę, że to, co się działo od marca i to, co się dzieje teraz, bardzo negatywnie wstrząśnie ochroną zdrowia. Wydaje mi się, że będziemy mieli bardzo dużo odejść z publicznego sektora.

Już teraz Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie podaje, że 15 proc. lekarzy i 10 proc. pielęgniarek zamierza po pandemii zrezygnować z pracy.

Znam ludzi, którzy już dziś składają papiery, z tym, że większość z nas ma zapisany 3-miesięczny okres wypowiedzenia. Więc zanim one wejdą w życie trochę to potrwa, ale ludzie będą uciekać.

Dokąd? Za granicę? Do prywatnego sektora?

I tu, i tu. W Unii Europejskiej do 2025 ma powstać 1,8 mln wakatów dla pracowników ochrony zdrowia. Te wyliczenia są jeszcze sprzed pandemii. Więc lekarz na całym świecie, to będzie ktoś na wagę złota.

W polskim systemie sektor prywatny będzie rósł w siłę, będzie podkupywał lekarzy z sektora publicznego. A prywatny sektor – pracowałem i tu, i tu - jest zdecydowanie przyjemniejszy, czystszy, więcej się zarabia, spokojniej się pracuje, więc wiadomo.

Ja wrócę na SOR, choć jak skończy się pandemia, będę robił już tylko reumatologię. Do tej pory myślałem, że na co dzień będę reumatologiem, ale będę też brał pojedyncze dyżury na SOR-ze, żeby czuć tę adrenalinę. Ale teraz już stwierdzam, że nie, że dziękuję. To jest tak źle zorganizowane, że większość ludzi, która nie musi pracować w SOR-ach, ucieknie stamtąd.

Dziś jesteśmy tam po to, by w potrzebie łatać te dziury.

Bo lekarzy ratunkowych w Polsce jest zaledwie 1084, więc gdyby w SOR-ach mieli pracować tylko ci, którzy powinni, czyli specjaliści i rezydenci medycyny ratunkowej, to z 250 SOR-ów, 200 trzeba by zamknąć od razu.

Dlatego pracują tam interniści, neurolodzy, chirurdzy, ortopedzi, anestezjolodzy, nawet niektórzy lekarze rodzinni. Ale to się zmieni, bo ludzie podziękują.

Niestety, po pandemii będzie gorzej niż teraz, tego się poważnie obawiam.

Dostałeś zaproszenie, żebyś doradzał decydentom. Masz dla nich jakiś pomysł co zrobić na szybko?

Tak. Podam to na przykładzie własnego szpitala. 35 km od nas znajduje się szpital w Ciechanowie. Zrobiłbym tak, że jeden byłby tylko covidowy, a drugi nie. Polepszyłoby to dostępność dla pacjentów, nam ułatwiło pracę i zwiększyłoby naszą liczebność, bo rzadziej byśmy się zakażali.

W strategii niby jest pomysł takiego właśnie podziału na placówki covidowe i niecovidowe, ale jego realizacja wygląda tak, jak wygląda.

*Bartosz Fiałek - lekarz, specjalista w dziedzinie reumatologii. Przewodniczący Regionu Kujawsko-Pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy

;

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze